Historia Kościoła to nieustanna walka o własną wierność przesłaniu Chrystusa. Kryzys Kościoła czasów Lutra nie może jednak usprawiedliwiać herezji. Jeśli więc wspominając reformację chcemy cokolwiek świętować, powinniśmy świętować trydencką reakcję na Lutra, a nie bodziec, który tę reakcję wywołał – mówi prof. John C. Rao w wywiadzie dla „Radici Cristiane”
Papież Franciszek wziął udział w obchodach celebrujących „dary Reformacji”. Czy biorąc jednak pod uwagę ostatnie pięćset lat, możemy mówić o „darach”, jak triumfalistycznie napisano we wspólnym komunikacie Światowej Federacji Luterańskiej i Rady Papieskiej do spraw Popierania Jedności Chrześcijan?
Tylko ci, którzy nie czytali Lutra albo chcą ukryć prawdziwe znaczenie jego pism, mogą nazywać „darami” owoce, które wydał jego bunt.
Zacytuję angielskiego historyka Philipa Hughesa, który mówił, czym w rzeczywistości są owe „dary”. „To wszystkie siły antyintelektualne i antyinstytucjonalne, które gnębiły i przeszkadzały Kościołowi średniowiecznemu przez wieki, [...] a zostały wprowadzone i zinstytucjonalizowane w nowym chrześcijańskim Kościele zreformowanym: intronizacja woli jako ludzkiego nadrzędnego prawa, wrogość wobec działań intelektu w kwestiach duchowych i w doktrynie, ideał chrześcijańskiej perfekcji niezależnej od autorytatywnego nauczania Kościoła, ideał świętości osiągalnej tylko poprzez własne działania duchowe, odrzucenie obecności społecznej chrześcijaństwa i człowieka. Są to wszystko nieokrzesane i obskuranckie teorie, które wyrosły z niszczącego zadufania w sobie, wynikającego ze świadomie wybranej ignorancji”.
Ten „triumf woli” jest teraz celebrowany przez jego ofiary. Świętowany i traktowany jak zwycięstwo albo jak „prawdziwe przesłanie” Jezusa Chrystusa.
A jednak kardynał Kasper w swojej książce „Marcin Luter. Spojrzenie ekumeniczne” uznał działanie „ojca” Reformacji za „nową ewangelizację”...
Ta „nowa ewangelizacja” pozbawia swojej racji bytu i autorytetu wszystkie społeczeństwa, nadprzyrodzone i naturalne, powierza definiowanie przesłania Odkupienia i kontrolę życia ziemskiego irracjonalnym, ideologicznym i coraz bardziej materialistycznym wolom, które przechodzą od akceptacji chrześcijaństwa do deistycznego iluminizmu, a następnie do ateizmu teoretycznego lub praktycznego. Kradnąc zdanie historykowi Richardowi Gawthorpowi, powiem, że ta „nowa ewangelizacja” powoli stymulowała i usprawiedliwiała „prometejskie pożądanie władzy materialnej, służące jako napęd wspólny wszystkim nowożytnym kulturom zachodnim”.
Jest to więc owoc diabła.
Luter nie był jednak jedynym człowiekiem, który w czasie kryzysu Kościoła promował szkodliwe idee, byli też Zwingli, Kalwin...
Tak, ci i wielu innych, skłóconych ze sobą nawzajem. Konserwatywny na ich tle Luter, nie wydawał się doceniać konsekwencji logicznych wynikających z jego własnej doktryny. A zwolennicy reformacji musieli znaleźć sposób na doprowadzenie do dominacji własnego modelu protestantyzmu. Szybko odkryli więc, że muszą szukać pomocy w jakimś autorytecie społecznym: z pomocą Elektora Saksonii, innych książąt niemieckich, rad miejskich Szwajcarii, królów angielskich, szlachty holenderskiej, francuskiej, węgierskiej i (przynajmniej przez pewien okres) polskiej, użyli zwykłej siły, aby wprowadzić i utrzymać reformację. Ludność, a także wiele sił zaangażowanych w sprawę albo nie rozumiało, co się dzieje, albo zrozumiało to zbyt późno lub też zinterpretowało po swojemu. Różne wyznania protestanckie prowadziły więc wszędzie tam systematyczną i nieustanną propagandę. To pierwsze europejskie doświadczenie propagowania spójnej ideologii antykatolickiej.
Czy fakt, że w czasach Lutra Kościół nie zawsze był przykładem godnym naśladowania i dochodziło do wielu nadużyć, może usprawiedliwić powstanie herezji luterańskiej?
Niestety historia Kościoła to nieustanna walka o pozostawanie wiernym przesłaniu Jezusa Chrystusa. Od zawsze walczymy z niemoralnymi i antychrześcijańskimi pokusami, często promowanymi przez ich zwolenników jako zgodne z „prawdziwym chrześcijaństwem”. Tak więc Kościół, któremu przeciwstawił się Luter, nie był, ogólnie rzecz biorąc, przykładem do naśladowania i to była główna przyczyna sukcesu, który odniósł protestantyzm. Skorumpowani biskupi, w dodatku niedouczeni w kwestiach teologicznych, nie wiedzieli, co odpowiedzieć albo przechodzili na stronę protestancką po to, aby przejąć włości, którymi zarządzali i stać się zsekularyzowanymi luterańskimi książętami.
Ale przecież fakt, że ówczesny Kościół nie był modelem do naśladowania, nie oznaczał, że trzeba go było zniszczyć. Kryzys Kościoła, owszem, musi leżeć nam na sercu, ale w taki sposób, w jaki leżał na sercu tym, którzy postawili na autentyczną katolicką „reformację”. Byli to święta Katarzyna z Genui, święty Kajetan z Thieny, święty Ignacy Loyola i duża część episkopatu hiszpańskiego, po katolicku „zreformowanego” jeszcze przed Lutrem, i stanowiącego prawdziwy przykład do naśladowania.
Należy pamiętać, że nadużycia w Kościele zawsze są skutkiem oddalenia się od prawdziwej doktryny. A potworności protestantyzmu były czymś jeszcze gorszym – wynikiem uznania za prawdziwą doktryny totalnej i grzecznego podporządkowania się jej.
Mówiąc w skrócie - im lepszym jest się katolikiem, tym lepiej. Im lepszym protestantem, tym gorzej.
Uważa Pan, że Kościół katolicki ma co świętować z okazji 500 lat Lutra?
Można najwyżej świętować fakt, że Kościół, broniąc się przed tsunami Lutra i spółki, nauczył się pogłębiać swoją wiarę i lepiej ją przeżywać. Świętujmy więc reakcję na Lutra, reakcję trydencką, a nie bodziec, który tę reakcję wywołał, a którego nielogiczny rozwój uczynił z chrześcijaństwa kulturę arogancko indywidualistyczną, materialistyczną i w konsekwencji ateistyczną. Kulturę skazaną na śmierć przez naturalistyczny liberalny pluralizm, albo przez fałszywą religię.
John C. Rao to profesor historii na St. John’s University, dyrektor Roman Forum/Dietrich von Hildenbrand Institute, były przewodniczący Una Voce America i autor monumentalnego opracowania historii Kościoła „Black Legends and the Light of the World” [Czarne Legendy i Światło Świata].
Wywiad ukazał się w najnowszym, 118 numerze włoskiego magazynu "Radici Cristiane"
Tekst udostępniamy za zgodą portalu
gdzie został pierwotnie opublikowany