Jedynym dowodem, jakim sekta Hodura stara się usprawiedliwić przywłaszczoną sobie szumnie nazwę kościoła „polsko-narodowego” jest wprowadzenie do liturgii kościelnej języka polskiego. Tą nowością pragną hodurowcy pozyskać sobie sympatię i zwolenników wśród ludu polskiego, Kościołowi zaś katolickiemu zarzucają, że trzyma się uparcie przestarzałego, niezrozumiałego języka łacińskiego, jakgdyby do Boga nie mógł przemawiać każdy swoim ojczystym językiem.
Sprawa tego lub owego języka w obrzędach kościelnych jest w gruncie rzeczy sprawą drugorzędną. Kościół katolicki nie obstawał nigdy bezwzględnie przy używaniu jednego języka w swojej liturgii. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że i dzisiaj istnieje w Kościele katolickim kilka języków liturgicznych, jak staro-słowiański u Rusinów-unitów, ormiański u Ormian, w niektórych kościołach wschodnich syryjski, koptyjski, itd.
W samych początkach chrześcijaństwa odprawiano Najśw. Ofiarę i inne wspólne modły w języku, jakiego używali wierni danej miejscowości, a więc na Wschodzie przeważnie w języku greckim, na Zachodzie w łacińskim. Język łaciński stał się wkrótce językiem urzędowym całego Kościoła zachodniego. W wiekach średnich, owszem dalej jeszcze, bo aż do wieku XVII-go rozumieli ten język wszyscy ludzie wykształceni całego świata. Dlatego zatrzymał go i Kościół katolicki i posługuje się nim przy swoich czynnościach liturgicznych. A czyni to dla słusznych zupełnie powodów.
Przede wszystkim jest jeden język, używany w całym Kościele, widocznym znakiem i zewnętrznym wyrazem tej jedności i powszechności, jaką odznaczać się ma prawdziwy Kościół Chrystusowy. P. Jezus bowiem nie założył jakiś tam osobnych kościołów narodowych czy narodowościowych, niezależnych od siebie i zwalczających się wzajemnie, ale zbudował jeden swój Kościół powszechny dla wszystkich ludów, wszystkich narodów i wszystkich czasów. Do tego swojego Kościoła powołał wszystkich bez wyjątku, bez względu na przekonania polityczne, stanowisko społeczne i przynależność narodową. Posłał bowiem swoich apostołów i ich następców na cały świat, aby nauczali wszystkie narody chować wszystko cokolwiek im przekazał. Dlatego modlił się jeszcze przy ostatniej wieczerzy, ażeby Jego wyznawcy odznaczali się taką jednością, jaka istnieje pomiędzy trzema Osobami Trójcy Przenajśw., dlatego zapowiedział, iż z Jego wyznawców powstanie kiedyś jedna owczarnia i jeden pasterz. A właśnie jednym z zewnętrznych znaków tej jedności pomiędzy wszystkimi owieczkami Chrystusowymi jest jeden i ten sam język, używany w całym Kościele rzymsko-katolickim. W ten sposób mogą się jednoczyć i rozumieć w Kościele katolickim wszyscy wierni bez różnicy miejsca i narodowości, gdyż wszędzie odprawiają się ważniejsze obrzędy liturgiczne i Najśw. Ofiara w ten sam sposób i w tym samym języku. Tym się tłumaczy, że gdy np. Polak zajdzie do któregokolwiek kościoła katolickiego, choćby w najbardziej obcych stronach świata, zobaczy Mszę św. odprawianą w ten sam sposób i w tym samym języku, jak jej słuchał w swoim miejscu rodzinnym, w swoim kościółku parafialnym. Tam, gdzie mu może wszystko obce i nieznane, znajduje przynajmniej w kościele coś swojskiego, co mu przypomina strony ojczyste, gdy usłyszy przy Mszy św. Gloria, Credo, Pater noster, czuje że jest przecież coś, co łączy z obcymi mu zupełnie ludźmi, a to ta sama religia, ta sama św. wiara. W ten sposób czuje się każdy katolik na każdym miejscu członkiem jednej wielkiej rodziny Bożej, jednego Kościoła Chrystusowego, a to poczucie stanowi dla niego wielką pociechę i podnosi jego upadłego ducha.
Używając przy najważniejszych czynnościach liturgicznych języka łacińskiego, unika Kościół katolicki tych rozlicznych trudności, jakieby się wyłoniły, gdyby się posługiwał językiem ludności miejscowej. Trudności takie występują jaskrawo tam zwłaszcza, gdzie mieszka razem ludność różnych narodowości, usposobionych wrogo względem siebie. Spory i zatargi narodowościowe przenoszą się w takim razie i do samego kościoła, który przecież powinien być ostoją jedności i łącznikiem pomiędzy dziećmi tego samego ojca niebieskiego. Wiadomo dobrze, ile nieporozumień i zatargów wynika w takich parafiach mieszanych z powodu tzw. nabożeństw dodatkowych, które się odprawiają w języku ojczystym ludności miejscowej. Wierni jednej narodowości słuchają z największą nieraz niechęcią, jak język ich wrogów rozbrzmiewa w kościele, w którym chwalili przed chwilą Boga w swojej mowie ojczystej. W ten sposób przenoszą się spory i nieporozumienia narodowościowe w sprawy i nieporozumienia narodowościowe w sprawy czysto religijne, a wszystko to wychodzi tylko na szkodę samej religii. Język zaś łaciński, jako język obojętny dzisiaj dla każdej narodowości, nie drażni niczyich uczuć narodowych i w ten sposób chroni Kościół przynajmniej najświętsze dla każdego katolika tajemnice i czynności od zamieszania, jakieby w nie wnieść mogły przeciwne przekonania patriotyczne każdego narodu. Tym sposobem zaznacza również Kościół, że stoi ponad wszystkimi przeciwieństwami narodowościowymi i spełnia swoje posłannictwo bez względu na przynależność narodową swoich dziatek.
Prócz tych powodów natury ogólnej przemawiają za językiem łacińskim, jako liturgicznym i względy praktyczne. Języki nowożytne są językami żywymi, a więc rozwijają się i zmieniają powoli wprawdzie, ale stale. Zmiana ta, niewidoczna w przeciągu krótkiego czasu, uwydatnia się wyraźnie po kilku wiekach i jest tak znaczna, że dzisiaj np. z trudnością tylko i to niedokładnie moglibyśmy zrozumieć język, jakim się posługiwali nasi przodkowie w wieku XII. lub XIV. Wobec tego trzebaby też ustawicznie zmieniać tekst słów, używanych przy Mszy św. i innych czynnościach liturgicznych, albo też z czasem sam język „narodowy” stałby się dla przyszłych pokoleń prawie tak samo niezrozumiały, jak dzisiaj język łaciński. Każdy zaś uzna, jak niepożądaną a nawet niebezpieczną byłaby ciągła zmiana słów tak świętych i czcigodnych jak np. te, jakich Kościół używa przy sprawowaniu Najśw. Ofiary. Przy takich bowiem zmianach i tłumaczeniach na tysięczne języki i narzecza, mogłyby się łątwo wkraść do świętego tekstu różne niedokładności i niewłaściwości, powstałyby częste kłótni i nieporozumienia, jak przetłumaczyć to lub owo wyrażenie, bo co jednym wydaje się dobrym i właściwym, to drudzy uważają za niesłuszne i błędne. Trzymając się więc stale jednego, martwego języka łacińskiego, który nie podlega żadnym zmianom, unika Kościół tych wszystkich trudności, a przy tym ta stałość i niezmienność językowa odpowiada przedziwnie stałości i niezmienności samych zasad wiary św., jakie głosił i głosi Kościół katolicki.
A zresztą nie czyni przez to Kościół najmniejszej krzywdy żadnej narodowości, ani nie lekceważy żadnego języka. Tam bowiem, gdzie chodziło i chodzi o wytłumaczenie i zrozumienie prawd wiary, nie tylko dopuszcza, ale każe Kościół posługiwać się tym językiem, jakiego używają wierni danej miejscowości. Owszem, kiedy np. nasi zaborcy prześladowali język polski i wprowadzili swój język gwałtem do naszych szkół, Kościół katolicki nie zgodził się nigdy na wprowadzenie języka obcego do nauki religii ani do żadnego nabożeństwa w kościele, stając silnie w obronie języka ojczystego wiernych. Nie ponoszą też wierni żadnego uszczerbku przez używanie języka łacińskiego przy Mszy św., gdyż poza tym mają dosyć sposobności do modlitwy w języku ojczystym. Wszak wiemy, że chociaż Msza św. odprawia się po łacinie, lub wierny modli się i śpiewa po polsku, nie mówiąc nuż o innych nabożeństwach, które odprawiają się całkowicie w języku ojczystym.
Jeżeli wreszcie chodzi o zrozumienie słów Mszy św., istnieją dokładne tłumaczenia wszystkich modlitw, jakie odmawia kapłan przy ołtarzu, może więc z nich korzystać każdy, kto chce brać żywy udział w ofierze Mszy św. A choćby Msza św. odprawiała się w języku polskich, wierni nie mogliby brać bezpośrednio w niej udziału, gdyż całą prawie Mszę św. odprawia kapłan po cichu, a tylko krótkie wyjątki śpiewa głośno.
W ten sposób i ta nowość, jaką wprowadzili hodurowcy w swoim kościele, nie ma bynajmniej takiego znaczenia, jakie chcieliby jej nadać oni sami i dlatego nie zwabi w ich szeregi nikogo rozsądnego. Mogli tym hasłem przez jakiś czas bałamucić naszych uchodźców w Ameryce, ale tutaj nie zdołają nim skusić nikogo, gdyż lud polski modli się nawet w rzymskim Kościele do woli po polsku, a tego, co mu dał i daje Kościół katolicki, nie dadzą mu nowi przybysze zza oceanu, ani żaden kościół niezależny.
"Kościół katolicki czy „narodowy”? Odpowiedź na główniejsze zarzuty hodurowców" napisał x. dr. Franciszek Madeja. Kraków 1923, s. 51-57.