_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

środa, 30 września 2020

Aberracje liturgiczne cz. 129 - Disco Msza u jezuitów w Nowym Jorku

Msza Święta odprawiana przez jezuitę, księdza Roberta Vereecke'ego. w Uroczystość Zesłania Ducha Świętego, w kościele Świętego Franciszka Ksawerego w Nowym Jorku, USA.

piątek, 18 września 2020

Zapomniane prawdy: Bóg pragnie, by ludzie rozmnażali się, nie tylko w tym celu, by istnieli i zapełniali ziemię, lecz daleko więcej w tym celu, by byli czcicielami Boga...

"Jak wielkim dobrodziejstwem Bożym i błogosławieństwem małżeństwa jest dziecko, okazuje się z godności człowieka i celu jego najwyższego. Człowiek bowiem przewyższa już zacnością rozumnej swej istoty wszystkie inne stworzenia widzialne. Nadto Bóg pragnie, by ludzie rozmnażali się, nie tylko w tym celu, by istnieli i zapełniali ziemię, lecz daleko więcej w tym celu, by byli czcicielami Boga, poznawali Go, miłowali i posiadaniem Jego na wieczne czasy cieszyli się w niebie. Cel ten wskutek przedziwnego wyniesienia człowieka przez Boga do porządku nadprzyrodzonego przechodzi wszystko, co oko widziało, ucho słyszało i w serce człowieka wstąpiło. Łatwo stąd poznać można, jak wielkim darem dobroci Bożej, jak doskonałym owocem małżeństwa jest dziecko, zawdzięczające istnienie swe wszechmocy Bożej i współdziałaniu małżonków."

Pius XI, Encyklika Casti Connubi o małżeństwie chrześcijańskim, 1930.

Oświadczenie Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w sprawie Konwencji Stambulskiej

Oświadczenie Prezydium Konferencji Episkopatu Polski w sprawie Konwencji Stambulskiej

 

Wobec toczącej się aktualnie w naszym kraju debaty na temat utrzymania w mocy lub wypowiedzenia przyjętej dnia 11 maja 2011 roku w Istambule „Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej”, zwanej powszechnie Konwencją Stambulską, pragniemy niniejszym przypomnieć, że w tej sprawie zgodne stanowisko przyjęło już zgromadzenie biskupów Europy Środkowej, którzy wezwali do odrzucenia tego dokumentu.

 

Równocześnie z uznaniem przyjmujemy powstanie społecznej inicjatywy ustawodawczej na rzecz wypowiedzenia Konwencji Stambulskiej i zastąpienia jej Międzynarodową Konwencją Praw Rodziny, zachęcając do wspierania tej akcji.

 

Całkowicie słusznie Konwencja Stambulska pragnie walczyć z dyskryminacjami wynikającymi z różnicy płci (ang. sex, franc. sexe), czyli biologicznych różnic między kobietą a mężczyzną. Jednakże obok tego Konwencja wprowadza elementy ideologii gender, mówiąc o konieczności zwalczania różnego rodzaju dyskryminacji związanych z gender (franc. genre). Wielokrotnie występujące w tym dokumencie pojęcie gender – tłumaczone na język polski jako „płeć społeczno-kulturowa” – oznacza, według Konwencji, „społecznie skonstruowane role, zachowania, działania i atrybuty, które dane społeczeństwo uznaje za odpowiednie dla kobiet lub mężczyzn” (por. Konwencja Stambulska, art. 3 lit. c).

 

Co więcej, w Konwencji Stambulskiej jest mowa również o tym, że jedną z przyczyn przemocy wobec kobiet i przemocy domowej jest religia i tradycja (por. tamże, art. 12 ust. 5). Dlatego też Konwencja domaga się od państw ją przyjmujących, aby promowały „zmianę społecznych i kulturowych wzorców zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn” (por. tamże, art. 12 ust. 1), oraz aby wprowadziły „do programów nauczania na wszystkich etapach edukacji (…) treści dotyczące równości kobiet i mężczyzn [a także] niestereotypowych ról społeczno-kulturowych” (por. tamże, art. 14 ust. 1).

 

Tymczasem małżeństwo, czyli trwały związek kobiety i mężczyzny, oraz ich dopełniające się role: macierzyństwo i ojcostwo, które stanowią również polskie wartości konstytucyjne, nie są stereotypami kulturowymi, ale fundamentem życia człowieka i społeczeństwa, zgodnie z wolą samego Stwórcy (por. Rdz 1, 27-28).

 

Wspieramy również – i zachęcamy, aby wspierać – wszelkie zmiany w polskim prawie karnym, które służą jeszcze większej ochronie i bezpieczeństwu życia rodzinnego. Przypominamy, że głównymi źródłami kryzysowych zjawisk w życiu rodzinnym, przechodzących niekiedy w patologię i przemoc, są: alkoholizm, narkomania i inne uzależnienia, a także pornografizacja kultury masowej oraz związane z nią uprzedmiotowienie kobiety i dehumanizacja życia seksualnego.


Abp Stanisław Gądecki

Arcybiskup Metropolita Poznański

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

 

Wiceprzewodniczący Rady Konferencji Episkopatów Europy (CCEE)

Abp Marek Jędraszewski

Arcybiskup Metropolita Krakowski

 

Zastępca Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski

Bp Artur G. Miziński

Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Polski

 

Warszawa, 17 września 2020 r.


Za KAI

piątek, 11 września 2020

Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: O prawdziwości religii katolickiej

____________

Program do otwierania plików djvu: DjVuBrowserPlugin.exe (exe, 15,4 Mb)
__________

O prawdziwości religii katolickiej. Napisał Ks. Feliks Cozel T. J., Kraków 1908. WYDAWNICTWO KSIĘŻY JEZUITÓW, str. 140.

środa, 9 września 2020

Bp Juan Rodolfo Laise: Komunia na rękę, czyli historia nieposłuszeństwa

Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Juan Rodolfo Laise 

Studium pierwotnie ukazało się w “Christianitas”, nr 5.

Aż do 26 kwietnia 1996 roku Episkopat argentyński był jednym z nielicznych, które nie zaakceptowały praktyki udzielania Komunii świętej na rękę. Tego dnia podczas siedemdziesiątego pierwszego Zgromadzenia Konferencji Episkopatu Argentyny udało mu się uzyskać niezbędne głosy, jakich nie mógł zgromadzić podczas posiedzeń w poprzednich latach. W dniu 19 czerwca Sekretarz Generalny Konferencji Episkopatu Argentyny obwieścił listem protokolarnym nr 319/96, że tego dnia otrzymał pozytywną odpowiedź Rzymu na złożoną prośbę. Treść tego listu dawała do zrozumienia, że zarówno owa prośba, jak i odpowiedź, jaka na nią została udzielona miały dotyczyć wszystkich diecezji reprezentowanych w Konferencji Episkopatu. Mówiła ona: „W związku z tym Komisja Wykonawcza Konferencji Episkopatu Argentyny uznała za słuszne, by na najbliższego 15 sierpnia, Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, została wyznaczona data, z którą praktyka ta byłaby wprowadzona w sposób jednolity we wszystkich naszych diecezjach i prałaturach… Przewodniczący Konferencji Episkopatu Argentyny informuje więc, że dekret zezwalający na sposób udzielania komunii świętej na rękę wejdzie w życie począwszy od najbliższego 15 sierpnia”.

Ten list był jedynym zawiadomieniem, jakie my, biskupi, otrzymaliśmy. Byłem zdumiony, że nie dostaliśmy tekstu dekretu Kongregacji Kultu Bożego. Poprosiłem więc o niego Katolicką Agencję Informacyjną, podległą Kurii Arcybiskupiej w Buenos Aires. Agencja ta jednak dostała również jedynie wspomniany list Sekretarza Konferencji Episkopatu. Udało mi się w końcu otrzymać, faksem, tekst dekretu, który ujawnił rzeczywistość zupełnie odmienną od tego, co myśleliśmy. To nowe zarządzenie nie było wprowadzone bez ograniczeń, ale ad normam, według instrukcji O sposobie udzielania Komunii Świętej, znanej też pod nazwą Memoriale Domini. Przestudiowałem więc rzeczoną Instrukcję w Acta Apostolicae Sedis i stwierdziłem, że list, nierozerwalnie związany z Instrukcją (Instructio completur, in re pastorali, Epistula) mówi, że zakaz udzielania Komunii Świętej na rękę jest podtrzymany, jednak tam, gdzie sposób ten został już wcześniej wprowadzony i zakorzenił się „Ojciec Święty… uznaje, że… każdy biskup, w zgodzie z zasadą roztropności i własnym sumieniem, może wyrazić zgodę na wprowadzenie w swojej diecezji nowego obrzędu udzielania Komunii Świętej” (Acta Apostolicae Sedis 61/1969/546). W ten sposób uświadomiony, że to do mnie należało podjęcie decyzji i że odpowiedzialność wynika z mojego rozeznania zacząłem studiować temat, a zwłaszcza instrumenty prawnokanoniczne, które są tu decydujące. Doszedłem do wniosku, że ta nowa praktyka nie była zamierzona przez Stolicę Świętą i że nie stanowiła ona części posoborowej reformy liturgicznej. Została jedynie wydana na nią zgoda, i to na skutek natarczywych i upartych nalegań kilku Konferencji Episkopatu (głównie z krajów protestanckich), po wcześniejszym jej wprowadzeniu, co było ewidentnym nadużyciem, a czemu nie można było się przeciwstawić pomimo protestów i zakazów Rzymu. Dokładnie sprawdziłem, że nie istnieje żaden inny dokument Stolicy Świętej późniejszy od Memoriale Domini, w którym ta możliwość wprowadzania nowej formy komunii byłaby rozszerzona.

Poddałem tę kwestię dyskusji wśród kapłanów, ponieważ to oni informowali mnie od początku o swoim zaniepokojeniu. Efektem tej dyskusji był dekret diecezjalny, w którym zdecydowałem się odpowiedzieć na prośbę papieża i gorliwie podporządkować się obowiązującemu prawu.

Tym niemniej, mojego ducha dręczyło jedno pytanie – jak to się stało, że chociaż Memoriale Domini jest jedynym obowiązującym prawem, prawie wszyscy przyjęli praktykę Komunii na rękę jako zwykłą opcję proponowaną przez Kościół? Pragnienie znalezienia odpowiedzi na to pytanie zaprowadziło mnie do przestudiowania historii tej praktyki. Tutaj prezentuję streszczenie moich poszukiwań.

W starożytności wierni otrzymywali Ciało Chrystusa do ręki, nic jednak nie wskazuje na to, aby praktyka taka została wprowadzona dla jakichś szczególnych motywów. Był to jedynie odwieczny obyczaj. Między innymi to właśnie w ten sposób Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy dał Swoje Ciało uczniom (byli oni zarazem biskupami). Tym niemniej, w późniejszych czasach Ojcowie Kościoła zauważyli, że ten sposób przyjmowania Ciała Pańskiego był niewystarczający. Łatwo dojść mogło do sytuacji, w której kilka okruszyn „tego, co jest cenniejsze od złota i drogocennych kamieni – jak mówi św. Cyryl Jerozolimski – pozostało na rękach i upadło na ziemię”. W miarę rozwijania doktryny o realnej obecności tak wzrastał szacunek do Najświętszego Sakramentu, że obyczaj podawania konsekrowanych komunikantów bezpośrednio do ust wiernych rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Dysponujemy bardzo starożytnymi świadectwami takiej praktyki, jednak między IX a X wiekiem stała się ona jedyną, ponieważ była doskonalsza i lepiej przystosowana do godności tak wielkiego Sakramentu. W tym samym czasie zaczęto zakazywać drugiego sposobu udzielania komunii, bardziej prymitywnego i mniej doskonałego.

Od wówczas dotyczący wiernych zakaz dotykania Najświętszej Eucharystii rękami stał się powszechny tak w kościołach Zachodu, jak i Wschodu, i służył on jasnemu wyrażeniu, w odniesieniu do Sakramentu, dwóch wyrazistych doktryn wiary: realnej, substancjalnej i permanentnej obecności Chrystusa, prawdziwego Boga, w konsekrowanej Hostii i w każdej jej cząstce, jakkolwiek byłaby mała oraz istotnej różnicy między wiernym i kapłanem, który, jak miał to powiedzieć później Jego Świątobliwość Jan Paweł II, ma „przywilej dotykania Świętych Postaci i rozdzielania ich ze swych rąk” (Papież mówi także – w Dominicae Cenae – że ta istotna różnica jest ukazana w sposób wyrazisty przez „obrząd namaszczenia dłoni w naszych łacińskich święceniach, jak gdyby te dłonie potrzebowały szczególnej łaski i siły Ducha Świętego!”).

Owo podwójne znaczenie jest tak związane z rytem komunii, że reformatorzy protestanccy, którzy negowali obie te doktryny (realną obecność i kapłaństwo) w reakcji na obrządek tak jasno ukazujący doktrynę katolicką powracali do praktyki pierwotnej. Martin Bucer, zwolennik reformy anglikańskiej, mówi tak:

„Nie ma wątpliwości, że praktyka polegająca na niepodawaniu tych sakramentów do ręki wiernym wynika z dwóch nadużyć: po pierwsze fałszywej czci, którą, jak uważają, oddają tym sakramentom i po drugie przewrotnej arogancji księży, którzy z powodu namaszczenia konsekrującego pretendują do posiadania większego stopnia świętości, niż Lud Chrystusowy.”

„Jest oczywiste, że Chrystus podał święte symbole Apostołom do ręki, nikt kto czytał dawne pisma nie może mieć wątpliwości, że taka była praktyka Kościołów aż do narzucenia tyranii rzymskiego Antychrysta.”

„Ponieważ zaś winniśmy nienawidzić wszelkich nadużyć Antychrysta rzymskiego i powrócić do prostoty Chrystusa, Apostołów i dawnych Kościołów chcę, by nakazano pastorom i przewodnikom ludu, by każdy nauczał, że jest nadużyciem i złem myślenie, że ręce tych, którzy rzeczywiście wierzą w Chrystusa są mniej czyste, niż ich usta lub że ręce kapłanów są świętsze niż ręce świeckich w tym sensie, że byłoby źle lub mniej poprawnie, jak uważało to dawniej wielu ludzi, gdyby świeccy otrzymywali ten sakrament do ręki.”

„Chciałbym – dodaje reformator – aby konsekwentnie zostały usunięte wszelkie przejawy owego przewrotnego przekonania, to znaczy: że kapłani mogą dotykać sakramentów, ale zakazują to robić świeckim, podając im sakrament do ust. Jest nie tylko odmienne od tego, co zostało ustanowione przez Naszego Pana, ale dodatkowo obraża ludzki rozum.”

„W ten sposób łatwo wprowadzi się przyjmowanie przez {przygotowanych ludzi} świętych symboli do ręki, jedność zostanie utrzymana i zostaną przedsięwzięte wszelkie niezbędne środki dla uniknięcia profanacji Najświętszego Sakramentu.”

„Chociaż można by udzielać – na jakiś czas – zezwolenia tym, których wiara jest słaba, pozwalając im otrzymywać komunię do ust, jeśli tego pragną, to jednak nauczani z uwagą, będą oni mogli w krótkim czasie współbrzmieć z resztą Kościoła i otrzymają sakrament do ręki.”

Tak mówił Brucer. W odpowiedzi, począwszy od Kontrreformacji, Komunia do ust uzyskała nowe znaczenie: odrzucenie doktryn protestanckich dotyczących realnej obecności Chrystusa w Eucharystii i kapłaństwa.

Doktryny te zostały w dużej mierze podjęte w latach 60. dwudziestego wieku przez niektórych teologów katolickich (zwłaszcza holenderskich) w sposób może mniej agresywny w zakresie używanych słów, ale nie w postawie otwartego sprzeciwu wobec władzy i pogardy dla jej nauczania. W rzeczywistości umniejszają oni znaczenie sakramentalnego kapłaństwa, relatywizują obecność Chrystusa w Eucharystii (doktryny transfinalizacji i transsygnifikacji, jak je później nazwano); wszystko to można odnaleźć w cieszącym się smutną sławą Katechizmie Holenderskim z owej epoki. Zauważmy, że argumenty Bucera zostały podjęte na nowo, w tej czy innej formie. Pojawia się więc nie tyle argument archeologiczny, który utrzymuje, że chodzi o praktykę dawniejszą, ale również argument mówiący, że komunia do ust „jest obrazą dla ludzkiego rozumu”. Dzisiaj mówi się, że komunia do ręki jest gestem „bardziej dojrzałym”, podczas kiedy „sposób tradycyjny otrzymywania komunikanta na język wydaje się być coraz bardziej ludziom nam współczesnym gestem infantylnym; zbyt przypomina on sposób karmienia małych dzieci niezdolnych do samodzielnego jedzenia. Wielu dorosłych odczuwa wstyd przed uczynieniem publicznie gestu, który nie ma w sobie nic z zewnętrznego piękna i który ich zniża do dzieciństwa”, aby zacytować choć dwa przykłady.

To w tym kontekście chce się wprowadzić w Kościele Katolickim, u progu trzeciego tysiąclecia, praktykę komunii na rękę. Zobaczmy teraz, jak bezpośredni świadek tych wydarzeń, pozostający poza wszelkimi podejrzeniami, opisuje ten proces. Mówię o bp. Hanibalu Bugninim, piszącym w swoim dziele La Riforma liturgica, rodzaju pamiętników o okresie, w którym był on jednym z protagonistów tej reformy: „W tym samym czasie, w którym wdrażano reformę liturgiczną w kilku krajach (Niemcy, Holandia, Belgia, Francja) wprowadzono jako nadużycie komunię do ręki wiernych. Od samego początku istniał zdecydowany sprzeciw Stolicy Świętej. 12 października 1965 roku Rada zwróciła się do kardynała Alfrinka: „aby zachowany został tradycyjny sposób udzielania Komunii świętej. […] Ojciec Święty nie uważa za słuszne, aby święte cząstki były rozdzielane do ręki, a następnie spożywane przez wiernych w różny sposób; prosi więc gorąco, aby Konferencja podjęła konieczne decyzje, aby powrócić wszędzie do tradycyjnego sposobu przyjmowania komunii.” Jednak te protesty, podobnie jak inne, nie przyniosły żadnego efektu.”

Mając to na uwadze i ponieważ biskupi uważali, że byłoby trudno sprawić, aby wprowadzona praktyka się nie rozszerzała (streszczamy to, co mówi abp Bugnini w swojej książce), przeprowadzono kolejne konsultacje. 8 maja 1968 roku Święta Kongregacja Obrzędów odpowiedziała: Non expedire. Z powodu licznych nalegań Ojciec Święty zdecydował jednak udzielić „Konferencjom Episkopatów, które o to prosiły zezwolenia, z zachowaniem koniecznej ostrożności i pod kontrolą tychże”. List Sekretariatu Stanu, datowany na 3 czerwca, wskazuje, że „Jego Świątobliwość uważa, że należy przypomnieć biskupom ich odpowiedzialność, ażeby zechcieli – korzystając z odpowiednich przepisów – zapobiec niepożądanym skutkom i powstrzymać rozszerzanie się, nie dyskryminując jednak tej praktyki, która sama z siebie nie będąc w sprzeczności z doktryną, pozostaje dyskusyjna i niebezpieczna. Dlatego też jeśli pojawią się kolejne podobne prośby, będą one musiały być poddane ocenie Ojca Świętego; ewentualne zezwolenia będą wydane za pośrednictwem Świętej Kongregacji Obrzędów”. Sekretariat Stanu obwieścił swoją zgodę Niemcom listem z 27 czerwca, zaś Belgii – z 3 lipca. Kongregacja Obrzędów uczyniła podobnie, odpowiednio 6 i 11 lipca. Wobec żywych protestów niektórych osób Papież rozmawiał jednak z Ojcem Bugninim – wówczas sekretarzem Rady – podczas audiencji 25 lipca 1968 roku i zdecydował zawiesić zezwolenia, powierzając mu przekazanie Kardynałom Przewodniczącym Episkopatów Belgii i Niemiec, że musiał „zawiesić czasowo ogłoszenie i wprowadzenie indultu”. Decyzja została przekazana tego samego dnia telefonicznie, zaś nazajutrz listem wyjaśniającym przyczyny i obiecującym, że „ostateczna decyzja zostanie podjęta tak szybko, jak to możliwe”.

Promemoria z 30 lipca 1968 roku Rada sporządziła raport dotyczący wykonywania powierzonego mandatu i zebrała propozycje wyjścia z sytuacji. Jak napisano, „problem nie jest wyłącznie liturgiczny; ma on także wyraźny element duszpasterski i, jeszcze wyraźniejszy, psychologiczny. Zależą od niego w znacznej mierze kult i cześć Najświętszego Sakramentu, a nawet sama wiara w realną obecność […]”. Rada napisała w konkluzji: „Sprawa ta dotyka samego serca liturgii, Eucharystii, i jej konsekwencje są niezwykle istotne”. Zaproponowano również, aby Przewodniczący Rady rozesłał, w imieniu Ojca Świętego, list do wszystkich Przewodniczących Konferencji Episkopatów przedstawiając tak szeroko, jak to tylko możliwe, status questionis, z argumentami za i przeciw. Każda Komisja Episkopatu powinna wówczas przedyskutować problem i podjąć, w wolnym i tajnym głosowaniu, decyzję, której rezultaty byłyby przekazane Radzie. „W ten sposób Stolica Święta zdałaby sobie szczegółowo sprawę z sytuacji i podjęła decyzje co do wydania indultu. Przy braku takiej wstępnej dyskusji problemu istnieje ryzyko stworzenia sytuacji trudnej dla biskupów i osłabienia wiary ludu w obecność eucharystyczną”.

W dniu 2 października 1968 roku odbyło się spotkanie sekretarzy dykasterii dotkniętych problemem. Status questionis, przygotowany przez Radę, był – streszczając go – następujący: „Praktyka ta została już wprowadzona i trudno jest jej zakazać; tym niemniej wydaje się być korzystne podporządkowanie jej konkretnym przepisom. Nie chodzi tu o kwestię dogmatyczną, ale zwykłą sprawę dyscypliny. Niebezpieczeństwa: współistnienie dwóch sposobów udzielania komunii, osłabienie kultu eucharystycznego, niebezpieczeństwo profanacji, poddanie się oddolnym naciskom. Oceniono jako korzystną propozycję Rady, by wysłuchać opinii Konferencji Episkopatów”.

Rada przygotowała pierwszy projekt listu do rozesłania Konferencjom Episkopatów, który został przekazany Sekretariatowi Stanu 18 października 1968 roku. Tekst powrócił 22 października, po korekcie i adnotacjach dokonanych osobiście przez Papieża. Mgr Bugnini publikuje jego pełny tekst i zaznacza zmiany naniesione ręką Pawła VI, które – według autora – „pokazują, z jaką uwagą i pełnym cierpienia udziałem (to są słowa Mgr Bugniniego) śledził on tę sprawę”.

Przytoczymy kilka fragmentów tego listu:

„Równolegle do prac wprowadzających reformę liturgiczną często pojawiają się nowe problemy, nabierające tak wielkiego znaczenia i takiego tempa, że nie można czekać z ich rozwiązaniem do końca tych prac. Jeden z najbardziej delikatnych i pilnych (słowa dodane przez Pawła VI) dotyczy udzielania komunii do ręki wiernych.”

„Od kilku już lat praktykuje się je przynajmniej w kilku krajach i kilku regionach. Ostatnio wielu biskupów, a nawet Konferencji Episkopatu poprosiło Stolicę Świętą o oficjalną odpowiedź, która by im wyjaśniła sposób postępowania w tej dziedzinie, dotykającej tajemnicy i kultu eucharystycznego, a więc wymagającej szczególnej uwagi (to ostatnie zdanie również zostało dodane przez Pawła VI).”

„Z mocy bezpośredniego mandatu Najwyższego Pasterza, który nie może się powstrzymać się przed potraktowaniem tej ewentualnej innowacji z wyraźną obawą (te słowa również zostały dodane przez Papieża), mam zaszczyt prosić o braterską współpracę Episkopat, któremu Wasza Ekscelencja przewodniczy…”

„Jeśli chodzi o sposób udzielania komunii – kontynuuje list – Instrukcja Eucharysticum Mysterium ograniczyła się do wskazania postawy wiernych, którzy mogą klęczeć lub stać. Tymczasem w wielu miejscach, od przynajmniej dwóch lub trzech lat, księża bez otrzymanej zgody (to uszczegółowienie także chciał umieścić Papież) podają Eucharystie do ręki wiernych, którzy następnie przyjmują Ją sami. Wydaje się, że ten sposób postępowania rozprzestrzenia się szybko, zwłaszcza w środowiskach bardziej wykształconych i w małych grupach, i że podoba on się świeckim, zakonnikom i zakonnicom”.

List pokazuje następnie argumenty przywoływane przez obrońców komunii na rękę wiernych. Kilka z nich ma znaczenie historyczne: „Ten nowy sposób udzielania komunii nie jest naprawdę nowością. Był on nawet jedynym stosowanym w całym świecie chrześcijańskim od początków aż do IX – X wieku”. Inne argumenty nie budzą szacunku: „Tradycyjny sposób przyjmowania komunikanta na język jawi się coraz bardziej ludziom współczesnym jako gest infantylny,… który nie ma żadnego zewnętrznego piękna i który cofa ich do wczesnego dzieciństwa”, albo: „Bardziej nawet, niż na przeszłość, ludzie współcześni zwracają uwagę na pewne zalecenia higieniczne… Kontakt z językiem lub śliną tego, który przyjmuje komunię stwarza u innych pewną niechęć do przyjmowania komunii na język”. Jeszcze inne są naprawdę mało poważne: „W wielu regionach wierni przyjmują komunię na stojąco i trudno jest księdzu małego wzrostu umieścić komunikant w ustach osób wysokich”.

Wszystkie te argumenty nie były traktowane jako istotne, jednak argument ósmy był tym, który Papież naprawdę brał pod uwagę i on zajmował Go najbardziej:

„W krajach i regionach, w których nowa praktyka komunii na rękę została wprowadzona, wydaje się coraz trudniejsze, a nawet niemożliwe, jej powstrzymanie. Dowiodły już tego wysiłki wielu biskupów w tym kierunku. Zaangażowane zostały autorytet Episkopatów i Stolicy Świętej. W naszej epoce silnej kontestacji jest ze wszech miar wskazane, aby ten autorytet nie uległ uszczerbkowi poprzez zakaz, który trudno będzie wyegzekwować w praktyce. Autorytet zostanie zaś – przeciwnie – wzmocniony, jeśli hierarchia stworzy precyzyjne przepisy, które określą stosowanie nowego sposobu udzielania komunii”.

Spośród argumentów przeciw komunii na rękę wiernych, przytoczymy następujące: jest to istotna zmiana w zakresie dyscypliny; niesie z sobą ryzyko dezorientacji wielu wiernych, którzy nie czują takiej potrzeby, bądź nawet nigdy nie stawiali sobie takiego pytania; wydaje się, że ta nowa praktyka została wprowadzona tu i ówdzie za sprawą niewielkiej liczby księży czy świeckich, którzy pragną narzucić swoją ocenę innym, a nawet wywrzeć presję na władze; zgodzić się znaczyłoby zachęcić osoby, które są zawsze niezadowolone z praw Kościoła; należy przede wszystkim obawiać się zmniejszenia szacunku dla kultu eucharystycznego; można z niepokojem pytać, czy cząstki Chleba konsekrowanego będą zawsze zebrane i spożyte z całym im należnym szacunkiem; czy nie należy się obawiać wzrostu ilości profanacji oraz postawy lekceważenia ze strony osób o złych intencjach lub małej wiary? Czy ludzie źle przygotowani lub niedouczeni nie będą w końcu, przyjmując komunię, utożsamiać jej ze zwykłym chlebem lub chlebem tylko błogosławionym? Ustępując łatwo w tym punkcie, niezwykle ważnym dla kultu eucharystycznego, można się spodziewać niebezpieczeństwa, że śmiałość przesadnych „odnowicieli” skieruje się też w inne dziedziny, co spowodowałoby nienaprawialne szkody w zakresie wiary i kultu eucharystycznego.

List kontynuuje: „Wobec tak delikatnej sytuacji narzuca się poważna refleksja… Trzeba przewidzieć konsekwencje wynikające z takiej zmiany dyscypliny… Ponieważ chodzi o rzecz bardzo ważną z samej siebie, jak i ze względu na jej konsekwencje, Ojciec Święty Paweł VI pragnie poznać opinię każdego biskupa i każdej Konferencji Episkopatu… Dopiero po tych konsultacjach Stolica Święta obwieści biskupom ewentualne decyzje zawierające właściwe przepisy i sposób postępowania w tej tak delikatnej i ważnej sprawie”.

Taka jest zasadnicza zawartość listu rozesłanego biskupom, aby ukazać im bieżącą sytuację. Zauważmy raz jeszcze, do jakiego stopnia zmiany naniesione w nim przez Papieża są efektem jego sprzeciwu. W związku z tym Mgr Bugnini podaje anegdotę, która dobrze ilustruje stan duszy Ojca Świętego. Kiedy przeczytał on konwencjonalny zwrot: „…podoba mi się zakomunikować Waszej Ekscelencji”, zastąpił go przez: „…muszę zakomunikować…” i powiedział do nikogo innego, jak samego Mgr Bugniniego: „Podoba mi się? Ależ to mi się w ogóle nie podoba!” (Non mi è grato per niente!)

W tym samym czasie, w związku z niedyskrecją pewnego biskupa francuskiego, który wspomniał o konsultacjach na konferencji prasowej, pojawiła się reakcja przeciw możliwości otrzymywania komunii do ręki i Rada otrzymała setki listów, już to od osób indywidualnych, już to od grup ludzi. „Sygnatariusze pochodzili ze wszystkich szczebli społecznych – wspomina Mgr Bugnini – od skromnych przedstawicieli ludu aż po osobistości kultury, nauki i sztuki”. Listy te zostały następnie dołączone do rezultatów ankiety.

W oparciu o liczne zebrane dokumenty Rada dokonała syntezy obserwacji, propozycji i warunków przedstawianych przez biskupów, czasem cytując pełne teksty.

Na pytanie: „Czy uważacie, że należy wysłuchać życzenia, aby – obok sposobu tradycyjnego – został równolegle dopuszczony ryt udzielania komunii do ręki?” 567 biskupów, czyli 26,55 proc odpowiedziało twierdząco, 1233, czyli 57,75 proc negatywnie, zaś 315, czyli 14,75 proc. twierdząco z zastrzeżeniami. Mgr Bugnini wspomina pewną liczbę tych warunków i inne komentarze biskupów. Zacytuję kilka przykładów:

„Jeden z nich powiedział: „Być może nie wystarczy sam duch posłuszeństwa, aby w Kościele łacińskim utrzymać tradycyjny sposób udzielania komunii. To jest racja, dla której należy zaakceptować zasadę komunii na rękę.” Biskupi Kanady mówili, że ten sposób przyjmowania samemu komunikanta czyni trudniejszym szacunek należny sakramentowi. Biskupi angielscy obawiali się, że zmiana może być interpretowana jako pragnienie Kościoła, by pójść w stronę tych, którzy podają w wątpliwość realną obecność Chrystusa w Eucharystii. Biskupi Argentyny pytali, dlaczego robić konsultacje na temat nieposłuszeństwa? W tym samym duchu: dlaczego nie zrobić by jej na temat używania brewiarza, celibatu, kontroli urodzin itp.? Wyrazić zgodę, mówili biskupi Argentyny i Kolumbii, znaczyłoby współuczestniczyć w polityce faktów dokonanych, która – w ten sposób – stałaby się prawnie przyjęta. Inni jeszcze mówili, że pragnienie przyjęcia komunikantu do ręki spowodowane było, praktycznie, racjami „sentymentalnymi”. W jednej z reakcji pochodzących z Włoch powiedziano, że położyć komunikant na języku jest gestem świętym, który odróżnia ten pokarm od innych. Inna reakcja z Włoch mówiła krótko: „to byłby skandal”.

Raport Rady kończył się kilkoma uwagami i propozycjami. Było w nich powiedziane, iż ankieta wykazała, że, chociaż nie sięgająca dwóch trzecich, to jednak wyraźna większość absolutna sprzeciwiała się nowej praktyce i że rysowały się trzy różne rozwiązania; przestudiujemy je teraz.

Pierwsze polega na zamknięciu drzwi wszelkim zezwoleniom. Taka postawa ma liczne zalety, które przedstawił raport Rady: przede wszystkim popierała ją absolutna większość, poza tym nie dopuszczała ona do negatywnych konsekwencji, jakich obawiano się po wprowadzeniu komunii na rękę, i wreszcie, miała ona aprobatę szerokiej części kleru i świeckich. Rada ostrzegała jednak również: należało także przewidzieć gwałtowną reakcję w niektórych regionach i mnożenie się aktów nieposłuszeństwa tam, gdzie sposób ten już został wprowadzony.

Drugie rozwiązanie polegało na przyjęciu możliwości komunii na rękę równolegle do sposobu tradycyjnego. Byłby to jednak krok przeciwny stanowisku większości biskupów, stanowiłby usprawiedliwienie nieposłuszeństwa i otwarcie drzwi znacznym trudnościom, nie przynosząc żadnych korzyści.

W trzeciej kolejności Rada sugerowała rozwiązanie kompromisowe: przyjąć stanowisko jasno określone, ale nie zamknięte, to znaczy wyrazić zgodę na komunię do ręki w niektórych przypadkach, jak to już wcześniej było zrobione, na przykład, dla komunii pod dwiema postaciami. To ostatnie rozwiązanie mieściłoby się w linii określonej przez Sobór, który w dziedzinie dyscypliny dopuszczał różnorodność form i odwoływał się do odpowiedzialności Konferencji Episkopatów oraz indywidualnie biskupów. Tym niemniej, Rada zwracała uwagę na niebezpieczeństwo: „Każde zezwolenie, jakie by nie było, otworzy nieszczęśliwie drzwi uogólnieniom”.

W konkluzji raport dodawał:

„Co do sposobu postępowania, byłoby dobrze, aby każda decyzja podejmowana w tej sprawie była przekazywana Episkopatowi w formie dokumentu papieskiego opartego na opinii konsultowanych biskupów, a nie tylko w formie instrukcji Świętej Kongregacji Obrzędów po pierwsze dlatego, że chodzi o niezwykle ważną kwestię dyscypliny dotyczącą kultu eucharystycznego, po drugie zaś, ponieważ w ostatnich miesiącach praktyka komunii na rękę bardzo szybko się rozprzestrzeniła. Ta ostatnia racja skłoniła pewną część biskupów i nuncjuszy apostolskich do nalegania, aby decyzja została podjęta najszybciej, jak to możliwe, dla uniknięcia sytuacji, w której będzie już zbyt późno.”

Po dokładnym przestudiowaniu dokumentów Papież dorzucił własną notatkę:

„Powiedz Ojcu Bugniniemu, by przygotował projekt dokumentu papieskiego na ten temat, w którym streścimy rezultaty konsultacji biskupich i który potwierdzi opinię Stolicy Świętej, że komunia na rękę jest niekorzystna, wskazując na to argumenty (liturgiczne, duszpasterskie, religijne itp.), dlatego potwierdzimy ważność dotychczasowych przepisów. Jeśli jednak pewne Konferencje Episkopatów będą uważały za konieczne zezwolenie na taką zmianę, zechcą zwrócić się do Stolicy Świętej i, jeśli odpowiednie odpowiednie zezwolenie będzie im wydane, zechcą następnie trzymać się przepisów i instrukcji, które mu będą towarzyszyć.”

Papież nalega jeszcze raz:

„Trzeba mieć na uwadze, że praktyka – czy też nadużycie – udzielania komunii świętej do ręki wiernych jest już szeroko rozpowszechnione w niektórych krajach i że biskupi (na przykład kard. Suenens) nie widzą możliwości, by tego zabronić.”

Mgr Bugnini kontynuuje: „Sekretariat Stanu przekazał wszystkie te dokumenty 25 marca 1969 roku, powtarzając wskazówki dane przez Papieża. Zgodnie z tym, o co ją poproszono, Rada przygotowała tekst instrukcji Memoriale Domini, który został zatwierdzony 29 maja 1969 roku.”

W wytycznych biskupi, księża i wierni są gorąco namawiani, „by ochoczo podporządkowali się obowiązującemu prawu, raz jeszcze potwierdzonemu”, zdając sobie sprawę z oceny większości biskupów, podchodząc z szacunkiem do obowiązujących przepisów liturgicznych i mając na uwadze „dobro wspólne Kościoła”. Utrzymując zakaz komunii na rękę, przewidywano jednak środek pomocy dla biskupów, którzy nie mogli odwrócić sytuacji powszechnego nieposłuszeństwa spowodowanej przez tych, którzy wprowadzili tę praktykę bez zezwolenia. W tych przypadkach zainteresowane Konferencje Episkopatów mają zwrócić się z wyraźną prośbą, której winno towarzyszyć precyzyjne przedstawienie jej motywów. Jest oczywiste, i wynika to z kontekstu, że motywy te muszą być związane z takimi sytuacjami nieposłuszeństwa, że praktyka taka została już mocno zakorzeniona. Wszystko to miałoby być przekazane rzymskiej Kongregacji, która przeanalizowałaby dokładnie każdy przypadek i wydała indult, pozwalający każdemu biskupowi zainteresowanej Konferencji Episkopatu podjąć decyzję, jaką uzna za słuszną, zgodnie ze swoim rozeznaniem i w duchu roztropności.

Tymczasem, począwszy od tej chwili, wytworzyła się sytuacja paradoksalna: zgoda, która miała na celu zamknąć tę sprawę stała się punktem wyjścia coraz większego rozprzestrzeniania się tej praktyki w całym świecie. Począwszy od wówczas różne Konferencje Episkopatów składały bowiem prośbę i otrzymywały indult, co stworzyło sytuację odmienną od przewidywanej i porządanej przez Pawła VI.

Liczne są tego przyczyny. Tutaj przeanalizujemy te, które wydają nam się najistotniejsze.

Po pierwsze owo rozprzestrzenianie się jest wynikiem w głównej mierze tego, że Konferencje Episkopatów prosiły o wprowadzenie nowej praktyki, kiedy nie istniały jeszcze wymagane warunki i nie zważając na papieskie upomnienie. Rozwiązanie problemu przedstawione przez Pawła VI odwołuje się bowiem do odpowiedzialności Konferencji Episkopatów i każdego biskupa („Stolica Święta powierza tym Konferencjom Episkopatu władzę i obowiązek…itd.”), zaś papież powiedział następnie: „Kto, jeśli nie Konferencje Episkopatów były za to odpowiedzialne?”To zaufanie do odpowiedzialności biskupów wydaje się także tłumaczyć, dlaczego właściwa dykasteria nie dokonała precyzyjnej analizy motywów prośby; nie znamy bowiem żadnego przypadku Konferencji Episkopatu, która prosiłaby o indult i nie otrzymała go.

Po drugie, w żadnym przypadku nie może być mowy o sytuacji nieposłuszeństwa, której nie można by było przemóc. Niestety, Mgr Bugnini nie podaje prawie żadnych szczegółów na temat opracowywania Memoriale Domini mogących wyjaśnić, dlaczego dokument nie mówi nic o nadużyciach, jakie leżą u narodzin tej praktyki, która nie jest prostym powrotem do dawnego obrzędu, ale wprowadzeniem gestu noszącego od czasów Reformacji znaczenie zaprzeczenia katolickiej doktryny realnej obecności i kapłaństwa. Jest możliwe, że ten element kluczowy dla wyjaśnienia problemu został ukryty, aby uniknąc skandalu decyzji mogącej jawić się jako „poddanie się oddolnym naciskom”, naciskom, które okazywały się „coraz silniejsze, wręcz uniemożliwiające przeciwstawienie się”, co udowodniły już bezskuteczne wysiłki wielu biskupów. Dodatkowo dostrzeżenie, że „zaangażowany jest w to autorytet Episkopatów i Stolicy Świętej” i obawa, „aby ten autorytet nie uległ uszczerbkowi poprzez zakaz, który trudno będzie wyegzekwować w praktyce” mogły stworzyć wrażenie, że trudno było wspominać o tak delikatnej sytuacji w dokumencie publicznym, rozsyłanym po całym świecie, jakim jest Instrukcja Kurii Rzymskiej.

Niektórzy wykorzystali milczenie w tej sprawie, aby przedstawić problem w sposób wypaczony (przypomnijmy, że sytuacja była dobrze znana sub secreto wszystkim biskupom świata, ponieważ pisano o niej w Status quæstionis przedstawionym w tym samym czasie, co ankieta, nie mogli więc nie brać jej pod uwagę czytając Instrukcję). Fakty zostały upublicznione przez niektóre Konferencje Episkopatów (np. francuską) zaledwie w trzy tygodnie po ogłoszeniu Memoriale Domini i nie więcej, niż sześć miesięcy po konsultacjach, w których brali udział biskupi całego świata. Odnajdujemy w tej prezentacji fragmenty, które zniekształcają znacząco fakty:

„W ubiegłym roku liczne Episkopaty Europy zwróciły uwagę Ojca Świętego na fakt, że we wspólnotach im podległych było coraz silniej wyrażane pragnienie, by powrócono do dawnego obyczaju polegającego na otrzymywaniu przez wiernych komunii do ręki.”

„Po zapytaniu wszystkich biskupów świata co do korzyści wprowadzenia w całym Kościele tego sposobu w ramach odnowy w naszych czasach, Papież został zapoznany z wynikami tych konsultacji: wiekszość biskupów nie zgadzała się, by powszechnie komunia do ręki zastąpiła obecny sposób jej udzielania, a to z powodu ryzyka braku szacunku dla świętych postaci i niebezpieczeństw, jakie taki brak szacunku mógł nieść dla wiary. Sytuacje i mentalność ludzi są jednak bardzo różne w różnych krajach. Ojciec Święty uwzględnił fakt, że w niektórych regionach wyrażane są bardzo jasno pragnienia, by wierni mogli otrzymywać komunię na rękę.”

„Taki jest przypadek Francji, której biskupi życzyli sobie, by mogli wprowadzić, obok sposobu tradycyjnego, obyczaj podawania komunii do ręki, udzielając niezbędnej katechezy.”

Taka wersja wydarzeń była podtrzymywana przez lata do tego stopnia, że ją właśnie przedstawiono wiernym Argentyny w 1996 roku:

„Pod koniec 1968 roku Stolica Święta przeprowadziła konsultacje wśród biskupów świata na temat komunii na rękę. Ponad jedna trzecia oceniała ją pozytywnie. W 1969 roku Instrukcja Memoriale Domini ustanowiła, że konferencje Episkopatu mogły, większością dwóch trzecich w głosowaniu, pozwolić wiernym na przyjmowanie komunii do ręki tam, gdzie uznały to za właściwe.”

Po trzecie, niektórzy wielokrotnie nalegali, aby stworzono możliwość wprowadzenia tej praktyki w krajach, w których nie uzyskano wymaganej większości lub przy ustanowieniu nowego biskupa w diecezjach nie spełniających koniecznych warunków przedstawionych przez Rzym. Przykładem pierwszego przypadku jest Hiszpania, gdzie nie wprowadzono tej praktyki w 1970 roku z powodu nieuzyskania dwóch trzecich głosów, ale taka większość została uzyskana, kiedy Konferencja Episkopatu głosowała ponownie w 1975 roku. We Włoszech również nie uzyskano większości w latach 70-tych, jednak praktyka została wprowadzona ostatecznie w 1989. Wreszcie w Argentynie propozycję taka przedstawiano przynajmniej dwukrotnie bez powodzenia, zanim została przyjęta w 1996. Za przykład drugiej metody może posłużyć sytuacja w diecezji Maldonado, w Urugwaju, bezpośrednio po śmierci bp. Corso, w 1987 roku. Nie wydaje się, aby w zamyśle Pawła VI istniała taka możliwość „rewanżu”. Wyjątek od zasady ogólnej dotyczył wyłącznie rozwiązania takich sytuacji, które istniały uprzednio, zaś jeśli nie występowały, należało przedsięwziąć kroki, aby im zapobiec.

Po czwarte, fakty były systematycznie wypaczane, co przekonało wiernych księży i biskupów do zaakceptowania nowej sytuacji podczas, gdy nigdy nie przyłączyliby się oni do praktyki, której Papież by sobie nie życzył. Można by przytoczyć wiele tekstów na ten temat, zwłaszcza tych przeznaczonych do katechez towarzyszących wprowadzeniu praktyki udzielania komunii do ręki opublikowanych w różnych krajach, np. Ciało Chrystusa, opublikowane przez Komisję Liturgiczną Konferencji Biskupów północnoamerykańskich czy El Pan Vivo (Chleb żywy), opublikowany przez Komisję Liturgiczną Konferencji Biskupów Argentyny, szeroko rozpowszechniany we wszystkich parafiach i mający służyć za punkt odniesienia w takich katechezach. Znajdujemy w nim pewną liczbę nieścisłości historyczno-liturgicznych i nie ma żadnego odniesienia do okoliczności, które przyczyniły się do wprowadzenia rytu. Ogólny ton tego dziełka próbuje ukazać to wszystko, co komunia na rękę niesie wiele dobrego, ale nie ostrzega w ogóle przed złymi konsekwencjami i nie informuje wiernych o niebezpieczeństwach przewidywanych w Memoriale Domini. Nie podaje również żadnego argumentu na rzecz komunii przyjmowanej do ust, a taki sposób wydaje się być jedynym dopuszczalnym dla przestraszonych i zaniepokojonych wiernych, którzy nie odważają się przyjąć nowego obrzędu już to z powodu skrupułów, już to przyzwyczajenia i którzy nie korzystają z danej im okazji przyjęcia postawy bardziej dojrzałej i „dorosłej”.

Również Fundamentos – dokument przedstawiony na Zgromadzeniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Argentyny w kwietniu 1996 roku, którego celem było poinformować biskupów o aspektach historycznych, prawnych i liturgicznych tej praktyki, a także wskazać im sposób głosowania, w którym mieli się wypowiedzieć – zawierał liczne podobne nieścisłości.

Ujęcie historyczne padło ofiarą manipulacji zmierzającej do unikania wszelkich wzmianek mówiących, iż praktyka ta była wprowadzona bez zezwolenia, że przetrwała dzięki postawie upartego nieposłuszeństwa wobec zakazów i próśb Stolicy Świętej i że następnie została rozpropagowana w sposób nieuprawniony w miejscach, w których było to absolutnie nieuzasadnione. Wprowadzono w błąd lud Boży ukrywając przed nim, że praktyka, jaką mu proponowano, wywodziła się z nieposłuszeństwa i była rozpowszechniana wbrew jasno wyrażonej woli Papieża, nadużywając jego dobroci. Notabene, co można powiedzieć o głosowaniu opartym na tendencyjnym przedstawieniu faktów i licznych fałszywych informacjach tak, że wielu biskupów nie wiedziało, jaka jest naprawdę sytuacja?

Mniej więcej podobne zafałszowania miały miejsce w ciągu ostatnich lat we wszystkich krajach. Tym niemniej w ostatnim przypadku – wprowadzenia tej praktyki w moim kraju – przedstawiono w sposób zniekształcony nowy aspekt, o który można zapytać, dlaczego nie był poruszany wcześniej. Chodzi o formę kanoniczną zezwolenia.

Najpierw jednak musimy sobie postawić pytanie: przez jaki akt prawny nadawany jest indult? Memoriale Domini nie zawiera żadnego nadania, ponieważ instrukcja ta mówi o prawie ogólnym; nadanie znajduje się w Liście pastoralnym, który ją uzupełnia i który zaczyna się słowami: „W odpowiedzi…”. Instrukcja mówi: Instructio completur, in re pastorali, Epistula qua conceditur Conferentiis Episcopalibus indultum distribuendi fidelibus sacram Communionem in manu („Instrukcję tę uzupełnia list, w którym jest dany Konferencjom Episkopatu indult na udzielanie wiernym Komunii świętej do ręki”). W Liście pastoralnym czytamy zaś: „Ojciec Święty… wyraża zgodę, by każdy Biskup mógł wydać zezwolenie… na wprowadzenie nowego obrzędu…”. Ten list miał być przesłany do tych Konferencji Episkopatu, którym przyznano indult. (AAS).

Kiedy kilka lat później, w 1976 roku Konferencja Episkopatu Hiszpanii poprosiła o indult, Kongregacja Kultu Bożego przesłała jej w odpowiedzi bullę {Prot.} 190/76, w której jest wyraźnie powiedziane: „Z mocy władzy powierzonej przez Najwyższego Pasterza Pawła VI tej Świętej Kongregacji zezwalamy Hiszpanii na praktykę podawania Chleba konsekrowanego do ręki wiernych, zgodnie z przepisami Instrukcji De Modo Sanctam Communionem Ministrandi i załączonym listem adresowanym do Przewodniczących Konferencji Episkopatu” (tzn. listem „W odpowiedzi…”) Pismo to cytuje następnie strony AAS odnoszące się już to do Instrukcji, już to do Listu pastoralnego. Inaczej mówiąc: nawet jeśli List pastoralny nie został wysłany, bowiem zastąpiła go bulla, jest on wyraźnie przywołany.

Jednak dekret (a nie bulla) przesłany Konferencji Episkopatu Argentyny 9 maja 1996 roku, choć podobny w formie, zawiera istotne różnice w porównaniu z bullą przesłaną Hiszpanii. Po pierwsze nie zawiera wyraźnego zezwolenia Stolicy Świętej; dekret zadowala się „podtrzymaniem i potwierdzeniem” decyzji Zgromadzenia Plenarnego Episkopatu w odniesieniu do rezolucji nr 14; ta rezolucja mówi jednak tylko o „zwróceniu się z prośbą o zgodę” do Stolicy Świętej. Po drugie, nie ma w nim wzmianki o Liście pastoralnym „W odpowiedzi…”, jest jedynie odwołanie się do Instrukcji De Modo Sanctam Communionem Ministrandi jako normy, bez cytowania dokładnej nazwy tej Instrukcji i bez odniesień do AAS, ani nawet do Enchiridion Vaticanum. Po trzecie list Konferencji Episkopatu Argentyny przywołuje kanon 455 § 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego.

To ostatnie odniesienie, brak przyznającego zezwolenie indultu i jakiegokolwiek odwołania się do listu „W odpowiedzi…” pozwalały myśleć, że chodzi nie o indult, ale o dekret potwierdzony przez Rzym. Prawodawstwo dotyczące dekretów Konferencji Episkopatu jest określone w kanonie 455 KPK, według którego „Konferencja Episkopatu może wydawać dekrety ogólne jedynie w tych sprawach, w których przewiduje to prawo powszechne…” ustalając, na przykład, że dany przepis będzie obowiązywał z konkretnymi uszczegółowieniami ustalonymi przez Konferencję Episkopatu właściwą dla danego terytorium. W prawie kanonicznym znajdujemy wiele takich przykładów. Oto kilka z nich: określenie, czy chrzest ma być dokonany przez zanurzenie czy przez polanie (k.854); zaaprobowanie tłumaczenia ksiąg liturgicznych (k.838 § 3); możliwość zmiany sposobu zachowania wstrzemięźliwości w piątki (kk.1251, 1253); zredagowanie szczegółowego obrzędu małżeństwa (k.1120); zniesienie lub przeniesienie na niedzielę niektórych świąt (k. 1246 § 2); przepisy dotyczące miejsca wysłuchiwania spowiedzi (k. 964 § 2); określenie wieku bierzmowania, małżeństwa oraz posługi lektora i akolity (kk. 891, 1083 § 2, 230 § 1). Nie jest to przypadek komunii na rękę, ponieważ prawo powszechne, potwierdzone przez Memoriale Domini, nie przewiduje dwóch różnych sposobów udzielania komunii, jak to czyni na przykład w przywołanym powyżej przypadku Chrztu. Jedynym prawnie uznanym jest udzielanie komunii do ust, zaś drugi sposób jest przyznawany przez indult.

Drugim przypadkiem, w którym dekret Konferencji Episkopatu ma moc wiążącego prawa jest taki, w którym to prawo „określa szczególne polecenie (mandatum) Stolicy Apostolskiej”; może być ono dane z własnej inicjatywy (motu proprio) albo na prośbę konkretnej Konferencji Episkopatu. W przypadku, który nas zajmuje, nie ma również polecenia motu proprio, ponieważ nie było inicjatywy Stolicy Świętej, zaś drugi przypadek też nie ma zastosowania, ponieważ Konferencje Episkopatu muszą zwrócić się z zapytaniem, a Rzym, powtórzmy to, udziela zezwolenia indultem, a nie poleceniem do wydania ogólnego dekretu. Te polecenia są zazwyczaj wydawane w sposób niezwykle precyzyjny, który wyklucza wszelką wątpliwość (na przykład Instrukcja Kongregacji Wychowania Katolickiego z 8 marca 1996 roku, skierowana do Konferencji Episkopatu, mówi tak: „Z tą Instrukcją Stolica Apostolska powierza im, w zgodzie z KPK, kanon 455 § 1 specjalny mandat i upoważnia je do wydania, w zgodzie z KPK, kanon 455 § 2 i 3, niezbędnych dekretów ogólnych… Przepisy te będą musiały być uznane przez Stolicę Święta, aby otrzymały moc obowiązującą (p. § 2 cytowanego kanonu) dla wszystkich biskupów kraju”.) W dotyczącej nas kwestii nie istnieje żaden dokument Stolicy Świętej wypowiadający się w ten sposób.

W liście, który przesłał mi proprefekt kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 17 stycznia 1997 roku napisano: „Źałujemy, że zaniedbanie tej Kongregacji spowodowało nieporozumienia co do formy udzielonego zezwolenia. Gdybyśmy dołączyli, jak to było czynione w pierwszych latach po 1969 roku, kopię listu „W odpowiedzi…”, wszystko mogłoby być jasne i o wiele prostsze dla wszystkich”. Nie otrzymawszy tego listu, Konferencja Episkopatu Argentyny postąpiła tak, jakby otrzymała zezwolenie na wydanie ogólnego dekretu przewidzianego w kanonie 455 § 1 KPK i zatwierdziła dekret promulgujący i ustalający datę wprowadzenia praktyki dla wszystkich władz kościelnych Konferencji Episkopatu Argentyny, podczas gdy w rzeczywistości powinna powiadomić każdego biskupa, że został uprawniony, w razie konfliktowej sytuacji w jego diecezji, do podjęcia decyzji zezwalającej na taką praktykę, o ile uznałby to za słuszne. Problem więc odwrócono; biskupi pytali się: „Czy można odmówić wprowadzenia tej praktyki?” podczas kiedy właściwe pytanie brzmiało: „Czy istnieją inne rozwiązania, niż jej wprowadzenie?”.

Czy, gdyby problem był wlasciwie przedstawiony, wszyscy biskupi Argentyny zastosowaliby indult? Dodajmy przy okazji, że to przeoczenie niesie z sobą inne pytanie, o wiele istotniejsze: Jak to jest dokładnie z zezwoleniem indultu, skoro list „W odpowiedzi…” nie został dołączony?

To krótkie spojrzenie na historię pozwala nam dostrzec, jak ciężkie jest to nieposłuszeństwo: ciężkie z powodu materii, której dotyczy; ciężkie z powodu sprzeciwu wobec jasnego, wyraźnego, pochodzącego z woli papieża zalecenia; ciężkiego z powodu swojego rozpowszechnienia; ciężkiego, ponieważ ci, którzy okazali się nieposłuszni, byli nie tylko wiernymi czy księżmi, ale również – często – biskupami, aż po całe Konferencje Episkopatu; wreszcie ciężkiego z powodu oszałamiającego sukcesu, jaki odniosło. Dla wszystkich tych racji musimy stwierdzić, że wprowadzenie i rozpowszechnianie w całym świecie praktyki komunii na rękę było najcięższym nieposłuszeństwem wobec władzy papieskiej w ostatnich latach i my nie możemy wobec niego pozostać obojętni.

Bp Juan Rodolfo Laise

tłum. Tomasz Piotrowicz

__________

Bp Juan Rodolfo Laise (1926-2019), kapucyn, w latach 1971-2001 biskup San Luis w Argentynie. Requiescat in pace!


Zamów “Christianitas” (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj “Christianitas”

wtorek, 8 września 2020

Wyznanie wiary św. Atanazego (Przekład wierszem)

Wyznanie wiary św. Atanazego *

(Przekład wierszem na język polski)

Maurycy hr. Dzieduszycki

W rzędzie najznakomitszych dogmatycznych utworów katolickiego świata, stoi niewątpliwie sławne ono i od wieków w kościelnej liturgii i modlitwach używane "wyznanie wiary" (symbolum) św. Atanazego biskupa aleksandryjskiego i Doktora Kościoła zwane. Ułożone po grecku w pierwszej połowie IV wieku, kiedy Ariusz zaprzeczył Bóstwa Jezusa Chrystusa z takim samym zuchwalstwem, jakie cechuje w naszych czasach owych nieszczęśliwie zaślepionych Straussów i Renanów. Natchniony ów Ojciec wschodniego Kościoła, czynny uczestnik powszechnego Soboru Nicejskiego w r. 325 i kilku innych prowincjonalnych, zmarły po 47 latach nader uciążliwego i pracowitego episkopatu, w r. 373, uposażył chrześcijaństwo licznymi dziełami, które cechuje głębokość nauki, niezwykłe namaszczenie a przy tym styl godny najlepszych czasów Grecji, męski, szlachetny, prosty, wyniosły, jasny a jędrny. Wszystkie te przymioty odznaczają właśnie w wysokim stopniu wspomniane "Wyznanie wiary", gdzie w sposób prawdziwie zadziwiający umiał przedstawić jakby w zwierciadle, zrozumiale dla każdego najgłębsze prawdy o Istocie Jedynego w trzech Osobach Bóstwa, o wzajemnym stosunku tych Osób – o dwóch naturach Chrystusa Pana w jednej Osobie. Jakie dziwo: widzieć to co tak dalece przechodzi wszystkie ludzkie pojęcie, tak krótko i ściśle orzeczonym, tak osobliwie przystępnym temu pojęciu! Sama ta niebotyczna sfera, w którą rzecz się unosi, nadaje jej lubo prozą ułożona, taki urok poezji, że przy swej szlachetnej prostocie a ewangelicznym ustroju i stylu przypomina ci najszczytniejsze ustępy Biblii. Każdy przekład takiego dzieła musi być nader trudnym, bo nie ma tu ani jednego zwrotu, ani jednego wyrażenia zbytecznego, a każdy należy do szczytnej dziedziny teologii, wszystkie zaś wiążą się jak listki róży we wzorową i ujmującą całość. Cóż dopiero chcąc oddać go wiernie wierszami, do jakich przecież nęci, i które niejako podsuwa sama natura tego utworu? Z wielką zatem nieśmiałością lecz w zamiarze ułatwienia tym sposobem spamiętanie tak ważnych dogmatów, odważyłem się spróbować, czy mi się to uda, z tym większą powtarzam nieufnością we własne siły, że dosłowne oddanie takiego tekstu wierszami jest częstokroć prawie niepodobieństwem, a przecież nic a nic nie wolno uronić, wszędzie owszem trzeba koniecznie zostać wiernym tak wzniosłym dogmatycznym orzeczeniom. Czy mi się to (o czym sam pierwszy wątpię) zupełnie powiodło? poddaję pod sąd znawców a mianowicie teologów, gdy zresztą proste porównanie tekstu z moim spolszczeniem wykaże łatwo wartość i zapewne niejedną ułomną stronę onegoż.

"Quicumque vult salvus esse, ante omnia opus est, ut teneat Catholicam fidem" etc.


Ktokolwiek szczerze pragnie dostać się do nieba,
Przede wszystkim mu wiary katolickiej trzeba,
Bo gdy jej nie zachowa ściśle i w całości,
Bez pochyby zatraci swą duszę w wieczności.

Wiara ta jedynego Boga w Trójcy głosi,
A Troistość w Jedności nad wszystko podnosi,
I ani mieszać osób pojedynczych będzie,
Ni przez rozdział istności w grubym zabrnie błędzie.

Inna bowiem osoba Ojca, inna Syna,
I Ducha też Świętego osoba jest inna,
Lecz Ojca, Syna, Ducha, jedna boskość cała,
I odwieczny majestat i równa jest chwała.

Jaki Ojciec, Syn taki i taki Duch Święty,
Żaden z nich nie stworzony, każdy niepojęty,
Niczem nieogarniony, obecnym jest wszędzie,
I jak nie miał początku, końca mieć nie będzie.

Przecież nie trzej wieczyści, nie trzej niestworzeni,
Ani trzej nie znający czasu ni przestrzeni,
Lecz Jeden Wiekuisty, Jeden Niestworzony
I Jeden tylko niczem jest Nieograniczony!

Wszechmoc w Ojcu i w Duchu Świętym jest i w Synie
Wszakże nie trzej Wszechmocni lecz jeden jedynie.
Bogiem czcimy Cię Ojcze, Synu, Duchu Ciebie,
Ależ nie trzy są Bogi, Tyś jedyny w niebie!

Panem Ojciec, Syn Panem i Duch Panem zwany,
Przecież Jeden tylko Pan a nie trzy są Pany!
Bo choć każdą z tych osób wielbim Panem, Bogiem,
To trzech Bogów lub Panów znać jest błędem srogim.

Nikt Ojca przedwiecznego, co włada na niebie,
Nie zdziałał, ani stworzył, ani wydał z siebie.
Syn nie zdziałan, nie stworzon, sam Ojciec go rodzi,
Duch zarówno od Ojca i Syna pochodzi
Więc nie zdziałan, nie stworzon, ani też zrodzony,
Lecz owem pochodzeniem uosobistniony.

Jeden zatem jest Ojciec a nie trzej Ojcowie,
Nie masz trzech Synów, tylko jeden tak się zowie;
Jeden też i Duch Święty, nie w liczbie troistej! –
Świeci więc jako słońce dogmat oczywisty:
Że w uwielbionej wszędzie Trójcy Przenajświętszej
Nikt pierwszy lub pośledni, nikt niższy lub więtszy,
Lecz wszyscy trzej i każdy we własnej osobie
Są, jak równie przedwieczni we wszem równi sobie.

A zatem pod utratą szczęśliwej wieczności
Jedność w Trójcy, a Trójcę mamy czcić w jedności.
Wszakże by pożądane osiągnąć zbawienie
Oraz wierzyć w Jezusa Chrystusa wcielenie
Gdyż katolickiej wiary dogmat niewątpliwy:
Że Syn Boży: Bóg oraz i człowiek prawdziwy.
Bóg: z istności Ojcowskiej przedwiecznie zrodzony,
Człowiek: z istności matki w czasie utworzony. –
Bóg doskonały, ludzkość też w nim doskonała:
Z duszy rozumnej złożon i z ludzkiego ciała. –
Równy Ojcu boskością, ale człowieczeństwem
Niższy, oddaje Ojcu korny hołd z pierwszeństwem.
A chociaż Bóg, a człowiek, jak był Adam w Eden
Nie dwaj przecież Chrystusy, ale Chrystus jeden!
Jeden zaś nie zwróceniem ku ciału Boskości,
Lecz z wzniesieniem do Bóstwa ułomnej ludzkości –
I nie są w nim zmieszane te natury obie,
Lecz skojarzone w jednej mistycznej osobie –
Bo jak każdy człowiek jest duszą i ciałem,
Tak Chrystus jest człowiekiem z Bóstwem doskonałem.
– On-to dla nas umęczon, zwiedził piekieł kraje,
Dnia trzeciego moc śmierci krusząc zmartwychwstaje,
I wstąpił na niebiosa, siedzi na prawicy
Ojca Wszechmogącego przedwiecznej stolicy,
Skąd przyjdzie kiedyś sądzić umarłe i żywe,
A wszyscy ludzie na to przyjście tak straszliwe
W swych ciałach z grobowego powstaną ukrycia,
Aby z czynów całego zdać mu sprawę życia;
Dobrzy będą posiadać Boga nieskończenie,
Złych ogarną wieczyście piekielne płomienie! –

– Tak uczy wiara, a kto się jej stale
Nie trzyma, ten zbawionym nie może być wcale.


Maurycy hr. Dzieduszycki.


Artykuł powyższy pierwotnie ukazał się w "Przeglądzie Lwowskim", Rok pierwszy (1871). Tom I. (Wydawca i Redaktor X. Edward Podolski). Lwów 1872, ss. 270-273.

Przypisy:
(*) Pierwszy, jeśli się nie mylimy, jest to dopiero przekład wierszem na język polski. Dotąd w literaturze naszej nikt pono nie podjął tej pracy. Bo też ona wymaga obok znajomości dokładnej języka, w jakim napisany był symbol, jeszcze znajomości głębokiej nauk teologicznych. Autor pierwszy bez wątpienia z katolickich świeckich u nas pisarzy, dokonał tego z zadziwiającą jak widzimy jasnością rzeczy. Czytając, zdaje się że to oryginalny utwór. Katolickim pisarzom i teologom podajemy sposobność wypowiedzenia tutaj swego zdania.


(Przyp. Red. "Przeglądu Lwowskiego").

niedziela, 6 września 2020

Zapomniane prawdy: Kiedy lepszą stanie się nasza młodzież?

Gdyby kazano mi odpowiedzieć na pytanie: „Kiedy lepszą stanie się nasza młodzież?" — odpowiedziałbym w ten sposób: „Młodzież dzisiejsza wtenczas stanie się lepszą, gdy szkolną naukę religii wesprze dom rodzinny, przykład rodziców". Dzisiejsi rodzice powinni sobie zapamiętać zasadę wychowania: „Największą mądrością jest wychowywać z Chrystusem", bo wtedy — tylko wtedy poprawi się wasza młodzież!

 

Ks. dr Tihamér Tóth, Chrystus-Król, Kraków 1935, s. 106-107

piątek, 4 września 2020

Ks.prof. Stanisław Koczwara: O godne przyjmowanie Komunii Świętej

 

Ks. prof. Manfred Hauke: Maryja jest Współodkupicielką, taka jest wiara Kościoła

Maryja Współodkupicielką? To jak najbardziej zgodne z prawdą i w istocie już dziś wyrażane w nauczaniu Kościoła, mówi ks. prof. Manfred Hauke. W ocenie niemiecko-szwajcarskiego profesora dogmatyki trzeba dziś często sięgać do mariologii św. Jana Pawła II oraz św. Ludwika Marii Grignion de Montfort.

 

Ks. prof. Manfred Hauke to wybitny niemiecki dogmatyk uczący w szwajcarskim Lugano. W rozmowie z konserwatywnym dziennikiem katolickim „Die Tagespost” mówił o wyzwaniach współczesnej mariologii, wskazując zwłaszcza na kwestię tytułu „Współodkupicielka”.

 

Treść używanego od XV stulecia sformułowania „Współodkupicielka” oznacza nic innego, jak tylko szczególną współpracę Maryi w zbawieniu. Nauka ta należy do przekonań wiary Kościoła, co ma swój wyraz zarówno w dokumentach II Soboru Watykańskiego (Lumen gentium 55-62) jak i w Katechizmie Kościoła Katolickiego (964-970). Choć tytuł ten jest sam w sobie w pełni słuszny, to na soborze został pominięty, bo mógłby stworzyć trudności dla protestantów. Protestantom przeszkadza przecież nie tylko tytuł „Współodkupicielka”, ale też nauka o tym, że Maryja współpracowała w dziele zbawienia – powiedział ksiądz profesor.

 

Jak dodał, tego sformułowania kilkukrotnie używał święty papież Jan Paweł II, podobnie, jak tytułu „pośredniczka wszelkich łask”. Według ks. prof. Haukego możliwe jest, że w przyszłości sformułowany zostanie dogmat maryjny o zbawczym zadaniu Maryi, który oprócz współodkupicielstwa traktować też będzie duchowego macierzyństwa, które znajduje swój wyraz w tytule „Matka Kościoła”.

 

Uczony kapłan uważa, że podobny dogmat mógłby zostać przyjęty jednak dopiero wówczas, gdy w Kościele zapanuje moralna jednomyślność co do jego treści, tak jak było to w przypadku dogmatów o niepokalanym poczęciu z 1854 czy o wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny z roku 1950.

 

Kapłan zwrócił też uwagę, że od wielu lat trwają starania o ogłoszenie św. Ludwika Marii Grignion de Montfort Doktorem Kościoła; to właśnie od niego św. Jan Paweł II zaczerpnął swoją dewizę „Totus Tuus”. Według ks. prof. Haukego nie widać żadnych przeszkód, by św. Ludwik Maria rzeczywiście nie został Doktorem, tym więcej, że jego pisma wspaniale podkreślają związek między całkowitym oddaniem się katolików Matce Bożej a tajemnicą Chrystusa i Trójcy Świętej. 

 

Dogmatyk podkreślił też, że w niektórych środowiskach Matka Boża uchodzi dziś za „wroga ekumenizmu”; mowa tu jednak tylko o fałszywym ekumenizmie, bo w istocie jest przecież Maryja „Matką Jedności”, która jest w stanie poprowadzić do Chrystusa to, co zostało podzielone. Jak powiedział św. Ludwik Maria, przypomniał ks. prof. Hauke, nie może mieć Boga za Ojca ten, kto nie ma Maryi za matkę.

 

Źródło: die-tagespost.de


Abp Carlo Maria Viganò: Kościół po Soborze Watykańskim II

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem esej Jego Ekscelencji Athanasiusa Schneidera opublikowany 1 czerwca na portalu „Life Site News”, a następnie przetłumaczony na język włoski przez „Chiesa e post concilio” i zaprezentowany pod tytułem Różnorodność religii nie jest wyrazem woli Bożej ani prawem naturalnym. Studium Jego Ekscelencji streszcza – z jasnością wyróżniająca słowa tych, którzy mówią w sposób zgodny z Chrystusem – zastrzeżenia wobec domniemanej prawomocności korzystania z wolności religijnej, o której teoretyzował Drugi Sobór Watykański, przecząc świadectwu Pisma Świętego i głosowi Tradycji, a także Magisterium Kościoła będącym ich wiernym strażnikiem.

 

Zaleta eseju Jego Ekscelencji polega przede wszystkim na uchwyceniu związku przyczynowego między zasadami sformułowanymi bądź zakładanymi przez Drugi Watykański a ich logicznymi konsekwencjami w postaci odstępstw doktrynalnych, moralnych, liturgicznych i dyscyplinarnych, jakie nastąpiły i rozwijały się stopniowo aż po dziś dzień. Stworzone w kręgach modernistycznych monstrum mogło z początku wprowadzać w błąd, ale tak wzrosło i się umocniło, że dziś prezentuje się takim, jakim jest naprawdę w swojej wywrotowej i buntowniczej naturze. Twór, który począł się w tamtym czasie, jest zawsze taki sam i byłoby naiwnością myśleć, że jego przewrotna natura mogłaby ulec zmianie. Próby skorygowania soborowych ekscesów – przywołujące hermeneutykę ciągłości – okazały się nieudane: Naturam expellas furca, tamen usque recurret [Wpędź naturę widłami, od razu wróci] (Horacy, Epist. I,10,24). Deklaracja z Abu Zabi – i jak trafnie zauważa biskup Schneider, jej pierwsze symptomy z Asyżu – „poczęła się w duchu Soboru Watykańskiego II”, co z dumą potwierdza Bergoglio.

 

Ten „duch soboru” stanowi mandat legalności, przeciwstawiany krytykom przez innowatorów, nie uświadamiając sobie przy tym, że przyznają się tak do błędnego charakteru ich dzisiejszych deklaracji, jak i do mającej je uzasadniać heretyckiej matrycy. Po bliższym przebadaniu kwestii, w historii Kościoła sobór nigdy nie przedstawiał się jako tak wydarzenie historyczne różne od wszystkich innych soborów. Nigdy nie mówiono o „duchu soboru nicejskiego” czy „duchu soboru ferrarsko-florenckiego”, a w szczególności o „duchu soboru trydenckiego”. Tak samo nigdy nie było ery „posoborowej” po Soborze Laterańskim Drugim czy też po Pierwszym Soborze Watykańskim.

 

Powód jest oczywisty: wszystkie te sobory były jednomyślnym głosem Świętej Matki Kościoła, stanowiąc w ten sposób głos Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Co znamienne, ci którzy obstają przy wyjątkowej nowości Drugiego Soboru Watykańskiego trzymają się także heretyckiej doktryny według której Bóg Starego Testamentu przeciwstawia się Bogu Nowego Testamentu, tak jakby pomiędzy Boskimi Osobami Trójcy Świętej mogły istnieć sprzeczności. Oczywiście takie przeciwstawienie – będące rzeczą niemal gnostycką bądź kabalistyczną – pełni funkcję legitymizującą nowy podmiot, będący z własnej woli czymś innym od Kościoła katolickiego i temu Kościołowi przeciwnym. Błędy doktrynalne niemal zawsze zdradzają jakiś rodzaj herezji trynitarnej, dlatego też można je pokonać wracając do głoszenia dogmatu trynitarnego: Ut in confessione verae, sempiternaeque Deitatis, et in personis proprietas, et in essentia unitas, et in majestate adoretur aequalitas (tak, iż wyznając prawdziwie i wiekuiste Bóstwo, wielbimy Osób odrębność, w Istocie jedność i równość w Majestacie).

 

Biskup Schneider przytacza kilka kanonów soborów ekumenicznych, które postulują jego zdaniem doktryny, których akceptacja sprawia trudności. Chodzi na przykład o nakaz zgodnie z którym żydzi powinni odróżniać się ubiorem czy o zakaz służenia żydowskim bądź islamskim panom. Wśród tych przykładów znajduje się także wymóg traditio instrumentorum ogłoszony przez Sobór Florencki, który został potem skorygowany konstytucją aspostolską Piusa XII Sacramentum ordinis. Biskup Athanasius komentuje: „Można słusznie mieć nadzieję i wierzyć, że przyszły papież albo sobór ekumeniczny skoryguje błędne stwierdzenia” Soboru Watykańskiego II. Choć jest to argument podniesiony z jak najlepszymi intencjami, to wydaje mi się, że podważa on gmach katolicyzmu u samych jego podstaw. Jeśli faktycznie przyznamy, że istnieją akty Magisterium, które wskutek zmieniającej się wrażliwości mogą być uchylane, zmieniane lub na przestrzeni czasu interpretowane w sposób odmienny, nie możemy uniknąć popadnięcia w potępienie przedstawione w dekrecie Lamentabili sane exitu. W ten sposób proponować będziemy usprawiedliwienie dla tych, którzy – opierając się na podstawie takiego właśnie błędnego założenia – oświadczyli, że kara śmierci „nie jest w zgodzie z Ewangelią”, zmieniając następnie Katechizm Kościoła Katolickiego. Podążając za taką zasadą można byłoby utrzymywać, że nauczania Piusa IX przedstawione w Quanta cura zostało w pewien sposób skorygowane przez Drugi Sobór Watykański; tak też, jak Jego Ekscelencja żywi nadzieję, że stanie się z deklaracją Dignitatis humanae. Pośród przedstawianych przez niego wielu przykładów żaden nie jest w sobie obarczony ciężkim błędem ani herezją. Fakt, że Sobór Florencki ogłosił, iż traditio instrumentorum jest konieczne dla święceń kapłańskich, w żaden sposób nie przekreślał posługi kapłańskiej w Kościele, skutkując nieważnym udzielaniem święceń. Nie wydaje mi się też, aby kwestia ta – jakkolwiek ważna – prowadziła do błędów doktrynalnych ze strony wiernych, a więc do czegoś, co nastąpiło wyłącznie wskutek ostatniego soboru. Kiedy na przestrzeniach historii szerzyły się różne herezje, Kościół natychmiast interweniował i je potępiał, tak jak to miało miejsce w trakcie Synodu w Pistoi w roku 1786, który w pewien sposób antycypował Drugi Sobór Watykański – zwłaszcza w punktach, w których znosił udzielanie Komunii poza Mszą, wprowadzał język narodowy i znosił wypowiadanie słów Kanonu submissa voce. W jeszcze większym stopniu wówczas, gdy stwarzał teoretyczne podstawy kolegialności biskupów czy ograniczał prymat papieski do zwykłej funkcji duszpasterskiej. Ponowna lektura akt tego synodu wprawia we zdumienie wskutek dosłownego sformułowania błędów, które później – zwielokrotnione – odnajdujemy w przypadku soboru mającego miejsce pod przewodnictwem Jana XXIII i Pawła VI. Z drugiej strony, tak jak Prawda pochodzi od Boga, tak błąd karmiony jest przez Wroga i nim też się żywi; wróg ten nienawidzi Kościoła Chrystusowego i jego serca: Mszy Świętej i Przenajświętszego Sakramentu.

 

W naszym życiu nadchodzi taki moment, w którym wskutek zarządzenia Opatrzności stajemy wobec decydującego wyboru dotyczącego przyszłości Kościoła i naszego zbawienia. Mówię o zrozumieniu błędu, w który wpadł praktycznie każdy z nas, niemal nigdy nie mając przy tym złych zamiarów albo o udawaniu, że się go nie dostrzega bądź o usprawiedliwianiu samego siebie.

 

My także popełniliśmy błąd – jeden z wielu – traktowania naszych rozmówców jako ludzi, którzy mimo różnic w wyznawanej wierze i prezentowanych poglądach są motywowani dobrymi intencjami; jako ludzi, którzy byliby skłonni do skorygowania swoich błędów jeśli otworzyliby się na naszą Wiarę. Wraz z licznymi ojcami soborowymi myśleliśmy o ekumenizmie jako o procesie, zaproszeniu odszczepieńców do jednego Kościoła Chrystusa, bałwochwalców i pogan do poznania jedynego Prawdziwego Boga, a naród żydowski do uznania obiecanego Mesjasza. Jednak od chwili, w której ekumenizm stał się przedmiotem konceptualizacji w komisjach soborowych, został określony w sposób znajdujący się w bezpośredniej sprzeczności wobec doktryny wyrażanej poprzednio przez Magisterium.

 

Myśleliśmy, że pewne ekscesy wynikały jedynie z przesady osób, które dały się porwać entuzjazmowi wobec nowości; szczerze wierzyliśmy, że widok Jana Pawła II otoczonego przez zaklinaczy-uzdrawiaczy, buddyjskich mnichów, imamów, rabinów, protestanckich pastorów i innych heretyków stanowił dowód zdolności Kościoła do gromadzenia ludzi po to, by prosić Boga o pokój, kiedy to autorytatywny przykład takiego działania rozpoczął nikczemną sukcesję mniej lub bardziej oficjalnych (pogańskich) panteonów, aż po chwilę, w której mogliśmy ujrzeć biskupów noszących na swych ramionach nieczystego bożka Pachamamy, skrywanego świętokradczo pod pretekstem jakoby przedstawiał on święte macierzyństwo.

 

Skoro jednak wizerunek piekielnego bóstwa zdołał znaleźć się w Bazylice Św. Piotra, to jest to częścią crescendo od początku przewidywanego przez drugą stronę. Liczni praktykujący katolicy (a być może także większość katolickiego duchowieństwa) żywią dziś przekonanie, że wiara katolicka nie jest już konieczna do zbawienia; wierzą, że objawiony naszym ojcom Jeden Bóg w Trzech Osobach jest tożsamy z bogiem Mahometa. Już dwadzieścia lat temu słyszeliśmy takie głosy powtarzane z ambon i z biskupich katedr, ostatnio słyszymy jednak, że są one z naciskiem potwierdzane przez głos dochodzący z najwyższego Tronu.

 

Dobrze zdajemy sobie sprawę – przywołując sentencję Pisma Świętego: Littera enim occidit, spiritus autem vivificat [litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia (2 Kor 3,6)] – że postępowcy i moderniści doskonale wiedzieli jak w soborowych tekstach ukryć twierdzenia dwuznaczne, które wówczas większości wydawały się niegroźne, ale dziś ukazują całą swoją wywrotową wartość. Tę metodę wykorzystano używając wyrażenia subsistit in: mówienia półprawdy nie po to, by nie urazić rozmówcy (zakładając, że rzeczą godziwą jest przemilczenie Bożej prawdy z szacunku dla Jego stworzenia), ale z tym zamiarem, by użyć pół-błędu, który zostałby całkowicie rozpędzony gdyby proklamowano całą prawdę. Stąd Ecclesia Christi subsistit in Ecclesia Catholica nie określa tożsamości obu, ale istnienie jednego w drugim i – w konsekwencji – także w innych kościołach. Tu właśnie otwiera się możliwość uroczystości międzywyznaniowych, modlitw ekumenicznych i nieuniknionego końca Kościoła koniecznego dla zbawienia, tak w zakresie jedności jak i misyjnej natury.

 

Niektórzy być może pamiętają, że pierwsze spotkania ekumeniczne odbywały się ze schizmatykami ze Wschodu, a z sektami protestanckimi z zachowaniem dużej ostrożności. Początkowo, poza Niemcami, Holandią i Szwajcarią, kraje o tradycji katolickiej nie witały z entuzjazmem uroczystości organizowanych razem z protestanckimi pastorami. Pamiętam, że w tamtym czasie mówiono o usunięciu przedostatniej doksologi z Veni Creator, aby nie urażać prawosławnych, którzy nie akceptują Filioque. Dziś z ambon naszych kościołów recytowane są sury, zakonnice i zakonnicy adorują bożka uczynionego z drewna, słyszymy jak biskupi wypierają się tego, co jeszcze wczoraj wydawało się nam być najbardziej wiarygodnym usprawiedliwieniem tak wielu ekstremizmów.

 

To, czego za namową masonerii i przy użyciu jej piekielnych macek chce świat, to stworzenie religii uniwersalnej o ekumenicznym i humanitarnym charakterze; religii z której wygnany został adorowany przez nas zazdrosny Bóg. Skoro więc tego chce świat, to każdy poczyniony przez Kościół krok w tym kierunku stanowi niefortunny wybór, który obróci się przeciwko tym, którzy myślą, że mogą drwić z Boga. Nadziei na Wieżę Babel nie ożywi globalistyczny plan, którego celem jest anulowanie Kościoła katolickiego i zastąpienie go konfederacją bałwochwalców i heretyków połączonych ekologią i powszechnym braterstwem. Nie ma innego braterstwa niż w Chrystusie i tylko w Chrystusie: qui non est mecum, contra me est.

 

Rzeczą niepokojącą jest to, że tylko niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego wyścigu w stronę otchłani, a także to, że niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności ponoszonej przez najwyższe poziomy hierarchii Kościoła wspierające te antychrześcijańskie ideologie – tak, jakby kościelni przywódcy chcieli sobie zagwarantować odpowiednie miejsce i rolę na platformie ujednoliconego myślenia. Rzeczą zaskakującą jest to, że ludzie uparcie nie chcą badać pierwotnych przyczyn obecnego kryzysu, ograniczając się do ubolewania nad aktualnymi ekscesami – tak jakby nie były one logicznymi i nieuniknionymi konsekwencjami planu przygotowanego kilkadziesiąt lat temu.

 

Skoro Pachamama może być adorowana w kościele, to zawdzięczamy to Dignitatis humanae. Skoro mamy sprotestantyzowaną (a czasem także spoganizowaną) liturgię, zawdzięczamy to rewolucyjnym działaniom prałata Annibale Bugniniego i posoborowym reformom. Skoro podpisano deklarację z Abu Zabi, zawdzięczamy to Nostra aetate. Skoro doszliśmy do momentu w którym decyzje przekazywane są konferencjom episkopatów – nawet jeśli poważnie narusza to konkordat, jak miało to miejsce we Włoszech – to zawdzięczamy to kolegialności i jej zaktualizowanej wersji: synodalności.

 

Dzięki synodalności otrzymaliśmy Amoris laetitia, szukając sposobu zapobieżenia czemuś, co było dla wszystkich od samego początku oczywiste: dokument ten, przygotowany przez imponującą machinę organizacyjną, miał na celu uzasadnienie udzielania Komunii osobom rozwiedzionym i żyjącym w konkubinacie. Tak samo, jak Querida Amazonia zostanie wykorzystana do uzasadnienia kobiet-księży (co niedawno obserwowaliśmy w przypadku „wikariuszki biskupiej” we Fryburgu) oraz zniesienia świętego celibatu. Prałaci, którzy przekazali Franciszkowi swoje Dubia, w mojej ocenie wykazali się tą samą pobożną naiwnością myśląc, że Bergoglio w konfrontacji z rozsądnymi argumentami zrozumie błędy, naprawi heterodoksyjne kwestie i poprosi o przebaczenie.

 

Sobór został wykorzystany do uzasadnienia najbardziej dziwacznych odstępstw doktrynalnych, najśmielszych innowacji liturgicznych i nadużyć pozbawionych wszelkich skrupułów – wszystko to przy milczeniu Władzy. Sobór ten był tak bardzo ponad wszystko wynoszony, że był przedstawiany jako jedyny właściwy punkt odniesienia dla katolików, duchowieństwa i biskupów, zaciemniając doktrynę, której Kościół zawsze nauczał i łącząc ją z odczuciem pogardy; zabraniając odwiecznej liturgii, która przez tysiąclecia karmiła wiarę nieprzerwanego orszaku wiernych, męczenników i świętych. Sobór ten między innymi okazał się jedynym, który przyniósł tak wiele problemów interpretacyjnych i tak wiele sprzeczności względem poprzedzającego go Magisterium. Nie było żadnego innego soboru – począwszy od Soboru Jerozolimskiego po I Sobór Watykański – który nie harmonizowałby z całym magisterium bądź wymagał takiej interpretacji.

 

Ze spokojem i bez kontrowersji wyznaję, że byłem jednym z wielu ludzi, którzy mimo wielu rozterek i obaw – które dziś okazały się całkowicie słuszne – ufali władzy hierarchicznej z bezwarunkowym posłuszeństwem. Po prawdzie myślę, że wielu ludzi – w tym i ja – początkowo nie rozważało możliwości, że zaistnieć może konflikt między posłuszeństwem wobec porządku hierarchicznego a wiernością wobec samego Kościoła. Przyczyną, która sprawiła, że rzeczą namacalną stało się to nienaturalne (a nawet powiedziałbym: przewrotne) oddzielenie Hierarchii i Kościoła, posłuszeństwa i wierności, był z pewnością obecny pontyfikat.

 

W Komnacie Łez przylegającej do Kaplicy Sykstyńskiej, podczas gdy prałat Guido Marini przygotowywał białą rokietę, mucet i stułę na pierwsze pojawienie się „nowo wybranego” papieża, Bergoglio wykrzyknął: Sono finite le carnevalate! [Karnawały się skończyły!], pogardliwie odrzucając insygnia, które każdy papież – aż do tamtej chwili – pokornie przyjmował jako strój wyróżniający Namiestnika Chrystusa. Słowa te zawierały jednak prawdę, nawet jeśli wypowiedziane zostały mimowolnie. 13 marca 2013 opadły maski zasłaniające twarze konspiratorów, w końcu uwolnionych od niewygodnej obecności Benedykta XVI, bezwstydnie dumnych z tego, że udało im się wypromować kardynała ucieleśniającego ich ideały, ich sposób rewolucjonizowania Kościoła, uplastyczniania doktryny, adaptowania moralności, fałszowania liturgii i dowolnego rozporządzania dyscypliną. Wszystko to było w mniemaniu samych uczestników tego spisku logiczną konsekwencją i oczywistym sposobem zastosowania Drugiego Soboru Watykańskiego, osłabionego – ich zdaniem – krytyką wyrażoną przez Benedykta XVI. Największym „afrontem” jego pontyfikatu była liberalna zgoda na celebrację czcigodnej liturgii trydenckiej, której prawomocność została w końcu uznana, kończąc pięćdziesięcioletni okres bezprawnego ostracyzmu. Nie jest kwestią przypadku to, że zwolennicy Bergoglia są tymi samymi ludźmi, którzy postrzegali sobór jako pierwsze wydarzenie nowego kościoła, przed którym istniała stara religia i stara liturgia.

 

Nie ma tu przypadku: to co ci ludzie bezkarnie stwierdzają (wywołując skandal pośród umiarkowanych) jest równocześnie czymś, w co wierzą katolicy, a mianowicie: mimo wszystkich wysiłków związanych z hermeneutyką ciągłości, która poniosła porażkę przy pierwszej konfrontacji z rzeczywistością obecnego kryzysu, rzeczą bezsprzeczną jest to, że począwszy od Drugiego Soboru Watykańskiego budowano równoległy kościół, całkowicie sprzeczny z Kościołem Chrystusowym i na ten Kościół nakładany. Ten równoległy kościół stopniowo zaciemnił obraz Bożej instytucji ustanowionej przez naszego Pana po to, by zastąpić ją fałszywym bytem, odpowiadający pożądanej religii uniwersalnej, o której wpierw teoretyzowali masoni. Wyrażania takie, jak nowy humanizmpowszechne braterstwogodność człowieka, to hasła przewodnie filantropijnego humanitaryzmu kwestionującego prawdziwego Boga; humanitaryzmu horyzontalnej solidarności o niejasnej, spirytualistycznej inspiracji oraz ekumenicznego irenizmu, jednoznacznie potępionego przez Kościół. Nam et loquela tua manifestum te facit [nawet twoja mowa cię zdradza] (Mt 26,73) - to bardzo częste, nawet obsesyjne uciekanie się do słownictwa nieprzyjaciela zdradza identyfikacje z inspirowaną przez niego ideologią, podczas gdy z drugiej strony systematyczne odrzucanie jasnego, jednoznacznego i krystalicznego języka Kościoła potwierdza pragnienie oderwania się nie tylko od katolickiej formy, ale także i od substancji.

 

To, co od lat słyszeliśmy ze strony najwyższego Tronu, wypowiadane w sposób mętny i bez wyraźnych konotacji, odnajdujemy jako rozwinięte w formie prawdziwego manifestu zwolenników obecnego pontyfikatu: demokratyzację Kościoła, już nie poprzez kolegialność wynalezioną przez II Sobór Watykański, ale przez drogę synodalną zainaugurowaną przez Synod ds. Rodziny; zniszczenie kapłaństwa służebnego poprzez osłabianie go wyjątkami wobec kościelnego celibatu i wprowadzenie figur kobiecych o obowiązkach quasi-kapłańskich; milczące przejście od ekumenizmu skierowanego ku braciom oddzielonym do pewnej formy panekumenizmu redukującego Prawdę Jednego Boga w trzech Osobach do poziomu bałwochwalstw i najbardziej piekielnych zabobonów; akceptacja dialogu międzyreligijnego zakładająca relatywizm religijny i wykluczająca misyjne głoszenie słowa; demitologizacja papiestwa, prowadzona przez Bergoglio jako motyw jego pontyfikatu; postępowa legitymizacja wszystkiego, co jest politycznie poprawne: teorii gender, sodomii, małżeństw homoseksualnych, doktryn maltuzjańskich, ekologizmu, imigracjonizmu... Jeśli nie dostrzeżemy, że źródła tych odstępstw znajdują się w zasadach wyłożonych przez sobór, znalezienie lekarstwa będzie niemożliwe. Jeśli nasza diagnoza uparcie, wbrew wszelkim dowodom, wykluczać będzie pierwotną patologię, nie będziemy w stanie przepisać odpowiedniej terapii.

 

Ta operacja intelektualnej uczciwości wymaga wielkiej pokory, przede wszystkim w przyznaniu, że przez dziesięciolecia dawaliśmy się – w dobrej wierze – wprowadzać w błąd przez ludzi, którzy posiadając określoną władzę nie wiedzieli, jak strzec i chronić owczarnię Chrystusa. Niektórzy nie czynili tego po to, by żyć w spokoju, niektórzy z powodu zbyt wielu zobowiązań, inni z wygody, a w końcu byli też i tacy, którzy czynili tak w złej wierze a nawet wskutek nikczemnych zamiarów. Tych ostatnich, którzy zdradzili Kościół, należy identyfikować, brać na bok i zapraszać do zadośćuczynienia, a jeśli nie wyrażą oni skruchy, należy ich wykluczyć ze świętego gmachu. Tak właśnie działa prawdziwy Pasterz, któremu dobro owiec leży na sercu i który ofiarowuje za nie swoje życie. W przeszłości mieliśmy i wciąż mamy zbyt wielu najemników, dla których zgoda ze strony nieprzyjaciół Chrystusa jest ważniejsze od wierności Jego Oblubienicy.

 

Tak, jak z uczciwością i z pogodą ducha sześćdziesiąt lat temu wykonywałem wątpliwe polecenia, ufając, że reprezentują one kochający głos Kościoła, tak dzisiaj z równą pogodą i uczciwością uznaję, że zostałem oszukany. Bycie dzisiaj spójnym poprzez trwanie w błędzie byłoby wyborem nędznym i sprawiłoby, że stałbym się wspólnikiem w oszustwie. Przypisywanie sobie od początku jasności oceny nie byłoby uczciwe: wszyscy wiedzieliśmy, że sobór będzie mniej lub bardziej rewolucją, ale nie mogliśmy sobie wyobrazić, że okaże się tak destrukcyjny, nawet przez wzgląd na tych, którzy powinni byli temu zapobiec. I jeśli do czasów Benedykta XVI mogliśmy wciąż sobie wyobrażać, że zamach stanu przeprowadzony przez drugi sobór watykański (nazywany przez kard. Suenesa „rokiem 1789 Kościoła”) doświadczył spowolnienia, to w tych ostatnich kilku latach nawet ci najbardziej prostoduszni pośród nas zrozumieli, że milczenie z powodu obawy przed schizmą, wysiłek reperowania papieskich dokumentów w duchu katolickim, by zaradzić ich zamierzonej dwuznaczności, apele i dubia skierowane do Franciszka, które wymownie pozostają pozbawione odpowiedzi – wszystko to stanowi potwierdzenie najpoważniejszej apostazji, na którą narażone są najwyższe szczeble hierarchii, podczas gdy lud chrześcijański i duchowieństwo czują, że zostali beznadziejnie porzuceni i są traktowani przez biskupów niemal jako utrapienie.

 

Deklaracja z Abu Zabi jest ideologicznym manifestem idei pokoju i współpracy pomiędzy religiami, który mógłby być tolerowany, gdyby pochodził od pogan pozbawionych światła Wiary i ognia Miłości. Jednak każdy, kto z racji chrztu świętego posiada łaskę bycia dzieckiem Bożym, powinien być przerażony na samą myśl o możliwości stworzenia współczesnej wersji wieży Babel, o zebraniu jednego prawdziwego Kościoła Chrystusa, dziedzica obietnic danych narodowi wybranemu, z tymi, którzy odrzucają Mesjasza oraz z tymi, którzy samą myśl o Bogu w trzech Osobach uważają za bluźnierstwo. Miłość Boga nie zna miary i nie toleruje kompromisów, w innym przypadku nie byłaby po prostu Miłością umożliwiającą pozostawanie w Nim: qui manet in caritate, in Deo manet, et Deus in eo [kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim] (1 J 4,16). Niewielkie znaczenie posiada to, czy jest to deklaracja, czy dokument Magisterium: wiemy dobrze, że wywrotowa mens innowatorów gra takimi drobiazgami szerząc błąd. Wiemy też dobrze, że celem tych ekumenicznych i międzyreligijnych inicjatyw nie jest nawracanie do Chrystusa tych, którzy znajdują się daleko od jedynego Kościoła, tylko rozpraszanie i psucie tych, którzy wciąż wyznają wiarę katolicką – prowadząc ich do przekonania, że rzeczą pożądaną jest wielka, uniwersalna religia łącząca w „jednym domu” religie abrahamowe. To zwycięstwo masońskiego planu przygotowującego nadejście królestwa Antychrysta! To, czy zmaterializuje się to wskutek bulli dogmatycznej, deklaracji czy wywiadu ze Scalfarim na łamach „La Repubblici” posiada niewielkie znaczenie bowiem zwolennicy Bergoglia czekają na jego słowa jako znak, na który odpowiadają serią inicjatyw organizowanych i przygotowywanych od jakiegoś już czasu. A jeśli Bergoglio nie podąża za wskazówkami, jakie otrzymał, szeregi teologów i duchowieństwa gotowe są biadać nad „samotnością papieża Franciszka” jako przesłanką jego rezygnacji (myślę na przykład o Massimo Faggiolim i jednym z jego ostatnich esejów). Z drugiej strony, nie byłby to pierwszy raz, kiedy wykorzystują oni papieża wówczas, gdy zgadza się z ich planami, a pozbywają się go albo atakują, gdy tego nie robi.

 

W zeszłą niedzielę Kościół świętował Najświętszą Trójcę, a w brewiarzu podaje nam do odmówienia Symbolum Athanasianum, obecnie skazane na banicję przez soborową liturgię i zredukowane przez reformę liturgiczną z roku 1962 do dwóch tylko okazji. Pierwsze słowa tego nieobecnego teraz Symoblum pozostają zapisane złotymi literami: Quicumque vult salvus esse, ante omnia opus est ut teneat Catholicam fidem; quam nisi quisque integram inviolatamque servaverit, absque dubio in aeternum peribit – „Ktokolwiek pragnie być zbawiony, przede wszystkim winien się trzymać katolickiej wiary. Której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, ten niewątpliwie zginie na wieki”.

 

+ Carlo Maria Viganò

9 czerwca 2020 r.
dzień św. Efrema

 

źródło: onepeterfive.com

tłum. Jan J. Franczak


Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.