_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

poniedziałek, 4 lipca 2011

Nowe, lepsze czasy czy głębszy kryzys?

Zostaliśmy niedawno wezwani przez naszego Przełożonego Generalnego do przypuszczenia kolejnego szturmu modlitewnego do nieba. Będziemy błagać Pana Boga o poświęcenie Rosji i tryumf Niepokalanego Serca Maryi, o siły potrzebne w zmaganiach z wrogami jedynej prawdziwej religii oraz o zwycięstwo Kościoła świętego. Obecny szturm różańcowy do nieba nie jest pierwszy. Wcześniejsze przyniosły owoce, ale wydaje się, że ostatni niewiele zmienił w sytuacji Kościoła. Dla nas oznacza to tylko tyle, że modlić trzeba się jeszcze więcej i jeszcze goręcej. Pan Bóg przemówi, gdy uzna to za potrzebne, my zaś bierzmy w garść różańce i cierpliwie kierujmy ku niebu nasze dziękczynienia i nasze prośby. Trzeba to robić, bo sytuacja, w której przyszło nam żyć, nie ulega poprawie – wręcz przeciwnie. Na horyzoncie nie widać lepszych czasów, nasilają się natomiast symptomy kryzysu. Szerzy się zanik wiary, narasta obojętność religijna. Detronizacja Chrystusa Pana dokonała się już w instytucjach publicznych i życiu społecznym; teraz niestety dokonuje się w sercach ludzi.


Trudno dziś znaleźć katolika, który by nie uważał, że do nieba wiedzie wiele dróg; że zbawienie można znaleźć poza Kościołem; że inne wyznania i systemy religijne Kościół powinien traktować tak, jak w życiu politycznym traktuje się koalicyjnych partnerów; że każda religia ma swoją niepowtarzalną wartość, a człowiek może swobodnie wśród tych „wartości” wybrać tę, która mu najbardziej odpowiada. To są błędy świadczące o postępującym zaniku wiary; ich upowszechnienie jest gorzkim owocem poprzedniego pontyfikatu, a akt beatyfikacji Jana Pawła II oznacza postawienie przez najwyższą władzę kościelną legalizującej je pieczęci. Tego dnia „beatyfikowano” obcą religii katolickiej ideologię wolności religijnej i soborowego ekumenizmu, błąd kolegializmu, który wprowadził do życia Kościoła boginkę demokrację, oraz ideologię dialogu, ustanawiającą pierwsze i najważniejsze przykazanie: „dialoguj ze wszystkimi, zawsze i wszędzie”.


Innym zwiastunem postępującej zapaści jest zapowiedź kolejnych międzyreligijnych modłów w 25. rocznicę pierwszego spotkania w Asyżu. Słyszeliśmy wiele o tym, że kard. Ratzinger był sceptyczny wobec pierwszego spotkania w Asyżu. Dzisiaj papież Benedykt XVI sam zaprasza pogan i innowierców do miasta św. Franciszka.


Kolejnym niepokojącym znakiem jest zapowiedź następnego zgromadzenia młodych ludzi, tak zwanego Światowego Dnia Młodzieży. Zlot ten ma się odbyć pod hasłem „Sprawiedliwość i pokój”. Oczywiście chodzi o sprawiedliwość i pokój w relacjach międzyludzkich; o sprawiedliwej karze, jaka spotka zatwardziałych grzeszników w piekle, mowy tam raczej nie będzie. O tym, że najważniejszy jest pokój między Bogiem a posłusznym Mu człowiekiem, także nie spodziewamy się zbyt wiele usłyszeć. Papież po raz kolejny będzie zapewne zachęcał młodzież do zaangażowania się w budowę sprawiedliwej planety i zabiegi o pokój światowy, a zwłaszcza o pielęgnowanie ducha tolerancji i działania na rzecz ekumenizmu. Będziemy znowu świadkami tryumfu naturalizmu, w świetle którego „tu i teraz” jest tak ważne, że pragnienie wieczności i nadprzyrodzoności można odłożyć na później.


Ostatnim wydarzeniem, które zwróciło naszą uwagę, jest ogłoszona niedawno instrukcja Universæ Ecclesiæ, podpisana przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. Levadę. W dokumencie tym ponownie wyrażono zgodę na tradycyjną liturgię, ale tylko dla tych, którzy uznają prawowitość nowej liturgii, a co za tym idzie – soborowe idee i ich posoborowe konsekwencje. Przyjęcie takiego warunku w praktyce zostanie sprowadzone do rezygnacji z tradycyjnej nauki katolickiej. Mamy na to dowód w komentarzach doUniversæ Ecclesiæ, zamieszczanych w oficjalnych mediach kościelnych. Przykładowo ekspert polskiego episkopatu do spraw liturgii, ks. Mateusz Matuszewski, uważa, że „trzeba być w pełnej jedności z Kościołem, a więc przyjmować nauczanie papieża i nauczanie II Soboru Watykańskiego, by móc prosić o sprawowanie liturgii w formie nadzwyczajnej rytu rzymskiego”. Trudno o większe przeinaczenie treści niedawno ogłoszonego dokumentu – a jednocześnie o lepszy dowód, jak będzie on w praktyce interpretowany.


Na marginesie dodajmy, że niechęć wielu biskupów „soborowego ducha” wobec wszystkiego, co przedsoborowe, jest ogromna. Tak wielka, że nie chcą oni w swoich diecezjach tolerować nie tylko tradycyjnego nauczania, ale nawet samej tylko tradycyjnej liturgii. Żeby ściągnąć na siebie krytykę oficjalnych instytucji kościelnych nie trzeba wcale kwestionować wiekopomnych osiągnięć największego z soborów ani okazywać sympatii naszemu Bractwu. W wielu kuriach podejrzany jest każdy kapłan chodzący na co dzień w sutannie... W wielu parafiach podejrzany jest każdy wierny świecki, przyjmujący Komunię świętą na kolanach i do ust... Do tego doszło!


Widać jednak w działaniach Ojca Świętego także pewien zwrot w stronę Tradycji. Jest większa (przynajmniej teoretycznie) swoboda odprawiania tradycyjnej Mszy św. Obserwujemy pewien powrót do tradycyjnej dyscypliny. Częściej wskazuje się na dawne wzory duchowości i częściej odwołuje się do przykładów świętych doby przedsoborowej etc. Wywołuje to u wielu ludzi wrażenie, że w Kościele następuje powrót do Tradycji, a o papieżu można powiedzieć, że jest nie tylko konserwatystą, ale wręcz tradycjonalistą: z tego powodu praktycznie wszystkie środowiska indultowe okazują bezwarunkową aprobatę dla instrukcji Universæ Ecclesiæ. W najlepszym przypadku milczą, uważając że nie wypada głośno wypowiadać ewentualnych wątpliwości. Pocieszają się słowami: „dostaliśmy, o co prosiliśmy. Mamy prawo bytu, a Ojciec Święty nas popiera”. Pozostają jednak kłopotliwe pytania, które zadajemy nie z powodu niewiedzy, ale dlatego, żeby uświadomić niewłaściwość postawy „indultowej”: a co ze społecznym panowaniem Chrystusa Króla? a co z Asyżem?


To pozorne dowartościowanie Tradycji niesie ze sobą niemałe niebezpieczeństwa. Używa się „Tradycji” przeciw Tradycji. Wielokrotnie o tym pisaliśmy na łamach naszego czasopisma, ale wciąż trzeba do tego wracać, najwyższa władza kościelna bowiem wciąż „zerwanie” nazywa „kontynuacją”, stawiając sobie za cel wypracowanie nowej syntezy, w której prawda i fałsz będą miały równe prawa. To dążenie za wszelką cenę do syntezy przeciwieństw jest jednym ze znamion zdradzających modernistyczną mentalność. Pogwałcenie zasady niesprzeczności zmusza do zaniechania myślenia, a więc oznacza wejście na grząski teren uczuciowości, w świetle którego np. wybór między tradycyjną Mszą św. a novus ordo Missæbędzie wyłącznie kwestią estetyki. Rzym uważa, że trzeba się zjednoczyć w „akcie miłości” ponad różnicami w doktrynie, bo przecież Bóg jest miłością, a nie doktryną. Nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do doktryny, skoro miłość jest najważniejsza. Najwznioślejszym zaś wyrazem miłości w naszych czasach ma być wzniesienie się ponad różnice doktrynalne. W świetle tych poglądów męczeństwo wymienionych w Martyrologium rzymskim jest absurdem! Przecież oni wszyscy, wszyscy bez wyjątku, oddali swoje życie właśnie w obronie doktryny!


W kwietniu zakończyły się rozmowy doktrynalne między Bractwem a przedstawicielami Stolicy Apostolskiej. Nasze argumenty zostały przyjęte z uwagą. Nie przedstawiono kontrargumentów. Nie wiemy także, co będzie w przyszłości, gdy końcowa dokumentacja trafi do Ojca Świętego. Natomiast wiele wskazuje na to, że kamieniem obrazy jest samo rozumienie terminu „Tradycja”. Dla naszych rozmówców Tradycja jest „żywa”, czyli podlega nieustannym fluktuacjom, a gwarantem jej właściwej interpretacji jest sam papież. Twierdzą, że Tradycją jest to, co mówi papież. Jeśli więc papież stwierdza, że istnieje ciągłość między tradycyjnym Magisterium a ideami ostatniego soboru, to – ich zdaniem – tak jest. Jeśli papież mówi, że tradycyjna Msza św. i novus ordo Missæ to dwa równorzędne wyrazy katolickiej liturgii, to – ich zdaniem – tak jest. Cokolwiek papież powie, to ich zdaniem tak właśnie jest. Otóż nie! Nawet papież nie może stawiać dowolnych tez doktrynalnych. Zakres jego nieomylności został wyraźnie określony przez I Sobór Watykański. Jest on ponadto ograniczony przedmiotem orzekania, stanem faktycznym i regułami logiki, na czele z zasadą niesprzeczności, a przede wszystkim regułą wiary, nauczaniem wszystkich wieków Kościoła. Jeśli więc nawet sam papież stwierdzi, że to, co sprzeczne, jest niesprzeczne albo uzna, że zerwanie z Tradycją jest tej Tradycji kontynuacją, to doprawdy nie trzeba uważać się za kogoś większego od papieża, by zauważyć błąd.


Pojednawcze gesty wobec tradycyjnych środowisk sprawiają, że narasta w nich dezorientacja i zamieszanie. Co w tym smutnym stanie jest najbardziej godne ubolewania?


Po pierwsze: dążność do syntezy przeciwieństw ma służyć wygaszaniu napięć w relacjach międzyludzkich. Na centralnym miejscu stawia się więc człowieka i jego dobrobyt, natomiast wszystkie sprawy nadprzyrodzone, wieczne, wszystkie istotne metafizyczne pytania o pierwszą przyczynę, o istnienie, istotę i cel życia człowieka etc. są traktowane co najwyżej jako nieistotne, fakultatywne dodatki. Jednym z takich dodatków ma być również... Tradycja. Dlatego, z pominięciem pytania o prawdę, zaleca się skupienie na konstruktywnej atmosferze i pozytywnych emocjach, tak by „fajnie się razem bawić”. – Budowane w ten sposób „sprawiedliwość i pokój” muszą być fasadowe i nietrwałe. Osiąganie syntezy przeciwieństw nie jest misją i posłannictwem Kościoła. Celem Kościoła jest chrystianizacja świata.


Po drugie: w dążeniu do syntetyzowania przeciwieństw sprawy najważniejsze w życiu człowieka umieszcza się na drugim planie albo nawet w ogóle z nich rezygnuje. A co jest najważniejsze? Tradycyjna liturgia nieustannie przypomina, że człowiek żyje na ziemi tylko po to, by współpracując z łaską Bożą zasłużyć sobie na szczęśliwą wieczność. Życie jest walką z pokusami i sposobnością do spełniania powinności. Jeśli ktoś to świadomie i dobrowolnie zlekceważy, czeka na niego piekło. Konieczność walki z pokusami jest paląca, niebezpieczeństwo wiecznej zguby – wielkie, a wrogów naszej duszy – nieprzebrane mnóstwo. Od dawna wiadomo, że modernizm bagatelizuje zarówno potrzebę walki, jak i niebezpieczeństwo potępienia. Jak dostaniemy się do nieba, jeśli zapomnimy o potrzebie walki z grzechem i o piekle? Tradycyjna doktryna i liturgia stoją na straży, byśmy mówiąc o niebie nie lekceważyli niebezpieczeństwa potępienia, a mówiąc o niebezpieczeństwie potępienia nie tracili nadziei na zbawienie. Tymczasem dziś tradycyjną liturgię ogłasza się jakąś „nadzwyczajną” opcją. Mówi się nam tak: „Chcecie starej liturgii? Dobrze, dostaniecie ją! Rozumiemy, że wielu ludzi potrzebuje strachu przed piekłem. Niech tak będzie, ale musicie zaakceptować istnienie innej, «zwyczajnej» opcji – dla tych, którzy nie chcą słyszeć o walce ani o sądzie, karze i piekle. Ci ludzie, a jest ich większość, potrzebują spokoju, pluralizmu, tolerancji, ustabilizowanej koegzystencji ze światem i zaangażowania na rzecz lepszej doczesności”. O czym świadczą takie słowa? Oto najświętsze nauki Chrystusa, to, co On sam nazwał unum necessarium– jedynie ważnym, czyli walka o ratowanie swej duszy i osiągnięcie wiecznego szczęścia przez przyjęcie całego Bożego objawienia i wszystkich środków zbawienia – to wszystko jest relatywizowane i przedstawiane jako przedmiot swobodnego wyboru.


Po trzecie: gdy ktoś obdarzony autorytetem wmawia człowiekowi coś, przeciwko czemu rozum się buntuje (np. zerwanie przedstawia się jako kontynuację), człowiek zazwyczaj albo posłusznie przyjmuje fałsz za prawdę, albo stara się uciec od tego zagadnienia i w ogóle się nim nie zajmować, nawet gdy rzecz dotyczy spraw tak wielkich jak sens i cel egzystencji człowieka. Jeśli się jednak nie wie, po co się żyje, doprawdy trudno oprzeć się materializmowi i zmysłowości, trudno nie szukać szczęścia za wszelką cenę tu na ziemi. Tymczasem ziemia jest miejscem, w którym zamiast trwałego szczęścia można znaleźć co najwyżej jakieś przelotne i płytkie zadowolenie. Mnóstwo ludzi, mimo deklarowanej wiary, tak naprawdę żyje tylko po to, by doświadczyć jak najwięcej tych przelotnych, płytkich przyjemności. Trudno takie życie uznać za godne dziecka Bożego! W dążeniu do syntezowania wspomnianych sprzeczności człowiek wikła się w swoistą schizofrenię. Przestaje myśleć, przechodzi do porządku dziennego nad życiem w nieustannych sprzecznościach. Na przykład dziś odmawia różaniec, a jutro akceptuje tych, którzy kpią z Matki Bożej. W niedzielę śpiewa Gorzkie żale, a w poniedziałek dialoguje z tymi, dla których męka Chrystusa jest zgorszeniem. Czasami chodzi na tradycyjną Mszę św., innym razem na Mszę posoborową, a nawet nie przeszkadza mu Neokatechumenat z jego własną „liturgią”, jeszcze bardziej sprotestantyzowaną niż novus ordo Missæ. Raz twierdzi, że Kościół katolicki jest Kościołem Chrystusowym, innym razem przytakuje tezie, że Kościół Chrystusowy jest większy niż Kościół katolicki.


W ten sposób kształtuje się i upowszechnia nowa mentalność, nowy rodzaj człowieka, który już nie potrafi logicznie myśleć w sprawach wiary, choć przecież w życiu codziennym rozumie, że cukier nie jest solą, a długi nie stanowią powodu do radości. Takiemu człowiekowi można wszystko wmówić, najlepiej z powołaniem się na miłość. Papież całował Koran? Cóż z tego, przecież on wszystkich kochał. Papież modlił się w Asyżu z poganami? Cóż z tego, przecież on wszystkich kochał...


Stoimy wobec całego tego duchowego chaosu naszych czasów zdziwieni, że choć tak nas mało, to jednak wciąż utrzymujemy pozycje i wciąż budujemy nowe ołtarze. Bóg wzbudza nowe powołania kapłańskie i zakonne. Nowi kapłani przy nowych ołtarzach odprawiają „starą”, tradycyjną Mszę świętą i z ambon głoszą tradycyjną naukę katolicką. Pragniemy zachować nieskażony depozyt wiary. Nie pójdziemy na żadne kompromisy, bo nie walczymy o swoją rację, ale o zachowanie tego, co otrzymaliśmy od wcześniejszych pokoleń. Walczymy o zachowanie Tradycji. Z pomocą Najświętszego Serca naszego Pana wytrwamy pod Jego krzyżem i nie damy się osłabić ani podzielić. Niczego nie chcemy jednak robić bez Jezusa i Maryi. Błagamy nieustannie o miłosierdzie Zbawiciela i opiekę Niepokalanej. Nasz Przełożony Generalny nie wahał się zacytować słów Pana Jezusa: „A gdyby nie były skrócone one dni, żadne ciało nie byłoby zachowane, ale dla wybranych będą skrócone dni one” (Mt 24, 22). Codziennie, wraz z całym Kościołem zachowującym tradycyjny brewiarz, na początku komplety przestrzegamy się nawzajem słowami św. Piotra: „Trzeźwymi bądźcie, a czuwajcie, boć przeciwnik wasz diabeł, jako lew ryczący krąży, szukając, kogo by pożarł” (1 P 5, 8).


Szukajmy wytrwale schronienia w Najświętszym Sercu Pana Jezusa. Boże Serce może i chce się stać dla nas wszystkich źródłem życia i ostoją pokoju, jakiego świat, nawet gdyby chciał, nikomu z nas dać nie może.


ks. Karol Stehlin


Źródło informacji: ZAWSZE WIERNI

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.