_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

czwartek, 26 listopada 2020

Zwiedzenie a posłuszeństwo - głos karmelity bosego w sprawie o. Daniela Galusa


List przełożonego generalnego do członków i wiernych Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X z okazji 50. rocznicy jego założenia



Drodzy Członkowie Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X! Drodzy Wierni!

Z wielką radością kieruję do Was niniejsze słowa w tym wyjątkowym momencie historii naszego Bractwa, którego złoty jubileusz właśnie obchodzimy.

Pięćdziesiąta rocznica założenia Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X jest przede wszystkim okazją do wyrażenia szczerej i głębokiej wdzięczności. Po pierwsze, wdzięczności Bogu, który nie przestaje nas wspierać i pokrzepiać pomimo wystawiania nas na próby i który umacnia nas poprzez te dopusty. Jeśli podczas tego półwiecza naszej historii nigdy nie brakowało krzyży, musimy w nich widzieć dowód szczególnej życzliwości opatrzności Bożej, która dopuszcza zło jedynie w tym celu, żeby zaprowadzić panowanie Chrystusa oraz dla uświęcenia swoich wiernych sług. Po drugie, wdzięczności dla naszego Założyciela, który potrafił przekazać nam najcenniejsze skarby Kościoła katolickiego, z płomieniem nieulękłej miłości, oświecany głęboką wiarą i podtrzymywany niesłabnącą ufnością w miłość samego Boga: Credidimus caritati.

Ta 50. rocznica skłania nas także do przyjrzenia się naszej obecnej sytuacji. Czy płomień przekazany nam przez naszego Założyciela wciąż mocno płonie? Czy płomieniowi tej drogocennej pochodni, targanej huraganami kryzysu, który wydaje się ciągnąć w nieskończoność, zarówno w Kościele jak i w całym społeczeństwie, nie grozi przygaszenie?

Z jednej strony jest zrozumiałe, że wszelkiego rodzaju bitwy, które wciąż trwają i których końca nie widać, powodują nasze zmęczenie: [możemy zadawać sobie pytanie,] czy naprawdę toczenie naszej walki jest nadal konieczne? Z drugiej strony, po 50 latach toczenia bojów, Bractwo Św. Piusa X może uznać, że ma już wystarczająco silne struktury i może cieszyć się względnym pokojem. Czy jednak także taka sytuacja nie stanowi dla nas zagrożenia? Czy nie należy podsycić tego płomienia, który i my z kolei musimy przekazać naszym następcom?

Jest uzasadnione zadawanie sobie pytania, czy zawsze pamiętamy o raison d’être1 naszego Bractwa, czy realizujemy jego prawdziwy cel, wykorzystując wszystkie pozostające do naszej dyspozycji środki. W istocie ta refleksja jest konieczna, jeśli pragniemy kontynuować dzieło tych pierwszych 50 lat.

Czy Bractwo musi być wojujące?

Okoliczności, w których opatrzność Boża powołała do życia Bractwo Św. Piusa X, czasy straszliwego kryzysu nękającego Kościół katolicki przez minionych 60 lat, zmusiły nas do zajęcia bardzo szczególnego miejsca w bitwie, która rozgorzała. Moglibyśmy powiedzieć, że ta wojownicza postawa stała się niejako jedną z charakterystycznych cech Bractwa. Od samego początku musiało ono walczyć z wrogami Kościoła katolickiego z wiarą, odwagą i wytrwałością. Nie wolno nam jednak popełnić błędu odnośnie do faktycznej natury tej walki, która, jeśli zastanowimy się nad nią uważnie, nie jest ani wyjątkowa, ani oryginalna. Walka należy bowiem do samej natury Kościoła katolickiego na ziemi. Bractwo jest częścią Kościoła katolickiego, a więc i ono musi być z konieczności wojujące.

Czym jest nasza walka? Od samego początku była, i jest nadal, walką o zachowanie kapłaństwa oraz – co jest z tym związane – o Mszę św. oraz [katolicką] liturgię. Bezdyskusyjnie są to również zmagania o zachowanie wiary, boje toczone w obronie doktryny katolickiej, poważnie dziś zagrożonej, nawet w samym Rzymie, przez postępującą apostazję obecnego stulecia. I wreszcie na koniec – co stanowi niejako streszczenie tego wszystkiego – jest to walka dla Chrystusa Króla, o Jego panowanie w duszach i nad narodami.

Musimy jednak dobrze rozumieć, co to oznacza… i nie zatrzymywać się w pół drogi. Jaki jest prawdziwy motyw wspomnianej wyżej walki? Jaki jest główny powód zmagań o Mszę św. oraz o katolickie kapłaństwo? Dlaczego walczymy o naszą wiarę i dla Chrystusa Króla? Powodem tym jest rzeczywistość, która jest celem całego Kościoła i ostateczną racją bytu wszystkich jego bitew toczonych w ciągu wieków: jest nią życie nadprzyrodzone, życie w ścisłym zjednoczeniu z naszym umiłowanym Panem i Królem.

Bractwo musi stale o tym pamiętać, gdyż powodem, dla którego Opatrzność powołała je do istnienia oraz je w tym istnieniu podtrzymuje, jest postęp życia duchowego w naszych duszach. Tak więc bój toczony przez Bractwo jest jedynie fragmentem walki prowadzonej na znacznie większą skalę, walki naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Jego Kościoła, prowadzonej od samego początku jego istnienia: „a przyszedłem, żeby życie miały, i obficiej miały” (Jan 10, 10). Jeśli nasza walka jest fragmentem tej wielkiej bitwy i walczymy na wyznaczonym nam odcinku, ostatecznym celem jest zjednoczenie się z naszym umiłowanym Zbawicielem. Tym celem jest Jego panowanie! Nie jest to abstrakcyjna idea: jest to bardzo konkretne, autentyczne i ścisłe z Nim zjednoczenie. Jest to życie!

Arcybiskup Lefebvre wspaniale mówił o tym tak: „Całe nasze Bractwo znajduje się w służbie tego Króla: nie zna innego. Wszystkie jego myśli, miłość i działania są dla Niego, dla Jego panowania, dla Jego chwały i dla kontynuacji Jego zbawczego dzieła na ziemi”2. „Nie mamy innego celu, żadnego innego celu dla bycia kapłanami, niż pomoc w szerzeniu panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa – i czyniąc to, dajemy duszom życie nadprzyrodzone”3.

I przeciwnie, gdybyśmy wskutek rutyny lub znużenia osłabli w tej walce o życie duchowe oraz zjednoczenie z naszym umiłowanym Panem, nie tylko stalibyśmy się mniej użyteczni w zasadniczej bitwie, ale też stracilibyśmy z oczu raison d’être walki, jaką pragniemy odważnie toczyć za Mszę św., kapłaństwo, doktrynę katolicką oraz za Chrystusa Króla.

Czym jest życie duchowe?

Życie duchowe jest to po prostu życie naszej duszy, dla którego Bóg nas stworzył i które ma nam dać szczęście w wieczności: jest to życie wieczne, rozpoczynające się już tu na ziemi. Jaką definicję tego życia podaje nam Zbawiciel? „To zaś jest życie wieczne, aby poznali ciebie, jedynego Boga prawdziwego i tego, któregoś posłał, Jezusa Chrystusa” (Jan 17, 3). Tak więc życie duchowe polega na poznaniu Boga, na poznaniu naszego Pana Jezusa Chrystusa: Jego osoby, Jego Bóstwa, Jego cnót oraz wysłużonego nam przez Niego odkupienia. Mamy Go poznać, żeby Go naśladować i w ten sposób osiągnąć wieczne zbawienie.

Nie jest to czysto spekulatywna wiedza naukowców czy też ekspertów z dziedziny teologii biblijnej. Jest to poznanie nadprzyrodzone – poprzez wiarę i łaskę – Tego, który jest „drogą, prawdą i życiem” (Jan 14, 6). Jest to wiedza, która ma stać się fundamentem tego życia, aby mogło rozkwitać w ścisłym zjednoczeniu z naszym umiłowanym Panem, w żarliwej miłości: „Wierzyć to nie jedynie podporządkować swą duszę prawdzie, oznacza to także podporządkowanie całej swej duszy i istoty Temu, który ją głosi […] i który jest tą prawdą. Wierzyć to żyć […] i życie to jest samym Życiem: «Wierzcie we mnie, powiedział Jezus, kto wierzy we mnie ma życie wieczne»”4.

W ten sposób dusza jest stopniowo coraz bardziej uszczęśliwiana przez miłość Tego, który stał się dla niej wszystkim. Im lepiej Go poznaje, tym bardziej Go kocha; a im bardziej Go kocha, tym dalej kroczy w Jego poznaniu. Wiara i miłość wzajemnie się karmią – i w ten sposób dusza jest coraz bardziej przeobrażana i upodabniana do boskiego wzorca.

Następnie dusza wyzwala się z łańcuchów, które utrudniają jej podróż ku zbawieniu. Od czasu grzechu pierworodnego upadły człowiek ma skłonność do odnoszenia wszystkiego do samego siebie. Zna jedynie siebie, interesuje się tylko sobą, żyje skupiając się na sobie samym… aż do tego stopnia, że zapomina o Bogu. Jednakże kiedy Bóg, poprzez chrzest, rozpoczyna w tym człowieku swoje dzieło zbawienia, dając mu znajomość wiary i upodabniając go do siebie poprzez dzieła łaski, człowiek na powrót zaczyna odnosić wszystko do Chrystusa. Niebawem zna jedynie Jego, żyje przez Niego i jest skupiony na Nim… aż osiąga punkt, w którym zapomina o sobie samym. Oto ideał chrześcijański! Pozwala on nam przezwyciężać wszelkie przeszkody, aż wreszcie nasz umiłowany Pan staje się prawdziwie życiem duszy, całkowicie Nim wypełnionej. Jest to wolność prawdziwa i definitywna, urzeczywistniana przez Tego, który jest Wieczną Prawdą.

W niebie, w życiu wiecznym, nasz umiłowany Pan całkowicie wypełni nasze dusze i prawdziwie stanie się dla nas wszystkim, tak jak dla niezliczonej liczby aniołów i świętych. A ponieważ życie wieczne rozpoczyna się już na ziemi jako życie duchowe, nic dziwnego, że nasz Zbawiciel już obecnie pragnie stopniowo wypełniać naszą duszę.

Oczywiście tu na ziemi nie widzimy jeszcze Boga, jednak w niebie ujrzymy Go twarzą w twarz. Nasza wiara nie jest absolutnie doskonałym poznaniem Boga, jednak miłość, przez którą będziemy na całą wieczność z Nim zjednoczeni, nie różni się od miłości, jaką kochamy Go już za ziemskiego życia. Co więcej, już obecnie staje się On dla nas wszystkim, kiedy prawdziwie kochamy Go całym naszym sercem, całą naszą duszą, ze wszystkich naszych sił i ze wszystkiej myśli naszej, aż po całkowite ofiarowanie Mu siebie samych.

Byłoby błędem sądzić, że to wspaniałe życie jest dostępne jedynie dla jakiejś duchowej elity. Nasz umiłowany Pan pragnie oddać się wszystkim. To przepełnione coraz większą miłością poznanie Wcielonego Słowa jest po prostu rozwojem daru poznania, otrzymanego przez wszystkich ochrzczonych i bierzmowanych. I to właśnie dla przyjęcia tego daru oraz życia nim zostaliśmy stworzeni.

Środki niezbędne dla życia duchowego

W jaki sposób jest nam przekazywane to poznanie wiary? Dzięki jakim środkom rozkwita ono w życie miłości, upodabniając nas do Chrystusa? Otóż dokonuje się to poprzez sakramenty oraz Najświętszą Ofiarę. To właśnie te kanały łaski umożliwiają naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi wszczepienie nas w Niego.

Dzięki łasce nasz umiłowany Pan żyje w nas i sprawia, że my żyjemy w Nim. Im bardziej wzrasta w nas ta łaska, tym bardziej życie w zjednoczeniu z Nim wypełnia przestrzeń naszych dusz, tak iż nic nie jest w stanie nas od Niego odłączyć. Tak właśnie wygląda duchowość Ewangelii. Ideał ten nadaje doskonałą jedność życiu chrześcijanina, ponieważ jest on zjednoczony z osobą naszego umiłowanego Pana. Syn Boży stał się centrum jego życia, w którym ogniskują się wszystkie jego troski i działania. Ściśle się z Nim zjednoczył, a zasadą tej ścisłej jedności jest sam nasz Zbawiciel.

Na tym więc polega nasza walka: aby pozwolić naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi stać się osią naszego życia duchowego, źródłem wszystkich naszych myśli, wszystkich naszych słów i wszystkich naszych czynów. Z tego powodu walczymy o Mszę św.: aby nasze dusze mogły być uświęcane przez łaskę. Z tego powodu walczymy o wiarę: aby dusze mogły poznać swego Zbawiciela, aby mogły Go ukochać i lepiej Mu służyć. Wreszcie z tego powodu walczymy o panowanie Jezusa Chrystusa: aby dusze mogły Mu służyć i zjednoczyć się doskonale ze swoim Królem.

Jest to prawdziwie duch krucjaty, którą nasz Założyciel zainicjował w 1979 r., z okazji złotego jubileuszu swego kapłaństwa, czerpiąc ze swego długiego doświadczenia misjonarza. „Jest konieczne, abyśmy się nieco zastanowili nad faktycznym motywem tego przeobrażenia [pogan w chrześcijan]: jest to kwestia ofiary. […] Powinniśmy rozpocząć krucjatę! Krucjatę opartą na ofierze Mszy św., na Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa, na tej niezwyciężonej skale, aby odbudować Christianitas. A wówczas znów ujrzycie rozkwit chrześcijańskiej cywilizacji – cywilizacji, która nie jest dla tego świata, ale będącej cywilizacją prowadzącą do katolickiego miasta, którym jest niebo”5. Ta krucjata jest naszą krucjatą: mamy walczyć duchowo, wspierani przez Najświętszą Ofiarę, tak aby życie naszego Pana Jezusa Chrystusa mogło być przekazywane poszczególnym duszom oraz społeczeństwu jako całości.

Co się jednak dzieje, kiedy walka o życie duchowe słabnie i ustaje?

Współczesny człowiek jest pozostawiony samemu sobie i brak mu punktów odniesienia

Aby odpowiedzieć na to pytanie, wystarczy przyjrzeć się współczesnemu człowiekowi. Uderza nas przede wszystkim cechujący jego życie brak jedności. Już nie wie kim jest, skąd pochodzi ani dokąd zmierza. Nie posiada żadnych punktów odniesienia. Jest zdezorientowany, wewnętrznie rozdarty i rozbity. Jeśli nawet nie jest całkowicie pozbawiony wiary, to pozostało mu jej niewiele – i nie stanowi już ona centrum jego życia. Człowiek współczesny dąży przede wszystkim do wolności i niezależności, poszukuje sfery, w której nie byłby odpowiedzialny przed nikim, nawet przed samym Bogiem.

I tak na przykład widzimy, jak współczesna nauka podkreśla własny autorytet, odmawiając podporządkowania się wierze, a nawet zuchwale roszcząc sobie prawo do jej osądzania. Widzimy, jak współczesna edukacja oraz moralność odrzucają wszelkie zasady, podążając w sposób nieskrępowany za swymi pragnieniami, czego efektem jest chaos i zamieszanie. Jesteśmy świadkami, jak kierujący się ideą sekularyzmu politycy usiłują całkowicie usunąć wiarę i sacrum z życia społecznego.

Nasiona apostazji, poprzez którą sam nasz umiłowany Pan jest w praktyce eliminowany z życia ludzi, oraz brak zasad moralnych, prowadzący do dezintegracji i chaosu, w efekcie uniemożliwiają prowadzenie integralnego, zwykłego życia duchowego, skupionego na naszym Zbawicielu. Jest to zuchwałe i wyzywające odrzucenie panowania Chrystusa. Jest to pogardliwe odrzucenie Jego królewskich praw wobec jednostek i społeczeństw. Być może nasz umiłowany Pan pozostaje jakąś niewielką cząstką w życiu współczesnego człowieka, jednak nie stanowi już centrum tego życia. Nie ma już pełnego wpływu na człowieka. Nie jest już fundamentem wszystkich jego działań… W ten sposób doskonałe zjednoczenie współczesnego człowieka z naszym Panem Jezusem Chrystusem staje się niemożliwe.

Źródło kryzysu w Kościele: jego otwarcie na świat oraz na ducha świata

Kryzys, w jakim się obecnie znajdujemy, stał się szczególnie dramatyczny przez fakt, że przez 60 lat Kościół akceptował ten współczesny ideał i koncepcję świata, w którym dla naszego umiłowanego Pana nie pozostawia się wiele miejsca. Jego powszechna władza królewska nie jest już uznawana, ponieważ Kościół stał się obrońcą wolności religijnej: poprzez uznanie autonomii osoby ludzkiej, poprzez uznanie prawa każdego do życia zgodnie ze swoim sumieniem, hierarchia kościelna doszła do faktycznego zanegowania praw naszego Pana Jezusa Chrystusa nad człowiekiem.

W istocie zaczęła być kwestionowana nie tylko królewska władza Zbawiciela, ale nawet samo Jego Bóstwo, ponieważ Kościół postanowił uznać, że człowiek, na mocy swej rzekomej godności, może w sposób wolny wybrać lub odrzucić Chrystusa Pana. Czyniąc to, hierarchowie Kościoła zatkali uszy na słowa Zbawiciela, który powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem” (Jan 14, 6), a nawet de facto zarzucili kłamstwo św. Piotrowi, który uczył, jak czytamy w Dziejach Apostolskich, że „nie ma w nikim innym zbawienia. Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni” (Dz 4, 12).

Tak więc – nie przesądzając o osobistych łaskach, jakich Bóg może udzielić każdemu – w dzisiejszym Kościele niemalże niemożliwe stało się poznanie naszego Pana Jezusa Chrystusa w pełni i prawdziwie, poznanie Jego Bóstwa, Jego władzy królewskiej i wszystkich Jego przywilejów oraz obiecanego przezeń zbawienia. W praktyce bardzo trudne stało się prowadzenie, będącego owocem tego poznania, życia duchowego. Pokazuje nam to głębię kryzysu, który dotyka nas wszystkich. Zagrożona jest nie tylko Msza św., sakramenty oraz wiara, lecz także to, co te środki mają nam umożliwić – życie w zjednoczeniu ze Zbawicielem. Wypaczana jest sama misja Kościoła, ostateczny cel życia chrześcijańskiego.

Nasz Założyciel pisał o tym wszystkim z wielkim smutkiem: „Nie przekazują już oni naszego Pana Jezusa Chrystusa, ale religijność sentymentalną, powierzchowną i charyzmatyczną. […] Ta nowa religia nie jest religią katolicką. Jest ona jałowa i niezdolna do uświęcenia społeczeństwa oraz rodziny”6.

Stępiony miecz Ewangelii

Jak Kościół katolicki mógł znaleźć się w tak tragicznej sytuacji? Jak to możliwe, że mogła się dokonać taka zmiana, że w Kościele mogły się narodzić takie idee, sprzeczne z nauczaniem i wiarą wszystkich czasów?

Niestety! Powód tego jest bardzo prosty. Owo życie duchowe, o którym mówiliśmy, jest źródłem walki. Ten bój, nieodzowny dla każdej duszy pragnącej pogłębiać panowanie Jezusa Chrystusa w niej samej, jest również – i przede wszystkim – bojem całego Kościoła katolickiego. Jest to uniwersalny konflikt, w którym Kościół oraz świat są przeciwnikami, zaś stawką jest właśnie zjednoczenie dusz z Jezusem Chrystusem. Bój ten jest ciężki, wyczerpujący i nieustanny. Rozpoczął się wraz z narodzinami Kościoła, w dniu zesłania Ducha Świętego – i będzie trwać aż do końca czasów. Istnieje więc, obok trudności immanentnych dla tego konfliktu, trudność szczególna – a mianowicie jego długotrwałość. Mówiąc wprost, ulegliśmy znużeniu. Stopniowo ów ideał życia duchowego, ze wszystkim, czego od nas wymaga, gdzieś zanikł. Coraz większa liczba katolików uznała dalsze prowadzenie walki za zbyt trudne. Wahali się, gdy byli wzywani do całkowitego podporządkowania się łasce naszego umiłowanego Pana, tak aby mogła ich ona przemienić oraz zbawić. Nie chcieli już Jego panowania i wymogów Jego miłości. Zmęczyli się nieustannym opieraniem się pokusom tego świata, który dzień i noc spiskuje przeciwko ustanowieniu panowania Jezusa Chrystusa w ich duszach. Zatykali uszy na słowa św. Pawła, który ich przestrzegał: „nie upodabniajcie się do tego świata” (Rz 12, 2) i ostatecznie popadli w zniechęcenie. W obliczu nieustannych ataków świata wielu katolików okazało, niestety, karygodną słabość. Ich katolicyzm stał się letni, ugodowy, zgodny z duchem II Soboru Watykańskiego, liberalny i zeświecczony. Ich sposób życia stał się światowy. Ofiarę, tę kluczową cechę każdego autentycznie chrześcijańskiego życia, skazano na wygnanie.

Niebawem pojawiło się doktrynalne usprawiedliwienie tej apatii i bierności: „Nigdy więcej wojny”. I ludzie zaczęli wierzyć w doczesny pokój, w powszechną harmonię pomiędzy wyznawcami wszystkich religii, w utopię katolicyzmu pogodzonego ze światem. „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam” – powiedział nasz umiłowany Pan, dodał jednak: „nie jako świat daje, ja wam daję” (Jan 14, 27). Jednakże, aby nie mieć więcej wrogów, ludzie postanowili odrzucić Jezusa Chrystusa i bez Niego budować utopijny pokój. Nie bacząc na to, czy odpowiada to Jego woli czy też nie, szukanie uznania w oczach świata jest łatwiejsze, wygodniejsze i mniej wymagające.

Ponieważ chrześcijański ideał zjednoczenia z naszym Panem Jezusem Chrystusem stał się – w zdeformowanym Kościele, który ten ideał w coraz większym stopniu ignoruje i porzuca – coraz trudniejszy do urzeczywistnienia, kluczowe jest tu zrozumienie, że to właśnie na tym polu Bractwo – tak w przeszłości, jak i obecnie – ma obowiązek walczyć, niezależnie od kosztów.

Jednakże to niebezpieczeństwo porzucenia Zbawiciela, aby upodobnić się do świata, istniało zawsze, od czasu Getsemani, gdzie najwierniejsi przyjaciele Chrystusa musieli zmierzyć się z tą pokusą. Ta walka o wierność jest toczona każdego dnia. Czy możemy więc powiedzieć, że nasze Bractwo pozostaje wierne?

Czy Bractwo jest całkowicie uodpornione?

Istnieje realne niebezpieczeństwo, że po 50 latach rozwoju uznamy, iż skoro Bractwo już dobrze okrzepło, Tradycja może być zachowywana łatwiej i spokojniej broniona, a tym samym życie katolickie jest dziś łatwiejsze i mniej wymagające. Nic dalszego od prawdy! Obowiązki związane z życiem duchowym, życiem wewnętrznym, życiem w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem wymagają codziennej i ofiarnej walki ze zwodniczą pokusą do upodobnienia się do świata.

Arcybiskup Marceli Lefebvre w kazaniu jubileuszowym z 1979 r. powiedział: „Idea ofiary jest ideą głęboko chrześcijańską i głęboko katolicką. Nasze życie nie może obyć się bez ofiary, ponieważ nasz Pan Jezus Chrystus, wcielony Bóg, zechciał przybrać ciało podobne do naszego i powiedział nam: «Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na każdy dzień»”.

Istnieje również niebezpieczeństwo, że po 50 latach walki pozwolimy, aby pokonało nas znużenie i zniechęcenie, które stopniowo prowadzi dusze do utraty sensu życia chrześcijańskiego, sprawiając, iż przestają dostrzegać faktyczne motywy swych pierwotnych wysiłków, których podejmowanie wciąż jest konieczne.

Jest więc absolutnie kluczowe, aby to prawdziwie katolickie życie pozostawało naszym stałym celem i abyśmy czynili wszystko, co jest w naszej mocy, każdego dnia, z pomocą łaski Bożej, aby to życie miłości w zjednoczeniu ze Zbawicielem było możliwe. Musimy pozwolić naszemu Boskiemu Zbawicielowi zdobyć nasze dusze poprzez usuwanie wszelkich przeszkód utrudniających zaprowadzenie w nas Jego panowania. Ta codzienna walka duchowa, podtrzymywana przez nadprzyrodzoną nadzieję, jest nieodzowna, jeśli naprawdę pragniemy pozostać wierni naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi. Jedynie wówczas będzie On w nas żył prawdziwie, my zaś będziemy dla Niego nowym człowiekiem, w którym będzie mógł oddawać swemu Ojcu należną Mu cześć i chwałę.

Jeśli nie nadamy naszym zmaganiom tego głębokiego duchowego wymiaru, będziemy ryzykować prowadzenie walki czysto abstrakcyjnej. Nasze bitwy doktrynalne będą niczym więcej niż intelektualnymi grami, spekulatywnymi i abstrakcyjnymi, w których idee ścierają się z ideami, bez życia moralnego oświecanego światłem naszej wiary. Nasza walka o najświętszą ofiarę Mszy będzie miała tylko wymiar estetyczny: będziemy bronić tradycyjnej liturgii jedynie dlatego, że jest ona piękniejsza lub bardziej pobożnaJest to zapewne prawdą – jednak to nie dlatego jej bronimy! Trzeba patrzeć głębiej. Bronimy jej, ponieważ jest to środek par excellence do uświadamiania ludziom miłości Zbawiciela obecnego na ołtarzu. Jest środkiem par excellence do wkraczania w pełni w tę samą miłość i tę samą ofiarę, poprzez adorację i dar z siebie. Taki właśnie jest ostateczny powód walki o Mszę – i takie jest prawdziwe znaczenie słowa „Tradycja”!

Tak długo, jak długo ten ideał życia duchowego pozostaje w nas zakorzeniony i tak długo, jak pozwalamy łasce Bożej dzień po dniu przemieniać nas i upodabniać do naszego Pana Jezusa Chrystusa, nasza wierność walce o Tradycję będzie zagwarantowana i wzmacniana. To właśnie ten ideał, ucieleśniony w życiu autentycznie ożywianym tym duchem, zagwarantuje członkom i wiernym Bractwa Św. Piusa X siłę i energię konieczne do wiernego służenia Chrystusowi Królowi.

Jak przygotowujemy się na ostateczne zwycięstwo?

Jak długo potrwa obecny kryzys w Kościele? A co ważniejsze, dlaczego Bóg dopuszcza, aby nadal trwał? Czego oczekuje od nas? Wyjaśniliśmy wszystkie powody szkodliwości nowej Mszy. Zdemaskowaliśmy wszystkie błędy wolności religijnej i ekumenizmu etc. Co pozostaje do zrobienia? Czego brakuje, aby Tradycja na powrót odzyskała swe miejsce w Kościele?

Nie pozostało już nic nowego do powiedzenia – choć jest oczywiste, że nie wolno nam zachowywać milczenia, ale stale mówić, głosząc prawdę i potępiając błędy II Soboru Watykańskiego. Z drugiej strony wciąż pozostaje coś do dania. Jest to rozstrzygająca bitwa. Ta sytuacja, ze wszystkimi jej trudnościami, wymaga, aby każdy z nas poczynił wysiłek ofiarowania Chrystusowi Panu czegoś bardziej doniosłego, czegoś bardziej radykalnego niż to, co dotąd Mu ofiarowaliśmy: a mianowicie oddania Mu się całkowicie i bez zastrzeżeń.

To właśnie o to prosi nas nasz Pan Jezus Chrystus – i aby to uzyskać, dopuszcza dalsze trwanie obecnego kryzysu. W swej dobroci daje nam więcej czasu. Nie po to, żeby nas zniechęcić czy też uszlachetnić – ale żebyśmy oddali się Mu bardziej wielkodusznie. Dobry Pan wykorzystuje ten czas, abyśmy mogli podporządkować się jeszcze bardziej Jego opatrzności i Jego miłości. Ostatecznie, ponieważ ta walka jest Jego walką, to On decyduje o godzinie zwycięstwa! My zaś dochowajmy wierności niezależnie od tego, jak długo spodoba Mu się nas doświadczać. Obecny kryzys jest konieczny, aby pobudzać przyjaciół naszego umiłowanego Pana do doskonalszych i bardziej heroicznych odpowiedzi na ataki Jego wrogów. Jest konieczny dla ożywienia dusz, które poprzez te doświadczenia staną się bardziej hojne, bardziej otwarte i bardziej podatne na działanie Jego łaski. Jednym słowem, aby uczynić je świętszymi.

A wówczas płomień, który pragniemy przekazywać ludziom mającym kontynuować Jego walkę po nas, zapłonie ponownie, jasno i wysoko.

Do tej właśnie wielkoduszności pragnę was zachęcić. Oby – poprzez ofiarę Mszy św., poprzez gorliwe przystępowanie do sakramentów, zwłaszcza do Komunii św., poprzez ducha ofiary i pobożną modlitwę – poznanie i miłość do Wcielonego Słowa wzrastała w naszych duszach! Oby łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa podtrzymywała nas w naszej walce duchowej i przeobrażała nas na Jego podobieństwo! Oby nasze dusze jednoczyły się z Nim ściśle i obyśmy mogli powtórzyć za św. Pawłem: „uważam wszystko za stratę dla wzniosłego poznania Jezusa Chrystusa Pana naszego, dla którego wszystko postradałem i mam sobie za gnój, bylebym Chrystusa pozyskał i był znaleziony w nim nie jako mający swoją sprawiedliwość, która jest z Zakonu, ale tę, która jest z wiary Chrystusa Jezusa, która jest z Boga – sprawiedliwość przez wiarę, żebym go poznał i moc zmartwychwstania jego i uczestnictwo w cierpieniach jego, upodabniając się do śmierci jego” (Fil 3, 8–10).

Tych kilka słów św. Pawła streszcza w sobie najcenniejszą rzecz, jaką nam przekazał abp Lefebvre: „głębię i niezmiennego ducha katolickiego kapłaństwa oraz ducha chrześcijańskiego, związanych zasadniczo z wielką modlitwą naszego błogosławionego Pana, wyrażoną po wszystkie czasy w Jego ofierze na krzyżu”.

To wszystko, czego mógłbym Wam życzyć, ponieważ nic innego nie ma w istocie znaczenia. Niech Wam Bóg błogosławi!

Menzingen, w uroczystość Wszystkich Świętych A.D. 2020

ks. Dawid Pagliarani FSSPX, przełożony generalny 


PRZYPISY:

  1. Z fr. ‘racja bytu’. 
  2. „Cor Unum”, List do członków Bractwa, Boże Narodzenie 1977. 
  3. Konferencja duchowa, Ecône, 29 lutego 1980. 
  4. Dom Guillerand, Au seuil de l’abîme de Dieu, Ed. Parole et Silence, s. 60. 
  5. Kazanie abp. Lefebvre’a wygłoszone w Porte de Versailles 23 września 1979. 
  6. Spiritual Journey, Iris 2010, s. 14. 

O. Reginald Garrigou-Lagrange OP: Pokora dusz postępujących



POKORA DUSZ POSTĘPUJĄCYCH

 

O. REGINALD GARRIGOU-LAGRANGE OP

 

––––––––


"Syn Człowieczy nie przyszedł, by Mu służono, ale służyć i oddać życie Swoje, jako okup za wielu" (Mt. XX, 28).


Pokorę uważamy za fundament życia duchownego. Ona bowiem usuwa pychę, oddalającą nas od Boga (1), będącą początkiem każdego grzechu.


Główny jednak, właściwy i najwznioślejszy akt pokory nie zasadza się na stłumieniu poruszeń pychy w dziedzinie rozumu czy życia duchownego. Wszak Chrystus Pan i Najświętsza Panna nigdy nie doznali poruszeń pychy, które musieliby tłumić, a mimo to oboje zawsze posiadali i posiadają cnotę pokory. Czymże zatem jest właściwy akt pokory, najpierw względem Boga, następnie w stosunku do bliźniego?

 

* * *

 

POKORA WZGLĘDEM BOGA


Właściwy akt pokory polega na skłanianiu się ku ziemi. Mówiąc bez przenośni – właściwym jej aktem jest uniżenie się przed Bogiem oraz przed tym wszystkim, co Bożego jest w każdym stworzeniu. Uniżać się więc przed Najwyższym, to uznawać nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie własną niższość, małość i braki, od których nie bylibyśmy wolni nawet w stanie pierwotnej niewinności, a po grzechu uznawać ponadto własną nędzę. Oto właściwy akt pokory.


W ten sposób pokora utożsamia się z posłuszeństwem i cnotą religii. Ale i różni się od obu. Posłuszeństwo ma za przedmiot powagę Boga i Jego przykazań; cnota religii, Jego doskonałości i cześć Mu należną; pokora natomiast, skłaniając nas ku ziemi, uznaje naszą małość, biedę i w ten sposób wielbi Jego wielkość. Wyśpiewuje chwałę Jego słowami Michała Archanioła: Quis ut Deus? Któż jak Bóg? Dusza, żyjąca życiem wewnętrznym, odczuwa świętą radość, gdy może niejako unicestwić się przed Bogiem, aby przez to praktycznie uznać, że tylko On jest wielki, że w porównaniu z Jego wielkością wszystkie potęgi ziemi są jak kłamstwo, ogołocone z prawdy.


Pokora, tak pojęta, opiera się na następującej prawdzie: Między Stwórcą a stworzeniem istnieje nieskończona odległość. Im żywiej i dotykalniej ujawni się duszy ta odległość, tym dusza stanie się pokorniejszą. Bez względu na to, jak wysoko stałoby stworzenie, przepaść będzie zawsze nieskończoną i im bardziej ktoś naprawdę postępuje, tym też i jej oczywistość staje się mu wyraźniejszą. W tym więc znaczeniu, kto postąpił bardzo daleko, jest bardzo pokornym, dzięki głębokiemu odczuciu tej rzeczywistości. Najświętsza Panna pokorniejszą jest od wszystkich świętych, a Zbawiciel nasz jest ponadto o wiele pokorniejszy od swej Świętej Matki.


Gdy zbadamy podwójny fundament dogmatyczny pokory, nieznany mędrcom pogańskim, poznamy jej łączność z cnotami teologicznymi. Pokora bowiem ma w swoim podłożu dwa dogmaty.


Przede wszystkim opiera się ona na tajemnicy stworzenia świata z niczego, "ex nihilo". Rozum potrafi wprawdzie poznać tę prawdę drogą swych sił przyrodzonych, mimo to jednak filozofowie starożytności jej nie znali, przynajmniej zupełnie wyraźnie. Jesteśmy stworzeni z niczego: oto podstawa pokory widziana w świetle rozumu (2).


Pokora również (3) opiera się na tajemnicy łaski oraz konieczności łaski uczynkowej do wykonania najdrobniejszego uczynku, zasługującego na zbawienie. Tajemnica ta przewyższa naturalne siły rozumu. Jednak poznajemy ją w świetle wiary, gdyż zawartą jest w słowach Zbawiciela: "Beze mnie nic uczynić nie możecie", gdy idzie o zbawienie (Jan XV, 5).

 

* * *


Z powyższej zasady wypływają pewne normy, wskazujące nam jak mamy się ustosunkować do Boga jako Stwórcy, do Jego Opatrzności i Dobroci, tej Dobroci, która jest źródłem łaski i maże nasze grzechy.


O ile chodzi o stosunek nasz do Boga-Stwórcy, to winniśmy uznać nie tylko w sposób oderwany, ale praktycznie i konkretnie, że sami z siebie jesteśmy niczym. "Istota moja wobec Ciebie jest jakby nicością" (Ps. XXXVIII, 6). "Co masz czegoś nie wziął" – mówi św. Paweł (I Kor. IV, 7).


Zostaliśmy stworzeni przez jedno Boże fiat płynące z Jego najzupełniej wolnej woli, przez miłość życzliwości, która również podtrzymuje nasze istnienie, bez którego jedna chwila pogrążyłaby nas w nicość.


Co więcej – po stworzeniu – mimo istnienia wielu bytów – nie ma więcej rzeczywistości ni doskonałości, ani więcej mądrości lub miłości, bo już przed aktem stworzenia istniała nieskończona pełnia doskonałości Bożej – stąd w porównaniu z Bogiem możemy powiedzieć, że nie jesteśmy.


Gdyby znowu odjęto naszym najlepszym aktom to, co w nich pochodzi od Boga, ściśle biorąc, nie zostałoby nic, gdyż uczynki te nie posiadają odrębnych części, z których jedne by pochodziły od nas, a drugie od Boga, ale cały uczynek pochodzi od Boga jako pierwszej przyczyny, jak też od nas jako przyczyny drugorzędnej. Podobnie owoc drzewa w zupełności pochodzi od Boga jako swej przyczyny pierwszorzędnej – i drzewa, które jest jego drugorzędną przyczyną.


I właśnie to winniśmy poznać praktycznie: Bez Boga Stwórcy i Zachowawcy wszystkiego, jesteśmy niczym.

 

* * *


Bez Boga również najwyższego Rządcy, bez Jego Opatrzności, która kieruje wszystkim, życiu naszemu brak byłoby zupełnie kierunku. Od Niego przeto należy nam kornie przyjąć zarówno ogólne kierownictwo zawarte w przykazaniach, wiodących do życia wiecznego, jak i kierownictwo indywidualne, które On, Najwyższy przed wiekami wybrał dla każdego z nas. To Boże kierownictwo indywidualne objawia się nam przez przełożonych – pośredników między Bogiem a nami, – przez rady, których nieraz musimy szukać, przez szczególne zdarzenia, przez natchnienie Ducha Świętego. Tak np. trzeba nam pokornie przyjąć stanowisko, może i bardzo skromne, ale które dobry Bóg wyznaczył dla nas przed wiekami. Podobnie w życiu zakonnym – niektórzy, z woli Bożej muszą być jakby gałęziami drzewa, inni jakby kwiatami, niektórzy znowu – korzeniami ukrytymi w ziemi. A i te ostatnie są niezmiernie pożyteczne: ciągną z ziemi soki, tworzące treść potrzebną do wyżywienia drzewa. Gdyby więc odcięto wszystkie korzenie, drzewo zamarłoby. Nie uschnie zaś w razie wycięcia wszystkich kwiatów i gałęzi. I oto w chrześcijaninie, w zakonniku, pokora, która skłania go do chętnego przyjęcia nieznacznego miejsca, jest ogromnie owocną – nie tylko dla niego samego – lecz i dla innych. Chrystus Pan w swoim bolesnym życiu pragnął z wielką pokorą tego ostatniego miejsca, które nawet nie Barabaszowi, lecz Jemu ofiarowano, tj. hańby krzyża – a dzięki temu stał się kamieniem węgielnym w budowli Królestwa Bożego. "Kamień, który odrzucili budujący, stał się głową węgla. Od Pana to się stało i dziwne jest w oczach naszych" (Mt. XXI, 42). A św. Paweł pisze do Efezjan: "Nie jesteście już obcymi... aleście... domownikami Bożymi, budowaniem opartym na fundamencie Apostołów i Proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Jezus Chrystus" (II, 19. 20).


Takie to są cudowne cechy pokory, która nawet w najskrytszych zakątkach śpiewa Bogu chwałę. Należy więc przyjąć z pokorą od Boga owe kierownictwo indywidualne, które zastosował do nas, chociażby ono miało nas doprowadzić do głębokiej ofiary z nas samych: "Pan zabija i ożywia, wwodzi do grobu i zeń wywodzi, Pan ubogiego czyni i wzbogaca, uniża i wywyższa" (I Sam. II, 6). Oto jeden z najpiękniejszych leitmotywów Ksiąg świętych!


Dalej, znajdując się pod wpływem tego indywidualnego kierownictwa, wybranego dla nas przez Boga, nie możemy bez pomocy łaski uczynkowej uczynić ani najmniejszego kroku naprzód w życiu duchowym, najmniejszego aktu zasługującego na zbawienie i nagrodę. Szczególną zaś jej potrzebę odczuwamy, gdy idzie o wytrwanie aż do końca. I tę łaskę musimy wypraszać z pokorą.


Gdybyśmy nawet posiedli wysoki stopień łaski poświęcającej i miłości, powiedzmy – dziesięć talentów, – to jeszcze będziemy potrzebowali łaski uczynkowej do wykonania najmniejszego uczynku nadprzyrodzonego. Jeżeli znowu idzie o dobrą śmierć – to i tu potrzebujemy wielkiego daru wytrwania do końca, – który codziennie wypraszać winniśmy w "Zdrowaś Maryjo", odmawianym z wielką pokorą i ufnością.


Pokora chrześcijańska powtarza z radością słowa św. Pawła (II Kor. III, 5): "Nie iżbyśmy byli zdatnymi co pomyśleć sami z siebie, jako z siebie, ale zdolność nasza z Boga jest". – "Nikt nie może wymówić «Pan Jezus», jeno w Duchu Świętym" (I Kor. XII, 3). Krótko mówiąc, pokora winna poznać wielkość Boga-Stworzyciela, Sprawcy wszelkiego porządku i łaski.


Cnota pokory, uznająca nasze braki, musi znajdować się we wszystkich sprawiedliwych, podobnie, jak musiała istnieć w człowieku w stanie przed grzechem. Po grzechu jednak musimy uznać praktycznie nie tylko nasze braki, ale też i naszą nędzę: nędzę egoistycznego, ciasnego serca, niestałej woli, niezrównoważonego, popędliwego i kapryśnego charakteru, nędzę ducha, cierpiącego na zawinione zapomnienia i popadającego w sprzeczności, których moglibyśmy uniknąć, nędzę pychy, pożądliwość, która prowadzi aż do obojętności na chwałę Bożą i zbawienie dusz. Niedola ta gorsza jest od nicości, gdyż jest nieporządkiem i nieraz stawia duszę w stan odrzucenia, naprawdę godny pogardy.


Modlitwy kapłańskie często przypominają nam te wielkie prawdy. "Zmiłuj się nade mną, Panie, według Twej dobroci, według wielkiego Twego miłosierdzia zmaż nieprawości moje. Obmyj mię zupełnie od nieprawości mojej i oczyść mię..., a ponad śnieg stanę się bielszym... Odwróć swe oblicze od grzechów moich... stwórz we mnie serce czyste i ducha prawego... wróć mi radość zbawienia Twego" (Ps. L). "Występki któż zrozumie? Oczyść mię od tych, których nie znam" (Ps. XVIII, 13).


Jakże dalece różni się ta uniżoność prawdziwej pokory od małoduszności, rodzącej się zazwyczaj ze względu ludzkiego lub lenistwa duchowego. Małoduszność stoi bowiem w przeciwieństwie do wielkoduszności i unika koniecznych wysiłków. Pokora, daleka od tego, by przeciwstawić się wielkoduszności, idzie z nią w parze. Stąd prawdziwy chrześcijanin jest obowiązany dążyć do wielkich rzeczy, przynoszących wielkie zaszczyty, ale w sposób pełen pokory, a nawet, gdy zachodzi potrzeba, drogą wielkich upokorzeń (4). Często musi sobie powtarzać: "Non nobis, Domine, non nobis, sed nomini tuo da gloriam". "Nie nam, Panie, nie nam, lecz imieniowi Twemu daj chwałę" (Ps. CXIII).


Małoduszny – to taki, który wzbrania się spełnić to, co jest w jego mocy i co powinien. Może w ten sposób zgrzeszyć śmiertelnie, jeśli nie wykona obowiązku, ciążącego na nim pod grzechem ciężkim.


Przeciwnie pokora – uniża człowieka przed Bogiem, stawiając go na właściwym miejscu. Skłania nas ona do uniżenia się przed Bogiem w tym tylko celu, by mógł On działać w nas z większą swobodą. Daleka od zniechęcenia, dusza pokorna oddaje się w ręce Boga, a gdy On dokona przez nią wielkich rzeczy – nie będzie chlubiła się więcej od siekiery w ręku drwala, od harfy w ręku artysty. Powie z Najświętszą Panną: "Otom ja służebnica Pana, niech mi się stanie według słowa twego".

 

* * *

 

POKORA W STOSUNKU DO BLIŹNIEGO


Św. Tomasz omawia to zagadnienie w sposób prosty jak i głęboki zarazem: "Każdy człowiek – twierdzi on – mając na uwadze to, co w nim jest jego tylko własnością, winien upokarzać się przed tym, co w drugim jest Bożego" (5). – Człowiek, zastanawiając się nad tym, iż sam z siebie jest niczym, a to, co ma od siebie, to tylko braki, wady i upadki, musi uznać i to nie tylko w teorii, ale też praktycznie, że wszystko, co ma ze siebie, jako pochodzące od niego samego wartościowo stoi niżej od tego, co inny otrzymał od Boga, zarówno w dziedzinie natury, jak i łaski.


Święty Doktor dorzuca (6): "Człowiek naprawdę pokorny uważa się za niższego od innych, nie ze względu na czyny zewnętrzne, ale gdyż obawia się, by nawet tego dobra, które czyni, nie spełnił pod wpływem ukrytej pychy". Dlatego Psalmista woła: "Ab occultis meis munda me Domine". "Oczyść mię, Panie, od ukrytych mych błędów". A św. Augustyn (7): "Jeśli na zewnątrz ukazujecie się lepszymi od innych, to pamiętajcie, że przewyższają was może zaletami, których nie znacie".


Powiedzmy sobie z tym wielkim Świętym: "Nie ma grzechu, popełnionego przez kogokolwiek, którego bym ja nie mógł popełnić z powodu mej ułomności, a jeśli ich nie popełniłem, to tylko dzięki temu, że Bóg w swym miłosierdziu do tego nie dopuścił" (8). Bogu też trzeba za to dziękować: "Panie, stwórz we mnie serce czyste i ducha prawego. Nawróć mię do siebie, a będę nawrócony. Zmiłuj się nade mną, grzesznikiem, bo jestem słaby i nędzny".


Pokora świętych staje się więc coraz głębszą, gdy przez kontrast z wielkością i dobrocią Bożą, poznają oni coraz lepiej własną ułomność. I my winniśmy dążyć do tej pokory świętych. Nie używajmy jednak maksym, które oni często powtarzali, o ile głęboko nie przekonamy się o ich prawdziwości życiowej. Jasne, że postąpić inaczej byłoby cechą fałszywej pokory, która tak się ma do prawdziwej, jak świecidełka ze szkła zwykłego do czystego diamentu.

 

* * *


Jakaż nieskończona różnica między pokorą w stosunku do bliźniego, tak jak ją określił święty Tomasz, a względem ludzkim i małodusznością!


Wzgląd na ludzi (timor mundanus) jest obawą przed opinią i gniewem złych ludzi. Bojaźń taka odwraca nas od Boga.


Małoduszność uchyla się przed konieczną pracą, unika wielkich rzeczy, które by należało wykonać, a zwraca się ku niskim. Natomiast pokora uniża nas przed Bogiem i przed tym, co jest Bożego w bliźnim, w sposób pełen szlachetności. Pokorny nie uniża się przed potęgą ludzi złych i w tym różni się, według św. Tomasza, od ambitnego, który uniża się więcej, niż wypada celem osiągnięcia swych pragnień i robi się płaskim służalcem, byle dojść do upragnionego celu.


Pokora nie unika rzeczy wielkich, owszem wzmacnia naszą wielkoduszność, każąc nam pokornie dążyć do rzeczy wzniosłych. Są to dwie cnoty, wspierające się wzajemnie, jak dwa łuki jednego sklepienia.


I właśnie dwie te cnoty zajaśniały w Chrystusie w chwili, gdy mówił: "Syn Boży nie przyszedł, aby mu służono, ale aby służyć (cnota pokory) i dać życie swoje za okup wielu". (Cnota wielkoduszności w połączeniu z żarliwością o chwałę Boga i zbawienie dusz). Nie mógł Zbawiciel do większych rzeczy dążyć i z większą pokorą: chciał dać nam życie wieczne, drogą właśnie upokorzeń, męki i krzyża. Nie inaczej też obie te cnoty, tak, zdawałoby się, sobie przeciwne, łączą się odpowiednio w świętych. – Pokorny Jan Chrzciciel nie boi się gniewu Heroda i mówi mu: Nie godzi się robić tego, co czynisz. – Apostołowie w pokorze swej nie obawiają się sprzeciwu ludzkiego – są wielkoduszni aż do męczeństwa. Coś podobnego jest u wszystkich świętych: im pokorniejsi, tym silniejsi, tym mniej obawiają się opinii ludzkiej, choćby nie wiem jak była groźną. Taki np. pokorny Wincenty à Paulo był nieustraszony wobec pychy jansenizmu, który rozpoznał i o którym doniósł władzy kościelnej, byle tylko zapewnić wiernym łaskę częstej Komunii świętej.


Praktycznie rzecz biorąc, co należy czynić, by dojść do doskonałej pokory, bez której przecież nie można posiąść pełni miłości?


Przede wszystkim ważną jest rzeczą odpowiednie zachowanie się w stosunku do pochwał i upomnień.


Jeżeli idzie o pochwały, nie należy chwalić siebie samego: znaczyłoby to brudzić się – podług przysłowia włoskiego: "Chi si loda, s'imbroda". Ci, którzy chwalą się, sądzą, że nie są dość chwaleni przez innych. Tym więcej nie należy szukać pochwał. Równałoby się to wystawianiu siebie na śmieszność i pozbawienie zasługi naszych dobrych uczynków. W końcu nie należy szukać upodobania w pochwałach, gdy przychodzą: byłoby to utratą, jeśli nie zasługi za dobre uczynki, to co najmniej najpiękniejszej jej części.


Dalej w naszym stosunku do bliźniego musimy wyżej postąpić. Winniśmy więc przyjmować z cierpliwością zasłużone nagany, zwłaszcza, gdy pochodzą od przełożonych, mających do tego prawo i obowiązek. Przyjmując je z cierpką miną, tracimy korzyści, płynące z tych słusznych uwag. – Winniśmy przyjmować cierpliwie wyrzuty, niekiedy mało lub wcale niezasłużone. Św. Tomasz z Akwinu, jeszcze jako nowicjusz, otrzymał niesłuszną naganę za błędne przeczytanie łacińskiego słowa w refektarzu. Na rozmowie poobiedniej bracia zakonni ze zdziwieniem mówią: "Ależ Tomaszu, miałeś słuszność, dobrześ przeczytał – dlaczegoś się poprawił?". "Większą wartość – odpowiedział – ma w oczach Bożych jeden błąd gramatyczny, niż uchybienie w posłuszeństwie i pokorze". W końcu, wspominając na przykłady świętych, dobrą jest rzeczą modlić się o umiłowanie wzgardy. Św. Jan od Krzyża, zapytany przez Chrystusa, jakiej pragnie nagrody, odpowiedział: "Być wzgardzonym i cierpieć z miłości ku Tobie". W kilka dni potem został wysłuchany i to w sposób dla siebie jak najbardziej bolesny: obchodzono się z nim bowiem jak z niegodnym zakonnikiem a przy tym bardzo nieludzko. A św. Franciszek z Asyżu powiedział raz do brata Leona: "Jeśli przybędziemy dziś późnym wieczorem do bram naszego konwentu, a brat odźwierny nie zechce nam otworzyć, jeśli weźmie nas za złodziei, obije i zostawi całą noc na deszczu i zimnie; – wówczas trzeba nam będzie powiedzieć: santa letizia: jakaż to radość, o Panie, że możemy cierpieć dla Ciebie i stać się odrobinę podobnymi do Ciebie". Oto, jak wysoko wznieśli się święci.


Św. Anzelm (9) przepięknie opisał stopnie pokory: Poznać, uznać się za godnego pogardy pod pewnymi względami; cierpieć z tego powodu; przyznawać, że w gruncie rzeczy takimi jesteśmy; pragnąć, by drudzy w to uwierzyli; cierpliwie znosić, gdy inni o tym mówią; przyjmować odpowiednie traktowanie jako osoba rzeczywiście godna pogardy; znajdować w tym upodobanie.


Wymienione stopnie pokory znajdziemy w różnych książkach pobożnych. Jak mówi św. Teresa, "są to czyste dary Boże, dobra nadprzyrodzone" (10). Przypuszczają one istnienie w nas uprzednio pewnej wlanej kontemplacji pokory Jezusowej oraz żywe pragnienie, aby stać się Mu podobnymi.


Zapewne, że powinniśmy dążyć do tej wysokiej doskonałości, choć mało jest takich, którzy ją osiągają. Jednak nim dusza wewnętrzna dotrze do niej, nieraz będzie mogła przypomnieć sobie słowa Pana Jezusa, tak głębokie, a tak prawdziwie godne naśladowania: "Syn Człowieczy nie przyszedł, by mu służono, ale służyć i dać życie swoje za okup wielu".

 

–––––––––––

 

 

O. Reginald Garrigou-Lagrange O. P., Pokora dusz postępujących, Lwów 1936. WYDAWNICTWO OO. DOMINIKANÓW, str. 14. 

 

(Pisownię nieznacznie uwspółcześniono). 

PRZYPISY:

  1. Często porównywano pokorę z fundamentem pod budynek, który o tyle należy głębiej wkopać w ziemię, o ile budynek ma być wyższy.
  2. Biorąc rzecz pod kątem widzenia pokory, jako cnoty nabytej.
  3. Pod kątem widzenia pokory, jako cnoty wlanej.
  4. Por. 2-2, q. 161, a. 1, 3m: "Pokora powściąga władzę pożądawczą od dążenia do rzeczy wielkich w sposób mijający się z rozsądkiem. Wielkoduszność zaś skłania ducha do wielkich rzeczy, zgodnie z rozsądkiem". Por. art. 2, 3m i q. 129, a. 3, 4m. Są to dwie cnoty, dopełniające się, jak dwa łuki. Cnoty z natury solidarnie wzrastają razem, jak pięć palców u ręki – stąd nie można posiadać głębokiej pokory, nie posiadając prawdziwej szlachetności duszy czyli wielkoduszności.
  5. 2-2, q. 161, a. 3.
  6. Tamże art. 6, 1m.
  7. De virginitate, rozdz. 52: "Existimate aliquos in occulto superiores, quibus estis in manifesto meliores".
  8. Wyznania, ks. II, rozdz. 7.
  9. Liber de similitudinibus, rozdz. CI-CIX, cyt. przez św. Tomasza, 2-2, q. 161, a. 6, 3m.
  10. Życie, rozdz. XXXI; Droga doskonałości, rozdz. XII.

wtorek, 24 listopada 2020

Zapomniene prawdy: O czym powinien pamiętać kapłan w swoim życiu



"Okazuj, synu, posłuszeństwo swoim przełożonym i bądź im poddany. Nakazałem tobie taką właśnie postawę, a ty ją ślubowałeś. Obiecałeś posłuszeństwo swojemu Biskupowi i jego następcom: wypełnij to ślubowanie, a zyskasz wielką wartość w Moich oczach. Lepsze bowiem jest posłuszeństwo niż ofiary... Nazywasz niepotrzebnym to, co ci poleca. Nie chciej, synu, rozumieć więcej niż trzeba rozumieć, jak to dzieje się wówczas, kiedy pochopnie uznajesz za niepotrzebne polecenia, jakie tobie twój przełożony. Z pewnością nie jest rzeczą niepotrzebną posłuszeństwo ze strony tego, kto do posłuszeństwa jest zobowiązany... Bądź zatem posłuszny swojemu Biskupowi bez żadnego wierzgania... Strzeż się zatem, abyś nie był mu nieposłuszny, nie buntował się, nie obmawiał, nie szemrał, nie złorzeczył." 

Ks. Klaudiusz Arvisenet, O czym powinien pamiętać kapłan w swoim życiu. Rozdział 81. O posłuszeństwie należnym Biskupowi.

Aberracje liturgiczne cz. 131 - Świętokradcze błazenady w „katolickim” kościele Najświętszego Serca w Omaha, USA



Na stronie internetowej kościoła p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa wielkimi literami napisano; "Sacred Heart Church" w Omaha w stanie Nebraska to „tętniąca życiem” i „różnorodna” wspólnota katolicka. Jest naturalnie kościołem radości . Jak to wygląda w praktyce, można było zobaczyć na „Mszy” cztery miesiące temu.

niedziela, 22 listopada 2020

Była Pachamama teraz ekolodzy z Watykanu promują "Żywe kaplice". Quo Vadis Ecclesiae?

 

Ojciec Francis Fornal zainaugurował 7 listopada w Romblon na Filipinach tak zwaną „Żywą kaplicę” (na zdjęciu).

„Kaplica” jest pierwszą tego rodzaju w Azji, ale istnieje już w Rzymie i Wenecji. Przestrzeń na świeżym powietrzu nie ma nic wspólnego z prawdziwą kaplicą, ale promuje „miłość” i „troskę” o nasz wspólny dom Ziemię, zgodnie z encykliką Franciszka Laudato si.

Została zbudowana pod kierownictwem wydziału Ekologii i Stworzenia Watykańskiej Dykasterii ds. Integralnego Rozwoju Człowieka.

za: en.news

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.