Krytyka Biblii
Jak już wspomniałem, najważniejszymi postaciami modernizmu byli Tyrrell i Loisy. Ten drugi był profesorem egzegezy Pisma Świętego. To właśnie z jego powodu modernistyczna krytyka biblijna odegrała tak ważną rolę w modernizmie. Loisy odrzucał boskie pochodzenie Pisma Świętego. Kontestował wszystkie cuda. Chciał wtłoczyć proces powstawania ksiąg Starego, a nawet i Nowego Testamentu w schemat ewolucjonistyczny. Z wiarygodności Pisma Świętego pozostało mało. O wiele za mało. Tak jak dzisiejsze podejście do Biblii nie jest wynalazkiem naszych czasów, tak i modernizm biblijny Loisy’ego nie był jego pomysłem; zostało to przejęte od liberalnego (czytaj: wolnomyślnego) protestantyzmu, który pojawił się w Niemczech i innych miejscach na początku XIX wieku. Należy wspomnieć przynajmniej o słynnej liberalnej szkole protestanckiej w Tübingen z koryfeuszami jak, między innymi F.C. Baur (1792-1860) i D. F. Strauss (1808-1873), którzy zajmowali się między innymi opisem życia Jezusa, pozostawiając niewiele z jego tradycyjnego obrazu pochodzącego z Ewangelii. Dalej, należy wymienić odizolowanego Francuza, ex-seminarzystę Ernesta Renana (1823-1892), który pozostawał pod wpływem liberałów niemieckich, o czym świadczy jego „Vie de Jésus” (1863), i który odniósł wielki sukces swoim ośmiotomowym dziełem „Histoire des origines du christianisme” (Historia początków chrześcijaństwa), podkopując mocno wiarę katolicką w sercach wielu, przede wszystkim we Francji.
Aby położyć kres tej wolnomyślnej krytyce Biblii, Pius X pozwolił wydać, założonej jeszcze za czasów Leona XIII Papieskiej Komisji Biblijnej, pewną liczbę dekretów dotyczących problemów ze Starym i Nowym Testamentem. Przy tej okazji wypowiedziano się nie tylko w kwestiach wiary, ale także w innych, jak czas powstania i autorstwo wszystkich ksiąg biblijnych, podtrzymując pozycje konserwatywne i odcinając się od nowoczesnych poglądów, z których wiele zdawało się być bezpodstawnymi. „Odcinać” jest tu dobrym słowem, ponieważ w kwestiach autorstwa Pięcioksięgu czy księgi Izajasza nie wypowiedziano się definitywnie, ale podano argumenty opowiadające się za innymi poglądami. Nie da się zaprzeczyć, że niemało katolickich egzegetów dobrej sławy uważało niektóre dekrety za zahamowanie ich pracy. To spowodowało za czasów Piusa XII, gdy przewodniczącym Komisji Biblijnej został kard. Tisserant, a jego sekretarzem o. J. Vosté, wydanie oficjalnego oświadczenia, według którego dekrety nieodnoszące się do spraw wiary mają „znaczenie historyczne” tzn. straciły swoje absolutne obowiązywanie. Katoliccy egzegeci byli za to Piusowi XII bardzo wdzięczni.
Papież Pius X starał się zniszczyć modernizm w Kościele, i aby to osiągnąć nie cofał się przed podjęciem najsurowszych decyzji. Nie mógł on liczyć na wdzięczność zainteresowanych. Modernizm musiał zejść do podziemi i ukryć się. Jednak wysocy dostojnicy kościelni byli świadomi jego istnienia. Dlatego kardynałowie jak Billot czy Früwirth odradzali Piusowi XI zwołanie soboru powszechnego. Ten musiałby być kontynuacją Vaticanum I, który w 1870 musiał nagle przerwać obrady z powodu zdobycia Rzymu przez oddziały Garibaldiego.
Obawiali się wybuchu modernizmu, ponieważ w czasie soboru obowiązuje dużo większa wolność wyrażania myśli niż normalnie. Także papież Pius XII nie odważył się zwołać soboru. Znał rady uzyskane przez jego poprzednika i był świadom tego, że modernizm znów dochodzi do głosu w Kościele.
Będący niżej w hierarchii niż wspomniani wcześniej kardynałowie mieli inne zdanie na ten temat. W 1948 roku o. H. Boelaars C.ss.R. napisał we wstępie do encykliki Pascendi Dominici Gregis w swoim tłumaczeniu: „Chociaż czas modernizmu już może przeminął, problemy z których powstał pozostają wciąż żywe.” (s. 13). Pozwoliła mu na to dziwaczna, słyszana często także dziś wypowiedź: „Możemy widzieć to jako kryzys wzrostu w dogmacie i teologii katolickiej, co jest świadectwem jej żywotności.” „Kryzys wzrostu” może powstać jedynie jako następstwo choroby, tzn. braku żywotności. Oczywiście, gdy pacjent jest chory, wciąż żyje, ale gdy choroba jest poważna, jego życie jest zagrożone, a żywotność (mocno) zmniejszona.
W wielkim artykule „Modernizm” opublikowanym w Dict. de Théologie Catholique (Vol. X, 1929, kol. 2009-2047) J. Rivière pisze, że “można powiedzieć, że teraz (pisze to krótko przed 1929 r.) faza ostrego modernizmu jest zamknięta, i że pojawienie się kolejnej w tym samym sensie niezgodna z historycznym prawdopodobieństwem” (kol. 2045). Z większym zrozumieniem ocenił to znany, włoski ksiądz-filozof Cornelio Fabro, gdy napisał w 1952 roku w Encyclopedia Italiana (Vol. VIII, kol. 1196): „Groźba modernizmu nie zostanie nigdy w całości przezwyciężona, ponieważ w ludzkim rozumie osłabionym przez grzech, trwa skłonność do stawiania siebie jako absolutnego kryterium prawdy, aby uzależnić wiarę od siebie.” Wymienia tzw. Nouvelle Théologie (Nowa teologia) powstałą we Francji po Drugiej Wojnie Światowej wśród Jezuitów z Lyon- Fourvière wskazując na jej pokrewieństwo z modernizmem i jej energiczne zwalczanie przez papieża Piusa XII w jego encyklice Humani Generis z 12 sierpnia 1950 roku, o czym jeszcze powiemy.
Dzisiejszy modernizm; przyczyny powstania
To, że Kościół katolicki jest dzisiaj zanurzony w modernizmie, nie ulega wątpliwości. Każdy, kto wie co się dzieje, co się pisze i mówi , nie może twierdzić inaczej. Jak do tego doszło? Nie łatwo jest dać na to pełną odpowiedź, ale na pewno można choć trochę naświetlić temat. Nie pomyli się ten, kto weźmie II Wojnę Światową za ważny czynnik w odnowieniu się modernizmu. W swojej ważnej pracy „Histoire des crises du clergé français contemporain” (Historia kryzysu duchowieństwa francuskiego naszych czasów, Paryż 1976) Paul Vigneron, profesor w Nancy, wskazuje na II Wojnę Światową jako jeden z czynników, który spowodował wielki kryzys duchowieństwa francuskiego. Składa on to na karb demoralizacji spowodowanej przegraną wojną oraz licznymi księżmi przebywającymi latami w niemieckiej niewoli, z której wyszli innymi niż byli przedtem. Kolejną przyczyną miało być okrutne przerwanie ich normalnego trybu życia na wiele lat i uświadomienie sobie ze smutkiem, że Kościół we Francji nie znaczy już tyle co wcześniej dla ich współobywateli. To przypisują, według Vigneron’a, Kościołowi i jego własnej przeszłości, ale także praktykującym wiernym, którzy trzymali księży z daleka od mas. W końcu zrzucano to na fakt, że przyzwyczajenie o mas jako takich nie miało miejsca i nie brano udziału w ich życiu, co wpływało źle na metody i efektywność pozyskiwania mas dla Kościoła. Długi okres trwania kryzysu - gdy Vigneron pisał te słowa, kryzys miał już ponad 30 lat – sprzyja, według Vigneron’a, rozwijaniu się herezji.
W kraju takim jak Holandia, gdzie sprawy mają się inaczej, nie pomyli się ten, który weźmie wojnę i jej następstwa za czynniki powodujące zmiany w Kościele. Także Kościół cierpiał z powodu trudnych doświadczeń wojennych, a okres jego wielkiego rozwoju, być może największego, który my nazywamy Kontrreformacją (od Soboru Trydenckiego do połowy XX wieku) mógł także z tego powodu szybciej dobiec końca.
Encyklika Humani Generis
Jak już powiedziałem, Pius XII zasygnalizował nadchodzące niebezpieczeństwo. 12 sierpnia 1950 roku wydał on encyklikę Humani Generis, o błędach, które grożą zburzeniem fundamentów wiary katolickiej. Papież wymienia najpierw niektóre błędy spoza Kościoła, które oddziaływają jednak na to co dzieje się wewnątrz niego: nieograniczony ewolucjonizm (myślimy tu o Teilhardzie de Chardin); egzystencjalizmie; fałszywym historyzmie (nauka o tym, że wszystkie zjawiska cywilizacyjne są produktem historycznego rozwoju, więc wciąż się zmieniają, włącznie z religią i moralnością); odrzucenie nauczycielskiego autorytetu Kościoła na korzyść autorytetu Pisma Świętego (protestantyzm). Oczywiście wiemy, mówi encyklika, że katoliccy nauczyciele nie trzymają się od tego z daleka i nie brakuje, podobnie jak w czasach apostołów, takich, którzy próbują się odłączyć od urzędu nauczycielskiego ze strachu, że zostanie im zarzucona ignorancja. W następstwie tego, są ludzie, którzy, aby odnowić jedność chrześcijan, popadają w nieprawidłowy irenizm (= pogląd chcący znieść teologiczne spory) nie chcąc widzieć różnic dogmatycznych. Ten irenizm widoczny jest dziś u zwolenników ekumenizmu i ekumenicznych instytucjach, pomimo znanego ostrzeżenia Soboru Watykańskiego II: „Całą i nieskazitelną doktrynę trzeba przedstawić jasno. Nic nie jest tak obce ekumenizmowi jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości nauki katolickiej i przyciemnia jej właściwy i pewny sens.” (Dekret o ekumenizmie, nr 11).
Są oni nawet zdania, że współczesny człowiek nie może zajść daleko ze starą filozofią scholastyczną, i że musi ona zostać zastąpiona przez inną, nowoczesną filozofię. Te wszystkie poglądy były szerzone w seminariach i domach studenckich dla duchownych, wśród kleru zakonnego i świeckiego, ale także wśród świeckich, przede wszystkim tych, którzy uczyli młodzież.
To poskutkowało, według słów encykliki, odrywaniem dogmatów od ich tradycyjnych formuł przez użycie nowoczesnych filozofii, a nie scholastyki, którą odrzucono. Zaprzeczono także boskiemu pochodzeniu Pisma Świętego przez wykładnię, w której nie liczono się z „analogią wiary” (należy wykładać Pismo zgodnie z prawdami wiary) i przekazem Kościoła.
Potem następuje szereg błędów, z których krótko wymienimy następujące: wątpienie, że istnienie Boga można poznać ze stworzenia; przeczenie temu, że świat miał początek i twierdzenie, że stworzenie nie jest wolnym, ale koniecznym aktem Boga; wątpi się w istnienie aniołów i różnicę między ciałem a duszą; fałszuje się pojęcie grzechu pierworodnego i grzechu w ogóle; przeczy się nauce o transsubstancjacji: Chrystus jest obecny w Eucharystii symbolicznie. Inni przeczą tożsamości Mistycznego Ciała Chrystusa z Kościołem katolickim; nie uważają za potrzebne bycie członkiem Kościoła; nie uznają możliwości wykazania wiarygodności wiary za pomocą rozumu.
Tradycyjne wykształcenie kapłańskie napotkało silny opór kryzysu tożsamości wśród kapłanów. Te zmiany były tak szybkie i nieoczekiwane, że niektóre postanowienia stawały się przestarzałe zanim zostały wprowadzone w życie.
Do 1960 roku było w Holandii około 100 niższych i wyższych seminariów; były one mniej więcej dobrze zapełnione. Jeszcze w 1961 roku powstało w Noordwijkerhout duże, bardzo nowoczesne niższe seminarium Leeuwenhorst dla biskupstwa Rotterdam, dla sfinansowania którego wszystkie parafie biskupa łożyły przez pięć lat znaczne sumy. Na początku lat ’60 liczba uczniów spadała dramatycznie. Za niedługi czas zniesiono, jedno po drugim, wszystkie niższe seminaria.
W tym czasie papież kruszył kopie w walce o filozofię tomistyczną, którą wziął w obronę. Przeciwko ewolucjonizmowi w żyjącej naturze należy przyjąć, że dusze ludzkie zostają w jednej chwili stworzone przez Boga; nie można nauczać, że jest całkowicie pewne i udowodnione, że ludzkie ciało powstało przez ewolucję z już żyjącego materiału. Nie jest jasne jak można pogodzić istnienie więcej niż jednej pary pierwszych rodziców z nauką o grzechu pierworodnym i człowiek nie może tego traktować jako opcji. W końcu papież dał kilka wskazówek dla wyjaśnienia ksiąg historycznych Starego Testamentu, mianowicie Księgi Rodzaju 1-11; oczywiście, natchnieni pisarze przejęli elementy opisu z będących w obiegu opowieści, ale nie można tego stawiać w jednym szeregu z mitami, pochodzącymi z wyobraźni.
Na końcu papież nałożył na biskupów i przełożonych zakonnych ciężki obowiązek sumienia, aby nie pozwalać na nauczanie i rozszerzanie wymienionych błędów. Nauczyciele wyższych uczelni dostali poważne upomnienie. Następnie papież wskazał na pewien nieprawidłowy kierunek (porównywalny z fideizmem): akceptacja tego, co Bóg objawił i – ewentualnie – co przekazuje przez Kościół, ale (zależnie od woli jednostki) odrzucenie lub ograniczenie wiarygodności tego.
Encyklika mówi jeszcze o sposobie w jaki rozprzestrzeniają się nowe idee (nr 13). W 1950 roku nie robiono tego w ten sam sposób co dziś. Wtedy obchodzono się ostrożnie z poglądami, które mogły zostać odebrane jako przeczące nauce Kościoła, dziś nikt się tym nie przejmuje. Wiadomo też, że nikt już nie jest potępiany za poglądy, które są sprzeczne z nauką Kościoła katolickiego. Gdy profesorowie teologii głoszą herezje, jak Küng, mogą (oficjalnie) stracić swoją katedrę. Wcześniej, przed rokiem 1965, ktoś taki był najpierw upominany, a gdy to nie pomagało, ekskomunikowany. Obecnie to się już nie dzieje, a w nowym prawie kanonicznym (1983) ekskomunika nie występuje jako wyrzucenie kogoś poza wspólnotę Kościoła (patrz: kanon 1331). W Kodeksie z 1917 roku w kanonie 2257 mamy właśnie taki przypadek. W nowym kodeksie powstrzymano się od opisu czym jest ekskomunika, aby mieć do czynienia tylko z takimi konsekwencjami, jak utrata stanowiska kościelnego. Encyklika wskazuje, że należy mieć szacunek do teologicznej spuścizny wieków, podczas których osiągnięto, pod wpływem Ducha Świętego, dokładne wykładnie dogmatów, których nie może zastępować niewyraźnymi, nowymi, zapożyczonymi z nowoczesnych filozofii. Zauważamy tu, ze encyklika o Eucharystii, Mysterium Fidei, papieza Pawła VI z 3 września 1965 roku mówi dokładnie to samo (nr 23-25). Ta encyklika przeciwstawia się, między innymi, „odmiennemu” wyrażaniu dogmatów o Trójcy Przenajświętszej, Wcieleniu i Eucharystii niż to miało miejsce w przypadku soborów. Aby poznać normy wykładania Pisma Świętego należy czytać encykliki: Providentissimus Deus Leona XIII (1893), Spiritus Paraclitus Benedykta XV (1920) i Divino Afflante Spiritu Piusa XII (1943). Kto to wszystko przeczyta i przyjmie nie uniknie myśli o tym, jak wiele jest dziś głoszone nawet z ambon, a stoi w sprzeczności z tymi encyklikami.
Encyklika Humani Generis z 1950 roku nie znalazła w Kościele oddźwięku, który jej się należał. Teraz, prawie 50 lat później, jej sława nie wzrosła zbyt mocno. Od jej pojawienia się aż do dziś, nie poświęcano jej w prasie katolickiej (lub w tym, co za nią uchodzi bądź uchodziło) tyle miejsca na ile zasługuje. Stało się to wszystko pół wieku temu. Pamiętam, że w Nijmegen, mianowicie na kierunku teologicznym (którego w rok później zostałem członkiem) encyklika ta nie została dobrze przyjęta. Katedra nie wysłała żadnego listu do Rzymu, aby podziękować papieżowi za dokument, oczywiście Rzym byłby z tego zadowolony. Ta katedra nie była wtedy jeszcze tak zjednoczona jak później, gdy protestowali nawet przeciwko potępieniu Hansa Küng’a. To wszystko jest dowodem na to, jak mało ludzi – już w tamtym czasie – rozumiało potrzebę tej encykliki: jej znaczenie zostało poważnie niedocenione.
Modernizm wraca do życia
Można zadać pytanie, czy w naszych czasach nie powinniśmy nazwać odrodzonego modernizmu neomodernizmem? Przez fundamentalną jedność z poprzednim i z bardzo ważnego powodu jakim jest szybkie rozprzestrzenianie, wolę jednak mówić o modernizmie; wtedy wiadomo o co chodzi. Jednak występują ważne różnice.
Pierwszą różnicą jest to, że modernizm w czasach świętego Piusa X miał charakter przede wszystkim dogmatyczny; dogmatyczne było przynajmniej to, co otrzymało nazwę „modernizm”. Ten dzisiejszy także przeczy obowiązywaniu katolickiego, można też powiedzieć ogólnie chrześcijańskiego, prawa obyczajowego. Poza tym, pewna ilość osób, które są modernistami na gruncie dogmatycznym i obyczajowym, porusza się także na terenie społecznym i politycznym. I to nie po to, aby głosić społeczną naukę Kościoła i katolicką podstawę polityki, ale coś zupełnie innego.
Następnym punktem różnicującym jest to, że nie mówi się dziś tyle o „życiowej immanencji” uczuć religijnych, o których encyklika Pascendi tak obszernie traktuje, co o religijnym „doświadczeniu” przez co inaczej rozkłada się akcenty. Nie starają się też być pobożni tak, jak wcześniejsi moderniści, ale uważają sekularyzację za ideał. Liczba modernistów w Kościele jest ogromna.1 Także dziś, jak i za czasów Piusa X pojawiają się moderniści, którzy wyznaczają drogę. Oczywiście, ich poglądy nie są identyczne w każdym przypadku, chociaż napotyka się często te same co wcześniej. Dzisiejsi moderniści mają też określony sposób wyrażania się, po których się ich rozpoznaje, choćby użyli tylko kilku słów. W czasie i po II Soborze Watykańskim wyszli oni ze swoimi poglądami z ukrycia, oczywiście były one na początku skrzętnie zapakowane i jako takie podawane odbiorcom. Stara, zaufana biblijna i tradycyjna terminologia jest czasem przez nich używana, ale to tylko opakowanie innej niż wcześniej zawartości. Niektórzy ewoluowali mocno w swoich poglądach. Jednym z przykładów jest Schillebeeckx, który sam na to wskazywał tak kiedyś, jak i teraz. Nie jest łatwe nazwanie w skrócie ich poglądów ich „nauką”, z którą mogliby się identyfikować i nie mieć do tego terminu jakichś zastrzeżeń. Także to każe wrócić myślą do czasów Piusa X: gdy ukazała się Pascendi, niektórzy odnajdywali w niej własne, potępione poglądy, ale twierdzili, że zostały one opacznie przedstawione i źle zrozumiane. Jestem świadom ryzyka jakie musieliby przyjąć dzisiejsi moderniści, zgadzając się na takie skrócone określenie.
Pojęcie Boga.
U wielu dzisiejszych modernistów znajduje się lub przypuszcza się panteistyczne lub wręcz monistyczne pojęcie Boga (w panteizmie wszystko jest Bogiem i jest częścią jednej Boskości; monizm jest raczej ateizmem: wszystko jest jednym i tym samym, duch i materia, dusza i ciało, byt i praca itd.).
Do tego pojęcia Boga, który odrzuca istnienie Boga osobowego, trzeba czasem u modernistów dochodzić przez wypowiedzi nie dotyczące bezpośrednio Boga. Gdy mówią, że cuda nie istnieją, może to być tylko pozór racjonalności, gdy nie przyjmuje się, że jest osobowy Bóg, który stworzył wszechświat, i że nie wyłonił z niego początku czasu. Jeśli się przyjmuje to ostatnie – a to jest nauka katolicka, z której nic nie można ująć – należy też utrzymywać, że Bóg, który stworzył cały świat, może też z nim robić, co Mu się podoba. Pismo Święte poucza o tym na wielu stronicach bardzo wyraźnie. Byłoby to także śmieszne – żeby nie użyć słowa świętokradzkie – chcieć określać Bogu prawa i mówić Mu: Boże, nie możesz czynić cudów! Pozostaje tylko utożsamić Boga ze światem, a dynamikę widoczną w świecie nazwać „Bogiem”. Ojciec dr J. Sträter S.J. wskazał w wielu różnych publikacjach, że pojęcie Boga u o. Schoonberga S.J. idzie właśnie w tym kierunku, a w rozmowach prywatnych podkreślał to jeszcze mocniej. Nie jest łatwo stwierdzić, kto dokładnie ma takie poglądy, bo moderniści chcą pozostać wewnątrz Kościoła co, nawet przy całej jego pobłażliwości, nie mogłoby mieć miejsca, gdyby otwarcie i niedwuznacznie zaprzeczali istnieniu osobowego Boga. W tym miejscu należy pomyśleć o następnym problemie.
Agnoscytyzm i domaty
Dzisiejsi moderniści są często zwolennikami filozofii, która mówi, ze istota rzeczy jest nie do poznania, a już na pewno nie Bóg i rzeczy ponadnaturalne (agnostycyzm). Znajdujemy to u Schillebeeckx’a. Jego epistemologia pochodzi od o. De Petter O.P., który z jej powodu został skrytykowany przez władze kościelne. Według De Petter’a nasze poznanie wychodzi do rzeczy, jest to „intencja” w stronę rzeczy, ale nie obejmuje jej: nie „rozumiemy” jej. Schillebeeckx dopasował to do dogmatu, np. do dogmatu o Eucharystii. To, czym jest, umyka nam i jest w swojej istocie dla nas całkowicie niepoznawalne. Ojcowie Soboru trydenckiego wyrazili tajemnicę Eucharystii w pojęciach scholastycznych: substancja chleba i wina zmienia się podczas Konsekracji w Ciało i Krew Chrystusa. Tymi słowami wyrażają, jak mówi Nowy Katechizm z 1966, prawdę, która posiada dogmat kościelny, ale nie wyrażają, według Schillebeeckx’a, poznawalnej dla naszego umysłu prawdy. Nie wiemy czym jest materia w jej najgłębszej istocie, ale wiemy co dla nas oznacza i do czego służy. To jest to, co mogę powiedzieć o istocie rzeczy: wiem co ona dla mnie oznacza. Zatem, przy Konsekracji chleb i wino dostają inne znaczenie (transsygnifikacja) i inny cel (transfinalizacja). Mówiąc to, modernista chce przez „głębszą intencję” wyrazić to samo, co ojcowie trydenccy, ale „robi to w inny sposób”. Schillebeeckx nawet dodaje, że ten, kto przeczy w naszych czasach transsubstancjacji, jest lepszym wierzącym niż ten, kto chce się wciąż trzymać średniowiecznych pojęć. On, Schillebeeckx jest więc ortodoksyjny. My, trzymający się tradycyjnych sformułowań, nie.
Schillebeeckx stanął przez te wywody w sprzeczności z tym, co powiedział Sobór Watykański I, który wyłączył z Kościoła tych, którzy uważają, że dogmat może z biegiem czasu i postępem nauki otrzymać inne znaczenie. Nie pomaga w tym przypadku słowo transsubstancjacja, które ewentualnie pozostawi w użytku, bo podaje je w całkowicie innym znaczeniu niż to uczynił Trydent.
To samo odnosi się do chrystologii Schillebeeckx’a. Tutaj argumentuje on w podobny sposób. Bóg jest całkowicie niepoznawalny dla człowieka, więc przeciwstawił się on, Schillebeeckx, „od 1953 roku” formule: Chrystus jest Bogiem i człowiekiem. Nie możemy już więcej mówić, że Jezus z Nazaretu jest Bogiem, mówi Schillebeeckx, ponieważ ktoś, kto jest jednocześnie człowiekiem i Bogiem nie istnieje. Schillebeeckx nazywał kogoś takiego „syreną” (pół człowiek, pół ryba). W Kopenhadze przy nabrzeżu można spotkać słynną rzeźbę tego rodzaju.
Nie ma znaczenia, że używa on tutaj słowa „formuła” zamiast „pogląd”, ponieważ jeśli człowiek nie może używać w naszych czasach tej formuły, Chrystus nie jest dla nas Bogiem i człowiekiem. Schillebeeckx mówi tu o formule, ponieważ według niego określa ono daleką, niezgłębioną rzeczywistość. Forsował określenie, że Chrystus to „boski człowiek”. Miał na myśl coś zupełnie innego niż Sobór Chalcedoński w 451 roku ostatecznie określił; według niego „najgłębsza intencja” obu sformułowań jest taka sama; ta jego, jest tylko próbą określenia prawdy, ale w sposób odpowiadający naszym czasom.
Ale jak doszedł do słowa „boski”? Możemy tylko wówczas mówić o czymś „boskim”, tylko gdy wiemy, co rozumiemy przez słowo „Bóg”. To jest jedna z niekonsekwencji w wykładzie Schillebeeckx’a. Niekonsekwencji, na które wskazywał między innymi kard. Leo Scheffczyk w szerokim i dogłębnym omówieniu książki „Jezus, het verhaal van een levende” (Schillebeeckx, 1974). Powtarzał, że jego filozofia „wychodzi z człowieka”. To nie jest zbyt jasne wyrażenie, gdyż „wychodzić z człowieka” może znaczyć wszystko. Ale wszyscy agnostycy, którzy uważają, że człowiek może poznawać tylko zewnętrzne cechy rzeczy, które istnieją w czasie i przestrzeni, zaczynają od człowieka. „Myślę, więc jestem” to znane słowa R. Descartes (1596 – 1650), francuskiego filozofa z dziwnymi poglądami, który przeprowadził się do Holandii, a zmarł w Szwecji. Pierwsze co poznaję to moje wnętrze. Człowiek jest najwyższym istnieniem na ziemi; największym, najwspanialszym, najszlachetniejszym z ludzi był Jezus z Nazaretu, dla nas, według Schillebeeckx’a w takim znaczeniu, że wciąż z nami żyje. Coś największego w świecie widzialnym nazywam „boskim”, jest to największe i najwspanialsze „objawienie”, co człowiek może nazywać „Bogiem”. W Nim „objawia” się boskie; pożyczamy to słowo z gruntu religii.
To, co napisano powyżej jest czymś biegunowo innym niż intencje Ojców chalcedońskich, gdy zatwierdzili słynny list (Tomos), wysłany przez papieża Leona I Wielkiego na rok przed soborem do Germanusa, biskupa Konstantynopola i głoszącego: „Piotr przemówił przez Leona!” Schillebeeckx myśli, że „najgłębsza intencja” jego wypowiedzi jest taka sama jak ta z Chalcedonu, i że jest dziś lepszym wierzącym, gdy używa własnych wyrażeń, niż my, trzymający się Kościoła wszystkich wieków i Credo: Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego.
Nie ma porządku ponadnaturalnego
Agnostycyzm dzisiejszych modernistów prowadzi do zaprzeczenia jakiegokolwiek porządku ponadnaturalnego i istotnego odróżnienia go od naturalnego. Nie mają miejsca także żadne cudowne interwencje Boga na tej ziemi. Bóg nie ingeruje: „Ani Bóg, ani Chrystus nie wtrącają się. Historia i świat idą swoją własną drogą. Jeśli dzieło zbawcze Jezusa (a w tym i Boga) zostaje posunięte do przodu, to tylko tam, gdzie człowiek kieruje to zbawcze dzieło ku innym.” (Van Iersel). Bóg nie daje zbawienia z zewnątrz, ale ludzie przekazują zbawienie innym i to można nazwać „Boskim dziełem zbawienia”. Takie zdanie można pojąć rozumowo tylko, gdy nie wierzy się w Boga osobowego i utożsamia się Go ze światem. Inaczej, to nonsens.
Odrzucenie porządku nadprzyrodzonego i interwencji Boga całkowicie oddzielonego od porządku stworzenia, można znaleźć w mowie inauguracyjnej P. Schoonenberg’a S.J., którą wygłosił w Nijmegen w 1965 roku, kiedy został tamtejszym wykładowcą. Zapytał wtedy: ale co zostaje wtedy z łaski danej przez Boga? „Pozostaje wtedy – mówił – dany mi przez Boga bliźni, aby się radować!”
Zaprzeczenie porządkowi nadprzyrodzonemu porządkowi boskiej interwencji w świecie, a przede wszystkim w odniesieniu do człowieka, jest motywem przewodnim w wydanym w 1966 roku Nowym Katechizmie i jest najważniejszym kluczem do jego zrozumienia.
Ten Katechizm zaprzeczam na stronie 554 (i kolejnych), że człowiek ma niematerialną, nieśmiertelną duszę, która po śmierci będzie istniała oddzielnie od ciała. Książka chce „tę starą i rzetelnie (sic) zachowaną prawdę wyrazić inaczej” (str. 554). To jest jaskrawy przykład na to, jak daleko posunięto się w Nowym Katechizmie. To, co za tym stoi to: chęć przedstawienia w inny sposób tego, co wcześniej uważane było za prawdę!
Ojciec Edward Schillebeeckx OP (ur. 1914), jeden z najważniejszych doradców episkopatu holenderskiego w czasie II Soboru Watykańskiego, członek Do-C, centrum dokumentacji w Rzymie, które zajmowało się informacjami dotyczącymi soboru na potrzeby biskupów holenderskich.
Inny przykład: Nowy Katechizm miał też trudności z chrztem małych dzieci. Według nauki katolickiej pozostają one bierne i nic nie robią; jedynie Bóg działa i to w sposób całkowicie nadprzyrodzony. Usuwa grzech pierworodny i napełnia człowieka łaską uświecającą, człowiek otrzymuje „łaskę starego Adama”, przynajmniej po części, jak to świetnie wyraża liturgia chrztu Kościoła antiocheńskiego. Ale dla tego wszystkiego brakuje miejsca obok dogmatów modernistycznych. Dlatego Nowy Katechizm mówi, że chrzest dzieci ma swoje znaczenie jako znak, że zostały przyjęte do społeczności chrześcijan. To jest dostrzegalne, tak ludzie robią.
Jedną z bardzo poważnych konsekwencji tego poglądu jest zaprzeczenie odkupieńczej wartości śmierci Jezusa, zaprzeczenie występujące w Nowym Katechizmie i zgodne z artykułami prasowymi Schillebeeckx’a, w końcu przedłożonymi Kongregacji Nauki Wiary w Rzymie. Mówi się: myśl, że Bóg żądał krwi człowieka, swego Syna, za grzechy ludzi, nie pasuje już do naszego nowoczesnego pojęcia prawa. Ale według mnie motyw tego zaprzeczenia leży głębiej, mianowicie w zaprzeczeniu porządku nadprzyrodzonego, w którym sam Bóg suwerennie interweniuje dla dobra człowieka. Jezus na krzyżu wysłużył nam łaski i te, muszą być do nas zastosowane; to są pojęcia, których nie znają moderniści.
Komisja kardynałów chciała poprawić i uzupełnić niektóre bardzo fundamentalne punkty Nowego Katechizmu. Nie pozwolili na to autorzy pod przywództwem kard. Alfrinka, który nadał imprimatur, i byli w tym konsekwentni. Ponieważ zmiany dotyczyły punktów nauki katolickiej zawartej w Nowym Katechizmie, które zupełnie przeczyły modernizmowi jego autorów, były zwalczane. Nowy Katechizm stałby się całkowicie inną książką, a nie anonimowym produktem ich myśli. Odmówili. Tutaj powinien był zainterweniować Paweł VI lecz tego nie zrobił. Nikogo nie chciał wyłączać z Kościoła, co było jedyną przekonywującą odpowiedzią na aroganckie odmówienie przyjęcia nauki katolickiej w kilku istotnych punktach.
Trójca Święta
Jeśli kwestionowana jest nauka o Chrystusie, tym samym kwestionowana staje się nauka o Trójcy Przenajświętszej. A ta jest podstawowym dogmatem chrześcijaństwa. Ksiądz odmawiający brewiarz, mówi w swoim życiu tysiące razy: „Chwała Ojcu Synowi i Duchowi Świętemu”; wiele modlitw Kościoła kończy się słowami uwielbienia skierowanymi do Świętej Trójjedności. W Nowym Katechizmie mówi się o tym jedynie na końcu i to dwuznacznie, zrozumiale dla tego, kto orientuje się w modernizmie. Ale w spisie ważnych wyrażeń i pojęć na końcu książki słowo to nie występuje, umyślnie, o czym poinformował pewnego razu Schoonenberg. Dla dobrze poinformowanego jest to wystarczające. Powód, dla którego nie chce się już wiedzieć o Trójcy Świętej to znów agnostycyzm: Bóg jest dla nas całkowicie niepoznawalny, skąd wiec możemy wiedzieć, że jest On jeden w substancji, a potrójny w Osobach? I dalej: co oznaczają te wyrażenia? Dopasowane do Boga są one dla nas bezsensowne. Tak sądzą moderniści.
Hermeneutyka
Aby utrzymać łączność z Kościołem czasów wcześniejszych, stworzono nową definicję dogmatu w sposób akceptowalny dla „nowoczesnego człowieka” (kim i czym on jest?). Tego nowego człowieka podarował nam mało znany filozof, zaufany modernistów. „Tak jak święty Tomasz z Akwinu budował swoją teologię na filozofii swoich czasów, tak robię i ja z filozofią moich czasów” powiedział mi wiele lat temu Schillebeeckx. Ten paralelizm wygląda, patrząc powierzchownie, rozsądnie i nawet normalnie, ale tak nie jest. Nikt inny jak Jacques Maritain wskazał na to w Le Paysan de la Garonne. Jedynie taka filozofia, która uznaje obiektywność ludzkiego poznania może być użyta w teologii katolickiej. A tego nie robi „filozofia nowoczesna” (powinno się raczej mówić o „… filozofiach”) od Kanta. Ale nie wystarczy, że filozofia jest „nowoczesna” aby móc jej używać w teologii. Nie może stać w sprzeczności do wiary, a więc nie być fałszywą. Cała hermeneutyka, tzn. „szukanie” (to oznacza Grecki czasownik hermeneuõ) nowego znaczenia dla starych wyrażeń, które byłyby do przyjęcia dla nowoczesnego człowieka (czytaj: nowoczesnego filozofa) stoi w sprzeczności z wielokrotnie już cytowanymi kanonami Vaticanum I, które nie dopuszczają zmiany znaczenia dogmatów.
Moralność sytuacyjna
Jak powiedziano, modernizm naszych czasów jest dużo szerszy w zasięgu, niż ten z początku XX wieku. Została w to włączona także moralność, tzn. zachowania ludzi i normy, którym muszą odpowiadać. Jako że nie znamy Boga i nie ingeruje On w ten świat, człowiek jest najwyższym co znamy i przez to miarą wszystkich rzeczy. Nie ma obowiązków względem Boga osobowego, ponieważ Go nie znamy. Ludzie mają wiec obowiązki jedynie względem samych siebie i wspólnoty (dlatego odwracają ołtarze w stronę ludu). Ale wspólnota podlega ciągłym zmianom. Z tego wynika, że normy zachowań ludzkich są w istocie zmienne. Co można, a czego nie można robić zależy w dużym stopniu od sytuacji (stanu), w której człowiek się znajduje. Przy tym człowiek jest sędzią samego siebie; jego „własne sumienie” mówi mu co ma robić, jest autonomiczny.
Wyjaśnianie Biblii
Tak jak wyjaśnianie Pisma Świętego Starego i Nowego Testamentu ogrywało ważną rolę w zwalczanym przez Piusa X modernizmie (Alfred Loisy, francuski lider ruchu, był egzegetą), tak i teraz ma ono duże znaczenie, chociaż nie tak wszechogarniającą jak wtedy. Teraz chodzi o wiele więcej. Dla dzisiejszych modernistów przede wszystkim Ewangelie i Dzieje Apostolskie muszą odpokutować. Mają one fundamentalne znaczenie dla poglądu na Kościół i chrześcijaństwo. Stworzono nawet „egzegezę marksistowską”, która nie jest niczym innym, jak przepowiadaniem marksistowskich idei za pomocą Ewangelii. Także „teologia wyzwolenia” używa Pisma Świętego do swoich celów, ale nie używa go zbyt często. Ewangelia jest „dobrą nowiną” (to oznacza to greckie słowo), że Słowo Boże dla nas stało się człowiekiem i przyjęło ciało, aby wybawić nas od naszych grzechów i dać nam życie wieczne. Dlatego Zbawiciel ustanowił swój Kościół, o którego najwcześniejszej historii opowiadają Dzieje Apostolskie, od jego pierwszego pojawienia się w dzień Zielonych Świąt po Wniebowstąpieniu Jezusa. Jezus przepowiedział nam tę radosną nowinę słowami tzn. nauczając w Galilei i Jerozolimie. Ale, aby być wiarygodnym i, aby uczynić jasnym, że jest tym, za którego się podaje, zrobił niezliczoną ilość wielkich rzeczy, mianowicie cudów, z których największym i decydującym było Jego powstanie z martwych. Czynił także proroctwa, z których najważniejszym była zapowiedź upadku Jerozolimy, które miało miejsce w roku 70 po Chrystusie (35 do 40 lat po śmierci Jezusa). Teraz, moderniści nie chcą wiedzieć, że miały miejsce cuda i przepowiednia o upadku Jerozolimy, które zajmują tak ważne miejsce w Ewangeliach i o których tyle powiedziano. Według nich nie mogą one być historyczne, ale zostały po fakcie włożone w usta Jezusa przez pisarzy Ewangelii. Ostatnio twierdzą (postulat, a raczej przesąd, niewierzących zwalczany przez znaczącego modernistę, anglikańskiego ex-biskupa John’a A.T. Robinson’a w Redating the New Testament, 1976), że wszystkie Ewangelie zostały napisane po roku 70, a najlepiej pomiędzy 80 a 100. Są według nich w pierwszej kolejności odzwierciedleniem „wiary” najstarszych gmin chrześcijańskich pochodzących z czasów ich powstania, a nie faktów z życia Jezusa oraz Jego słów. „Projektowali” tę wiarę w czasach Jezusa, wkładali w Jego usta swoje własne poglądy i stwarzali „opowieści o cudach”. Według R. Bultmann’a, liberalnego protestanta, te opowieści dotyczą z reguły spraw, które w ogóle nie miały miejsca, jednak Bas van Iersel uważa, że opisane rzeczy właśnie miały miejsce, ale nie były to cuda (ponieważ cuda nie istnieją, Bóg nie interweniuje). Według van Iersel’a wydarzenia, które rzeczywiście miały miejsce, wyrosły w legendzie do rangi cudów. Miały na to pół wieku.
Wiara upada
Sobór Watykański I potępił pogląd mówiący, że cuda i proroctwa nie są możliwe i wyłączył z Kościoła tych, którzy są zwolennikami tych potępionych poglądów. Sobór miał rację, gdyż przez zaprzeczenie faktu, opisanych w Ewangeliach, cudów i proroctw Jezusa, odbiera się wierze katolickiej jej wiarygodność. Nie ma więc już żadnego sposobu na udowodnienie rozumności przyjęcia wiary, niezależnie od tego, jak bardzo prawdy wiary są niezrozumiałe. Ale jeśli nie da się rozumności, wiarygodności wiary wskazać argumentacją, nieracjonalnym jest oczekiwać, że obdarzony rozumem człowiek podda się jej. I to jest właśnie to, co się dzieje: wiara katolicka, chrześcijańska upada u wielu osób. Jezus nie ustanowił Kościoła, mówi się między innymi, powołał jedynie do istnienia „ruch Jezusa” (Schillebeeckx i spółka). W to, czy słynny tekst Mateusza 16, 18 jest prawdziwy powątpiewa mocno Van Iersel i powtarza po prostu to, co liberalni protestanci mówili na długo przed nim nie na podstawie tekstu i przekazu Ewangelii (która w całości stoi za prawdziwością tekstu Piotra), ale dlatego, że zadekretowali, iż tekst może być nieprawdziwy; Jezus po prostu nie założył Kościoła. Trzymaj się z tym od nas z daleka.
Jest jasne, że egzegeza modernistyczna wyrządziła wielkie zło i jest powodem utraty wiary przez wielką ilość osób. Może się stać jednym z najważniejszych powodów natychmiastowej utraty wiary. Używane do tego rozumowanie jest całkiem proste: „Wcześniej nauczono pana, że wszystko, co jest napisane w Biblii, wydarzyło się naprawdę. Ale widzi pan jednak, że wiele z tego może być nieprawdziwe. W rezultacie jest pan oszukany”. Nie rzadko zaczyna się przy tym wskazywać na opowieści starotestamentowe jak ta o Adamie i Ewie, wieży Babel, potopie, opowieści o życiu praojców i wyjścia Izraela z Egiptu i inne. Nie było więc trudnym osłabienie wiary w to wszystko u ludzi prostych i niewykształconych i tym sposobem kłaść fundament pod dzieło zniszczenia. Po jakimś czasie przyszedł czas na Ewangelie. Czytałem w książeczce wydanej przez prowincjała kongregacji zakonnej w Belgii, że opowieść o tym, ze Jezus chodził po Jeziorze Galilejskim jest paralelą podobnych opowieści o Buddzie i innych założycielach wielkich religii. Taka „opowieść” ma oczywiście jakieś znaczenie – o to tu chodzi, dobrze to zrozumieć, mówi się – ale tak naprawdę to się oczywiście nie wydarzyło. Jezus nakarmił cudownym sposobem tysiące ludzi na pustyni? Nie wierz w to; jeśli coś się stało, to było to niezwykłe (ale nie cudowne) rozdanie jedzenia dla pewnej ilości osób naraz przez Jezusa; co dokładnie się wydarzyło, nie wiemy, ale na pewno zrobiło to wrażenie i urosło do „opowieści” o cudzie.
Gdy w latach 1927-30 byliśmy studentami u Dominikanów, już o tym słyszeliśmy. I już wtedy nie było to nowe. To pochodziło ze szkoły z Tybingi z połowy XIX wieku! Nieszczęśliwi chrześcijanie, którzy zostali tak oszukani! Są ślepymi prowadzonymi przez ślepych.
Pozwoliłem sobie poświęcić tylko kilka słów tej sprawie najwyższej wagi. Ale to wystarczy, aby ją zasygnalizować.
Zakończenie
Opisywanie modernizmu można by jeszcze kontynuować prawie bez końca, ponieważ nowy modernizm, tak jak ten stary, jest „zbiorem wszystkich herezji” i całkowitym zaprzeczeniem podstaw chrześcijaństwa, które zostały nam objawione przez Boga. Modernizm przeniknął tak głęboko do Kościoła, że jeszcze długo będziemy musieli z nim żyć. Ale niech nie ogarnia nas niepokój: Bóg jest z nami i ze swoim Kościołem. „Wszelako Syn Człowieczy gdy przyjdzie, sądzisz, że znajdzie wiarę na ziemi? (Łk 18, 8), powiedział Jezus i możliwe jest, że dzisiejszy rozwój wypadków prowadzi do tego. Ale może być też inaczej. „Panie ratuj, giniemy!” (Mt 8, 25) krzyczeli Apostołowie w łódce w czasie burzy na jeziorze. A Jezus im odpowiedział: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?” Rozkazał wiatrowi i burza natychmiast ucichła. Czy to się stanie? Nikt nie może tego powiedzieć. Tymczasem, spoglądamy w Kościele z ufnością na Pana Jezusa Chrystusa i mówimy Mu razem z Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 69). Ktoś napisał mi przed laty z Paryża: skała Piotra wciąż stoi, stała się tylko na chwilę niewidoczna. Ta skała to fundament Kościoła, jego nadprzyrodzony fundament. I do tego Kościoła należymy, przez niego jesteśmy połączeni ze sobą i z Chrystusem, Synem Bożym, równym Ojcu i Duchowi Świętemu. Wierzymy w to, tak jak Kościół to zawsze robił i nie pozwolimy żadnemu modernizmowi, który chce naruszyć grunt pod stopami naszej wiary, zwieść się.
Chesterton napisał kiedyś, że Kościół jest jedyną instytucją, w której człowiek nie musi być „ze swoich czasów”. Jest tyranią, gdy człowiek musi przyjmować poglądy, które napotkał w czasach, w których żyje. Jutro będą inne. Ci, którzy tak robią, są ludźmi niesamodzielnymi, nie myślą samodzielnie, ich myślenie nie jest osobiste lecz kolektywne. To jest dziś bardzo „na czasie”.
Na szczęście my w tym nie uczestniczymy, ale trzymamy się prawdy, która nie zmienia się z czasem, ale pozostaje wciąż ta sama. Podstawą tego jest zachowane i przekazywane przez Kościół Objawienie Chrystusa, o którym powiedział Apostoł: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”. (Hbr 13, 8).
1 W oryginale słowo „legioen” nawiązujące do Łk 8, 30. Przyp. tłum.