_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

wtorek, 31 października 2017

Herezjarchowie Luter i Melanchton na znaczku Watykanu. Quo vadis, Ecclesia?


Watykan upamiętnił specjalnym znaczkiem pocztowym bunt Marcina Lutra. Przedstawia on ukrzyżowanego Jezusa na złotym tle miasta Wittenbergi, miasto Saksonii, gdzie 31 października 1517 augustiański mnich zaprezentował 95 swoich tezW pokutnej postawie obok krzyża klęczą Marcin Luter trzymający w rękach Biblię, źródła jego doktryny, oraz Filip Melanchton, teolog i przyjaciel Marcina Lutra, jeden z liderów reformacji trzymający Konfesję Augsburską, która była pierwszą oficjalną prezentacją zasad protestanckich. Całość zwieńczona napisem "500 lecie reformacji protestanckiej 1517-2017".


Wszystko to ma miejsce w tym samym czasie gdy młodych ludzi modlących się na różańcu do Najświętszej Maryi Panny pogromczyni wszelkich herezji wyprowadza się w asyście policji z katedry w Brukseli gdyż są modlitwą przeszkodzili fałszywym nauczycielom zwanym ekumenistami w propagowaniu nowej synkretycznej religii. 

***

Pamiętajmy 31 października to nie żadne święto reformacji ale smutny dzień w którym zepsuty mnich z Górnej Saksonii, pod wpływem księcia ciemności, podzielił chrześcijaństwo na zawsze i pozbawił miliony dusz życia sakramentalnego..

piątek, 27 października 2017

Aberracje liturgiczne cz. 119 - Msza erotyczna



W kościele młodzieżowym w Schweinfurt, diecezja Würzburg we wspomnienie św. Walentego (Walentynki) odbyła się "msza erotyczna" Nie wiem co to jest ale diecezja zapewnia na swojej stronie, że Pismo Święte jest pełne erotyki a kościół doskonałym miejscem gdzie można o tym mówić. 

Bp. Bernard Fellay FSSPX: Nasza nadzieja jest zwrócona do Boga, który daje nam Serce swojej Matki



Tłumaczenie kazania wygłoszo­nego w języku francuskim przez bp Bernarda Fellaya, przełożonego generalnego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X podczas Mszy św., odprawionej 20 sierpnia 2017 r. w Fatimie, , Zachowano styl mówiony.

Czcigodni Księża Biskupi, Drodzy Kapłani, Seminarzyści i Bracia, Drogie Siostry, Drodzy Wierni!

Fatima napawa lękiem. Matka Boża, wysłanniczka nieba, przybywa, żeby przemówić do trojga małych pastuszków. Nasza dobra Niebieska Matka nie waha się; Ona, która jest tak słodka i łagodna, która jest mistrzynią niebiańskiej psychologii, niebiańskiej pedagogiki, ani przez chwilę nie waha się pokazać małym dzieciom piekła – rzeczywistości, która staje się udziałem niezmierzonej liczby istot ludzkich. Wieczne potępienie jest czymś strasznym, tym bardziej, że jest jasne, iż piekło nie jest puste. Jest to konsekwencja życia ludzkiego, które nie dostosowuje się do Bożych wymogów, wyrażonych w Bożych przykazaniach.

Fatima napawa zbawczą bojaźnią

Fatima napawa lękiem, gdy patrzymy również na doczesne konsekwencje grzechu. Wojna napawa lękiem. Matka Boża nie waha się ogłosić: „Jeśli świat się nie nawróci, nastąpi kolejna wojna, jeszcze straszniejsza niż pierwsza”, niż pierwsza wojna światowa. Nie waha się objawić dzieciom fatimskim, że całe narody zostaną unicestwione. Można się zastanawiać nad znaczeniem tych słów; jednak najwyraźniej Najświętsza Maryja Panna mówi tu dosłownie. Całe narody zostaną starte z powierzchni ziemi. W przesłaniu fatimskim jest bardzo jasne, że te kary są konsekwencją grzechu.

Nie jest rzeczą trudną, nie trzeba być naukowcem ani teologiem, żeby porównać sytuację świata i narodów – tych narodów katolickich z 1917 r., których zachowanie doprowadziło do drugiej wojny światowej – z naszą sytuacją sto lat później. Czy świat się nawrócił? Czy obecnie państwa stanowią prawa bardziej zgodne z przykazaniami Bożymi?… I wydaje się Wam, że wszystko będzie w porządku? Tak, to napawa strachem. I słusznie odczuwamy lęk.
Istotnie, spójrzcie na Ewangelię. Jedną z rzeczywistości, o której Pan Jezus najwięcej mówił w Ewangelii, jest piekło. To fakt. To Pan Jezus powiedział, że istnieje szeroka droga, którą zdąża wielu. To łatwa droga tych, którzy tu na ziemi głoszą używanie przyjemności i rozkoszy. I Pan Jezus przepowiada im zgubę. Nalega, ucząc nas, że droga do nieba – albowiem niebo istnieje! – jest trudna, niewygodna, że niewielu odnajduje ciasną bramę, idzie wąską drogą (por. Mt 7, 13–14).

Ten lęk, Drodzy Bracia, jest lękiem zbawiennym. Również Pismo święte głosi, że bojaźń Boża jest początkiem mądrości (Ps 110, 10; Przyp 9, 10). Innym razem, przez usta św. Pawła, Pan Bóg mówi nam, że trzeba zabiegać o własne zbawienie „z bojaźnią i z drżeniem” (Fil 2, 12). I ci, którzy dzisiaj – mężowie Kościoła – uspokajają sumienia, wskazują drogi, które nie istnieją – otóż, z całą pewnością, nie wypełniają oni swoich obowiązków. Zasługują na miano morderców dusz.

Fatima tchnie nadzieją

Ale Fatima jest również przesłaniem nadziei. Pamiętajcie, że nadzieja ma swój przedmiot, a jest nim coś przyszłego, coś możliwego, choć trudnego do osiągnięcia. Nie żywi się nadziei odnośnie do rzeczy łatwych do osiągnięcia, zaś droga [do nieba] człowieka na ziemi jest trudna, ale możliwa do przebycia. Jest ona możliwa, gdy Bóg przychodzi nam z pomocą. I Bóg posyła nam swoją Matkę, Serce swej Matki jako środek zbawienia.

Rzeczywiście, bojaźń jest niedoskonałym stanem wewnętrznym, ale odpowiada sytuacji upadłego stworzenia, tej szczególnie niedoskonałej sytuacji, w której się znajdujemy, a mianowicie istot skłonnych do zła. Jeśli pozostawimy upadłą naturę samą sobie, pociągnie nas ku grzechowi. Dlatego też potrzebujemy tego zbawczego lęku. Bojaźń sprawia, że zwracamy się do Boga, aby prosić o Jego pomoc i należycie przyjąć rękę, którą wyciąga do nas z samego nieba. Ci, którzy będą praktykować to nabożeństwo, nabożeństwo, którego Bóg sobie życzy – [albowiem Matka Boża w Fatimie mówiła:] „mój Syn chce zaprowadzić w świecie nabożeństwo do mego Niepokalanego Serca” – ci będą zbawieni. Nie ma tu nawet żadnych dodatkowych warunków: „Ci, którzy będą praktykowali to nabożeństwo, będą zbawieni”.

Oto nasza nadzieja, nadzieja całkowicie zwrócona ku niebu, całkowicie zwrócona ku Bogu, który daje nam Serce swej Matki.

Fatima zachęca do wynagradzania

A więc co czynić? Na czym polega to nabożeństwo, które prowadzi nas prosto do nieba? Czym jest ta niesłychana opieka w tak trudnych czasach, tak nieprawdopodobnych czasach jak obecne? To bardzo proste, chodzi o zastosowanie Ewangelii. I pierwsza rzecz, o której często zapominamy, to wynagradzanie. Aby uwolnić się od grzechu, trzeba zadośćuczynić. Powiedział to sam Pan Jezus: „jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy […] zginiecie” (Łk 13, 5). Jest to bardzo jasno powiedziane, a słowa te wyszły z ust Zbawiciela: „jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy […] zginiecie”. Tak więc życie pokutą, umartwieniami, jest obowiązkiem chrześcijanina. Można powiedzieć, że od strony ludzkiej to jakby pierwsza odpowiedź na te złe skłonności, które mamy w sobie: trzeba je uśmiercać! Stąd też bierze się słowo umartwienie. A Matka Boża zachęca nas do tego w dwojaki, pełen podziwu sposób.

Po pierwsze, prosząc nas o wynagradzanie za grzechy popełniane przeciw Niej. W ten sposób prowadzi nas do tego, abyśmy Ją kochali. Uświadamia nam, że nie tylko samych siebie mamy miłować. Albowiem pierwszym przykazaniem bożym jest miłowanie Boga, nie samych siebie. Miłowanie Go z całego serca, ze wszystkich sił, z całej duszy. Następnie miłowanie bliźniego – nadal nie nas samych. Tymczasem mówi się, że dobrze uporządkowana miłość zaczyna się od nas samych, ale przecież kiedy zapominamy o samych sobie i miłujemy Boga, wówczas miłujemy należycie również samych siebie.

Zadośćuczynić, zadośćuczynić aby pocieszyć, pocieszyć Niepokalaną Dziewicę, Jej bolesne i Niepokalane Serce, a nawet pocieszyć Boga! To była główna troska, wręcz obsesja małego Franciszka, która w przeciągu dwóch, trzech lat doprowadziła go do nieba, uczyniła zeń świętego! Właśnie ta myśl: wynagrodzić, pocieszyć Boga, który jest tak bardzo obrażany przez grzech.

Jest również druga intencja związana z tym umartwieniem. Tyle dusz idzie do piekła, gdyż nikt nie czyni za nich ofiar! Stąd też nasze małe zmartwienia, nasze duże udręki, nasze ofiary, nasze umartwienia, przeciwności, które nas spotykają, wszystkie te cierpienia, od których staramy się uciec – wszystkie je możemy w bardzo prosty sposób zamienić w środki zbawienia. Wystarczy przyjąć je z rąk Bożych. Wystarczy ofiarować te trudy, spoglądając na Pana Boga. A wówczas, Drodzy Bracia, zbawiają one dusze i prowadzą je do nieba. Dzięki nim unikną one piekła. Kto wobec takiej perspektywy stroniłby od czynienia podobnych ofiar? Kto byłby na tyle egoistą, aby powiedzieć: „Trudno, niech ta dusza idzie do piekła”, podczas gdy mógłby w tak prosty sposób pociągnąć ją [do zbawienia], bez narażania się, po prostu przez zwykłą akceptację tych małych rzeczy, tych małych przeciwności, które wypełniają nasze dni. Nie chodzi o to, aby marzyć o rzeczach nadzwyczajnych i bohaterskich – chodzi o „małe rzeczy”. Najświętsze Serce Jezusowe powiedziało s. Łucji: „pokuta, której oczekuję dzisiaj, to aby ludzie wypełniali swoje obowiązki stanu”. A nasze obowiązki stanu to coś, co i tak mamy obowiązek wypełniać.

Oto pierwszorzędny element tego nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi: wynagrodzić; spojrzeć na krzyż. Drodzy Bracia, to właśnie to uważne spojrzenie na krzyż stanowi pierwszorzędne lekarstwo na grzech. Spojrzenie na Pana Jezusa ukrzyżowanego, na to, co dla nas uczynił. A Jego Matka stała u stóp krzyża: stabat Mater.

Maryjna pobożność i poświęcenie Rosji

Oto ostatni punkt tej homilii, być może najważniejszy.

Matka Boża przedstawia nam to nabożeństwo do swego Niepokalanego Serca mówiąc nam, tak jak mówiła s. Łucji: „Moje Serce będzie twoim schronieniem i drogą prowadzącą cię do Boga”. Trzeba więc, abyśmy pracowali, żeby to matczyne Serce stało się dla nas schronieniem. Trzeba, abyśmy się w nim schronili. Ona ze swej strony daje nam to Serce, otwiera je przed nami. Od nas zależy, czy weń wstąpimy, praktykując to nabożeństwo jak dziecko wobec swej matki, z całą możliwą ufnością, oczekując wszystkiego od tej matczynej opieki, przewodniczki: nie tylko będzie Ona naszym schronieniem, ale również drogą, która poprowadzi nas do Boga. Ta obietnica jest jak przepustka, jak list żelazny na drodze przez ten piekielny świat.

Jesteśmy chronieni w sposób szczególny przez Serce Maryi, do którego nabożeństwo Bóg chce dać dzisiejszemu światu jako środek zbawienia. Przyswójmy sobie te niebiańskie słowa, traktujmy je poważnie. Nie praktykujmy tego nabożeństwa w sposób powierzchowny. Wymaga się od nas pewnych dzieł, jak np. pięć pierwszych sobót miesiąca; bardzo dobrze, spełnijmy je, tylko nie w sposób mechaniczny, automatyczny, tak jakbyśmy mieli powiedzieć: oto wypełniłem moje pięć pierwszych sobót miesiąca, wszystko jest teraz w porządku, żyję dalej. Nie, nie tego oczekuje niebo. Niebo zachęca nas do wstąpienia w prawdziwą relację osobową z tym Niepokalanym Sercem. Kiedy mówi się o duchowym dziecięctwie, to jest to coś, co powinno stać się naszą jakby drugą naturą. To coś, co powinno przeniknąć całe nasze życie.

Kiedy Najświętsza Maryja Panna mówi o poświęceniu, mówi w bardzo precyzyjny sposób o konsekracji Rosji. Poświęcić – to znaczy dać, dać całkowicie, tak że samemu przestaje się posiadać daną rzecz. Własność zostaje przekazana osobie, której poświęca się tę rzecz. Kiedy Matka Boża prosi Ojca Świętego, aby poświęcił Rosję, to prosi przedstawiciela Pana Jezusa na ziemi, aby ofiarował Jej w sposób specjalny, w imię władzy, którą otrzymał od samego Pana Jezusa, jako Jego przedstawiciel na ziemi – a więc obdarzony odpowiednią władzą, którą jako jedyny posiada – Matka Boża prosi go, aby poświęcił Jej ten kraj, niewątpliwie okazując przez to szczególną miłość do tego ludu, który już tak dawno temu oddalił się od Kościoła.

Siostra Łucja mówiła jak najbardziej serio: ten akt, który jest czymś bardzo prostym – albowiem cóż to może kosztować papieża, aby go spełnić, spełnić zgodnie z prośbą Najświętszej Maryi Panny? – ten akt w jednej chwili dokona nawrócenia Rosji. Nawrócenie to precyzyjne słowo, które oznacza, że Rosja stanie się na nowo katolicka. Twierdzić, że już doszło do nawrócenia bez tego elementu, to kpić sobie z ludzi.

Bóg jest wszechmocny. W pewnym sensie złożył tę wszechmoc w ręce swojej Matki, tę moc łask zdolną czynić cuda; nie tylko takie jak cud słońca, ale cud jeszcze bardziej zachwycający: nawrócenie całego kraju tylko z powodu prostego poświęcenia dokonanego przez Ojca Świętego, w łączności z biskupami z całego świata. Wówczas ten kraj zostanie ofiarowany Matce Bożej.

Tę ideę poświęcenia musimy również stosować do nas samych, do każdego z nas. Nic tego nie zabrania; wręcz przeciwnie, jesteśmy zachęcani, aby żyć poświęceni Matce Bożej. Można powiedzieć, że to najdoskonalszy aspekt nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi. Matka Boża nie tylko chce użyczyć nam ochronnego płaszcza, Ona sama chce być naszym schronieniem; schronieniem, do którego się wchodzi, w którym się mieszka i które prowadzi nas do Boga, prowadzi nas do nieba. Niech to będzie naszą odpowiedzią, według naszych możliwości, naszych skromnych możliwości, na to wezwanie nieba.

Na koniec tej Mszy zwrócimy się do Najświętszej Maryi Panny i odnowimy poświęcenie Rosji w sposób można powiedzieć antycypowany – tak jak 30 lat temu uczynił to właśnie tutaj abp Lefebvre. Ten akt poświęcenia jest w pewnym sensie wyrazem naszego protestu, [świadectwem,] że z naszej strony pragniemy – według naszych sił, świadomi naszych ograniczeń – poświęcić ten kraj tak, jak Ona o to prosiła. Wiemy, że to nie wystarczy, ale jeśli ten akt może wyjednać łaski dla tego, który winien to zrobić, to czynimy to ochoczymi sercami.

Jednocześnie ofiarujemy Jej całą naszą krucjatę różańcową, wszystkie owoce tej modlitwy. Pozwólcie, że Wam to powiem: nie sądźcie, że teraz, kiedy skończyła się krucjata, wszystko się kończy… Jeśli prosiliśmy Was o zmówienie tylu różańców, o życie w tym duchu ofiary, to po to, aby to trwało. Krucjata się oficjalnie kończy, Wasza praktyka winna jednak trwać. To przecież Matka Boża prosiła o tę pokutę i o modlitwę różańcową.

Bądźmy więc wierni prośbom Najświętszej Maryi Panny. Wołamy z całego serca o Jej tryumf, który nastąpi, gdy Bóg zechce, tak jak zechce, ale z pewnością nastąpi. Amen.

Źródło informacji: https://news.fsspx.pl/

środa, 25 października 2017

Protestantyzm. Rewolucja - nie reformacja



___________

Wielki przewrót religijny XVI w. niesłusznie nazwali jego twórcy reformacją. Była-to ra­czej najprostsza i najzwyklejsza rewolucja.

Chrystianizm w Średnich wiekach zjednoczył ludy chrześcijań­skiej Europy w jedną wielka rodzinę pod jednym ojcowskim zarzą­dem. W tej chrześcijańskiej Rzeczypospolitej panowało prawo chry­stusowe i stały porządek w rodzinie, w cechach rzemieślniczych, w gminach, w państwach. Kwitło rolnictwo, kupiectwo i przemysł, coraz widoczniej rozwijały się nauki i sztuki piękne, i najpiękniej­sze można było słusznie mieć nadzieje na przyszłość — gdyby tako­wych nie złamały czasy nowe swym nawskroś odmiennym charakte­rem. Wzrosły gwałtownie okazujące się od dawna zarodki zniszcze­nia, wystąpiły na jaw dawne i nowe burze. Nowe zarządzenia, same w sobie często dobroczynne, wstrząsnęły od dawna przyjęty po­rządek. Zaprowadzenie urządzeń pocztowych, rozwiązanie średnio­wiecznego rycerstwa, wynalazek prochu strzelniczego, zaprowadze­nie wojsk stałych, wynalazek druku, odkrycie nowych lądów, wzno­wienie staroklasycznej literatury z jej pogańskim szczególnie du­chem, zaprowadzenie absolutyzmu monarchicznego w Anglii i w pań­stwach romańskich, osłabienie władzy królewskiej w Polsce, na Węgrzech i u ludów germańskich, — wszystko to naraz wywołało wrzenie w umysłach, wznieciło nadmierny pociąg do wszystkiego co nowe, a nieufność do wszystkiego co stare, wstrząsnęło wypróbowanymi dotychczas instytucjami, obudziło nowe pragnienia, zrodziło niezadowolenie powszechne, wyśrubowało miłość własną i osobistą wartość poszczególnych osobników ponad powagę ogółu, wywołało nieporządny popęd do wolności i swobód, z brutalną bezwzględno­ścią odsłoniło mniej lub więcej ukryte dotychczas słabości i braki, te ostatnie złośliwie powiększało, zmniejszało zaufanie i poszano­wanie względem duchownych i świeckich zwierzchności, a w końcu wstrząsnęło zasadą powagi [autorytetu].

Tym sposobem epoka owa, stojąca na rozdrożu średnich i no­wych wieków, zapowiada erę burzliwą i nosi w swym łonie zaro­dek religijnego, politycznego i społecznego buntu, — jest we wszyst­kich kierunkach rewolucyjnym okresem czasu, dążącym do powszech­nego przewrotu 1).

Naraz, w tę fermentującą, łatwo zapalną masę rzuca Luter skrzącą iskrę religijnego buntu i roznieca naprzód gwałtowny po­żar rewolucji religijnej. Rewolucją bo jest — i niczym innym — tak zwana kłamliwie Reformacja. Ona-to zburzyła wielką chrześcijań­ską rzeczpospolitą, ona rozerwała jedność religijną i na strzępy rozbiła dawny porządek świata, słowem we wszystkich kierunkach wywróciła wszystko do góry nogami. Znacząco też ale bardzo słusznie mówi o niej protestant Droysen: „Nie było nigdy rewolucji, któraby się głębiej niż ta w umysły ludzkie zaryła, straszniej burzyła i niemiłosierniej sądziła. Jakby za jednym uderzeniem młota wszystko zostało rozwiązane i na łup powątpiewania oddane, na­przód w dziedzinie myśli ludzkich, a później z błyskawiczną szyb­kością we wszystkich stosunkach, we wszelkiej karności i porządku. Zarówno rzeczy duchowe jak świeckie wyszły z karbów i chaosowi uległy” 2). Historyk ten nazywa dalej reformację „eine Revolution in entsetzlichster Gestalt,” rewolucją w najokropniejszej postaci, z której wyrodził się „przerażający nieład i zamieszanie.”

Tak samo sądzi reformację wielu innych protestantów, Stwier­dza to generalny superintendent, Dr. Carus, przy omawianiu odno­śnego do tego przedmiotu pisma (Pr. Jonas, Revolutionär oder Re­formator? Was war Luther? Eberswalde 1883). Protestancki ten dygnitarz powiada 3): „W omawianym przez nas piśmie znajdujemy gruntowne wyjaśnienie starego, a zawsze na nowo się wyłaniającego, i niestety słabe niektóre w ewangelickim Kościele umysły w błąd wprowadzającego zarzutu, jakoby dzieło naszego reformatora nosiło na sobie cechę rewolucyjną.” Ostatnie te słowa wyglądają na żart ze strony pana Generalnego-Superintendenta. Przeciwnie bowiem, pismo rzeczone jest bardzo powierzchowne i jednostronne; wątpimy nawet, czy ono zdolne będzie zadowolić nawet „niektóre tylko umysły w Kościele ewangelickim.” Łatwo przekonać się o tym, skoro się porówna z tym pismem inne pisma, z przeciwnego, kato­lickiego punktu widzenia omawiające tę sprawę, jak np. frankfurckie broszury: Ibach’a, Der Socialismus im Zeitalter der Reformation (1880) i Zimmerle’o, Reformation und Revolution (1881), opraco­wane jako dopełnienie historii reformacji Janssena. Gruntowniej, aniżeli pr. Jonas, przedstawia tę sprawę Stahl w znanej swej książce „Der Protestantismus als politisches Princip” (1883), ale rozumo­wania Stahl’a mocno ubezwładnia krytyka Döllingera w Kirche und Kirchen. Papsthum und Kirchenstaadt.

Już w 1851 r. Civilta cattolica, jedno z najpoważniejszych pism katolickich, gruntownie wyjaśniło omawianą tu kwestię w szeregu artykułów o historycznym pojęciu wieku ostatniego (1750 — 1850), czyli o politycznej fazie protestantyzmu w Europie. Udowodniono tam mianowicie, że reformacja, czyli protestantyzm, dzięki właści­wej sobie zasadzie o wyższości rozumu osobistego ponad powagę, w dalszym następstwie z konieczności prowadzi do rewolucji w dzie­dzinie wiary, filozofii i polityki, jak to widocznie okazały dzieje osiemnastego i dziewiętnastego stulecia. W 1854 r. v. Radovitz ogło­sił odpowiedź na książkę Stahl’a, a w ostatnich czasach Hohoff, łącząc wywody Döllingera z rozumowaniami Civilta cattolica, pod napisem Protestantismus und Socialismus, 1882, ogłosił historyczno-filozoficzny pogląd na rozwój protestanckiej zasady przewagi indy­widualizmu osobistego ponad wszelką powagę, a w 1887 wydał bar­dzo cenne dzieło p. n. Die Reformation seit dem XVI Jahrh. im Lichte der neuesten Forschung, w którym „ciągle z dowodami w ręku i własnymi słowami najpoważniejszych protestanckich i wolnomyślnych pisarzy, najkompetentniejszych i niepodejrzanych przywódców” na jaw wyprowadza i najoczywiściej udowadnia rewolucyjny chara­kter reformacji w jej dalszym rozwoju i w jej skutkach, zwłaszcza na polu życia społecznego.

Wreszcie zwrócić musimy uwagę na pewien fakt bardzo cha­rakterystyczny, który warto jest wyrwać z zapomnienia. Przy spo­sobności mianowicie ostatniego jubileuszu Lutra w 1883 r. wszystkie nieomal radykalne pisma w Niemczech, we Francji i a zwłaszcza we Włoszech, jawnie przedstawiały i wielbiły Lutra nie tylko jako przesłańca i patriarchę wolnodumstwa, ale nadto jako głównego pioniera zasady rewolucyjnej, polegającej na najwyższym zwierz­chnictwie każdego z osobna umysłu ludzkiego. Mogą żałować tego prawowierni protestanci, ale nikomu nie mogą odmawiać prawa na­zywania Lutra i podobnych mu reformatorów rewolucjonistami, gdyż Reformacja ich w swej podstawowej zasadzie była niczym więcej, tylko najwyraźniejszą i najczystszej krwi rewolucją.

Dla usprawiedliwienia wobec świata rewolucyjnego dzieła t. zw. reformatorów XVI w. uczeni i nieuczeni akatolicy powołują się krzykliwie na ciężkie rzekomo nadużycia ze strony Kościoła i jego przedstawicieli, którym tamę miała jakoby położyć t. z w. reforma­cja Lutra. W odpowiedzi na to mniemanie warto rozpatrzyć choćby kilka częściej słyszanych zarzutów.

1. Same tylko nadużycia nie są w stanie moralnie usprawie­dliwić rozdziału, jaki zaprowadziła t. z w. reformacja pomiędzy dzie­ćmi jednego Kościoła. Słabi i źli ludzie mogą nadużyć i zwyrodnieć każdą najświętszą nawet i najszacowniejszą instytucję, która się łączy ze słabą i do złego skłonną naturą ludzką. Alboż-to odwie­czne instytucję małżeństwa, rodziny, królestwa i t. p. w kolei wie­ków nie ulegały przeróżnym i licznym nadużyciom? A przecież, komuż przyjdzie do głowy oskarżać z tego powodu i odrzucać same te instytucję, pod pozorem jakoby one same w swej istocie zwy­rodniały i przepadły? Prawda, że i wielka owa boska instytucja Kościoła, niższą swą częścią ziemi dotykająca i w grzesznej ludzkości swój podkład mająca, może być w swych świętościach nadużyta, i rzeczywiście mogła się użalać na wiele i wielkich w swym łonie nadużyć. Ale ktoby z powodu tych nadużyć, choćby one nawet ty­siąc razy były liczniejsze i większe, chciał Kościół katolicki odrzu­cać; i odeń się z ich powodu odłączać, ten bardziej jeszcze musiał­by, logicznie myśląc, zwalczać i odrzucać małżeństwo, rodzinę i kró­lestwo. Skoro zaś tego rodzaju postępowanie żadną miarą moral­nie usprawiedliwićby się nie dało, owszem jako lekkomyślne przez, wszystkich uznaneby było, to zaprawdę fatalną oddają „reformacji" przysługę ci, co chcą zapoczątkowane przez się odrzucenie ka­tolickiego Kościoła i całkowite z nim zerwanie usprawiedliwić prze-de wszystkim lub wyłącznie względami na rzekome nadużycia ko­ścielne. Jakoż,

2. Rzeczywiście rozdział religijny „nie nastąpił wskutek na­dużyć w Kościele,” powiada słusznie Döllinger 4), „gdyż Kościół zawsze uznawał obowiązek i konieczność usuwania tych nadużyć, i tylko trudność samej sprawy, a przy tym bardzo uzasadniona oba­wa, aby razem z kąkolem nie wyrwać pszenicy, opóźniła na czas jakiś rzeczywistą przez Kościół dokonaną reformację. Same nawet pro­testanckie Kościoły potępiają rozdział Kościoła z powodu samych jedynie nadużyć w życiu kościelnym. Rozdział przeto nastąpił z po­wodu samej nauki, powszechne zaś niezadowolenie ludu, osłabienie powagi kościelnej przez poprzednie nadużycia utorowało tylko drogę nowej protestanckiej wierze.” Zaiste, nie przeciwko samym tylko nadużyciom zwróciła się „reformacja;” napadła ona wprost na samą boska instytucję Kościoła i na jej dogmaty, napadła na samo istnie­nie Oblubienicy Chrystusowej, która przecież nigdy, podług obietnicy Chrystusowej, a zatem i wówczas w błędzie się znajdować nie mo­gła. Nie trzeba nigdy zapominać, co powiedział sam Luter: „Na­padałem na istotę, substancję i naukę papiestwa. Nie zwalczałem bynajmniej samych tylko moralia albo samych tylko nadużyć, alem wprost schwycił papieża za kark i za gardło, i to przez dwadzie­ścia lat uczciwie czyniłem, tak iż powaga jego i władza w Kościele przez ducha ust pańskich upadła i znikła, a papież ten nie znaj­duje już żadnej obrony ani nawet nadziei, chyba w mieczu świeckim” 5).

3. Nadużycia kościelne z czasów reformacji są po części zmy­ślone przez stronnicze dziejopisarstwo, po części zaś nad wszelką, miarę przesadzone. Zauważymy tu tylko w ogólności, że owe naduży­cia, podług sposobu przedstawiania ich przez okrzyczane liberalne dziejopisarstwo, przetwarzają się w grubą i ponurą chmurę, która miała jakoby już od wielu wieków, przez ciąg całego średniowiecza, grożąc nieszczęściem i zepsuciem, nad ludzkością zawisła. Tak więc histo­ryczne to kłamstwo w kołach protestanckich wyrosło na aksjomat, że dopiero z powstaniem reformacji zbawienne słońce wzeszło po­nad ludami. Przedtem zaś, tak się mówi przynajmniej, panował zabobon i smutny przymus duchowy, a po „Reformacji” — czyste słowo prawdy i światłości ducha. Przed nią istniała niewola rozu­mu i wolnej myśli, po niej zaś — swoboda myśli i ducha; przed nią panowało nieokrzesanie w mowie, w poezji i w sztuce, po niej rozkwit mowy ojczystej, poezji i odrodzonej przez nią starożytno­ści; przed nią upadek religijny i rozkiełznanie obyczajów, po niej — świeże radosne życie wiary i ewangelicznej pobożności; przed nią bieda społeczna, ucisk i nędza, po niej — wolność i samoistność lu­dów, gmin i poszczególnych jednostek.

Takie są barwy, w których od wieków przedstawiają histo­ryczny obraz narodu niemieckiego przed t. zw. Reformacją. Ale rozumny i rzeczy świadomy katolik jest przekonany, że to są bar­wy zwodnicze i kłamliwe, a w tym przekonaniu umacniają go nie­którzy sumienni i prawdomówni badacze protestanccy, jak Böhmer np., Leo, K. Ad. Menzel i in. Ze strony katolickiej, odnośnie do wieku bezpośrednio poprzedzającego reformację i najbardziej spo­twarzanego, sąd zupełnie odmienny a na źródłach oparty wydają tacy historycy, jak Möhler 6), Gröne 7), a w czasach najnowszych Janssen w swej wielkiej historii narodu niemieckiego i Knöpfler 8). Szczególniej wielką przysługę w wyświetleniu odnośnej prawdy hi­storycznej oddał ludzkości historyk Janssen, który w pierwszym tomie swego pomnikowego dzieła wykazuje pocieszające rezultaty w dziedzinie życia religijno-moralnego, w zakresie nauki i sztuki, w zakresie szkolnictwa ludowego a zwłaszcza gospodarstwa naro­dowego, — rezultaty, oparte na niezaprzeczonych dowodach, wobec których nawet nieliczni literaccy przeciwnicy Janssena przyznają, że ten historyk przeciwstawieniem tych danych dotychczasowym protestanckim opisom owego przedreformacyjnego okresu czasu pra­wdzie historycznej wyświadczył przysługę nigdy nie zapomnianą. W jesieni r. 1883 liberalny dziennik „Strassburger Post" tak pisał o pierwszym tomie Historii Janssena: „Janssenowi nie wystarczają oklepane pojęcia, jakie sobie dotychczas wytwarzano na obydwóch wyznaniowych półkulach o owym bardzo omówionym okresie czasu... Wszędzie w tej książę czuć, że autor jej dąży tylko do tego, aby wykryć prawdę i dać dokładniejszy obraz czasu od początków śre­dniowiecza, aniżeli to dotychczas uczyniono. Że zaś istotnie taki nam daje obraz... jużeśmy w krytyce niniejszej wykazali. Zwłaszcza daje nam autor nieoszacowane mnóstwo charakterystycznego i sta­rannie oczyszczonego materiału odnośnie do stanu oświaty, litera­tury i gospodarstwa narodowego owej epoki czasu, a bezstronnym badaniom otwiera obfite źródło historycznej prawdy i jasności.” — Berlińskie czasopismo „Literar. Merkur" (3 Jahrg. n. 4) taki znów sąd o tym wydaje: „Janssen daje nam obraz owych dni minionych, w którym niczego nie brak z przedmiotowości i dyplomatycznej wierności.” — Wreszcie, w berlińskich „Jahresberichten der Geschichtswissenschaft” (1880, str. 606) powiedziano: „Zanim przystę­puje (Janssen) do dziejów Maksymiliana I, przedstawia obraz życia Niemiec w okresie przejściowym od Średniowiecza do czasów no­wych — obraz najzupełniejszy i najwierniejszy, jaki narysowano kie­dykolwiek dotychczas." A ten właśnie Janssen niezbitymi dowo­dami historycznymi i nieubłaganą logiką rozumowania w puch roz­bija wszystkie zarzuty o nadużyciach kościelnych w okresie przed-reformacyjnym.”

Niezliczone deklamacye na temat nadużyć kościelnych, jak ró­wnież jaskrawe rzekomo historyczne obrazy o „grubej ciemnocie,” „bezdennem zepsuciu” i „najzgubniejszym wpływie” Kościoła kato­lickiego, były i są potrzebne protestantom dla tym lepszego uwy­datnienia t. zw. „owoców i dobrodziejstw” ich reformacji. Tym­czasem rzekomym nadużyciom kościelnym protestanci ze swej strony nic przeciwstawić nie mogą. I owszem, wszystko co zdziałała „reformacja" było i nadużyciem i rewolucją, a jak świadczy sam Lu­ter i jego zwolennicy, o żadnych „owocach i dobrodziejstwach” re­formacji mowy być nie może. Na dowód przytoczymy szereg faktów, wyjętych z odnośnych dzieł Döllingera, Riffela, Janssena, K. A. Menzela, i in., których ilość nieskończenie zwiększyć-byśmy mogli. Dodamy przy tym niektóre inne mniej powszechnie znane świadectwa, ze wskazaniem źródła, z któregośmy je zaczerpnęli.

Luter chce (między innymi rzeczami) „odzyskać piękno życia rodzinnego,” ten sam Luter, który nie tylko wyszydzał Bogu poświę­cone dziewictwo, ale który chrześcijańskiemu życiu rodzinnemu odma­wiał nawet cechy sakramentalnej, mówiąc, że małżeństwo „jest tak samo na zewnątrz rzeczą cielesna, jak każde inne światowe rzemio­sło.” Dobrze jest przy tym przypomnieć sobie, jak „reformator” ten częstokroć się wyrażał o małżonkach, dziewicach, Aswerusie, Vasti i Esterze 9). Jakie zaś „owoce” wydawała już wówczas tego rodzaju nauka Lutra, przekonać się można z listu, pisanego doń przez Herzoga Jerzego Saskiego „w Niedzielę Invocavit 1526 r.” W liście tym taki znajdujemy obrazek moralności „reformowanej”: „Kiedyż więcej zdarzyło się świętokradztw, jeźli nie od chwili wy­stąpienia twej Ewangelii? Kiedy zaszło więcej buntów przeciwko władzy, jeśli nie od twej Ewangelii? Kiedy się zdarzyło więcej łupieztw ubogich domów bożych? Kiedy spełniono więcej złodziejstw i rozbojów? Kiedy było więcej zbiegłych mnichów i mniszek w Wittemberdze, jeśli nie teraz? Kiedy mężom zabierano żony i inne natomiast dawano, jak się to teraz dzieje w twej Ewangelii? Kiedyż więcej zdarzyło się potargania węzłów małżeńskich, jeśli nie od czasu, kiedyś napisał: „gdzie żona... wtedy może ona pójść do in­nego..., tak samo niech czyni i mąż nawzajem”? Tego dokonała twoja Ewangelia, któraś ty rzekomo z pod ławy wyciągnął” 10).

Że książę Jerzy Saski miał słuszność to mówić, stwierdza sam Luter na niezliczonych miejscach swych pism i listów: „Im dłużej się przepowiada Ewangelia (to znaczy nauka jego o usprawiedliwieniu), tym głębiej toną ludzie w chciwości, wyniosłości i przepychu.” — „Siłą tej nauki świat im dłużej tym gorzej będzie.” „Nasi Ewangelicy siedmkroć są teraz gorsi, niż przedtem bywali. Od czasu bowiem, jak przepowiada się ta Ewangelia, kradniemy, kłamiemy, oszukujemy, żremy i pijemy, i wszelkiego rodzaju zbrodni popełniamy. Skoro jeden diabeł przez nas wypędzony został, jego miejsce siedmiu innych gorszych w nas wstąpiło, jak to widać po książętach, panach, szlachcie, mieszczanach i chłopstwie, jak oni teraz postępują bez żadnego wstydu, bez żadnego względu na Boga i Jego groźby.” – „Nikt się Boga nie boi, wszystko swawolne – czeladź, chłopstwo, rzemieślnicy, czynią co im się podoba. Nikt kary nie wymierza, każdy żyje podług swej woli, plugawi i oszukuje drugiego.”

Czyżby zaś to miało być odzyskaniem piękna życia rodzinne­go, ponownie zdobyta moralnością ludu?

W dwadzieścia lat po śmierci Lutra wydał Aurifaber t. zw. Tischreden swego mistrza, i w przedmowie daje następujący obraz smutnego stanu protestantyzmu: „Gdyby-śmy, my Niemcy, powiada, nie byli tak ślepi jak kreci, powinnibyśmy uznać to niewypowie­dziane dobrodziejstwo boże, i owszem, gdyby-śmy mieli cienką deli­katną skórkę na naszym sercu, i gdyby nam na nie diabeł nie na­ciągnął skóry niedźwiedziej oraz nędznej dzikiej skóry świńskiej, której nie tylko przebić ale nawet ukłuć nie można, to-byśmy chętnie roz­ważali to dziwne wyswobodzenie, gdyż jakby od ciemności egip­skich uwolnieniśmy zostali spod papiestwa. Tymczasem zaś dia­beł wrogim się okazuje tym skarbom boskiego słowa. Pobożni przeto predykanci powinni nad nim czuwać i od przekręcania go bronić. Ale wy jesteście psy nieme, które nie szczekały; inni znów tak samo walczyli przeciw słowu bożemu jak dawni nauczyciele, których uważają za wichrzycieli, za niespokojne, uparte głowy, rozsiewali niepotrzebne spory, obsypywali obelgami i bluźnili temu słowu, dlatego stali się każdemu nienawistni i bardzo prześladowani. Zaczęły również uniwersytety i szkoły na Ewangelię napadać!, i na boskiego słowa naukę żadnej nie zwracać uwagi. Przyszli też politycy, juryści i dworacy i chcą Kościołem rządzić, a rzeczy wiary tak samo jak rzeczy tego świata układać, tak iż obecnie oczami naszymi patrzymy na przekręcanie i upadek nauki Lutra, oraz na burzenie dobrze urządzonego Kościoła w Niemczech; przepowiedział to Luter za życia.” Przytoczywszy zaś niektóre z tych przepowiedni Lutra, Aurifaber mówi dalej: „I w tym był on prorokiem; gdyż nauka jego jest teraz wzgardzona, i taki nastąpił nią przesyt i znudzenie na ziemi niemieckiej, że prawie niechętnie imię jego się słyszy i świa­dectwa ksiąg jego się lekceważy. I przyszło już niestety do tego, że trzebaby jasne szkła nałożyć i daleko widzieć, by naukę Lutra, Wyznanie Augsburskie i Apologię, item Artykuły Szmalkhaldzkie we wszystkich ziemiach niemieckich w całej czystości i nieskażoności spostrzec.” Im dalej zaś w czasie od źródła swego odsu­wało się luterstwo, tym głośniej słychać było skargi i narzekania na małe przejmowanie się „Ewangelią.” „W początkach, powiada protestant Milichias, „gdy się uwalniano od brzemienia antychry­sta, gdy burzono klasztory i dobra kościelne, przyjemna i mila była Ewangelia; ale skoro tylko ukończono obdzieranie Kościołów, znu­dzono się już Ewangelią” 11).

Ponure też bardzo są własne narzekania Lutra na stan wy­chowania młodzieży w owych czasach, kiedy jeszcze wszędzie wiel­biono imię i naukę Lutra: „Kiedym jeszcze był młody (t. zn. za, czasów papiestwa w Niemczech), przypominam sobie, że większość ludzi nawet bogatych piła wodę.... Teraz zaś przyzwyczajają na­wet dzieci do wina, do mocnych win zagranicznych, a nawet do win destylowanych i przepalanych, które nawet na czczo pijają.”— „Nawet między młodzieżą zakradł się bez żadnego wstydu (wystę­pek pijaństwa), który od starszych przejęła i tak się zaraz w swym pierwszym rozkwicie sromotnie, swawolnie i niepowściągliwie ze­psuła, jak zboże gradem i ulewą stargane.” — „Diabli nadali, że te­raz ten młody świat jest taki pusty, dziki i nieokiełznany, że z niego nędzne diabelskie syny wyrosną.” — „Powszechne dziś jest niestety utyskiwanie na nieposłuszeństwo i pychę młodego pokolenia, i to ogólnie we wszystkich stanach.”—„Nic nie wiedzą, co to jest słowo boże, chrzest, komunia św., wałęsają się w głupocie swojej, są dzicy i nieokrzesani, rosną w swawoli i grzechu.” — Wychowanie dzieci Jest tak złe, że pożal się Boże; żadnej uczciwości ani karności; rodzice zostawiają dzieciom wszelką swobodę, żadnej obawy w nie tchnąć nie umieją; matki nie doglądają swych córek, na wszystko im pozwalają, nie karzą ich, nie uczą ich żyć nie już moralnie ale nawet uczciwie.”

Dalsze dane o „protestanckich obyczajach, wytworzonych przez „czystą Ewangelię,” podają sprawozdania z wizyt, dokonywanych w Saksonii w latach 1527—1528 i 1533—1534. Doskonaleni, źródłowym świadectwem o „owocach i dobrodziejstwach” luterskiej reformacji, mającej rzekomo usunąć nadużycia kościelne, są ustawiczne skargi wizytatorów na „lżenie słowa Bożego,” na „przyrost bezbożności”, na „nieokrzesanie, rozpustę i niemoralne życie człon­ków gmin protestanckich”, na „smutny upadek życia małżeńskiego”, i t. p. rzeczy, które obrońca Lutra, Kurfirst Saski, nazywa „roz­paczliwym stanem”" rzeczy.

Ale cóż się działo w Wittemberdze, owej metropolii ówczesnej protestantyzmu? Możnaby przypuszczać, że tu, gdzie działał sam „twórca moralności protestanckiej”, w szczególny jakiś sposób uwi­doczniły się i dojrzały owoce i dobrodziejstwa reformacji. Dosyć wprawdzie i aż nadto było owoców, ale jakich? Otóż w r. 1545, a zatem kiedy już od dawna źródło „czystego słowa” zraszało wi­dnokrąg Wittembergi, a słońce nowej Ewangelii od trzydziestu już lat blisko zsyłało swe ciepłe, ożywcze i jasne promienie na „gminę świętych”, pisał Luter o Wittemberdze do swojej Kasi, że „chciałby już nigdy nie wracać do tej Sodomy i Gomory”, że wolałby raczej pójść o żebraczym kiju i dziadowski chleb spożywać, aniżeli swe ostatnie dni nędzne „niegodziwymi istotami w Wittemberdze drę­czyć i zanieczyszczać.” Nadto sam Luter powiada, że Nowochrzczeńcy główny swój argument przeciw nauce luterskiej biorą z niemoralności Wittemberczyków.

Następnie, wychwalano Lutra jako szczególnego dobroczyńcę i krzewiciela szkół, zwłaszcza ludowych. Ale niestety, i te „owoce” reformacji rozwijają działalność wręcz przeciwną tej, w jaką nam zwolennicy Lutra wierzyć każą. Narzekania Lutra na upadek oświaty ludowej i szkół w ogólności jest tak różnorodne i niedwu­znaczne, że najuczeńsza nawet egzegeza nie byłaby zdolna coś przeciwnego z nich wywnioskować. Wszędy dziś po ziemiach niemieckich, skarży się Luter, po zniesieniu klasztorów i instytucji kościelnych, spokojnie rozpadają się szkoły; nikt już dziś nie chce dzieci uczyć i do nauki zaprawiać. „Codziennie dzieci się rodzą u nas i wzrastają, a niemasz nikogo, ktoby się zajął teraz biednym młodym pokoleniem i kierował nim; dozwalamy rzeczom iść dalej tą drogą, jaką idą.”

Charakterystyczne jest także dla owego „niegdyś a teraz” następu­jące wyznanie Lutra: „Dawniej, gdy jeszcze służono diabłu i krew Chrystusowa haniebnie zbeszczeszczano, wtedy wszystkie mieszki z pieniędzmi stały otworem, i miary żadnej nie było ofiarom na kościoły, szkoły i wszelkie obrzydliwości. Teraz zaś kiedy pra­wdziwe szkoły i prawdziwe kościoły trzeba stawiać, a nawet nie stawiać, tylko w budynkach utrzymywać... to wszystkie mieszki żelaznymi łańcuchami są pozamykane, tak iż nikt ofiar dawać nie może.”

Do tego wymownego wyznania dodajemy pewien ustęp z urzędowe­go sprawozdania protestanckich wizytatorów okręgu Wittemberskiego w latach 1533—1534: „W zastanawiający też sposób ubyło szkół miej­skich, które mieszczańskim i włościańskim dzieciom dostarczały prócz nauki materialnej opieki.” — Kronika miasta Hof powiada: „Około r. 1525 zaczęły szkoły upadać, tak iż nikt dzieci swych nie chciał do szkoły posyłać i uczyć kazać, gdyż z pism Lutra dowie­dzieli się ludzie, że klechy i uczeni lud nędznie zwodzili.”

I obecnie też nie lepiej się dzieje w ludowych szkołach pro­testanckich, noszących nazwę i stojących pod „dobroczynnym wpływem” „wielkiego Reformatora.” Protestant Oehninger w książce swej Die Principien des Prolestantismus skarży się na odchrystianizowane szkoły w protestanckich dzielnicach Niemiec i powiada: „Biblia nie weszła w ciało i krew naszego ludu. Poznaje on ją tylko bardzo niewiele, a niedojrzała młodzież czyta ją tylko do­rywczo. Wobec destrukcyjnych czynników czasu lud nasz stoi bezbronny, płytkie zaś wykształcenie szkolne, nędzne piśmiennictwo dziennikarskie i powieściowe podsycają tylko powierzchowność cha­rakterów, lenistwo myśli, lekkomyślność, łatwowierność, zmysłowość. Serce zubożało, sumienie przepadło i t. d. Wobec tego zepsucia Kościół przestał być już siłą leczniczą!”

Luter ma być też podobno przyjacielem, obrońcą i zwolenni­kiem niemieckich uniwersytetów. Ale czyż-to nie Luter nazywał uniwersytety jaskiniami morderców, świątyniami Molocha, syna­gogami zepsucia i lupanariami Antychrysta? Wszak nawet z ka­zalnicy głosił w 1521, że „szkoły wyższe zasługiwały na to, aby je wszystkie na proch zmiażdżyć; od początku świata nic piekielniejszego i diabelniejszego na świat nie przyszło i nie przyjdzie!” Fakt-to historyczny i najpewniejszy, że początek powodzenia Lutra był po­czątkiem upadku wszystkich uniwersytetów niemieckich. Naprzód zachwiały się uniwersytety, znajdujące się bliżej „nowej Ewangelii,” Erfurcki i Wittemberski. Sam nawet Melanchton w poufnych li­stach o teologach Wittemberskich, a w ich liczbie o Lutrze, powie­dział, że oni poniosą odpowiedzialność za wzgardzenie nauką. W Erfurcie od maja r. 1520 do 1521 było jeszcze immatrykulowanych studentów 311, w następnym zaś roku liczba ta spadła do 120, a w latach następnych do 72 i 34.

Lipsk posiadał od 1508 — 1520 r. przeciętnie 6485 immatry­kulowanych studentów rocznie, w następnych zaś 14 latach szerzenia się nauki Wittemberskiej już tylko 1935 studentów. Uniwersytet w Rostocku, który jeszcze w r. 1512 miał 186 studentów, w r. 1525 miał ich tylko czterech, a w następnym roku — żadnego! Podobnież przytrafiło się uniwersytetom południowo-niemieckim: Heidelberga miała w 1525 r. więcej nauczycieli niż uczniów. W Bazylei r. 1526 zapisało się na uniwersytet tylko pięciu studentów. Wiedeń, który miewał zwykle do 7000 studentów, później gdy reformacja coraz dalej rozszerzała swą „dobroczynną działalność,” liczył studentów ledwie jakiś tuzin. Taki-to był ów okrzyczany „kwitnący stan nauk w dobie reformacji.”

Jeśli zdarzy się komu zasłyszeć ze strony protestanckiej lub ze strony naszych liberałów, że „nauka niemiecka” (ze względu na zasadę „swobodnego badania”) „wszystko zawdzięcza Lutrowi,” to radzimy mu zwrócić uwagę na list uwielbianego przez lutrów Era­zma Rotterdamskiego 12), w którym to liście jest następujący ustęp „naukowości” Lutra: „Czyż nie nazywa Luter całej filozofii Ary­stotelesa diabelską? Czyż nie pisze on: że przeklęta jest wszelka uczoność (disciplinam), zarówno praktyczna, jak spekulatywna. I czyż Pharellus (Luter) tu i ówdzie publicznie z ambon nie głosi, że wszelka wiedza ludzka (disciplinae) była wynalazkiem diabelskim?” W innym znów miejscu 13) pisze tenże Erazm: „Dlatego też tam, gdzie panuje luterstwo, wiedza znajduje się w upadku. Dwóch tylko poszukuje się rzeczy: dochodów i kobiet (censum et uxorem)”: To też nie Lutrowi-to ani luterstwu, lecz samym tylko książętom zawdzięczać należy utrzymywanie wiedzy i szkól wyższych na obsza­rach protestanckich.

Takie same „dobrodziejstwa i owoce,” jak w dziedzinie mo­ralności, wychowania i nauki, wydała reformacja w zakresie poli­tycznego i społecznego życia narodów protestanckich 14). Döllinger w książce swej Kirche und Krichen (str. 93—155) źródłowo wyka­zuje przeciw wywodom Stahl’a zgubny wpływ protestantyzmu na swobody obywatelskie w państwach Skandynawskich, w Niemczech, w Niderlandach, w Szkocji i w Anglii. Protestancki zaś histo­ryk Leo powiada: „Jedność narodowa rozpadła się naprzód w Reformacji duchowo, a przez to w wojnie Trzydziestoletniej zewnętrz­nie dokonał się moralny rozłam narodu niemieckiego.” Inny znów protestant Böhmer nazywa Reformację otwarcie najgłębszym źró­dłem wszystkich nieszczęść narodu niemieckiego. Ten sam Böhmer pisał w r. 1824: „Począwszy od Reformacji, naród niemiecki stał się chorym wewnętrznie, a życiowe jego siły podzieliły się odtąd na dwie walczące ze sobą części” 15). „Od chwili rozdziału Kościoła, powiada on w jakimś liście z r. 1846, datują się wszystkie nasze nieszczęścia. Jakaż-to rzecz pożałowania godna, że naród, w sercu Europy żyjący, przez walkę z Kościołem odstąpił od pozytywnego swego zadania, a w rozwoju sił swoich złamany, niszczącym kwa­sem namiętności wewnątrz trawiony, przyszedł do tak chorobliwego stanu, że raz wpadał w febryczną jakąś gorączkę, drugi raz gnił w gnuśności i ospalstwie.” (T. 2. str. 461). „Wszystko, co wre we wnętrzu naszego narodu i co niebawem ujawni się w rewolu­cyjnych wybuchach, nasza niemoc polityczna, (Böhmer pisał te sło­wa w r. 1846) i nasze zabagnienie, ba nawet wszystkie prawie walki nasze w ostatnich stuleciach, tak samo jak dzisiejsze, mają właściwie źródło w rozłamie kościelnym, który nas rozsadza.”

Sam nawet z pewnością niepodejrzany pruski historyk Droysen w swej Geschichte der preussischen Politik widzi się zmuszonym do godnego uwagi wyznania, że „przez rewolucję kościelną jakby za jednym cięciem wszystko zostało rozwiązane i w wątpliwość podane, na­przód w myśli ludzkiej, a następnie gwałtownym tempem we wszy­stkich warunkach życia, we wszelakiej karności i porządku.” Z tej „Rewolucji w najokropniejszej postaci” powstały „przerażający nie­ład i zamieszanie.” „Pisma Reformatorów przepełnione są najboleśniejszymi narzekaniami na wzrastającą złość, lichwę, niemoralność i wszelkiego rodzaju grzechy.” Zamknijmy wreszcie ten smutny obraz dobrodziejstw „Reformacji,” mającej jakoby uszczęśliwić narody, zwalniając je od Kościoła i od jego nadużyć, bardzo wymownym wy­znaniem jednego z południowo-niemieckich protestantów 16), który w gorzkim zniechęceniu tak streszcza rzekome „zdobycze Reformacji”: „Gdzież więc są owe zdobycze Reformacji? Wszędzie po­gorszenie, a nie polepszenie; zmarnowanie, a nie wzbogacenie; roz­przężenie, a nie powiązanie; odrętwienie, a nie wzmocnienie.”

Z tego rodzaju wyznań uczonych protestanckich łatwo każde­mu ocenić, czy „Reformacja” osiągnęła cel, do jakiego powołaną się być głosi, i czy zarzuty, stawiane przez nią Kościołowi katoli­ckiemu, na nią samą raczej spaść nie powinny.

(Ob.' Geschichtsügen, §§ 36, 37, 41. Paderborn. 1889.)

ks. Władysław Szcześniak


PRZYPISY:

1) Prw. Hergenröther, Kirehengeschichte, II. 240 nst.
2) Gesch. d. Preuss. Politik. 2 B. str. 14 nst.
3) Neue preuss. Ztg. 1883. Nr 244. Beilage.
4) Kirche und Kirchen p. XXXI.
5) Tischred. Leipzig. Ausg. str. 322.
6) Gesch. Schrift. 11 B. 1-33 str.
7) Tübing, Quartalschrift 1864, str. 1-33.
8) Rohrbachers Universalgeschichte d. Kath. Kirche. 23 B. w tłum. Niem. Münster 1883.
9) Ob. to w Jenaer'a wydaniu dzieł Lutra. t. II. str. 152, 147-148.
10) Walch. Luthers Werke, t. XIX, str. 616.
11) Prw. czasop. Histor.-pol.-Blätter. t. XIII, str. 673.
12) Epistol, ad Fratres Germ. infer. p. 4. a.
13) Epist. select. wyd. Freitagiusa, str. 34.
14) Prw. doskonałe pismo W. Hohoffa: Protestantismus und Socialiamus. Wyd. 2 Paderborn. 1882, jakoteż: Die Revolution seit dam XVI Jahrhundert im Lichte der neuesten Forschung. Freibg. 1877, str. 44 nst. 95 nst. 158 nst. 179 nst.
15) Janssen. Böhmer's Leben. T. I. str. 181.
16) Die Berechtigung der Reformation. Frankf. a. M. 1883. str. 89.
_______________________________________

W. Szcześniak, hasło: REWOLUCYA - NIE REFROMACYA, w: Słownik Apologetyczny Wiary Katolickiej podług D-ra Jana Jaugey'a, opracowany i wydany staraniem x. Wł. Szcześniaka, Mag. Teol. i grona współpracowników, T. III. Warszawa 1899, s. 436-446.

Kulisy Vaticanum II: Okazuje się, że Sobór jest pod dużym wpływem teologii protestanckiej



14.09.1964 - "Rozpoczęła się III sesja. Następnego dnia Prymas wręczył Pawłowi VI memoriał Episkopatu polskiego o ogłoszenie Matki Bożej Matką Kościoła. (…) Jednak teologowie eksperci zachodni wyśmiali ten memoriał i uznali za zbyt dewocyjny. A nawet i wielu Ojców Soboru wyśmiało to, że Prymas rozdał wszystkim Ojcom hostie do mszy św. z wizerunkiem, czy emblematem Matki Boskiej. Okazuje się, że Sobór jest pod dużym wpływem teologii protestanckiej, która jest na ogół antymaryjna."

x. prof. Czesław Bartnik, 
Błyskawica życia. Autobiografia z lat 1956-1990, Standruk, Lublin 2009, s. 129.

Pentekostalizacja, złe duchy i egzorcyzmy. Nowe zjawiska religijne w Polsce i na świecie.


Referat wygłoszony 23 września 2017 r. w Drohiczynie w ramach Dnia Pastoralnego.

Prof. Alice von Hildebrand: Część tajemnicy fatimskiej była wstrząsającym proroctwem wielkiej apostazji w Kościele



Komentarz wprowadzający autorstwa o. Briana W. Harrisona O.S.

Ze względu na brak jasności i szczegółowości rozdziału 8 apostolskiej adhortacji papieża Franciszka „Amoris Laetitia” (AL), wzajemnie sprzeczne poglądy krążą wokół tego, co on oznacza dla katolików żyjących publicznie w obiektywnie grzesznych związkach. Czy obecny Ojciec Święty zerwał ze swoimi poprzednikami, którzy nigdy nie pozwolili tym ludziom na przyjmowanie Komunii Świętej? Niektórzy twierdzą, że tak, niektórzy twierdzą, że nie. Wybitny katolicki filozof Robert Spaemann, przyjaciel papieża Benedykta XVI, nie zawahał się stwierdzić w ostatnim wywiadzie, że wraz z ogłoszeniem AL „pociągnięciem pióra chaos został podniesiony do rangi zasady” i że „konsekwencje są przewidywalne: brak pewności i zamęt, poczynając od konferencji biskupów, na małych parafiach pośrodku niczego skończywszy”.

Ta krytyczna sytuacja zachęca do dalszej refleksji nad przesłaniem Matki Bożej Fatimskiej, tym bardziej, że w ten piątek (13 maja 2016) rozpoczynamy setny rok od momentu Jej pierwszego objawienia portugalskim pastuszkom. W 1980 roku siostra Łucja, jedyna żyjąca wizjonerka, napisała ważny list do monsiniora (teraz kardynała) Carlo Caffarry. Po tym jak papież Jan Paweł II poprosił go o poprowadzenie Papieskiego Instytutu dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną, Caffarra napisał do siostry Łucji list zawierający prostą prośbę o jej modlitwy w intencji powodzenia tego przedsięwzięcia. Nie tak dawno dał poznać swoje zaskoczenie, gdy otrzymał „bardzo długi list z jej podpisem… a w nim można znaleźć takie słowa: Ostateczna bitwa między Panem a królestwem szatana będzie o małżeństwo i rodzinę. Nie obawiaj się, ponieważ każdy, kto pracuje dla świętości małżeństwa i rodziny zawsze będzie zwalczany i zawsze będzie napotykał wiele przeciwności, gdyż jest to kwestia kluczowa. Potem stwierdziła: Niemniej jednak Matka Boża zmiażdżyła mu głowę”.

To zapewnienie jest pokrzepiające, gdyż piętnaście lat po tym, jak siostra Łucja napisała ten list, kard. Luigi Ciappi (1909-1996), prywatny doradca teologiczny pięciu papieży, dokonał oszałamiającego ujawnienia tej części tajemnicy fatimskiej, której Watykan nigdy nie upublicznił (i która wyraźnie znajduje swoje miejsce pod enigmatycznym słowem „etc.”, które występuje w opublikowanej części przesłania Matki Bożej). Jego Eminencja, jedna z nielicznych osób, która miała okazję poznać treść całej tajemnicy, w 1995 roku napisał w liście do prof. Baumgartnera z Salzburga następujące słowa: „W trzeciej tajemnicy fatimskiej jest przewidziane, między innymi, że wielka apostazja w Kościele rozpocznie się od samej góry.”

Tak szokujące proroctwo może wyjaśniać to, dlaczego siostra Łucja sama przyznała się do tego, że wywoływało w niej traumę, wyjaśnia dlaczego papież Jan XXIII zdecydował się nie upubliczniać go, zgodnie z poleceniem Matki Bożej, w 1960 roku i dlaczego kard. Alfredo Ottaviani ze Świętego Oficjum, w odpowiedzi na pytanie reportera, stwierdził kwaśno, że trzecia tajemnica została odłożona „na dno archiwów watykańskich – i zasługuje na to, aby tam pozostać!” (pewien kapłan, który jako młody człowiek żył w Rzymie w latach 60-tych XX wieku powiedział mi, że dokładnie pamięta te słowa kardynała z artykułu w gazecie). Jako najwyższy doktrynalny nadzorca, Ottaviani mógł uznać, że tak przerażająca wiadomość mogłaby zdestabilizować wiarę wielu katolików w Stolicę Piotrową, „Skałę”, na której Chrystus zbudował swój Kościół.

Powyższe spostrzeżenia powinny pomóc w ustawieniu w konkretnym kontekście następującego świadectwa dr Alice von Hildebrand, z którą mam przywilej bycia w znajomości od około dwudziestu lat. Dostarczają one wyraźnego potwierdzenia tego, co powiedział kard. Ciappi na temat tajemnicy fatimskiej, ale stało się to wiadome dla niej i jej zmarłego męża, renomowanego filozofa, Dietricha von Hildebranda, pełne trzydzieści lat przed tym, jak Ciappi napisał list do austriackiego profesora. W prywatnym liście z początku maja [2016 roku – przyp. tłum.], dr von Hildebrand opowiedziała mi o rozmowie, którą odbyła we Florencji w 1965 roku. Zapytałem ją, czy pozwoli na to, aby został on upubliczniony szerszemu gronu odbiorców i po konsultacji ze swoim kierownikiem duchowym, odpowiedziała że udziela na to zgodę (msgr. Mario Boehm, którego zeznania zaprezentowała, był czołowym członkiem redakcji gazety watykańskiej L’Osservatore Romano w latach 30-tych i 40-tych XX wieku, w czasie gdy redaktorem naczelnym był Giuseppe Dalla Torre. Boehm, po przejściu na emeryturę, zachował kontakty wysokiego szczebla w Rzymie).

Dr von Hildebrand dodała, że dobrze byłoby potowarzyszyć również innej, podobnej rozmowie, którą ona i jej mąż przeprowadzili w latach 60-tych XX wieku z byłym komunistycznym agentem Bellą Dodd. Osobiście, te powiązane z przekazem Fatimy świadectwa, są dla mnie głęboko pocieszające w tym czasie wzrastającego zamieszania i przenikliwie niepokojącej zmiany wywodzącej się z najwyższych szczebli władzy Kościoła. One wskazują, że Niebo nie tylko przewidziało ten wielki kryzys, ale również uprzedziło nas, tak aby uspokoić katolików, o tym ze niezależnie od tego co się wydarzy w najbliższej przyszłości, Chrystus jest nadal niezachwianą Głową Kościoła, a Niepokalane Serce Jego Najświętszej Matki, Królowej Różańca Świętego, która dla szatana jest „straszna, niczym armia ustawiona do bitwy”, ostatecznie zatriumfuje.

Dr von Hildebrand, przekroczywszy wiek 90 lat, ma problemy z pisaniem na komputerze, więc nieco poprawiłem jej oryginalny email, aby uzyskać większą przejrzystość. Zaakceptowała następującą wersję i wyraziła zgodę na jej upublicznienie na stronie One Peter Five:

(email do o. Briana Harrisona z dnia 6 maja 2016 roku) 
Drogi Ojcze, 
myślę że dwie następujące rozmowy, które bardzo dobrze pamiętam z lat 60-tych, są teraz szczególnie interesujące w tych głęboko niepokojących czasach, połowę wieku później. Wygląda bowiem na to, że potwierdzają one słowa kard. Ciappiego, że część tajemnicy fatimskiej przekazanej przez Matkę Bożą była wstrząsającym proroctwem wielkiej apostazji w Kościele, która rozpocznie się od „od samej góry”. 
Pierwsza rozmowa odbyła się w czerwcu 1965 roku. Byliśmy we Florencji, w domu, w którym urodził się mój mąż i gdzie spędzałam mój pierwszy urlop naukowy. Mąż zaprosił księdza, msgr. Mario Boehma, którego spotkał pierwszy raz w Rzymie krótko po jego konwersji na katolicyzm, a który był jednym z czołowych redaktorów L’Osservatore Romano przez wiele lat. Pojawił się temat Fatimy. Mój maż zadał pytanie: „Dlaczego trzecia tajemnica fatimska nie została upubliczniona?” Najświętsza Dziewica powiedziała, że jej treść powinna być udostępniona dla wiernych w 1960 roku. 
Don Mario: „Nie została ujawniona z powodu swojej zawartości”. Mój mąż: „Co było w niej takiego strasznego?” Msgr. Boehm, jako dobrze wyszkolony Włoch, nie powiedział, że ją czytał, ale zaznaczył że jej treść była przerażająca: „infiltracja Kościoła do samej góry”. Byliśmy tym zdruzgotani, ale jednocześnie potwierdziło to obawy mojego męża o to, że sposób w jaki zostanie zinterpretowany Sobór Watykański II narazi Kościół na straszne niebezpieczeństwo. Niestety, te obawy okazały się zasadne. 
Druga rozmowa była przeprowadzona z Bellą Dodd, o której mówiłam już przy poprzednich okazjach. Spotkaliśmy się z nią jesienią 1965 roku i odwiedziła nas tutaj, w New Rochelle w stanie Nowy Jork, gdzie wciąż mieszkam, jak również ponownie w 1966 i 1967 roku. Była gorliwą komunistką za swoich studenckich lat w Hunter College – wylęgarni komunizmu (dlatego byłam tam systematycznie szykanowana, jak wspominałam w mojej książce Memoirs of a Happy Failure). Bella siała ziarna tej diabolicznej filozofii na Hunter, jednak w 1952 roku stała się konwertytą pod kierownictwem abp Fultona Sheena. Przedstawię zapis rozmowy między nią a moim mężem: 
DvH: Boję się, że Kościół został zinfiltrowany. 
Bella: Boisz się o to, drogi profesorze – ja o tym wiem! Kiedy byłam oddaną komunistką, utrzymywałam bliski kontakt z czterema kardynałami, którzy pracowali dla nas w Watykanie. Do dzisiaj są oni bardzo aktywni. 
DvH: Kto to jest? Mój bratanek Dieter Sattler jest niemieckim przedstawicielem przy Stolicy Apostolskiej.  
Ale Bella, która pozostawała pod duchowym kierownictwem abp Sheena, odmówiła przekazania mu takich informacji.
Jedyną naszą ucieczką jest modlitwa i zdecydowane przekonanie, że bramy piekielne go nie przemogą. Św. Mateusz ostrzegał nas w rozdziale 24. 
W jedności gorliwych modlitw.

Drogi Ojcze, z szacunkiem oddana Tobie w Chrystusie.
Alice von Hildebrand

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie One Peter Five. Polskie tłumaczenie ukazało się na blogu Obrona Wiary, a dzięki przychylności redakcji możemy go Państwu także udostępnić na Rzymskim Katoliku.   

Źródło informacji: http://obronawiary.pl

Recenzja książki: "Historia polityczna Polski. Nowe spojrzenie"




"Nareszcie! Jest zgrabna książka, którą śmiało polecić można (i stanowczo należy) każdemu, kto chce w parę godzin przyswoić historię Polski w jednej pigułce – wolną zarówno od demo-liberalnego załgania, jak i hurra-patriotycznej złudy. (...)"

Co niektórych czytelników bloga może zdziwić recenzja książki o historii politycznej Polski na blogu poświęconym katolickiemu tradycjonalizmowi. Ta sprzeczność jest pozorna bo autor ukazując polityczne dzieje naszej Ojczyzny bardzo wiele miejsca poświęca roli Kościoła w jej historii. A ponieważ jest to "nowe spojrzenie" na nasze dzieje, pozbawione politycznej poprawności to i czytelnik znajdzie tutaj inne, ciekawe - a przede wszystkim prawdziwe oblicze historii Polski. Omawiany tutaj tom pierwszy - przedstawia kulisy powstania Polski, jej wielkości i upadku zakończonego rozbiorami. 

Ponieważ blog katolicki :) to i tym tematem zajmiemy się w recenzji książki. Autor już na początku pisze, że przyjęcie przez Polskę chrztu było tak doniosłe, że na następne 1000 lat zadecydowało o kodzie kulturowym rodzącego się Narodu Polskiego i dziś usiłowanie oddzielenia katolicyzmu od polskości, oderwanie narodu od religii i Kościoła jest niszczeniem samej istoty narodu. 

Choć poprzez te 1000 lat historii różnie bywało, bo mamy przecież i świętego męczennika biskupa Wojciecha zabitego przez pogan ale i męczennika świętego biskupa Stanisława, zamordowanego przez króla. To także nasze wojny z zakonem krzyżackim, to i bp Muskata zdrajca w czasach króla Wacława, ale jest także biskup Świnka, biskup Oleśnicki wspaniali obrońcy sprawy polskiej. Mamy i królową Jadwigę, która aby Litwinów wprowadzić na łono Kościoła Chrystusowego poślubia wielkiego księcia litewskiego Jagiełłę.To właśnie On w 1410 roku rozgromił krzyżaków w bitwie pod Grunwaldem. To wszystko autor pięknie opisał w książce zatem nie ma sensu aby się głębiej nad tym rozwodzić.Warto natomiast wspomnieć o wydarzeniach, których nie znajdziemy w większości podręczników. Czy wiecie drodzy czytelnicy, że  ze względu na wojnę informacyjną jaką Zakon Krzyżacki toczył z Polską nie wpuszczono naszej delegacji na II sesję Soboru w Konstancji? Zajrzyjcie do książki aby dowiedzieć się co zrobili nasi delegaci :)

W książce także historia tzw. Kalimacha, człowieka, która w Rzymie targnął się na życie Ojca Świętego a w Polsce król Kazimierz Jagielończyk powierza mu kształcenie swoich synów. Czym to się skończyło przeczytacie w książce Patlewicza. Znajdziecie tam także historię polskiego protestantyzmu oraz króla Zygmunta Starego, katolika :), który przyczynił się do powstania pierwszego protestanckiego państwa na świecie. 

Czym był katolicka Polska dla protestanckiej Europy pokazują spiski knute przeciwko niej przez Państwa protestanckie. Już w XVII wieku planowano rozbiory Polski a Szwedzi w sojuszu w Holendrami, Anglikami i Turkami co rusz atakowali nasze ziemie. Najbardziej znaną wojną szwedzko-polską jest tzw. "Potop Szwedzki" z 1655 r. i obrona Jasnej Góry. Zniszczenie a przynajmniej osłabienie katolickiej Rzeczypospolitej leżało w interesie rewolucji protestanckiej.  

W książce znajdziemy także informacje o wielkiej niewdzięczności cesarza Leopolda wobec króla Jana III Sobieskiego, po bitwie pod Wiedniem a także o kolejnych spiskach przeciwko Bogu, Kościołowi i katolickim państwom, tym razem tworzonych w lożach różokrzyżowych a potem masońskich. Efektem tego było kasata zakonu jezuitów, rewolucja we Francji a w Polsce Komisja Edukacji Narodowej, która w imię postępowych idei niszczyła katolickie szkolnictwo i wprowadziła przymus szkolny i programy opracowane na modłę rewolucjonistów światowych. Na czele tego ruchu stali księża Kołłątaj i Konarski. Dopełnieniem tego była Konstytucja Trzeciego Maja napisana w lożach. Czy wiecie, drodzy czytelnicy że twórcy Konstytucji 3 Maja oraz główni targowiczanie, zasiadali w tych samych lożach masońskich? I to członkowie tych lóż doprowadzili do rozbiorów i powstań.

Oprócz tych opisanych powyżej zdarzeń w książce znajdziecie całą masę innych nieznanych, bądź znanych ale zakłamanych wydarzeń z dziejów Polski.

Książka zresztą pisana była z zamysłem podręcznika dla uczniów szkół ponadpodstawowych. Ale przecież również nasze pokolenie, karmione kłamstwami, może tu znaleźć odtrutkę na propagandę reżimu komunistycznego i demokratycznego. Ponadto, przez pokazanie niewygodnych i przemilczanych faktów, tej książki napewno MEN nie poleci nikomu. I to chyba najlepsza rekomendacja!

"Po wielokroć znajdując się w prawdziwym kłopocie, wobec prostego pytania o konkretną lekturę, jaką podsunąłbym rodakowi, który chce wykonać przynajmniej pierwszy krok na drodze ewakuacyjnej z „matrixa” post-peerelowskiej polityki historycznej – miałem niezmiennie ten sam problem ze wskazaniem jednego tytułu na dobry początek. (...) Otóż niniejszym Patlewicz wybawia mnie z kłopotu." - GRZEGORZ BRAUN

"Książka ukazała się nakładem wydawnictwa 3DOM (fridom ;-)) i można ją kupić na stronie https://www.3dom.pro/Radoslaw-Patlewicz-Historia-polityczna-Polski-nowe-spojrzenie-p95


Przedmowa Grzegorza Brauna


Nareszcie! Jest zgrabna książka, którą śmiało polecić można (i stanowczo należy) każdemu, kto chce w parę godzin przyswoić historię Polski w jednej pigułce – wolną zarówno od demo-liberalnego załgania, jak i hurra-patriotycznej złudy. Kto szuka skutecznej odtrutki na kłamstwa postępackiej propagandy (do dziś dominujące w szkolnym i akademickim wykładzie) czy soli trzeźwiącej z rocznicowych omamów (którymi wciąż tak chętnie egzaltują się plemienni patrioci) – znajdzie skuteczne antidotum w pasjonującym wykładzie Radosława Patlewicza. Proponowane przezeń „nowe spojrzenie” (zawarty w podtytule anons, zaiste najlepszy, bo w pełni adekwatny do oferowanej zawartości) po przyswojeniu przez Sz. Czytelnika zadziała niczym szkła korekcyjne – niwelujące przynajmniej w części tę chroniczną wadę wzroku, jakiej nabawiliśmy się przez lata wypaczania narodowej optyki przez monopol edukacyjny systemu kołłątajowsko-stalinowskiego. Bez rytualnego samobiczowania (w duchu pedagogiki wstydu) i bez samo-ubóstwienia (w duchu trybalistycznego tryumfalizmu), Patlewicz systematycznie odrabia za nas tak długo i tak fatalnie zaniedbane lekcje z dziejów ojczystych. Na coś takiego od dawna czekałem! Po wielokroć znajdując się w prawdziwym kłopocie, wobec prostego pytania o konkretną lekturę, jaką podsunąłbym rodakowi, który chce wykonać przynajmniej pierwszy krok na drodze ewakuacyjnej z „matrixa” post-peerelowskiej polityki historycznej – miałem niezmiennie ten sam problem ze wskazaniem jednego tytułu na dobry początek. Regularnie występując z przydługą listą lektur zalecanych – na dodatek nie zawsze druków zwartych, bo to co najciekawsze często pozostaje rozsiane w przyczynkach częstokroć nie wznawianych od dziesiątków lat, a nawet stuleci (sic) – mogłem obserwować wzbierające rozczarowanie słuchacza, który choćby chciał, to przecież nie przeprowadzi się na stałe do jakiejś biblioteki. Wszak większość z nas, mając nawet szczerą i nieprzymuszoną wolę samokształcenia, nawet okładając się stosami źródłowych publikacji, w toku niekończących się kwerend i indywidualnych studiów szczegółowych (nawet gdybyśmy wszyscy mieli na nie czas i rutynę warsztatową) i tak nie zdoła przeprowadzić na własną rękę finalnej rewizji dziejów ojczystych. Nie jeden raz musiałem więc gęsto tłumaczyć się z tych zaległości (niewyłącznie własnych przecież) – i wyjaśniać, że taka poręczna, a treściwa, poprawna warsztatowo, a jednocześnie „niepoprawna” ideowo książka jeszcze nie została napisana. Otóż niniejszym Patlewicz wybawia mnie z kłopotu. Owszem, nie brak przecież w polskiej historiografii ujęć „reakcyjnych” w najlepszym tego słowa znaczeniu – korzystnie odbiegających od postępackiej normy, wyznaczanej przez przesądy kolektywistyczne (propagowane zwłaszcza przez loże z lewa), mity republikańskie (propagowane przez loże z prawa), legendy insurekcyjne i haggady judeo-idealistyczne (obowiązkowo propagowane przez loże wszelakie). Problem w tym, że najciekawsi (bo najbardziej ciekawscy) z naszych „rewizjonistów” zostali wyeliminowani z głównego nurtu akademickiego, najczęściej wprost zepchnięci do piekła antysemitów, przez co ich przekaz został trwale wyeliminowany z „poważnej” historiografii i publicystyki – czego dobrym przykładem dorobek Kazimierza Mariana Morawskiego czy Jędrzeja Giertycha. Mało kto z patentowanych akademików ryzykuje dziś bodaj tylko umieszczenie ich nazwisk w swoich bibliografiach, bo wszak loże nigdy nie wybaczają prób łamania uzurpowanego przez nie monopolu na wykładanie Polakom sensu (czy bezsensu) ich dziejów. Z drugiej strony nawet giganci, najwspanialsi, niestrudzeni kustosze narodowej pamięci miewali poważne trudności z zachowaniem trzeźwego osądu – zwłaszcza w konfrontacji z okrzepłymi mitami, które mimo ewidentnych
felerów konserwowano „ku pokrzepieniu serc”. W końcu sam Feliks Koneczny wmurował jedną z okazalszych cegieł do kapliczki fałszywego kultu Kościuszki. I ostatecznie nie tylko pogrobowcy jawnej bolszewii, ale nawet poczciwi katolicy (i to nie tylko ci ze szczętem zmodernizowani) popadają wprost w histerię, kiedy się im dziś proponuje rozstanie z ewidentnie trucicielskimi legendami, np. „złotego wieku” Jagiellonów czy „oświeceniowych reform” stanisławowskich, już o „wielkich projektach” Bolesława Chrobrego czy Kazimierza Wielkiego nie mówiąc – na próby rzeczowej weryfikacji tych legend polski patriota reaguje jak dziecko, któremu ktoś zabiera ulubionego misia-przytulankę. Patlewicz szczęśliwie już wyrósł z bajek i nie ciągnie Sz. Czytelnika do dziecinnego pokoju – w panteonie naszych łże-bohaterów dokonuje drastycznych przewartościowań bez skrupułów, niczym metodyczny asenizator w narodowej „stajni Augiasza”. A nie jest to bynajmniej „obalanie mitów” dla perwersyjnej przyjemności, ani dekonstrukcja dla sportu, czy Boże broń, publicystyczna chuliganeria, sado-masochistyczne „szarganie świętości”, które zostawia odbiorcę, z poczuciem, że z całej narodowej historii nic zgoła nie da się ocalić. W żadnym wypadku – historiozofia Patlewicza jest przede wszystkim pozytywna, a więc plasuje się na antypodach nihilizmu, anarchizmu czy imposybilizmu. Bo przecież w tym marszu na skróty, przez meandry naszej historii, nie gubi zasadniczego punktu odniesienia i właściwej perspektywy. A to jest ni mniej, ni więcej: perspektywy Kościoła katolickiego – jako generatora cywilizacji, której reguł i dorobku stali się nasi pra-pradziadowie niegodnymi i niedoskonałymi z pewnością, ale jednak pełnoprawnymi depozytariuszami w roku 966. Ta daleka od wszelkich pretensji książka nie jest efektem prywatnego objawienia, nie epatuje Sz. Czytelnika wieszczym uniesieniem, nie obfituje w polemiczne tyrady – autor po prostu inkorporuje do głównego nurtu historiografii to, co dawno już zapisane, dowodnie stwierdzone, ale przez jedynie słuszny wykład szkolny i akademicki uparcie ignorowane. Bo przecież Patlewicz prochu nie wymyśla; w ogóle niczego nie wymyśla, tylko bez kompleksów i pełnymi garściami czerpie z dorobku polskiej (i nie tylko polskiej) historiografii; notuje fakty – zapomniane, nieznane, albo też znane doskonale, lecz rozumiane opacznie, notorycznie manipulowane lub przemilczane. Rzecz oczywista, Patlewicz nie jest ani pierwszym eksplorerem terra incognita, ani samotnym szermierzem prawdy, ani jedynym sprawiedliwym w postępackiej Sodomie, czy w jaskini zbójców (i.e. polit-poprawnych rozbójników intelektualnych). Wkracza na pole minowe nieźle oznaczone już przez poprzedników – zawdzięcza im ogrom rewelacyjnego materiału, który poddaje oryginalnej selekcji. Sporządza na nasz użytek rzeczowy raport – z jedenastu wieków cywilizowanej polskiej państwowości wyciąga na światło dzienne to, co najżywsze – zapewne najbardziej nieoczekiwane dla Sz. Czytelnika, bo najmniej zgodne z potocznymi wyobrażeniami i mitotwórczymi narracjami. Rzecz czyta się wyśmienicie m.in. dzięki temu, że na tło szerokiej syntezy rzucane są konkretne kazusy, źródłowo potwierdzone przypadki. Popularny charakter publikacji nie oznacza, że mamy tu do czynienia z „brykiem” – z zasady wtórnym co do meritum, byle jakim w formie. W tym przypadku już sama systematyzacja materiału, wyważenie proporcji wykładu – to praca, która musi imponować każdemu, kto kiedykolwiek podejmował próbę syntetycznego ujęcia tak przeogromnego materiału. Ale przecież właśnie w swej dezynwolturze graniczącej z bezczelnością (któż porywa się na wielkie syntezy przed trzydziestką?), jest prawdziwym pionierem. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Radosław Patlewicz ze swym „nowym spojrzeniem” na „Historię polityczną Polski” dołącza do nowej polskiej szkoły historycznej, której filarów próżno szukać w stalinowskich kołchozach dla profesorów w rodzaju Polskiej Akademii Nauk, czy na wydziałach uniwersyteckich, gdzie poprawność polityczna jest głównym wymaganym standardem. Zresztą pamięć przeszłości to sprawa zbyt ważna, by zostawiać ją utytułowanym akademikom i utytłanym politykom, specjalistom od prowadzenia „polityki historycznej” (co w praktyce znaczy: dostosowywania propagandowej wersji przeszłości do aktualnych mądrości etapu). Tego nowego otwarcia w polskiej historiografii dokonują więc raczej magistranci-pasjonaci i lustratorzy-amatorzy, lekceważeni blogerzy z prowincji i niedotowani wydawcy w rodzaju nieocenionego „3DOM” (czytaj: „Fridom :-)), któremu zawdzięczamy niniejszy tom. Wielkie złudzenia historyczne, starannie pielęgnowane przez specjalistów od „strategicznego zarządzania percepcją”, są jednym z narzędzi nowoczesnej wojny. Jeśli mamy wyjść z niej cało – trzeba najpierw wyjść ze stanu arystotelesowskiej „hamartii” (tj. fatalnego w skutkach błędnego rozpoznania i fałszywej oceny własnej sytuacji – wg „Poetyki” Stagiryty). Innymi słowy – czas najwyższy zacząć orientować się, co nas właściwie trafiło. W procesie odzyskiwania narodowej świadomości – właściwego rozeznania, co było ożywczym źródłem, a co trupim jadem w naszych dziejach – ta właśnie książka Radosława Patlewicza będzie nieocenioną pomocą.

Grzegorz Braun


Wstęp autora


Kto nie pamięta historii,
skazany jest na jej ponowne przeżycie.
George Santayana

Od autora

„Historia Polityczna Polski – nowe spojrzenie” stanowi kompleksową pracę, opisującą dzieje polityczne Polski i Narodu Polskiego. Nie jest to książka mająca na celu dzielenie się teoriami spiskowymi czy deklaratoryjne odkłamywanie historii przez kolejne jej fałszowanie, tym razem po innej linii partyjnej. Wręcz przeciwnie – jej celem jest przedstawienie wydarzeń i procesów historycznych w sposób obiektywny, w oderwaniu od panującej obecnie (2017 rok) poprawności politycznej. Poprawność ta cechuje się inteligenckimi przesądami demokratyzmu, etatyzmu, socjalizmu, indyferentyzmu, pacyfizmu, judeoidealizmu, fałszywego sentymentalizmu i abstrakcjonizmu historycznego. Ten ostatni przesąd jest wyjątkowo szeroko rozpowszechniony wśród wychowanych w duchu kołłątajowsko-stalinowskim historyków akademickich. To oni niejednokrotnie w swoich pracach gloryfikują klęski, niektóre – konstytutywne dla dziejów Rzeczpospolitej wydarzenia pomniejszają lub wręcz pomijają, a inne niesłusznie powiększają. Przykładowo książka „Smoleńsk 1632-1634” profesora Dariusza Kupisza, wprawdzie w sposób ciekawy opisuje przyczyny, przebieg i konsekwencje wojny smoleńskiej, lecz nie sposób znaleźć w niej choćby wzmianki o montowanej przez posła holenderskiego w Stambule koalicji rosyjsko-tureckiej oraz spotkaniu w Piszu, którego celem była protestancka dywersja na tyłach walczących z Rosją wojsk polskich. Na podobnej zasadzie w wielu pracach (m.in. profesora Andrzeja Nowaka) pomija się jeden z celów wyprawy kijowskiej z 1018 roku, cenę sukcesów wojskowych Bolesława Chrobrego poniesionych przez społeczeństwo piastowskie, kwestię testamentu Kazimierza Wielkiego, katastrofalne następstwa gospodarcze przywileju warckiego, polityczne konsekwencje unii lubelskiej, skutki utworzenia pierwszego państwa protestanckiego w Prusach w 1525 roku, protestanckie i różokrzyżowe źródła potopu szwedzkiego czy brytyjską propozycję rozbiorową z roku 1790 roku. Wszystko to stanowi przykład wydarzeń, które nawet po kilku wiekach, wciąż podlegają cenzurze i autocenzurze historyków komunistycznych oraz postkomunistycznych.„Naukowcy” ci wolą nie poruszać niewygodnych tematów, gdyż np. wskazując na protestanckie, żydowskie i masońskie spiski przeciwko Polsce, narażają się na zarzut braku profesjonalizmu, śmieszności oraz antysemityzmu. Zwykle powoduje to wykluczenie ich z politycznie poprawnych salonów, a niejednokrotnie wiąże się też z utratą dobrze płatnej pracy na państwowym etacie. Wszystko to bowiem działa na zasadzie podobnej do domku z kart – wyciągnięcie jednego elementu może zburzyć całą misternie tworzoną konstrukcję. W przypadku tzw. polityki historycznej ma ona na celu przede wszystkim utrzymanie Narodu Polskiego w miłej nirwanie spoglądania na historię jedynie w perspektywie wierzchołka góry lodowej. Działania te utrudniaj. Polakom zrozumienie swoich dziejów i wyciągnięcie z nich właściwych wniosków na przyszłość. Do napisania książki skłoniła autora banalna konstatacja, że dzieje Polski zostały zafałszowane i niezbędne jest spisanie ich na nowo. Proces zakłamywania trwa zresztą ustawicznie. Typowy współczesny badacz uznaje, że ogólna historia została już spisana, więc brnie w tworzenie prac coraz bardziej szczegółowych typu „rodzaje klamer do pasa średniowiecznych wojów”, itp. Jednocześnie czynniki oficjalne już nawet nie owijają w bawełnę, że kreują historię na potrzeby bieżącej polityki (np. ustawiczne pomniejszanie znaczenia rzezi wołyńskiej z 1943 roku w celu przypodobania się Ukrainie). Celem niniejszej pracy jest próba wyjścia naprzeciw powyższym praktykom: poprzez rzetelne przedstawienie najważniejszych faktów z historii Polski, z równoczesnym nadaniem im odpowiedniej wartości i wskazaniem konsekwencji, jakie za sobą niosły. Z tego też powodu autor często wyciąga na plan pierwszy wydarzenia, których trudno szukać nie tylko w podręcznikach szkolnych, ale też literaturze fachowej. Co do faktów powszechnie znanych, zostały one przedstawione w szerszym kontekście geopolitycznym, a często także w nowym świetle, zmuszając czytelnika do przemyślenia, a być może gruntownej rewizji jego dotychczasowej wiedzy na dany temat. Autor zdaje sobie sprawę, że jeśli „Historia Polityczna Polski – nowe spojrzenie” dotrze do szerszej publiczności, to za zawarte w niej informacje zostanie nazwany przez Żydów – antysemitą, przez turbosłowian – agentem watykańskim, przez protestantów – papistowskim inkwizytorem, przez narodowych socjalistów – korwinowcem i antypolakiem, a przez ignorantów – Żydem, jezuitą, agentem Opus Dei lub New World Order. Praca jest skierowana zarówno do uczniów i studentów, jak też osób dorosłych, czyli dla wszystkich tych, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę i wyjść poza ramy polskich przesądów inteligenckich. Może być używana jako pomoc naukowa we wszystkich typach szkół. Autor jednak przestrzega, że zawarte w niej informacje prawdopodobnie poskutkują konfliktami z nauczycielami, posiadającymi wiedzę czysto akademicką, ponieważ w wielu miejscach jej treść rażąco kłóci się z oficjalnym przekazem tzw. podstawy programowej. Praca ta natomiast nie jest skierowana do osób gardzących Polską i Polakami, czyli wszystkich tych, którzy swoją stolicę widzą w Berlinie, Moskwie, Waszyngtonie, Tel Awiwie, Brukseli lub gdziekolwiek indziej, oprócz Warszawy. „Historia Polityczna Polski – nowe spojrzenie” została napisana w formie popularnonaukowej. Publikację podzielono na rozdziały i podrozdziały, w obrębie których opisywane są w sposób chronologiczny poszczególne wydarzenia historyczne od pierwszych Piastów do ostatniego rozbioru Polski. Każdy rozdział został opatrzony podsumowaniem, w którym autor pozwolił sobie na ocenę danego okresu oraz zwrócił uwagę na następstwa danych decyzji politycznych i gospodarczych, często ukazując je w szerszym kontekście (także w odniesieniu do czasów współczesnych). Praca skupia się na wydarzeniach z historii politycznej Polski, dlatego ograniczone są w niej do minimum elementy kultury, sztuki i filozofii. Pojawiają się za to często elementy historii powszechnej, które są niezbędne dla zrozumienia ówczesnej sytuacji w naszym kraju. Koncentrując się na faktach historycznych, nie sposób pominąć kwestii nie do końca jasnych i ocierających się o teorie spiskowe, dlatego też wydarzenia słabo udokumentowane lub dorozumiane, są w niniejszej pracy zwykle opatrzone zwrotem „prawdopodobnie”. W wielu miejscach pojawia się też zwrot sugerujący, że dana kwestia wymaga dalszych badań – dotyczy to sytuacji, w których autor zdał sobie sprawę, że uchwycił koniec rozwijającego się kłębka i liczy na to, że inni badacze zainteresują się niuansami tej publikacji i skierują swoją uwagę na sprawdzenie tego, co może kryć się głębiej. Być może odkryją drugie, a i nawet trzecie dno danego zagadnienia. Książka została wzbogacona o słownik pojęć – niezwykle pomocny w pełnym zrozumieniu lektury.

Radosław Patlewicz






Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.