_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

środa, 26 sierpnia 2020

Bp Zygmunt Łoziński: Królowa Korony Polskiej

 Po prawicy Twej (Jezu, Królu świata) stoi królowa w złotogłowiu, w stroju różnobarwnym. 

(Ps. 44, 10).


Jest podanie, że pobożny jakiś zakonnik polski, – nadając w modlitwie Najświętszej Pannie rozmaite czułe tytuły, usłyszał rozkaz: "Nazywaj Mię Królową Polski, bo bardzo twój naród miłuję dla szczególnego jego ku Mnie nabożeństwa". Trudno orzec, w jakiej mierze autentycznym jest przytoczone podanie; powszechnie jednak wiadomo, ile przywiązania iście dziecięcego jest w polskim narodzie do Matki Boskiej. Jak stare jest to nabożeństwo Polaków do Niej, o tym świadczy choćby to, że jednym z najstarszych naszych zabytków literackich jest pieśń "Bogarodzica", przy której dźwiękach szła wiara polska do boju. Wiadomo też z drugiej strony z jakim, rzec można, zapałem nazywa Polak Maryję Królową Korony Polskiej, i z jaką radością powitaliśmy dane nam przez Ojca Świętego pozwolenia urzędowego używania tego miana. Ale możemy też skonstatować z największą wdzięcznością i pokorą, że Matka Najświętsza w rzeczy samej nasz naród miłuje. Tyle mamy po temu dowodów, tyle chwil pamiętnych w dziejach naszych, tyle miejsc wsławionych przez cudowną opiekę Maryi nad nami; samo wreszcie nabożeństwo polskiego narodu do Maryi i ufność jego względem Niej tak powszechna są też jednym z dowodów miłości Maryi dla nas, bo jest to cenny dar, uproszony nam u Boga jużci przez tę samą naszą Matkę. – Jeżeli tedy tytuł Matki Boskiej Królowej naszej cenimy, to powinniśmy zarazem pamiętać o tym, jakie na nas wkłada on zadania.


Mówiąc w jednym z poprzednich czytań o Maryi, ukoronowanej Królowej nieba i ziemi, zwracaliśmy uwagę na rodzące się stąd obowiązki względem Maryi tak oddzielnych osób, jak społeczeństwa. Rzecz oczywista, że jeśli nie uważamy nazwy Królowej Korony Polskiej za puste słowo przystawione do imienia Maryi, ale wymawiamy je z miłosnym oddaniem się pod zupełną władzę Maryi, to powinniśmy konsekwentnie uznać w tym nowy tytuł do szczególniejszej czci dla naszej Pani Niepokalanej, do uważania sobie za szczególny przywilej, że wolno jest nam mieć się za zaliczonych do Jej poddanych i dworzan, do gorliwej obrony Jej honoru i wielkości, do szerzenia Jej chwały, do wielkiej ufności w Jej potęgę, pełną dobroci i mocy nieograniczonej, bo na wszechmocy Syna opartej, i z niej wszelką dzielność swoją czerpiącej.


Ale na kilka jeszcze nowych punktów musimy tu zwrócić uwagę.


Jeśli Polska jest królestwem Maryi, to cześć Jej nie powinna nigdy i nigdzie być umniejszana lub usuwana w cień. Przeciwnie jak najoficjalniejsze, najwspanialsze miejsce winna Ona zajmować i nie tylko w uroczystościach narodowych, lecz też w całym życiu narodu.


Jeśli, następnie, cześć ta ma być szczera, to żąda ona zupełnie jawnego i formalnego oparcia znowu całego życia narodu na podstawie prawa Bożego. Cześć Matki jest nierozdzielna z czcią Syna: nie kocha Jezusa, kto nie kocha Maryi, ale i Maryi kochać niepodobna, nie kochając Zbawiciela lub nie kochając Go tak, jak ON na to zasługuje (bo inna miłość jest żadna), więc całym sercem, całą duszą, tak aby nic w nas tej miłości się nie sprzeciwiało, i aby wszystkie uczucia płynęły z miłości Boga, Źródła, Stwórcy i Prawodawcy wszelkiego kochania.


I jeśli miłość Boga powinna przesiąkać całe życie narodu, to i ustrój jego polityczny musi się w jej ramach układać: Polska jako państwo winna być królestwem Jezusa i Maryi. Miłość Boga i prawo Boże nie podyktuje nam konkretnej konstytucji, bo każda forma państwowa układa się w ramach prawa Bożego. Ale trzeba, aby 1) żaden artykuł tej konstytucji nie sprzeciwiał się zasadom chrześcijańskim; 2) aby wyraźnie było w niej powiedziane, że Polska uznaje za najwyższego swego Prawodawcę i Króla Pana Boga Wszechmogącego, a Maryję, Matkę Jezusa Chrystusa, za swą Panią i Królowę; 3) aby zarówno wszystkie artykuły konstytucji jak całość prawodawstwa państwowego były owiane duchem żywej wiary katolickiej i najgłębszej czci dla religii prawdziwej i szczerego pragnienia takiego układu wszystkich stosunków politycznych, społecznych i prywatnych, któryby najlepiej odpowiadał szczytnemu tytułowi "Polonia semper fidelis". – Ojczyzna nasza nosi jeszcze jeden tytuł niemal urzędowo nam nadawany, np. w liście Ojca Świętego Benedykta XV do biskupów polskich z dn. 8 września 1920 r.: "Przedmurza chrześcijaństwa". Będziemy mieli atoli prawo z dumą się do niego przyznawać tylko wtenczas, jeśli rolę w tym tytule wyrażoną spełniać będziemy; być zaś w rzeczy samej szańcem obronnym kultury chrześcijańskiej może tylko Polska szczerze chrześcijańska.


Znajdzie się niejeden, co powie: Nie może przecie prawo polskie stać na gruncie wyłącznie katolickim, bo ma obywateli różnych wyznań, którzy muszą być z katolikami równouprawnieni i to we wszystkim, nawet w swym życiu religijnym. Łatwa na ten zarzut odpowiedź. Naród polski w swej całości jest katolicki i on jako gospodarz swej ziemi odpowiedzialny jest za katolicki kierunek życia narodowego i państwowego. Zasada równouprawnienia politycznego jest względna, jak wszystko na ziemi: obywatel, działający na szkodę państwa może i musi być unieszkodliwiony, i równouprawnić go w jego antypaństwowym działaniu z tymi, którzy nad budową i wzmocnieniem organizmu państwowego pracują, byłoby zamachem samobójczym, więc głupotą i nieuczciwością. Zasada religijna wyższa jest niż zasady polityczne, a zatem ma więcej praw od nich: Bóg jest Panem najwyższym; przeciw prawu Bożemu nie ma głosu prawo człowiecze; celom ostatecznym żadne cele ziemskie na zawadzie stawać nie mogą; ani świętość ani siła religijna nie opiera się na powadze państwa, a za to państwo stać nie może bez Boga: Nisi Dominus aedificaverit domum, in vanum laboraverunt, qui aedificant eam; nisi Dominus custodierit civitatem, in vanum vigilaverunt, qui custodiunt illam (por. Ps. 126, 1). Państwo, odrzucając powagę prawa Bożego, obdziera samo siebie z powagi i może bronić całości swej jedynie siłą fizyczną, tak bardzo zawodną!... W żaden więc sposób niekatolicy nie mogą być do tego stopnia równouprawnieni z katolikami, aby mogli wpływać na osłabienie ducha chrześcijańskiego w prawodawstwie i budowie naszego państwa. Takiego szczerego postawienia zasady i konsekwentnego jej przeprowadzenia w życiu domagają się względy religijne i polityczne.


Ale pośpieszmy zaraz dodać: katolicka, szczerze, głęboko i konsekwentnie katolicka organizacja państwa polskiego nie obróci się nikomu z jej obywateli na szkodę ani na skrępowanie. Właśnie chrystianizm stawi na miejscu naczelnym zasadę miłowania bliźniego jak siebie i najdalej idącej sprawiedliwości we wszystkich stosunkach ludzkich. Chrześcijańska miłość bliźniego żądać będzie od izb prawodawczych i od rządu uznania równości wszystkich obywateli przed prawem; od władz sądowych – bezstronności; od wszystkich Polaków – uczucia braterskiego dla wszystkich bliźnich. Chrześcijańska religia, ucząc, że wszyscy są stworzeni dla życia przyszłego, i że jedna jest religia prawdziwa, która do niego prowadzi, żąda, abyśmy błądzących miłowali i nie ranili ich, ani krępowali nawet w ich fałszywych poglądach religijnych, o ile się tego nie domaga konieczność zatamowania złego ich wpływu na innych albo wyraźne ich własne dobro duchowe. Innowiercy, nie mają potrzeby obawiać się przymusu religijnego ze strony państwa szczerze katolickiego, bo Kościół dopuszcza względnie pochwala przymus tylko w tych wypadkach, kiedy on prowadzi do celu tj. do nawrócenia duszy błądzącej. W czasach dzisiejszych wobec panujących nastrojów psychicznych nie odpowiedziałby temu zadaniu i przeto duch katolicki nie może pobudzać państwa do jego użycia. – Natomiast przeciwnie ten właśnie duch i tylko on, jako jedyna autentyczna i doskonale sprawiedliwa norma miłości ojczyzny, wykorzenia wszelkie objawy niezdrowego szowinizmu, uczy zaś wyrozumiałości i życzliwości dla wszystkich współobywateli i ich grup i usuwa tarcia narodowościowe, niezgody, ciemiężenia słabszych przez silniejszych, podstępy słabszych przeciw silniejszym, wzajemną nieufność itd.; słowem to wszystko, co rodzi walki i krzywdy, na które na próżno szukać lekarstwa w rozmaitych sojuszach, konwencjach, traktatach, konferencjach, ligach narodów, radach i trybunałach międzynarodowych, dopóki zasada nie jest przyjęta: timor Domini suprema lex esto.


Otóż oczywistą jest rzeczą, że tylko tą drogą bojaźni Bożej trzeba, aby szła nasza polityka wewnętrzna i zewnętrzna.


Niech Polska nasza nie tylko stanie się państwem bojaźni Bożej, ale niech pójdzie dalej i będzie państwem miłości Bożej, dziedzictwem Najmiłościwszego Serca Jezusowego – a wszystkim będzie dobrze w niej i z nią. W prawdziwym królestwie Maryi niech każdy czuje się w domu, u Matki, wśród braci. Ci, co są gośćmi, niech czują, że mają gospodarzy rządnych i sprawiedliwych, przestrzegających ładu nieugięcie, ale nie krzywdzących nikogo, i owszem troszczących się o dobro wszystkich. Młodsi bracia, potrzebujący opieki i przez to zmuszeni ulegać, niech czują, że jest ich pożytkiem wszechstronnym i szczęściem iż pod bratnim zostają kierownictwem. Sąsiedzi bliżsi i dalsi niech z pobożną zazdrością podziwiają, jak w atmosferze służby Boga i Maryi każdy czuje się wolnym, a wszyscy między sobą wzajemnie sercem związani. Przekonamy się wówczas, że polityczna, i ekonomiczna, i każda inna robota nasza popłynie szerszym korytem, bo znikną lenistwo i nadużycia, ambicje i zawiści partyjne, a praca sumienna, ofiarność i błogosławieństwo Boże zapewni większą wydajność wysiłkom narodu; uczciwość zaś jego, sprawiedliwość i takt zacieśni węzły, łączące go z przyjaciółmi i wrogów na przyjaciół przerobi.


Duch katolicki swe działanie objawi w trzech jeszcze kierunkach, o których niepodobna nie wspomnieć: 1) w trosce o młodzież, o poważny i szczerze chrześcijański kierunek wychowania; 2) w czuwaniu nad świętością i nietykalnością rodziny chrześcijańskiej, tej pierwszej i najważniejszej szkoły dziecka naszego i kolebki całego społeczeństwa; 3) w apostolstwie wiary świętej wśród tych, którzy dziś jej nie znają. Polska – przedmurze chrześcijaństwa nie może być obojętna na te miliony własnych obywateli, chodzących po omacku, ani na te setki milionów braci błądzących poza jej granicami, z których, największą uwagę jej muszą przyciągać ku sobie biedni schizmatycy, dla których z wyraźnego zrządzenia Opatrzności, powiedzmy niemal, ze specjalnego powołania, staliśmy się w ciągu 150 lat ostatnich naczyniem, niosącym imię Pańskie przed ich obliczem (por. Dz. Ap. 9, 15). Ten duch apostolstwa musi się łączyć z wielką miłością bliźniego i z cierpliwą, wyrozumiałą łagodnością, a przede wszystkim z mocą własnych przekonań religijnych. Dla chrześcijanina papierowego, letniego, apatycznego, szerzenie się lub panowanie błędu i fałszu jest rzeczą obojętną. Ale dla narodu, dzieci i poddanych Maryi nie może być obojętnym, czy ludzie znają i czczą Chrystusa jak należy, czy nie. A do troski o dobro duchowe ludu ruskiego i rosyjskiego jeszcze i to nas zachęcać powinno, że w nim choć spaczone, ale silne i żywe jest (przynajmniej było do czasów ostatnich) przywiązanie do Maryi, które mogłoby przeto stać się węzłem łączącym nas uczuciowo z tym nieszczęśliwym narodem. Obecna zaś jego niewola w szponach narodu prześladowców i zabójców Zbawiciela świata, którzy taką nienawiścią pałają do naszej ojczyzny i takie w Rosji spustoszenie szerzą, a w Polsce szerzyć usiłują, a są przecie braćmi z krwi najbliższymi Pana Jezusa i Królowej Niebieskiej i naszej, czy nie jest czasem wskazówką, że Pan Bóg właśnie od nas żąda i oczekuje walki z tym kainowym plemieniem żydowskim... przez rozpoczęcie na szerszą skalę pracy misyjnej i wśród jego synów, mających umysły w nieszczęsnym mroku spowite.


Wznieś więc Polsko, ojczyzno nasza, wysoko, wysoko sztandar swojej Królowej! Niech wizerunek Jej jaśnieje zawsze obok symbolicznego orła twojego... Ale niech to będzie nie zabawka, nie maska lub ozdoba zewnętrzna, lecz wyraz szczerego twego przekonania i twych umiłowań najgłębszych; niech będzie symbolem tego, że lotem orła kierują te zasady, których Mistrzynią i Opiekunką jest Niepokalana, Wniebowzięta Królowa Korony twojej... A synowie twoi, modląc się za swą ziemską ojczyznę, niech kończą tym westchnieniem:

 

Maryjo, Polskiej Królowo Korony,

Prowadź nasz naród mocą Twej opieki,

Byśmy z świętymi naszymi patrony

Chwalili Boga i Ciebie na wieki.

 

Ojczyznę wieczną racz nam dać, o Panie!

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:

 

"Wieczną" – dla wszystkich bliźnich. Amen.

 

–––––––––––

  

Ks. Zygmunt Łoziński, Biskup Piński, Rozważania majowe dla duchowieństwa. NAKŁAD KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA. Poznań – Warszawa – Wilno – Lublin [1927], ss. 346-353. (1)

 

(Pisownię nieznacznie uwspółcześniono).


Źródło: ultramontes.pl

środa, 12 sierpnia 2020

Prof. Jacek Bartyzel: Sobór Watykański II i progresiści konspiracji nadreńskiej

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Bp. Atanazy Schneider: Kilka refleksji na temat Drugiego Soboru Watykańskiego i obecnego kryzysu w Kościele

Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci postawę przypominającą ślepą obroną wszystkich twierdzeń Drugiego Soboru Watykańskiego prezentowali nie tylko zadeklarowani moderniści, ale także kochający Kościół teolodzy oraz wierni. Taka postawa wydaje się wymagać czasami prawdziwej akrobatyki umysłowej i rozwiązania problemu kwadratury koła. Nawet obecnie ogólna mentalność dobrych katolików wiąże się z przypisywaniem całkowitej nieomylności wszystkim orzeczeniom Drugiego Soboru Watykańskiego, jak i papieskim wypowiedziom oraz działaniom. Ten rodzaj niezdrowego papocentryzmu był już w ciągu ostatnich dwóch stuleci obecny w przypadku kilku pokoleń katolików. Mimo tego zawsze istniała pełna szacunku krytyka i spokojna debata teologiczna, dozwolona przez wielką tradycją Kościoła. Szukać bowiem powinniśmy prawdy i wierności objawieniu oraz stałej tradycji Kościoła, co samo w sobie zakłada zastosowanie rozumu i racjonalność, unikając przy tym intelektualnej akrobatyki. Niektóre spośród wyjaśnień dotyczących oczywistych niejasności i zwodniczych wyrażeń zawartych w tekstach soborowych wydaje się być nieprzekonujące i sztuczne, zwłaszcza jeśli rozważyć je w sposób bardziej uczciwy intelektualnie, bo w świetle stałej i niezmiennej doktryny Kościoła.

Instynktownie tłumiono każdy sensowny argument, który – nawet w najmniejszym stopniu – kwestionował wyrażenie bądź pojęcie zawarte w tekstach soborowych. Takie nastawienie nie należy do zdrowych, przeczy wielkiej tradycji Kościoła, o czym możemy się przekonać analizując dwa tysiące lat historii wielkich teologów, Ojców i Doktorów Kościoła. Opinia różna od nauki Soboru Florenckiego na temat sakramentu święceń – dotycząca traditio instrumentorum – była przyjmowana przez wieki poprzedzające ten sobór i doprowadziła w 1947 r. do ogłoszenia przez Piusa XII konstytucji apostolskiej Sacramentum Ordinis, w której skorygował on omylne nauczanie Soboru Florenckiego poprzez stwierdzenie, że jedyną materią konieczną dla ważności święceń jest nałożenie rąk przez biskupa. Tym aktem Pius XII nie zastosował hermeneutyki ciągłości, tylko korekty - bowiem nauczanie soboru w tym aspekcie nie odzwierciedlało stałej doktryny liturgicznej i praktyki Kościoła powszechnego. Już w roku 1914 kardynał Willem Marinus van Rossum C.S.S.R. potwierdzał w kontekście Soboru Florenckiego, że ta doktryna soborowa podlegać może zmianie i należy ją porzucić (zob. De essentia sacramenti ordinis, Freiburg 1914, s. 186). W tym konkretnym przypadku nie było miejsca na hermeneutykę ciągłości.

 

Kiedy magisterium papieskie lub sobór ekumeniczny dokonywał korekty nie-nieomylnej doktryny poprzednich soborów ekumenicznych (do czego dochodziło rzadko), to – jak wskazuje historia –nie podważano w ten sposób fundamentów wiary katolickiej, nie przeciwstawiano przyszłego magisterium nauczaniu dnia dzisiejszego. W roku 1425 Marcin V zatwierdził bullą dekrety Soboru w Konstancji, w tym także dekret Frequens z 39. sesji soboru (z roku 1417). Dekret ten zatwierdzał błąd koncyliaryzmu, tj. o wyższości soboru nad papieżem. Jednakże w roku 1446 papież Eugeniusz IV oświadczył, że zatwierdza dekrety Soboru Powszechnego w Konstancji za wyjątkiem tych (z sesji od 3 do 5 oraz 39), które naruszają prawa i prymat Stolicy Apostolskiej („absque tamen praeiudicio iuris, dignitatis et praeeminentiae Sedis Apostolicae”). Dogmat I Soboru Watykańskiego o prymacie papieskim stanowił ostateczne odrzucenie koncyliarystycznych błędów Ekumenicznego Soboru w Konstancji. Jak już wspomniano, Pius XII skorygował błąd Soboru Florenckiego odnośnie materii święceń. Te rzadkie przypadki poprawiania nie-nieomylnych twierdzeń magisterium nie doprowadziły do podważenia fundamentów wiary właśnie z tego powodu, że chodziło konkretnie o te twierdzenia, które nie należą do magisterium nieomylnego.

 

Niektóre spośród wyrażeń zawartych w tekstach Drugiego Soboru Watykańskiego niełatwo pogodzić ze stałą tradycją doktrynalną Kościoła. Przykładami są niektóre spośród wyrażeń dotyczących kwestii wolności religijnej (rozumianej jako prawo naturalne, a zatem rzecz zgodna z wolą Bożą, prawo praktykowania i upowszechniania fałszywych religii, w zakres którego wchodzi idolatria, jak i rzeczy jeszcze gorsze); soborowe rozróżnienie między Kościołem Chrystusowym a Kościołem katolickim (problem związany z „subsist in” polega na tworzeniu wrażenia, że istnieją dwie rzeczywistości: z jednej strony jest Kościół Chrystusowy, a z drugiej – Kościół katolicki); stanowisko przyjęte względem religii niechrześcijańskich oraz wobec świata współczesnego. Choć Kongregacja Doktryny Wiary odpowiadając na pytania dotyczące niektórych aspektów nauki o Kościele przedstawiła(29 czerwca 2007 r.) wyjaśnienie pojęcia „subsist in”, to niestety uniknęła jasnego stwierdzenia, że Kościołem Chrystusowym jest naprawdę Kościół katolicki. Co oznacza, że pozostawiając pewne niejasności kongregacja uniknęła wyraźnej deklaracji dotyczącej tożsamości Kościoła Chrystusowego z Kościołem katolickim.

 

Istniej także stanowisko a priori odrzucające wszystkie możliwe zarzuty pod adresem wspomnianych powyżej twierdzeń soborowych. Zamiast tego jako jedyne rozwiązanie prezentowana bywa metoda znana jako „hermeneutyka ciągłości”. Niestety, wątpliwości dotyczące problemów teologicznych nierozerwalnie związanych z nauczaniem soboru nie są brane na poważnie. Musimy pamiętać, że zasadniczy cel soboru posiadał charakter pastoralny i że sobór ten nie zamierzał proponować własnego, definitywnego nauczania.

 

Nauczanie papieży poprzedzających ten sobór – także tych z wieku XIX i XX – wiernie i w sposób ciągły odzwierciedla nauczanie ich poprzedników oraz stałą tradycję Kościoła. Papieże XIX i XX wieku, których pontyfikaty miały miejsce po wybuchu rewolucji francuskiej, w zestawieniu z dwu tysiącletnią tradycją Kościoła nie stanowią jakiegoś „egzotycznego” epizodu. Nikt nie może stwierdzić jakiejkolwiek nieciągłości w przypadku nauczania tych papieży i wcześniejszego magisterium. Dla przykładu, jeśli chodzi o kwestie społecznego panowania Jezusa Chrystusa i obiektywnego fałszu religii niechrześcijańskich, to z jednej strony nie sposób znaleźć żadnego zauważalnego zerwania między nauczaniem Piusa XII i Grzegorza XVI, a z drugiej nie sposób go też dostrzec w przypadku Grzegorza Wielkiego (VI w.), jego poprzedników, jak i następców. Od czasów Ojców Kościoła aż po pontyfikat Piusa XII dostrzec można nieprzerwaną ciągłość, zwłaszcza w przypadku społecznego królowania Chrystusa, wolności religijnej i ekumenizmu. To ciągłość w następującym sensie: istnieje naturalne, zgodne z wolą Bożą prawo praktykowania wyłącznie jedynej prawdziwej religii – wiary katolickiej.

 

Przed Drugim Soborem Watykańskim nie istniała potrzeba podejmowania olbrzymich wysiłków związanych z obszernymi studiami wskazującymi na doskonałą ciągłość doktryny pomiędzy jednym a drugim soborem, pomiędzy danym papieżem a jego poprzednikami – ta ciągłość była oczywista. Dla przykładu, sam fakt, że w przypadku „Lumen gentium” konieczna była „nota explicativa previa” pokazuje nam, że tekst punktu 21. tej konstytucji jest niejednoznaczny w kwestii relacji między prymatem papieskim a kolegialnością. Dokumenty wyjaśniające nauczanie czasów posoborowych – takie jak encykliki „Mysterium Fidei”, „Humanae Vitae” czy Wyznanie Wiary Ludu Bożego Pawła VI – posiadały dużą wartość i były pomocne, nie wyjaśniały jednak wzmiankowanych niejasności.

 

Być może dzisiejszy kryzys związany z „Amoris laetitia” i deklaracją z Abu Zabi przymusza nas do pogłębienia rozważań dotyczących potrzeby wyjaśnienia lub poprawienia niektórych spośród tych wypowiedzi soborowych. Na kartach „Sumy teologicznej” św. Tomasz z Akwinu zawsze prezentuje zarzuty („videtur quod”) i kontrargumenty („sed contra”). Święty Tomasz był bardzo uczciwy intelektualnie: trzeba dopuścić do postawienia zarzutów i podejść do nich z powagą. Powinniśmy korzystać z tej metody w przypadku niektórych kontrowersyjnych punktów zawartych w tekstach soborowych, nad którymi to dyskusja trwa od niemal 60 lat. Większość tekstów soborowych odznacza się organiczną ciągłością względem wcześniejszego magisterium. Ostatecznie, to magisterium papieskie musi przekonywująco wyjaśnić kontrowersyjne aspekty niektórych zwrotów używanych w tekstach soboru. Do tej pory nie zawsze miało to miejsce w sposób przekonujący i uczciwy intelektualnie. Jeśli byłoby to konieczne, to w przyszłości papież bądź sobór powszechny będzie musiał dodać wyjaśnienia (coś w rodzaju „notae explicativae posteriors”), a nawet zaprezentować poprawki i sprostowania kontrowersyjnych punktów, bowiem twierdzenia te nie zostały zaprezentowane przez sobór jako nauczanie nieomylne i niezmienne. Jak powiedział Paweł VI, „sobór unikał prezentowania uroczystych definicji dogmatycznych, angażujących nieomylność nauczania kościelnego” (Audiencja generalna z 12 stycznia 1966 r.).

 

Orzeknie to historia, patrząc z dystansu. Od zakończenia soboru minęło tylko 50 lat, być może za kolejnych pięć dekad będziemy widzieć rzeczy wyraźniej. Jednakże z punktu widzenia faktów, dowodów, z perspektywy globalnej, Drugi Sobór Watykański nie przyniósł w życiu Kościoła prawdziwego rozkwitu duchowego. Nawet jeśli przed zwołaniem soboru pośród duchowieństwa istniały już problemy, to przez wzgląd na sprawiedliwość i uczciwość musimy także przyznać, że problemy doktrynalne, moralne i duchowe nie były pośród duchownych ani tak powszechne, ani też tak głębokie i intensywne, jak w przypadku lat posoborowych – aż po dzień dzisiejszy. Pamiętajmy, że przed Drugim Soborem Watykańskim już istniały problemy, a pierwszym celem soboru powinno być wydanie możliwie jak najjaśniejszych (nawet i trudnych) norm i doktryn, wolnych od wszelkiej dwuznaczności. Tak, jak to miało miejsce w przypadku poprzednich soborów. Plany związane z Drugim Soborem Watykańskim, jak i intencje tego zgromadzenia, posiadały przede wszystkim charakter duszpasterski, ale mimo tego duszpasterskiego celu po jego zamknięciu nastąpiły katastrofalne konsekwencje, które obserwować możemy po dziś dzień.

 

Oczywiście, sobór przygotował wiele pięknych i wartościowych tekstów, ale jego negatywne konsekwencje i dokonywane w jego imię nadużycia były tak wielkie, że przysłoniły istniejące elementy pozytywne. W przypadku Drugiego Soboru Watykańskiego istniały elementy pozytywne: po raz pierwszy sobór ekumeniczny zaprezentował uroczysty apel do wiernych, aby na poważnie podchodzili do chrzcielnej przysięgi dążenia do świętości. Rozdział poświęcony laikatowi w „Lumen gentium” odznacza się pięknem i głębią. Wierni są wzywani do życia zgodnie ze swoim chrztem i bierzmowaniem, jako odważni świadkowie wiary w świeckich społeczeństwach. Ten apel posiadał prorocki charakter. Jednakże ten właśnie apel jest od czasów soboru nadużywany przez progresywny establishment w Kościele, tak jak i przez funkcjonariuszu i biurokratów pracujących dla kościelnych urzędów. Często ci nowy, świeccy biurokraci (w pewnych krajach Europy) byli nie tyle świadkami, co pomocnikami w dziele niszczenia wiary w parafiach, radach diecezjalnych i innych oficjalnych komitetach. Niestety, duchowieństwo i biskupi często wprowadzali tych świeckich w błąd.

 

Czas, jaki nastąpił po soborze, wywoływał wrażenie, że jednym z głównych jego owoców była biurokratyzacja. Biurokracja ta –odpowiadająca duchowi tego świata – w dekadach posoborowych znacząco ograniczyła duchową, nadprzyrodzoną gorliwość, a zamiast zapowiadanej wiosny nadeszła duchowa zima. Dobrze znane i trudne do zapomnienia słowa Pawła VI dają szczerą diagnozę duchowego zdrowia Kościoła w okresie posoborowym: „Myśleliśmy, że po soborze nadejdzie słoneczny dzień historii Kościoła. Zamiast tego nastał dzień chmur, burz, ciemności, poszukiwań i niepewności. Głosimy ekumenizm i coraz bardziej dystansujemy się od innych. Staramy się pogłębiać przepaści zamiast je zasypywać” (Kazanie z 29 czerwca 1972 r.).

 

W tym kontekście to zwłaszcza arcybiskup Marcel Lefebvre (choć nie jedyny) zaczął – na większą skalę i ze szczerością podobną do tej, którą posiadali niektórzy spośród wielkich Ojców Kościoła – protestować przeciwko rozwadnianiu i osłabianiu wiary katolickiej, zwłaszcza w zakresie ofiarnego i podniosłego charakteru rytu Mszy świętej. To właśnie miało miejsce w Kościele, przy wsparciu lub przynajmniej tolerancji najwyższych władz Stolicy Apostolskiej. W liście zaadresowanym na początku pontyfikatu do Jana Pawła II arcybiskup Lefebvre trafnie i realistycznie streścił prawdziwą skalę kryzysu w Kościele. Ciągle pozostaję pod wrażeniem jasności spojrzenia i prorockiego charakteru następujących stwierdzeń:

„Powódź nowości – akceptowanych i wspieranych przez biskupów – pustoszy wszystko, co napotka na swojej drodze, wiarę, moralność, instytucje kościelne, nie tolerując żadnych przeszkód ani żadnego oporu. Mieliśmy więc do wyboru dać się ponieść niszczycielskiemu prądowi wody i przyczynić się do klęski lub opierać się naporowi fal i wiatru strzegąc naszej wiary katolickiej i katolickiego kapłaństwa. Nie mogliśmy się wahać. Powiększają się kościelne gruzy: ateizm, niemoralność, porzucanie kościołów, zanik powołań kapłańskich i zakonnych jest tak wielki, że biskupi zaczynają się budzić” (List z 24 grudnia 1978 r.). Jesteśmy świadkami kulminacyjnego momentu duchowej katastrofy w życiu Kościoła, na którą już przed czterdziestu laty tak energicznie wskazywał arcybiskup Lefebvre.

 

Podchodząc do kwestii związanych z Drugim Soborem Watykańskim i jego dokumentami unikaćnależy wymuszonych interpretacji i metody „kwadratury koła”, równocześnie zachowując należny szacunek i zmysł kościelny („sentire cum ecclesia”). Zastosowanie zasady „hermeneutyki ciągłości” nie może być ślepe, chcąc wyeliminować wszelkie ewidentnie istniejące problemy bądź tworząc obraz harmonii w sytuacji, w której w hermeneutyce ciągłości ciągle pozostają niejasności. Co do istoty rzeczy, takie podejście w sposób sztuczny i nieprzekonujący prezentowałoby przesłanie o tym, że każde słowo Drugiego Soboru Watykańskiego pochodzi z Bożej inspiracji, jest nieomylne i pozostaje w doskonałej ciągłości doktrynalnej wobec wcześniejszego magisterium. Metoda ta stanowiłaby gwałt na rozumie, dowodach i uczciwości, nie przyniosłaby też czci Kościołowi, bowiem wcześniej bądź później (może po stu latach) prawda okaże się taką, jaka jest. Istnieją książki o udokumentowanych i możliwych do odtworzenia materiach źródłowych, które w kwestii Drugiego Soboru Watykańskiego przynoszą prawdziwszy i o wiele bardziej realistyczny wgląd w fakty i ich konsekwencje, w proces interpretacji i wprowadzania reform ostatnich pięciu dekad. Dla przykładu polecić mogę następujące pozycje, których lektura z pewnością przyniesie pożytek: Romano Amerio, „Iota Unum. Analiza zmian w Kościele Katolickim w XX wieku”; Roberto de Mattei, „Sobór Watykański II. Historia dotąd nieopowiedziana”; a także „Ecclesiastical Winter” Alfonso Gálveza.

 

Do naprawdę pozytywnych i trwałych zasług Soboru Watykańskiego Drugiego zaliczyć można następujące punkty: powszechne wezwanie do świętości, rola laikatu w obronie wiary i świadczeniu o niej, rodzina jako kościół domowy oraz nauczanie o Matce Bożej.

 

W ciągu ostatnich 150 lat magisterium zostało tak mocno przeciążone szaloną papolatrią, że nastała atmosfera w której centralną rolę przypisuje się ludziom Kościoła zamiast Chrystusowi i Jego Mistycznemu Ciału. To ukryty antropocentryzm. Zgodnie z wizją Ojców Kościoła, Kościół jest jedynie księżycem (mysterium lunae), a Chrystus jest słońcem. Sobór stanowił niestety przykład bardzo rzadkiego „magisteriocentryzmu”, samą bowiem liczbą długich dokumentów przewyższył wszystkie inne sobory. Sobór dał jednakże bardzo piękny opis tego, czym jest magisterium, a to w historii nigdy wcześniej nie miało miejsca. Opis ten odnaleźć możemy w punkcie 10. konstytucji dogmatycznej „Dei Verbum”: „Urząd (…) Nauczycielski nie jest ponad słowem Bożym, lecz jemu służy, nauczając tylko tego, co zostało przekazane”. Przez „magisteriocentryzm” rozumiem czynnik ludzki i administracyjny – a zwłaszcza ciągłą i nadmierną produkcję dokumentów oraz regularne fora dyskusyjne (odbywające się pod hasłem „synodalności”) – stawiany w centrum życia Kościoła. Choć pasterze muszą zawsze i z gorliwością wykonywać munus docendi, to inflacja dokumentów (często bardzo rozwlekłych) okazała się odbierać oddech. Mniej liczne, krótsze i bardziej treściwe dokumenty odniosłyby lepszy skutek.

 

Uderzającym przykładem tego „magisteriocentryzmu” – w którym to przedstawiciele Urzędu Nauczycielskiego zachowują się nie jako słudzy, tylko jako nauczyciele tradycji – jest reforma liturgiczna Pawła VI. Pod niektórym względami Paweł VI postawił się ponad Tradycją – nie Tradycją dogmatyczną (lex credendi), ale ponad wielką Tradycją liturgiczną (lex orandi). Odważył się rozpocząć rewolucję dotykającą lex orandi. W pewnym stopniu działał w sposób sprzeczny ze twierdzeniami Drugiego Soboru Watykańskiego przedstawionymi w punkcie 10. konstytucji „Dei Verbum”, który mówi, że Magisterium jest jedynie sługą Tradycji. W centrum stawiać musimy Chrystusa, to On jest słońcem: nadprzyrodzoność, stałość doktryny i liturgii, wszystkie prawdy Ewangelii zostawionej nam przez Chrystusa.

 

Poprzez Drugi Sobór Watykański – a już w trakcie pontyfikatu Jana XXIII – Kościół zaczął prezentować się światu, flirtować z nim, przejawiać wobec niego kompleks niższości. Jednakże duchowni, a zwłaszcza biskupi i Stolica Apostolska, mają za zadanie głosić światu Chrystusa – a nie samych siebie. Vaticanum II stworzyło wrażenie, że Kościół katolicki żebrze o uznanie ze strony świata. Trwało to także w trakcie pontyfikatów papieży panujących po zakończeniu soboru. Kościół błagający o wsparcie i uznanie ze strony świata dopuszcza się czegoś niegodnego własnej natury, nie zaskarbi w ten sposób szacunku tych, którzy prawdziwie szukają Boga. Musimy błagać o wsparcie Chrystusa, wsparcie od Boga, z niebios.

 

Niektórzy krytycy Drugiego Soboru Watykańskiego twierdzą, że choć istnieją i dobre jego aspekty, to przypomina on poniekąd ciasto z dodatkiem odrobiny trucizny i dlatego też całe to ciasto należy wyrzucić. Nie sądzę, żebyśmy mogli zastosować taką metodę. Odnosząc się do prawowitego soboru ekumenicznego – nawet jeśli istniały kwestie negatywne – musimy prezentować postawę ogólnego szacunku. Należy ocenić i docenić wszystko to, co w tekstach soborowych jest naprawdę Boże, nie zamykając równocześnie intelektu (w sposób irracjonalny i nieuczciwy) na obiektywną i ewidentną dwuznaczność oraz błędy zawarte w niektórych tekstach. Pamiętać trzeba, że teksty Drugiego Soboru Watykańskiego nie są Słowem Bożym, nie są one ostatecznymi ocenami dogmatycznymi, ani też nieomylnymi orzeczeniami Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, sam bowiem sobór sam nigdy nie miał takich intencji.

 

Kolejnym przykładem jest adhortacja „Amoris laetitia”. Z całą pewnością zawiera ona wiele punktów, które należy obiektywnie krytykować w perspektywie doktrynalnej. Istnieją jednak też takie rozdziały, które są bardzo pomocne, naprawdę korzystne dla życia rodzinnego, np. te o osobach starszych w rodzinie – in se są bardzo dobre. Nie należy odrzucać całego dokumentu, tylko przyjąć to, co jest w nim dobre. Tak samo rzecz się ma w przypadku tekstów soborowych.

 

Choć nawet przed soborem wszyscy musieli składać przysięgę antymodernistyczną wydaną przez Piusa X, to niektórzy teologowie, kapłani i biskupi – a nawet kardynałowie – dokonywali tego z zastrzeżeniami myślnymi, co potwierdzają późniejsze wydarzenia historyczne. Za pontyfikatu Benedykta XV rozpoczęła się powolne, ostrożne przenikanie ducha tego świata, ducha w pewnym sensie modernistycznego, w szeregi duchowieństwa, aż po wysokie stanowiska kościelne. Ta infiltracja w sposób szczególny postępowała pośród teologów, dlatego też Pius XII musiał później interweniować potępiając znanych teologów tzw. nouvelle théologie (Chenu, Congara, de Lubaca itd.), a także ogłaszając w roku 1950 encyklikę „Humani generis”. Niemniej jednak od czasów Benedykta XV ruch modernistyczny pozostawał w ukryciu i stale się rozwijał. I tak w przeddzień Drugiego Soboru Watykańskiego znacząca część biskupów oraz profesorów wydziałach teologicznych i seminariów przepojona była mentalnością modernistyczną, która co do istoty sprowadza się do relatywizmu moralnego i doktrynalnego, światowości, umiłowania tego świata. W przeddzień soboru ci kardynałowie, biskupi i teologowie kochali „wzór” – wzorce myślowe – tego świata (zob. Rz 12, 2), jemu też chcieli się przypodobać (zob. Ga 1, 10). Prezentowali wobec tego świata wyraźny kompleks niższości.

 

Jan XXIII także prezentował w pewien sposób taki kompleks niższości. Co do mentalności, nie był on modernistą, ale posiadał on sposób politycznego postrzegania rzeczywistości i dziwnie zabiegał o względy ze strony świata. Z pewnością posiadał dobre intencje. Zwołał sobór, który następnie otworzył śluzę dla modernistycznego, protestantyzującego ruchu wewnątrz Kościoła; ruchu o mentalności tego świata. Bardzo znacząca jest surowa obserwacja dokonana przez Charlesa de Gaulle’a (prezydenta Franci w latach 1959-1969) odnośnie Jana XXIII i procesu reform zapoczątkowanego przez sobór: „Jan XXIII otworzył śluzę, ale nie mógł jej już zamknąć. Stało się tak, jakby runęła cała tama zapora. Jan XXIII został pokonany przez to, co sam wywołał” (zob. Alain Peyrefitte, C’était de Gaulle, Paris 1997, 2, 19).

 

Słowa o „otwieraniu okien” przed i w trakcie soboru stanowiły zwodniczą iluzją i źródło zamieszania. Wskutek tych słów ludzie odnieśli wrażenie, że duch niewierzącego, materialistycznego świata – najzupełniej ewidentny w tych czasach –mógł nieść pewne pozytywne wartości dla życia chrześcijańskiego. Zamiast tego, władze kościelne powinny jasno wyrazić, jakie jest właściwe znaczenie „otwierania okien”, polegające na otwieraniu życia Kościoła na świeże powietrze piękna nadprzyrodzonej prawdy, na skarby wiecznie młodej świętości, na nadprzyrodzone światło Ducha Świętego i na świętych, na liturgię celebrowaną i przeżywaną w sposób coraz to bardziej nadprzyrodzony, sakralny i pełen czci. Wraz z upływem czasu, w trakcie epoki posoborowej, częściowo uchylona śluza dała początek niszczycielskiej powodzi, która spowodowała olbrzymie zniszczenia w doktrynie, moralności i liturgii. Dziś poziom wody osiąga niebezpieczne poziomy, doświadczamy kulminacyjnego momentu fali powodziowej.

 

Zasłona dziś opadła i modernizm ujawnił swoją prawdziwą twarz, sprowadzającą się do zdrady Chrystusa i przyjaźni ze światem poprzez przyjęcie światowego sposobu myślenia. Kiedy kryzys w Kościele dobiegnie końca, Magisterium będzie musiało podjąć zadanie polegające na odrzuceniu wszelkich negatywnych fenomenów obecnych w życiu Kościoła ostatnich dekad. Kościół tego dokona, należy bowiem do Boga. Dokona tego w sposób dokładny i skoryguje wszelkie nagromadzone błędy, poczynając od kilku dwuznacznych wyrażeń zawartych w tekstach soborowych. Modernizm jest niczym niewidoczny wirus, ukryty częściowo w kilku twierdzeniach dokonanych przez sobór. Teraz wirus ten się ujawnił. Po kryzysie, po tej poważnej wirusowej infekcji ducha, jasność i precyzyjność doktryny, sakralność liturgii oraz świętość życia kapłańskiego świecić będzie z jeszcze większą mocą.

 

Kościół dokona tego w sposób jednoznaczny, tak jak to miało miejsce na przestrzeni ostatnich dwóch tysiącleci w okresach poważnych kryzysów doktrynalnych i moralnych. Do istoty nadprzyrodzonego zadania powierzonego papieżowi i biskupom należy jasne nauczanie prawdy o boskim depozycie wiary, obrona wiernych przed trucizną błędów, prowadzenie ich pewną drogą do życia wiecznego. Soborowa konstytucja „Sacrosanctum Concilium” przypomina nam o prawdziwej naturze Kościoła, w którym „to, co ludzkie, jest podporządkowane Bożemu i skierowane do Bożego, widzialne do niewidzialnego, życie czynne do kontemplacji, a to, co doczesne – do miasta przyszłego, którego szukamy”.

 

+ Athanasius Schneider

24 czerwca 2020 r.

 

Tłum. mat.



Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.