Nie bójmy się powiedzieć jasno: to była rewolucja. Już podczas pierwszej sesji soboru, przy szokującym braku najbardziej elementarnego szacunku dla zasad przyzwoitości, dzięki skutecznej infiltracji wroga „jednostka specjalna” przejęła kontrolę nad „kwaterą główną” soboru i wycisnęła na jego dokumentach niezatarte znamię liberalizmu. Później, wzmocniona dzięki wpływowi osiągniętemu na soborze i dzięki swej skutecznej technice infiltracji, jednostka ta pracowała dalej od wewnątrz nad niszczeniem Kościoła.
Dlaczego stosunek do tego soboru ma tak wielkie znaczenie? Czy analizując go wciąż na nowo, nie ryzykujemy popadnięcia w bezproduktywny krytycyzm, który sam w sobie jest niekatolicki?
Oczywiście nie możemy budować własnej tożsamości wyłącznie na sprzeciwie względem II Soboru Watykańskiego. W istocie nie potrzebujemy się definiować w stosunku do czegokolwiek. Jesteśmy po prostu katolikami – katolikami, których ideałem jest toczenie walki jako żołnierze Chrystusa, by urzeczywistnić Jego Królestwo, a zwłaszcza Jego społeczne panowanie na ziemi. Jednak żołnierz może walczyć skutecznie jedynie wówczas, gdy jest uzbrojony i wyćwiczony do walki oraz zna swojego przeciwnika. (...)
Nie mamy zamiaru przedstawiać w tym miejscu dogłębnej analizy soboru. Pragniemy jedynie przestrzec przed niebezpieczeństwem mimowolnego godzenia się z obecną sytuacją w Kościele i wskazać, jaka powinna być nasza reakcja w obliczu zagrożenia, które abp Lefebvre słusznie określał mianem trzeciej wojny światowej.
Nie bójmy się powiedzieć jasno: to była rewolucja. Już podczas pierwszej sesji soboru, przy szokującym braku najbardziej elementarnego szacunku dla zasad przyzwoitości, dzięki skutecznej infiltracji wroga „jednostka specjalna” przejęła kontrolę nad „kwaterą główną” soboru i wycisnęła na jego dokumentach niezatarte znamię liberalizmu. Później, wzmocniona dzięki wpływowi osiągniętemu na soborze i dzięki swej skutecznej technice infiltracji, jednostka ta pracowała dalej od wewnątrz nad niszczeniem Kościoła. Przez całe wieki Kościół musiał odpierać atak z zewnątrz i napastnikom nigdy nie udało się osiągnąć definitywnego sukcesu. Jednak świadomy bezowocności swych wysiłków szatan zmienił strategię i zaatakował Kościół od wewnątrz. Wprowadził wszędzie swych popleczników, szerząc błędy w seminariach, aby niepostrzeżenie skazić nimi przyszłe duchowieństwo.
Nigdy nie wolno nam o tym zapominać i traktować obecnej sytuacji jako jednego z wielu kryzysów, który sam minie. Nie łudźmy się, wrogowie Kościoła zaprzysięgli jego zniszczenie (...) i będą walczyć do samego końca. Będą okazywali gotowość do poczynienia pewnych koncesji i udzielenia pewnych zezwoleń. Będą postępowali sprytnie, mając nadzieję, że złapiemy się na haczyk, nigdy jednak nie zrezygnują ze swego prawdziwego celu, jakim jest przecież całkowite zniszczenie Kościoła.
Już ogłosili swoje zwycięstwo. Mylą się jednak. Ich walka jest z góry przegrana, a ich chwilowy tryumf przypomina tryumf wrogów Chrystusa w Wielki Piątek. Nie pozwólmy się oszukać: błąd nie zwycięży. Chrystus pozwala na tę chwilową przewagę zła, zsyłając ją jako karę, by oczyścić swój Kościół i doprowadzić do swego krzyża. Musimy się wznieść ponad zewnętrzne okoliczności i odnaleźć w naszych duszach spokojną pewność, że Bóg pozwala na obecne upokorzenie Kościoła jedynie po to, aby upodobnić go jeszcze bardziej do swego Syna. Ostatecznie będzie On dzielił z Kościołem tryumf swego zmartwychwstania. Musimy czekać na tę godzinę, pozostając zawsze czujni, ponieważ pokusa, by poszukiwać pokoju drogą kompromisu, będzie wielka.
Musimy również uważać, by błąd liberalizmu – błąd, który stworzył religię wolności i którego truciznę codziennie, choć nieświadomie wchłaniamy – nie wkradł się do naszych dusz. Pamiętajmy o ostrzeżeniu św. Augustyna: „Patrząc na wszystko, kończymy na tolerowaniu wszystkiego, a tolerując wszystko, jesteśmy gotowi zaakceptować wszystko”. To oznacza, że coś, co początkowo słusznie nas gorszy, staje się dla nas stopniowo czymś codziennym, przyzwyczajamy się do tego tak dalece, że sami bierzemy w tym udział i nieświadomie wchłaniamy truciznę. Jeśli nie będziemy się pilnowali, ów błąd liberalizmu wsączy się do naszych dusz i doprowadzi również do naszego upadku, w wyniku czego przyczynimy się do niszczenia Kościoła.
Właśnie dziś powinniśmy zachować szczególną czujność. Musimy modlić się i czerpać ze źródła prawdziwej doktryny, aby nie zatruł nas błąd.
Po czterdziestu latach wdrażania w życie postanowień Vaticanum II możemy – zgodnie z radą Pana Jezusa – osądzić ten sobór po owocach, które wydał. Niektórzy z jego zwolenników kwestionują ten ewangeliczny osąd i usiłują oddzielić sobór od jego następstw. To absurd! Reformy będące jego owocem są naturalnym skutkiem soboru. Bez soboru te katastrofalne reformy nigdy nie ujrzałyby światła dziennego.
Najbardziej świętokradczą konsekwencją soboru było zniszczenie poczucia sacrum. Widzimy to doskonale w systematycznym niszczeniu teologicznych cnót wiary, nadziei i miłości.
Przez wiarę, przez poznanie Boga, zbliżamy się do Niego. Przez nadzieję wznosimy nasze serca ponad wszystkie rzeczy stworzone, wznosimy je do Boga, by adorować Go jako naszego Stwórcę oraz Odkupiciela i ze świętą niecierpliwością tęsknimy do posiadania Go przez całą wieczność. Dzięki cnocie miłości kochamy Boga przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, tak jak On sam kocha siebie. Wiara, nadzieja i miłość zakotwiczają nas w Bogu, poprzez te cnoty żyjemy w Jego świętej obecności. Znajdują one swój najpiękniejszy wyraz w liturgii, gdy kapłan ofiaruje Mszę św., a my jednoczymy się z nim, oddając Bogu należny hołd.
Nowa liturgia pokazuje bardzo wyraźnie, że cnoty wiary, nadziei i miłości nie są już uważane za świętą drogę do Boga. (...) Dziś już nikt się nie dziwi, gdy słyszy wyrażone tymi lub innymi słowami kuriozalne wyznanie wiary Pawła VI: „My także, bardziej niż ktokolwiek inny, mamy kult człowieka”1. Czy to oznacza, że wiara, nadzieja i miłość są obecnie wyrazem wiary w człowieka, nadziei w nim pokładanej oraz miłości zredukowanej do filantropii? Trudno interpretować to w inny sposób, ponieważ nowa teologia uczy nas, że wszyscy ludzie mają być zbawieni, i zapowiada złotą erę na ziemi, kiedy wszyscy będziemy zjednoczeni w powszechnym braterstwie.
Takie idee są profanacją cnót teologicznych. Mamy dziś wiarę w człowieka, który może sam się zbawić, ponieważ przez samą swą naturę jest już w tajemniczy sposób zjednoczony z Chrystusem. Mamy nadzieję na powszechny pokój, gdy ludzie ostatecznie uznają niezbywalną godność ludzkiej natury, dzięki czemu będą potrafili żyć we wzajemnym szacunku dla swej „pojednanej różnorodności” – wzajemnym szacunku, który nazywają miłością...
Jednym słowem: wiara w człowieka, nadzieja pokładana w człowieku i miłość do człowieka. Wszechobecny człowiek, który stał się w ten sposób centrum nowego kultu! Stoimy w obliczu profanacji tajemnicy wcielenia Słowa Bożego, które nie jest już objawieniem Boga człowiekowi, ale objawieniem człowiekowi jego własnej niezbywalnej godności.
Nie ma już nic świętego poza człowiekiem!
Co więcej możemy powiedzieć o tym delirium? Niech Bóg się nad nami zmiłuje – dzieci Boże proszą o chleb doktryny, a otrzymują jako pokarm jedynie kamienie.
Jak powinniśmy reagować w obliczu tego „zniszczenia miejsca świętego”, jak to określił papież Pius XII? Przede wszystkim nie wolno nam reagować na sposób czysto ludzki, ponieważ wystawilibyśmy się przez to na wielkie niebezpieczeństwa. Moglibyśmy nawet ulec pokusie porzucenia walki, ponieważ – patrząc po ludzku – sytuacja wydaje się beznadziejna. Wrogowie Kościoła zdobyli cytadelę i zajęli bezpieczne pozycje obronne w jej kluczowych punktach, z których niezwykle trudno ich usunąć. Również naturalne w takiej sytuacji zmęczenie może skłonić nas do przesadnych i niebezpiecznych reakcji.
Nasza odpowiedź powinna być inspirowana wiarą – i tylko wiarą. Nie wolno nam redukować tajemnicy pasji Kościoła do poziomu intelektualnego czy sentymentalnego. Jeśli nawet nie potrafimy w pełni pojąć wspomnianego wyżej tajemniczego utożsamienia Kościoła z ukrzyżowanym Chrystusem, naszym obowiązkiem jest uznanie obecnych wydarzeń za część opatrznościowego planu Boga – oraz oddawanie należnej Mu czci.
Musimy pozostać wierni tej właśnie formie oddawania czci należnej Bogu, zgodnie z radą św. Wincentego z Lerynu, który uczy nas, byśmy trzymali się mocno tego, czego Kościół zawsze i wszędzie nauczał. Oznacza to, że nasze przywiązanie do Tradycji nie jest kwestią preferencji, ale wiary i wierności tej wierze. Dlatego właśnie nie możemy podpisać jedynie praktycznego porozumienia z „neomodernistycznym Rzymem”, ponieważ czyniąc to, znaleźlibyśmy się na równi pochyłej prowadzącej do kompromisu i powoli, lecz niezawodnie utracilibyśmy wiarę.
Jeśli nasza reakcja będzie naprawdę inspirowana wiarą, będziemy się starali ofiarować Bogu stosowne wynagrodzenie. Wynagrodzenie jest ważnym obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wstępując do nieba, Zbawiciel nałożył na nas obowiązek wynagradzania za zniewagi wobec Niego i Jego Najświętszej Matki. Czyż niszczenie wiary w samym sercu Kościoła nie stanowi zniewagi wobec Chrystusa, który pozostawił nam jako nasze dziedzictwo depozyt wiary, który mamy niezmieniony przekazywać dalej? Ta utrata wiary nie tylko stanowi wielką zniewagę wobec Chrystusa, jest też powodem wiecznego potępienia niezliczonej liczby dusz.
Nasz obowiązek jest jasny – nie możemy pozwolić, by te zniewagi pozostały bez wynagrodzenia z naszej strony. To wynagrodzenie polega na życiu w sposób, który sam w sobie jest wyrazem hołdu wobec Boga, na odsuwaniu się od grzesznych przyjemności, które podsuwa nam świat. Polega na posłusznym wypełnianiu naszych obowiązków stanu. Ta wierność obowiązkom spoczywa na dwóch filarach: modlitwie oraz pokucie. Dusza, która pragnie złożyć Bogu zadośćuczynienie, żyje przede wszystkim modlitwą i ofiarą.
Nasza modlitwa musi oczywiście polegać w pierwszym rzędzie na ofiarowaniu Najdroższej Krwi Chrystusowej Bogu Ojcu podczas Mszy św., możemy to czynić jednak również podczas całego dnia, gdy jednoczymy się w duchu z Mszami św. sprawowanymi na całym świecie i odmawiamy różaniec, łącząc się z Matką Bożą i Jej modlitewnym wstawiennictwem.
Nasza modlitwa musi dotrzeć przed tron Boga, wybłagać nam liczne powołania kapłańskie i zakonne, aby (...) dusze nie pozostawały bez opieki, ale otrzymywały łaski, których tak bardzo potrzebują.
Przepraszajmy za postępki tych wszystkich, którzy wprowadzili nowinki do Kościoła, módlmy się za nich słowami samego Zbawiciela: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Nie zapominajmy również modlić się za tych, którzy podążyli za najemnikami i się pogubili.
Nasze czasy są rozstrzygające. Niepokalana Oblubienica Chrystusa, święta Matka Kościół, poniżana i wyśmiewana, przeżywa agonię. Jej dzieci nie wiedzą już, co to znaczy być katolikiem – lub też nie mają odwagi powiedzieć tego głośno i wyraźnie. Powołania zanikają i możemy się obawiać, że już niebawem pozbawieni pasterzy ludzie popadną w bałwochwalstwo, jak to się już dzieje w wielu krajach świata. II Sobór Watykański obiecywał nam nową wiosnę Kościoła, pozostawił jednak po sobie tylko stertę gruzów.
Nasze czasy są rozstrzygające. Nie jest to jednak powodem do popadania w rozpacz. Oto wybiła godzina krzyża. Jest to jednak również, w tajemniczy sposób, godzina zwycięstwa. Jest to czas, w którym musimy uciekać się do Maryi, której wiara pozostała niezachwiana, która łączyła swoje boleści z cierpieniami swego Syna. Jest Ona naszą Matką i będzie nas chronić, żebyśmy mogli zachować wiarę, praktykując modlitwę i umartwienia.
Niepokalana starła wszystkie herezje. Pokona również modernizm, obiecała to w Fatimie, potwierdzając, że na końcu Jej Niepokalane Serce zatryumfuje. (...) Musimy zaciągać się, jako katolicy, jako żołnierze, do armii naszej Matki i niestrudzenie odmawiać różaniec. Matka Boża jest naszą nadzieją. Przyjdzie dzień – i oby spodobało się Panu Bogu zesłać go jak najrychlej! – gdy odbierze Ona synowski hołd od Ojca Świętego, który poświęci Jej Rosję. Wierna swej obietnicy Niepokalana pokona następnie materializm i ateizm, które obecnie się wszędzie szerzą, nie omijając nawet świątyni Pańskiej!
Dzięki interwencji Matki Bożej i naszemu nabożeństwu różańcowemu zwycięstwo będzie nasze. Już teraz mamy tego całkowitą pewność. Wystarczy, że będziemy Jej dziećmi, że będziemy z radością chodzili do szkoły Matki Najświętszej, modląc się i czyniąc pokutę. Jak powiedziała w Pontmain: „Módlcie się, Moje dzieci. Mój Syn pozwala wzruszyć się przez wasze modlitwy”.
ks. Iwon le Roux FSSPX
Tekst ukazał się w nowym numerze miesięcznika "Zawsze wierni"