_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

wtorek, 29 lipca 2014

Naga prawda o skromności




Film o skromności, dlaczego jest ona taka ważna. Wypowiedzi młodych mężczyzn o tym jak nieskromnie ubrane kobiety wpływają na nich. Wypowiedzi dziewczyn na temat skromności, wypowiedzi kapłana…

Prawa autorskie : True Faith TV (Gabriel Castillo) http://truefaith.tv

Zapomniane prawdy c.d. - Kościół wobec fałszywych religii w państwie katolicki



Jest to nietolerancja, ale nietolerancja w sferze teorii, właściwa prawdzie, która każdemu, co inaczej trzyma, mówi w oczy: błądzisz. I w tej mierze – rzecz uwagi godna – żadne wyznanie nie jest tak bezwzględne w swej wyłącznej afirmacji, jak katolicyzm. Wszelako ta nietolerancja w teorii godzi się z najzupełniejszą tolerancją w praktyce. Katolik, cieszący się pełnią prawdy, tym większą powinien mieć wyrozumiałość i litość dla tych, co jej nie posiadają. I tylko namiętność ludzka, a nie religia katolicka, mogła czasem doprowadzić do narzucenia przemocą prawdy. Ojciec Święty [Leona XIII] stawia wyraźnie, za św. Augustynem, zasadę: „że nikt przeciwko swej woli nie powinien być zmuszanym do przyjęcia wiary katolickiej”. Więc i uznanie katolicyzmu za religię państwa nie wiąże się, w myśl Kościoła, z prześladowaniem innych wyznań, ale z ich tolerancją. Co więcej, postawiwszy absolutnie prawdziwą zasadę: że państwo powinno mieć państwową religię, i to nie inną, tylko katolicką, sam Ojciec Święty naucza w końcu encykliki Immortale Dei, że w wielu okolicznościach, dla uniknięcia większego zła, z legalnym uznaniem innych wyznań zgodzić się można.

W jakich okolicznościach? Oczywiście, kiedy wielka część poddanych nie chce przyjąć prawdziwej religii, zwierzchność nie może jej narzucić jako religię państwową. Kiedy znów zwierzchność upośledza prawdziwą religię, poddani katoliccy mogą i powinni się domagać równiej wolności wyznań: nie jako zasady, jako stanu rzeczy absolutnie dobrego, ale jako minus malum (mniejszego zła), lub raczej jako części praw należących się prawdzie. Podobnie też, chociaż wolność druku, wolność nauczania i podobne wolności, w absolutnym i nieograniczonym znaczeniu, są fałszywymi i zgubnymi zasadami, jednak w państwie niechrześcijańskim, jakich dziś wiele, gdzie ograniczenia rządowe, zamiast bronić prawdy i cnoty, obracałyby się tylko na korzyść fałszu, godzi się i często trzeba tych wolności się domagać. I nie ma w tym sprzeczności ze sobą, ani dwulicowości: bo prawda, mająca najwyższe prawo, a krzywdę ponosząca, może śmiało powiedzieć: Dajcie mi choć tyle z moich praw, ile błędowi dajecie. Nie uznajecie mnie za prawdę, a więc traktujcie mnie przynajmniej według waszej zasady, na równie z innymi doktrynami i wyznaniami.

Ks. Marian Morawski

Ks. Raymond Blake o zmianach posoborowych



ROZKWIT

W Brighton, 50 lat temu, parafialne życie społeczne po prostu kwitło. Kościół składał się z niewielkich grupek; siedzę w moim gabinecie i jestem otoczony starymi fotografiami w ramkach, przedstawiającymi grupy, które wtedy istniały w parafii: parafialna grupa pływacka, drużyna boksu, piłki nożnej, itp. Było całe mnóstwo zajęć dla młodych ludzi. W działalnosć każdej z tych grup był zaangażowany jeden z czterech kapłanów. Co widać na tych zdjęciach, to zaangażowanie Kościoła w pracę z ludźmi, Kościół traktował ich poważnie, wiedział że zamierzają w przyszłości zostać kapłanami albo ojcami rodzin, kierować biznesem czy działać w związkach. W tamtych czasach święcenia kapłańskie w parafii (albo przynajmniej kleryka z tej parafii) były zjawiskiem występującym dość regularnie. Co prawda nie znalazłem zapisków, ale opowiadano mi, że bardzo prężnie działała lokalna grupa Świętego Wincentego a Paulo, która odwiedzała biedaków w slamsach oraz Legion Maryi, który odwiedzał samotnych wiernych w ich domach. Istniało także Towarzystwo Świadectwa Katolickiego, nie jestem pewien, czy istniało przy parafii, czy tylko przychodzili latem z zewnątrz, aby prowadzić swoje odczyty i pogadanki. W księgach parafialnych można znaleźć również odniesienia do Bractwa Najświętszego Sakramentu, Skautów, Czcicieli św. Agnieszki, Bractwa Ołtarzowego, Związku Matek Katolickich, Towarzystwa Katolickich Policjantów, Pielęgniarek, itp. itd. W tamtych czasach czuć było w parafii ogromny optymizm, pracowniczka socjalna Maria Garson wraz z proboszczem zebrała grupę kobiet, aby opiekować się wiernymi w potrzebie, nazwała ją Zgromadzeniem Sióstr Łaski i Współczucia, organizacja ta obecnie działa w Indiach i kilku częściach Afryki. Istnieje również nadal w Brighton, ale oprócz niej oraz grupy Świętego Wincentego a Paulo po żadnym z pozostałych stowarzyszeń nie pozostał najmniejszy ślad. Podobna sytuacja jest typowa dla większości parafii. Zamiast tego mamy kilka niewielkich "grup dzielenia się wiarą" a udział świeckich ogranicza się do opieki nad finansami, grupy nadzwyczajnych szafarzy Komunii Świętej i grupy lektorów. Podobnych grup nie było dawniej. Zamiast tego byli ministranci i chór parafialny, kunsztownie śpiewający chorały. Jak widać - spontaniczny apostolat świeckich został zastąpiony przez rutynowe rzemiosło świątynne.

ZAMIANA RÓL

Nastąpiła olbrzymia zmiana w zaangażowaniu świeckich: od zwykłych świeckich, uświęcających świat swoim codziennym życiem, bezpośrednio świadczących o Słowie Bożym i spełniających uczynki miłosierdzia - do obecnej sytuacji, w której w centrum liturgii i Kościoła znajdują się głównie świeccy. W praktyce była to bardzo poważna zmiana w eklezjologii. Niektórzy mówią, że sklerykalizowaliśmy laikat i zlaicyzowaliśmy duchowieństwo, może to nieco surowa ocena, ale z pewnością w tamtych czasach ośrodkiem dla wierncyh była świątynia, a nie świat, a rola kapłana zmieniła się z "tego, który uświęca" na "przewodniczącego zgromadzenia".

SOBÓR

Tym, co wpłynęło na powyższe zmiany jest Sobór Watykański Drugi, którego głównym celem, oczywiście, było pogodzenie się ze światem współczesnym, całe jego nauczanie dotyczy dawania ludziom sił do ewangelizowania i głoszenia Chrystusa w świecie. W Europie północnej to - przynajmniej - nie nastąpiło - przeciwnie, skurczyliśmy się jako Kościół. Nasze diecezjalne seminarium duchowne na przykład w roku 1962 podwoiło swoje rozmiary z powodu dużej liczby alumnów, a obecna liczba kleryków nie wypełnia pustki, nawet w starym budynku. Upadek można oczywiście usprawiedliwiać powodami socjologicznymi: kobiety poszły do pracy, telewizja, upadek rodziny, antykoncepcja - to te najpopularniejsze, które się powszechnie podaje. W Kościele za to starannie unika się choćby sugestii, że problem może tkwić wewnątrz samego Kościoła. Hans Kung, w jednej ze swych wcześniejszych, bardziej ortodoksyjnych prac pisze: "Kościół przestaje być Kościołem gdy zaczyna sam sobie prawić kazania" - i to jest przecież dokładnie to, co robiliśmy przez te wszystkie posoborowe lata. Zostaliśmy opętani liturgią, udziałem świeckich w strukturach parafialnych, radach parafialnych, rolą kobiet w Kościele, ekumenizmem, dawaniem "świadectw". Wszystko to jest ważne ale jedynie dla ludzi, którzy są już "zeklezjalizowani", i nie dotyczy bezpośrednio ukazywania innym Bożego oblicza. Pięćdziesiąt lat temu co piąty/szósty wpis w księdze chrztu to był konwertyta, obecnie są to trzy, cztery lub pięć wpisów rocznie, a w wielu parafiach żaden. Nowa Ewangelizacja, która według przekonań wielu osób, podążałaby w ślad za "cudownymi" dokumentami Soboru - po prostu nigdy nie nastąpiła.

PAPIEŻ

Ojciec święty w swojej książce "Duch Liturgii" zauważył, że Kościół zamykający się w sobie podczas celebracji liturgii popada w pewien rodzaj introwersji. Kapłan zwrócony do ludu tworzy spoglądające na siebie towarzystwo wzajemnej adoracji. Jeśli widokiem, który ludzie mają przed oczyma dzień w dzień, niedziela za niedzielą jest widok kapłana za ołtarzem, który zanosi modły do Boga gapiąc się na parafian, ktoś może sobie pomyśleć, że tam właśnie, w tym przypadkowym zgromadzeniu bardziej niźli gdzie indziej, ponad ołtarzem, można znaleźć Boga.

KATECHEZA

Zmiany w liturgii wymusiły inny czynnik - zmiany w katechezie. Dawniej głównym ośrodkiem katechezy nie był tak bardzo Kościół, czy nawet szkoła, jak rodzina. Ks. Paweł opowiadał mi o jakiejś wędrowniczej rodzinie, którą przygotowywał do Pierwszej Komunii i o tym jak dobrze znali stary katechizm. Matka albo babka po prostu przekazały wiarę, którą same otrzymały, ale większość rodzin utraciła pewność siebie, aby to nadal czynić. Zmiany w liturgii pociągnęły za sobią zmiany w dążeniu do katechizowania i rodzice, tak myślę, utracili pewność siebie, przekonanie co do zasad wiary, którą wyznają. W kulturze niepiśmiennych, niezależnych nomadów to się nie zdarzało. Kiedy zostałem wyświęcony, po raz pierwszy usłyszałem pytania: "Czy my wciąż wierzymy w ...?" w odniesieniu do Rzeczywistej Obecności, Czyśćca, Piekła, Życia wiecznego, nieomylności papieskiej, Kościoła Katolickiego, Spowiedzi, Boga Chrystusa, Dziewictwa Maryi, właściwie do każdego aspektu życia katolickiego.

PONOWNE ODKRYWANIE

Jedną z rzeczy, którymi Papież zalecił nam wszystkim się zająć, jest odkrycie bogactwa Drugiego Soboru Watykańskiego, dotarcie raczej do jego tekstów źródłowych aniżeli uwielbianie przeklętego "ducha soboru". Jestem przekonany, że jednym z celów niedawnego Motu Proprio oprócz pojednania z Lefewrystami jest pojednanie dzisiejszego Kościoła z jego przeszłością, pojednanie z jego historią, a najbardziej zwłaszcza - z jego teologią, że wspomnę jeszcze raz niedawno relacjonowany komentarz Abpa Ranjith'a.

CZEGO OCZEKIWAŁBYM OD ŚWIECKICH?

Najważniejsza rzecz dla świeckich to dawanie świadectwa o swoim chrzcie poprzez miłość Boga i bliźniego. Przedsoborowa teologia kładła ogromny nacisk na dążenie do zbawienia własnej duszy poprzez godne korzystanie z sakramentów oraz spełnianie roli zaczynu w społeczeństwie. Osoby w stanie małżeńskim miały w obowiązku dbanie o zbawienie wieczne dusz swoich dzieci, stąd taki nacisk kładziony na staranną edukację i rozwój. W żadnym ze zbiorów przedsoborowej homiletyki nie znajdziemy raczej wypowiedzi o seksie, gdyż - jak mi powiedziano w seminarium duchownym - ta tematyka nie pasuje do delikatnej społeczności wiernych. Grunt, to unikać złego towarzystwa, wykonywać starannie obowiązki swego stanu, swoją pracę zarobkową i pomagać swoim bliźnim. Celem Drugiego Soboru Watykańskiego były "zaręczyny" Kościoła ze światem współczesnym, nie było to nic nowego, a na pewno w Anglii i przypuszczalnie również gdzie indziej. Z pewnością musiało to mieć ogromne znaczenie dla Kościoła przedsoborowego. Co oczywiste, ten pomysł nie narodził się w sali obrad Soboru, ale on był od dawna wdrażany na całym świecie, zanim Sobór wziął go na "tapetę". W naszej diecezji planowano budować nowe Kościoły co każdą milę w mieście, a na wsi - co pięć mil; a dzisiaj przyszłość jest marna i zamiast budować - zamykamy albo łączymy parafie gdzie się tylko da. Problemem jest już nie tylko brak powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, ale nawet brak powołań do sakramentalnego małżeństwa i do nauczania.

Źródło informacji: KRONIKA NOVUS ORDO

Z księgarskiej półki: Ks. Andrzej Zwoliński na tropie polskiej masonerii


ks. Andrzej Zwoliński

POLSKIE ŚCIEŻKI MASONERII

Obrazek Polskie ścieżki masonerii

Wydawca: Wydawnictwo M, Kraków 2014
ISBN: 978-83-7595-869-0
Format: 148x210, s. 288, op. miękka, cena: 31,40 zł

Historia polskiej masonerii i jej tajemnice!

Masoneria zawsze budziła kontrowersje. Ciążyło na niej wiele podejrzeń i wciąż towarzyszą jej liczne teorie spiskowe, związane z zasadą ścisłej tajemnicy lożowej.

Tymczasem polska masoneria była obecna w rożnych epokach historii naszego kraju. Jej odrodzenie się we współczesnej Polsce jest okazją by podjąć polemikę z propagowanymi przez loże ideami. Spotkanie owych myśli i idei może być ubogacające w kontekście kształtowania się życia społecznego w Polsce.

Wszystkie zawarte w książce treści są udokumentowane historycznie. Bogato ilustrowana pozycja prowadzi Czytelnika od historycznych początków wolnomularstwa polskiego przez czasy stanisławowskie, rozbiory, niepodległość, II Rzeczpospolitą, wojnę i emigracje, PRL, aż po czasy współczesne!

Gilbert Keith Chesterton: Dlaczego jestem katolikiem?



Mówiąc dobitnie, odkryłem, że kwestia, czy pozostać przy wierze protestanckiej, w ogóle już nie istnieje. Istniała po prostu kwestia, czy pozostać przy protestanckiej niezgodzie. I w tym momencie stwierdziłem, ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu, że bardzo liczni liberałowie wciąż ochoczo sieją protestancką niezgodę, choć dawno już stracili protestancką wiarę.

Na pierwszej stronie pewnej gazety codziennej ukazał się niedawno artykuł poświęcony Nowej Liturgii; nie żeby miał o niej wiele nowego do powiedzenia. Jego treść sprowadzała się do powtórzenia po raz dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty, że zwyczajny Anglik potrzebuje religii bez dogmatów (cokolwiek to może oznaczać) i że wszelkie spory na tematy kościelne to rzucanie grochem o ścianę, czy to z jednej strony, czy z drugiej. W tym miejscu autor artykułu przypomniał sobie nagle, że nie wolno zrównywać obu stron, bo a nuż zostanie to odebrane jako drobne ustępstwo wobec katolików albo uwzględnienie jakiejś katolickiej racji. Czym prędzej się więc poprawił i w dalszym toku wywodu zasugerował, że choć wiara w dogmaty jest zła sama w sobie, to jednak koniecznie należy wierzyć w dogmaty protestanckie. Zwyczajny Anglik (ta użyteczna postać) mimo niechęci do wszelkich różnic religijnych żywi przekonanie, że jego religia koniecznie musi nadal różnić się od katolicyzmu, uważa bowiem (wedle autora artykułu), że „Brytania jest protestancka tak jak morze jest słone”.

Spoglądając z rewerencją na głęboki protestantyzm pana Michaela Arlena, pana Noela Cowarda albo najnowszego murzyńskiego tańca w Mayfair, czujemy jednak pokusę, by zapytać: „Jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić?” A ponieważ z powyższego cytatu możemy logicznie wywnioskować, że lord Beaverbrook, pan James Douglas, pan Hannen Swaffer i wszyscy ich naśladowcy są w gruncie rzeczy surowymi i nieugiętymi protestantami (zaś protestanci, jak wiadomo, słyną z dociekliwego i zapamiętałego studiowania Pisma, w czym nie przeszkodzi im żaden ksiądz ani papież), możemy sobie pozwolić na interpretację tego stwierdzenia w świetle innego, mniej znanego cytatu. Nie da się wykluczyć, że gdy porównywali protestantyzm do morskiej soli, prześladowało ich mgliste wspomnienie fragmentu, w którym ten sam Autorytet mówił o jednym świętym źródle, pełnym wody żywej, dlatego tak nazwanej, że naprawdę daje życie i zaspokaja pragnienie ludzi; w odróżnieniu od rozmaitych sadzawek i bajorek, bo kto się z nich napije, znowu będzie pragnął. A przytrafia się to niekiedy osobom, które wolą pić słoną wodę.

Być może nazbyt to prowokujący początek dla wyznania moich najgłębszych przekonań, ale z całym szacunkiem trzeba wskazać, że prowokacja wyszła od protestantów. Kiedy protestantyzm z niezmąconym spokojem oznajmia, że sprawuje powszechny rząd dusz w stylu Brytanii panującej nad morzami, wolno odpowiedzieć, że kwintesencja takiej właśnie soli zalega grubą warstwą na dnie Morza Martwego. Protestantyzm przypisuje sobie władzę, jaką w chwili obecnej nie może się poszczycić żadna religia. Od niechcenia zawłaszcza miliony agnostyków, ateistów, hedonistycznych pogan, niezależnych mistyków, badaczy fenomenów parapsychicznych, teistów, teozofów, wyznawców wschodnich kultów i przeróżnych wesołych koleżków żyjących jako te bydlęta, które zginą. Udawanie, że wszyscy ci ludzie są protestantami, to obniżanie prestiżu i znaczenia protestantyzmu. To sprowadzanie protestantyzmu do samej tylko negacji – a sól nie jest negacją.

Przyjmując ów artykuł za probierz obecnych problemów z dokonywaniem wyborów religijnych, stajemy twarzą w twarz z dylematem dotyczącym tradycyjnej religii naszych ojców. Protestantyzm, jak go tu rozumiemy, jest czymś albo pozytywnym, albo negatywnym. Jeśli jest pozytywny, jest bez wątpienia martwy. Na ile stanowił system konkretnych, specyficznych wierzeń, na tyle odszedł do lamusa. Praktycznie nikt dziś nie wyznaje autentycznej doktryny protestanckiej – a już z pewnością nie protestanci. Do tego stopnia stracili wiarę we własną religię, że niemal z kretesem zapomnieli, na czym polegała. Gdyby zapytać współczesnego człowieka, czy zbawienie duszy osiąga się wyłącznie dzięki teologii, czy też dobre uczynki (na rzecz ubogich, dajmy na to) pomagają nam na drodze do Boga, człowiek współczesny odpowie bez wahania, że milsze są chyba Bogu dobre uczynki niż teologia. Byłby najpewniej bardzo zdumiony, gdyby mu powiedzieć, że przez trzy stulecia wiara w samą wiarę cechowała protestantów, podczas gdy wiara w dobre uczynki stanowiła haniebny wyróżnik niegodziwych papistów. Zwyczajny Anglik (aby znów przywołać naszego starego znajomego) nie żywiłby dziś najmniejszych wątpliwości, która strona miała słuszność w długim sporze między katolicyzmem a kalwinizmem – a był to najistotniejszy i najbardziej intelektualny spór, do jakiego kiedykolwiek doszło między katolicyzmem a protestantyzmem. Jeśli zwyczajny Anglik w ogóle wierzy w Boga, a nawet jeśli i nie wierzy, z całą pewnością woli Boga, który stworzył wszystkich ludzi do radości i który chciałby ich wszystkich zbawić, niż Boga, który celowo stworzył niektórych ludzi do nieuchronnego grzechu i nieskończonego cierpienia po śmierci. A na tym właśnie polegał cały spór; i to katolicy wyznawali ten pierwszy pogląd, podczas gdy protestanci wyznawali ten drugi. Człowiek współczesny nie tylko nie podziela, lecz nawet nie pojmuje nienaturalnej odrazy purytanów do wszelkiej sztuki i wszelkiego piękna związanego z religią. A przecież był to autentyczny protestancki protest. Jeszcze w czasach wiktoriańskich protestanckie matrony gorszyły się na widok białej sukni, nie mówiąc już o barwnym ornacie. W każdej praktycznie kwestii, w której tylko Reformacja postawiła Rzym w stan oskarżenia, Rzym został od tamtej pory uniewinniony zgodnym werdyktem całego świata.

Owszem, jest najzupełniejszą prawdą, że w Kościele katolickim tuż przed Reformacją istniało wiele zła prowokującego do buntu. Próżno by jednak szukać takiego zła, które Reformacja naprawiła. Na przykład, na skutek zepsucia klasztorów jakiś bogaty magnat mógł zabawiać się w patrona czy nawet w opata albo korzystać z dochodów należących w teorii do bractwa miłosiernego i ubogiego. Ale jedyne, co uczyniła Reformacja, to pozwoliła temuż bogatemu magnatowi zagarnąć cały dochód, przywłaszczyć sobie cały klasztor, obrócić go wedle fantazji w pałac lub chlew i całkowicie wykorzenić ostatnie wspomnienie ubogiego bractwa. Najgorsze cechy doczesnego katolicyzmu zostały jeszcze pogorszone przez protestantyzm. Ale najlepsze cechy przetrwały jakoś czasy zepsucia; ba, przetrwały nawet czasy reform. Trwają do dziś we wszystkich krajach katolickich, gdzie religia jest barwna, poetyczna i powszechna. Widać je również w praktycznej mądrości, która mogłaby udzielać lekcji psychologom. I do tego stopnia znajdują dziś potwierdzenie, po czterech wiekach osądu, że każda z nich jest naśladowana nawet przez tych, którzy je potępiali. Niestety, naśladownictwo często przeradza się w karykaturę. Psychoanaliza to spowiedź bez bezpieczeństwa konfesjonału; komunizm to ruch franciszkański bez umiarkowania i równowagi Kościoła; zaś amerykańskie sekty, które przez trzy stulecia ciskały gromy oburzenia na papistowski teatr, odwołujący się do zmysłów, teraz „uatrakcyjniają” swoją liturgię, wyświetlając teatralne filmy i kierując promienie różowego światła na głowę kapłana. Gdybyśmy to my używali promieni różowego światła, nie na kapłana byśmy je kierowali.

Rozumując dalej, protestantyzm może być czymś negatywnym. Inaczej mówiąc, może sprowadzać się dziś do nowej i całkiem odmiennej listy zarzutów wobec Rzymu, która tyle tylko ma wspólnego z dawną listą, że nadal jest skierowana przeciw Rzymowi. I tak się właśnie sprawy mają, najogólniej biorąc. Prawdopodobnie to właśnie miał na myśli dziennikarz z „Daily Express”, kiedy oznajmiał, że nasz kraj i nasi rodacy są przesiąknięci protestantyzmem niczym solą. Legenda, że Rzym myli się tak czy owak, nadal żyje i miewa się doskonale, chociaż karykatury odmalowują dziś monstrum o zupełnie innych kształtach. Nawet w tym znaczeniu twierdzenie „Daily Express” jest już przesadą w odniesieniu do współczesnej Anglii, ale nadal tkwi w tym więcej niż ziarno prawdy. Cóż, kiedy jest to prawda, z której uczciwy i autentyczny protestant nie może czerpać specjalnej satysfakcji. Bo też, na dobrą sprawę, jakaż to tradycja, która co drugi dzień lub co dziesięć lat zmienia wersję, uznając, że każda zmiana jest dobra, byle tylko wszystkie te sprzeczne opowiastki były skierowane przeciw temu samemu człowiekowi czy tej samej instytucji? Jakaż to święta sprawa, odziedziczona po przodkach, która sprowadza się do założenia, że powinniśmy wciąż czegoś nienawidzić i tylko w nienawiści pozostawać konsekwentni, a we wszystkim innym możemy sobie pozwalać na dowolną zmienność i dowolny fałsz, nawet gdy chodzi o sam powód naszej nienawiści? Czy mamy na serio zająć się obmyślaniem coraz to nowych przyczyn niechęci wobec innych chrześcijan? Czy na tym właśnie polega protestantyzm, a skoro tak – czy zasługuje on na zestawienie z patriotyzmem lub morzem?

Takim to refleksjom musiałem stawić czoło, gdy zacząłem rozmyślać o kwestiach religijnych, ja, potomek czysto protestanckich przodków, wychowany w protestanckim domu. Protestanckim, co prawda, tylko w potocznym rozumieniu, gdyż w gruncie rzeczy moja rodzina nie była już protestancka, odkąd stała się liberalna. Wyrosłem raczej jako uniwersalista[3] i unitarianin[4], u stóp owego wspaniałego człowieka, Stepforda Brooke’a[5]. O ile w ogóle był to protestantyzm, to najwyżej w znaczeniu negatywnym. Nieraz było to coś całkiem przeciwnego. Na przykład, uniwersalista nie wierzył w piekło i zwykł podkreślać z emfazą, że niebo to szczęśliwy stan umysłu – „usposobienie”. Miał jednak dość rozumu, by dostrzec, że większość ludzi nie żyje ani nie umiera w wystarczająco szczęśliwym stanie umysłu, by mogli za jego sprawą dostać się do nieba. Jeśli niebo jest usposobieniem, na pewno nie jest usposobieniem powszechnie spotykanym; cała masa ludzi miewa iście piekielne humory. Skoro zaś, z braku piekła, nawet oni trafią w końcu do nieba, musi się im przedtem przydarzyć coś innego niż miły charakter. Toteż uniwersalista wierzył w postęp duchowy po śmierci, w karę i zarazem oświecenie. Innymi słowy, wierzył w czyściec, chociaż nie wierzył w piekło. Tymczasem protestantyzm przez całą swoją historię toczył nieustającą wojnę z ideą czyśćca, czyli postępu duchowego w życiu pozagrobowym. Teraz, po latach, uważam, że ze wszystkich tych trzech poglądów najgłębsza prawda zawiera się w doktrynie katolickiej; prawda o woli, stworzeniu i cudownym Bożym umiłowaniu wolności. Ale nawet na samym początku, kiedy ani mi w głowie postał katolicyzm, nie widziałem żadnego powodu, by przejmować się protestantyzmem, który zawsze głosił coś zupełnie przeciwnego niż współczesna doktryna liberalna.

Mówiąc dobitnie, odkryłem, że kwestia, czy pozostać przy wierze protestanckiej, w ogóle już nie istnieje. Istniała po prostu kwestia, czy pozostać przy protestanckiej niezgodzie. I w tym momencie stwierdziłem, ku mojemu bezgranicznemu zdumieniu, że bardzo liczni liberałowie wciąż ochoczo sieją protestancką niezgodę, choć dawno już stracili protestancką wiarę. Nie mam prawa ich osądzać, lecz w moich oczach, wyznaję, zdawało się to zachowaniem paskudnie niehonorowym. Dowiedzieć się, że mówiliśmy o kimś oszczerstwa, odmówić przeprosin i od razu wziąć się za wymyślanie nowej, bardziej przekonującej historyjki – nie było to w moim pojęciu ideałem dobrych manier. Ostatecznie postanowiłem sobie, że ocenię oczernianą instytucję podług jej własnych zalet i wad, i od razu nasunęło mi się pytanie, czemuż to liberałowie są wobec niej tak bardzo nieliberalni? Jaki jest sens tej niezgody, tak stałej i tak nieustępliwej? Sporo czasu minęło, nim znalazłem odpowiedź, a jeszcze więcej czasu minęłoby, gdybym chciał teraz opisywać drogę mojego rozumowania. Doprowadziła mnie ona wreszcie do jedynego logicznego wniosku, zgodnego z doświadczeniem życiowym: mianowicie, że owa instytucja jest znienawidzona jak nic innego na świecie po prostu dlatego, że sama jest jak nic innego na świecie.

Niewiele mam tu miejsca, by wybrać choć jeden fakt spośród tysiąca faktów, które potwierdzają ten wniosek i są też spójne ze sobą nawzajem. Mógłbym wziąć cokolwiek, na chybił trafił, od wieprzowiny po pirotechnikę, aby wykazać, że potwierdza to prawdę zawartą w tej jedynej prawdziwej filozofii; do tego stopnia realistyczne jest przysłowie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Poruszę zatem kwestię niejako podstawową: tę mianowicie, że katolicyzm jest prześladowany stulecie po stuleciu przez irracjonalną nienawiść, która wyszukuje sobie coraz to nowe racje.

Otóż o niemal wszystkich minionych herezjach można powiedzieć, że w oczach ludzkich są nie tylko minione, ale i martwe; czy to w Kościele, czy poza nim, nikt nie widzi dla nich racji bytu, ledwo tylko skończy się moda na ich wyznawanie lub wygaśnie mania religijna. Nikt w dzisiejszych czasach nie pragnie przywrócenia Boskiego Prawa Królów, które pierwsi anglikanie wysuwali jako argument przeciw papieżowi. Nikt nie chce, by powrócił kalwinizm, który pierwsi purytanie wysuwali jako argument przeciw królom. Nikt nie żałuje, że ikonoklastom nie udało się zniszczyć wszystkich dzieł sztuki w Italii. Nikt nie rozpacza, że janseniści nie zdołali zniszczyć wszystkich dramatów we Francji. Nikt, kto wie cokolwiek o albigensach, nie narzeka, że nie nawrócili oni świata na pesymizm i perwersję. Nikt, kto naprawdę rozumie logikę bilardów (skądinąd całkiem miłych ludzi), nie życzyłby sobie, by doprowadzili oni do odebrania wszelkich praw publicznych każdemu, kto nie jest w stanie łaski uświęcającej. „Dominium zbudowane na łasce” to pobożny ideał, ale gdy rozważać go jako nakaz ignorowania policjanta, regulującego ruch na Picadilly, póki się nie dowiemy, czy był on ostatnio u spowiedzi, ideał ten zdaje się cokolwiek jakby nieaktualny. W dziewięciu wypadkach na dziesięć Kościół katolicki bronił rozsądku i umiarkowania przeciw heretykom, którzy nieraz mocno przypominali wariatów. A przecież w każdych czasach ciśnienie błędu napierało z ogromną siłą; błędem karmiły się całe pokolenia, wywierał wpływ tak przemożny, jak szkoła manchesterska w latach pięćdziesiątych XIX wieku lub fabianizm w okresie mojej młodości. Gdy jednak przestudiować wypadki historyczne, okazuje się, że duch czasów zmierzał w złą stronę, podczas gdy katolicy, przynajmniej relatywnie, zmierzali w dobrą. Rozum przetrwa tysiące zmiennych nastrojów.

Tak jak mówię, to tylko jeden aspekt sprawy, lecz pierwszy, który mi się nasunął i który doprowadził mnie do kolejnych. Kiedy ktoś sto razy z rzędu odnajduje właściwą drogę, musi się za tym kryć coś więcej niż przypadek. Wszystkie dowody historyczne byłyby jednak niczym bez dowodów ludzkich, osobistych, wymagających zupełnie innej relacji. Starczy powiedzieć, że ci, którzy znają praktykę wiary katolickiej, stwierdzają nie tylko, że jest ona słuszna, ale że jest słuszna zawsze wtedy, gdy wszystko inne jest błędne. To ona czyni konfesjonał autentyczną ostoją szczerości, gdy świat opowiada nonsensy o spowiedzi. To ona podtrzymuje pokorę, gdy wszędzie wokół wysławia się pychę. Jest oskarżana o sentymentalne miłosierdzie, kiedy świat woli brutalny utylitaryzm; jest oskarżana o dogmatyczną surowość, kiedy świat woli krzykliwy i prostacki sentymentalizm – jak ma to miejsce współcześnie. W miejscu, gdzie spotykają się wszystkie drogi, nie sposób wątpić, że drogi prowadzą w jedną stronę. Człowiek może żywić najróżniejsze poglądy, zazwyczaj uczciwe i nieraz słuszne, co do kwestii, gdzie należy skręcić w labiryncie ścieżek. Ale nie żywi poglądu, że znalazł się w środku; wie o tym.

Aberracje liturgiczne cz. 95 - W Brazylii katolicy w kościele nigdy się nie nudzą



Vieirópolis, Brazylia

poniedziałek, 28 lipca 2014

Kardynał ostrzega przed zniesieniem celibatu




Niemiecki emerytowany kardynał, arcybiskup Walter Brandmüller, były przewodniczący Papieskiego Komitetu Nauk Historycznych, opowiedział się stanowczo po stronie celibatu. Poczuł się zmuszony przypomnieć tradycyjne stanowisko Kościoła po kolejnych rewelacjach związanych z kłamstwami na temat rzekomych poglądów papieża Franciszka.

Kardynał powrócił do oświadczenia Eugenio Scalfariego na temat celibatu. Chodzi o kolejne rewelacje tego idola włoskiej lewicy, które ogłosił sprawozdając po swojemu rozmowę z papieżem Franciszkiem. Był to już trzeci „wywiad” opublikowany przez Scalfariego, od którego odciął się dyrektor biura prasowego Watykanu – ks. Federico Lombardi.

Biblijne podstawy celibatu

„Jako stary profesor, który przez 30 laty nauczał historii Kościoła na uniwersytecie, chciałbym zaprezentować aktualny stan badań w dziedzinie celibatu” – pisze we włoskim dzienniku „Il Foglio” kard. Brandmüller. „Po pierwsze należy zauważyć, że wcale celibat nie został wymyślonym dopiero 900 lat po śmierci Chrystusa. Ewangelie Mateusza, Marka i Łukasza przywołują słowa Jezusa dotyczące celibatu. Mateusz pisze (19,29): I każdy, kto zostawi dom, czy braci, czy siostry, czy ojca, czy matkę, czy dzieci, czy pola dla mojego imienia, sto razy tyle otrzyma i odziedziczy życie wieczne” – przypomina hierarcha.

Kardynał zauważa również, że podobne fragmenty można odnaleźć w Ewangelii świętego Marka (10,29): Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej…, jak i św. Łukasza (19,29): Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym - życia wiecznego.

„Jezus nie odnosi tych słów do mas, ale do tych, których wysłał, by głosili jego Ewangelię i nadejście Królestwa Bożego” – podkreśla duchowny. „Aby wypełnić tę misję należy pozbyć się wszelkich dóbr i uwolnić od więzi międzyludzkich. A ponieważ taka postawa wymaga wyrzeczenia się tego, co przyznane jest człowiekowi jako pewnik, Jezus obiecuje za to odpowiednią nagrodę” – czytamy.

Kardynał wie, że często pojawiają się interpretacje, że owo pozostawienie wszystkiego odnosi się tylko do podróży, w trakcie której uczniowie głosili Ewangelię, natomiast po zakończeniu zadania mieli oni powrócić do swoich rodzin. Jednakże nigdzie nie ma wzmianki o takowych zachowaniach. Tekst Ewangelii wskazuje bowiem na nagrodę w życiu wiecznym, ujętym w kategoriach ostatecznych. „Obecnie wiemy, że Ewangelie zostały napisane pomiędzy 40 a 70 r. po Chrystusie, a jej autorzy zostaliby postawieni w złym świetle, gdyby przypisywali Jezusowi słowa, które nie odpowiadają ich stylowi życia. Jezus bowiem uważał, że ci którzy podejmują udział w jego misji, przyjmują również jego styl życia” – wyjaśnia hierarcha.

Czyż nie wolno nam brać ze sobą niewiasty?

Zastanawiać można się jednak, co oznaczają słowa, napisane przez św. Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian (9,5): Czyż nie jestem wolny? Czy nie jestem apostołem?... Czyż nie mamy prawa skorzystać z jedzenia i picia? Czyż nie wolno nam brać ze sobą niewiasty-siostry, podobnie jak to czynią pozostali apostołowie oraz bracia Pańscy i Kefas? Czy tylko mnie samemu i Barnabie nie wolno nie zarobkować? Czy na podstawie tych pytań i odpowiedzi można uznać za pewnik, że apostołom nie towarzyszyły żony?

Według kard. Brandmüllera retoryczne pytanie postawione przez Apostoła odnosi się do konkretnej sytuacji - ten kto głosi Ewangelię oraz osoba mu towarzysząca powinni żyć na koszt wspólnoty. Kim zatem jest osoba towarzysząca? Użyte przez spisujących Ewangelię greckie wyrażenie “adelphén gynaìka” wymaga wyjaśnienia. „Adelphe” oznacza siostrę. Siostrą tą może być, zgodnie z naszą wiarą, po prostu chrześcijanka. Natomiast „Gyne” oznacza, ujmując najbardziej ogólnie, kobietę, dziewicę, żonę lub narzeczoną. To sprawia, że niemożliwym do udowodnienia jest, aby Apostołowie przebywali w towarzystwie swoich żon. Niezrozumiałym pozostaje dlaczego, zakładając że tak było, określa się taką kobietę jako adelphe – jako siostrę, chrześcijankę. Żony bowiem Apostołowie opuścili dołączając do grona uczniów Pana Jezusa.

Bardziej klarowny wydaje się fragment rozdziału ósmego Ewangelii wg św. Łukasza (8, 1-3): Następnie (Jezus) wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, [udzielając] ze swego mienia. Z tego opisu wynika, że Apostołowie nie mogliby nie pójść za przykładem Jezusa. Dodatkowo – jak zwraca uwagę niemiecki hierarcha – na uwagę zasługują pełne empatii spostrzeżenia św. Pawła dotyczące celibatu oraz abstynencji małżeńskiej Apostołów (1 Kor, 7, 29): Mówię [wam], bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci…, a także: Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jakby się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki. „To oczywiste, że św. Paweł w tych słowach odwoływał się do biskupów i kapłanów. Jego zachowanie również bliskie było temu ideałowi” – czytamy w artykule kardynała.

By udowodnić, że św. Paweł jak również Kościół czasów Apostolskich nie znał instytucji celibatu, przywołuje się list pasterski do Tymoteusza i Tytusa. Rzeczywiście, w pierwszym liście do Tymoteusza (3,2) Paweł wspomina o żonatym biskupie. Fragment ten jest tłumaczony z greki: Biskup więc powinien być mężem kobiety…, co traktuje się jako przykazanie. „Odpowiednia znajomość greki pozwala na uzyskanie następującego tłumaczenia: „Biskup więc powinien być bez zarzutu, mąż jednej żony (i musi być mężem kobiety!!!), trzeźwy, rozsądny, przyzwoity, gościnny, sposobny do nauczania, nie przebierający miary w piciu wina…”. I również w liście do Tytusa możemy przeczytać: Jak ci zarządziłem, [może nim zostać >>kapłanem, czy biskupem<<] jeśli ktoś jest bez zarzutu, mąż jednej żony.

„Są to wskazania mające na celu wykluczenie możliwości wyświęcenia na biskupa człowieka, który po śmierci swojej żony, ponownie się ożenił (bigamia sukcesywna). Ponieważ w tamtych czasach nie postrzegano dobrze wdowców ponownie wstępujących w związki małżeńskie. Taki człowiek nie dawał bowiem gwarancji abstynencji, której biskup lub kapłan powinien przestrzegać. Oryginalna forma celibatu wymaga zatem, by biskup lub kapłan kontynuował życie rodzinne, ale nie wchodził w związek małżeński. Z tego właśnie powodu preferowano wyświęcanie starszych mężczyzn” – przypomina kardynał Walter Brandmüller.

Kontrowersje w czasie największych kryzysów

Niemiecki duchowny zauważa również, że „kwestionowanie instytucji celibatu towarzyszyło zawsze wewnętrznemu gniciu Kościoła, podczas gdy w czasach odnowienia wiary oraz rozkwitu kultury, celibatu przestrzegano”.

W naszych czasach wyjątek od celibatu opiera się na dyspensie przyznanej przez papieża Piusa XII pastorom protestanckim, którzy powrócili do Kościoła Katolickiego i zapragnęli zostać wyświęceni na kapłanów, a mieli już żony. Ta reguła została również zastosowana przez papieża Benedykta XVI dla wielu prałatów anglikańskich, który zgodnie z konstytucją apostolską Anglicanorum coetibus, chcieli wrócić na łono Matki Kościoła.

Przypominając oczywistość istoty celibatu kardynał pyta, czy Kościół jest upoważniony do rezygnacji z oczywistego dziedzictwa apostolskiego? Zauważa, że część duchowieństwa – niestety – poddaje obecnie taką opcję pod rozwagę. Niektórzy wyrażają opinię, że decyzja ta powinna zostać podjęta nie tylko na poszczególnych poziomach Kościoła, ale także w trakcie „generalnych konsultacji”. W ten sposób – według niektórych środowisk – być może nie wśród wszystkich duchownych, ale w niektórych sferach kościelnych, miałby zostać „rozluźniony” obowiązek celibatu, a może nawet całkowicie zniesiony.

Zniesiemy również niedzielę?

W tym kontekście kardynał Brandmüller pyta – czy na podstawie decyzji podjętej na posiedzeniu jakiejkolwiek Rady kościelnej, możliwym byłoby zniesienie „świętości” niedzieli. Ma ona wszak – podkreśla duchowny – „mniejsze oparcie w Biblii, niż celibat”.

Emerytowany kardynał zwraca uwagę, że należy powrócić do biblijnego rozumienia kapłaństwa - nie jest ono przecież formą usług, wykonywaną w imieniu wspólnoty! Kapłan na mocy otrzymanych sakramentów naucza, przewodzi i uświęca społeczność w osobie Chrystusa. „Takie, dobrze zrozumiane i przeżywane kapłaństwo, będzie znowu miało siłę przyciągania młodych” – twierdzi duchowny.


Źródło: „Il Foglio”

malk

Encyklika Piusa XI o pokoju Chrystusowym w Królestwie Chrystusa


Herb Pius IX

Pius XI

ENCYKLIKA


O pokoju Chrystusowym w Królestwie Chrystusa 

Do naszych Czcigodnych Braci Patriarchów, Prymasów, Arcybiskupów, Biskupów i innych Ordynariuszy w pokoju i jedności ze Stolicą Apostolską będących: w sześćsetlecie kanonizacji św. Tomasza z Akwinu! Czcigodni Bracia. Pozdrowienie i Błogosławieństwo Apostolskie


J.E. bp Ryszard Williamson: Plaga kobiecych spodni


Drodzy Przyjaciele i Dobroczyńcy!

Koniec lata nie jest może najlepszym momentem, żeby pisać o kobiecym ubiorze. Z pewnością to raczej na początku niż na końcu ciepłych dni należy skarżyć się na nieskromne stroje - a jednak kilka pań w ciągu tego lata zwróciło się do mnie z pytaniami o kobiety noszące spodnie lub szorty, a sam problem jest szerszy i poważniejszy niż tylko nieskromność, choć przecież nieskromność jest czymś bardzo poważnym.

Na przykład biskup de Castro Mayer zwykł był mawiać, że spodnie noszone przez kobietę są gorsze od mini-spódniczki. Krótka spódnica jest nieskromna i atakuje zmysły, ale spodnie są wyrazem pewnej ideologii i atakują umysł. Rzeczywiście, kobiece spodnie, noszone dzisiaj, czy to długie, czy krótkie, skromne lub nie, obcisłe czy luźne, zwykłe czy tzw. spódnicospodnie, są zamachem na istotę kobiecości, odbiciem radykalnego buntu przeciwko porządkowi ustanowionemu przez Boga. Może w najmniejszym stopniu dotyczy to spódnicospodni, spodni najbardziej przypominających spódnicę (i czasem z nią mylonych). Ponieważ jednak spódnicospodnie odpowiadają regule podziału kobiecego ubioru poniżej pasa na dwie części, dlatego są tylko próbą zamaskowania poważnego nadużycia. Jakiego nadużycia? ("Ekscelencjo, tym razem to naprawdę ksiądz przesadził!")

Na początku Bóg stworzył mężczyznę i kobietę; oboje jako ludzi, ale różnych od siebie; najpierw mężczyznę, potem kobietę (Gen 1, 27; 2, 22); kobietę jako pomocnicę dla mężczyzny (Gen 2, 18); kobietę dla mężczyzny, nie mężczyznę dla kobiety (I Kor 11, 9), "nie mąż bowiem jest z niewiasty, ale niewiasta z męża" (I Kor 11, 8). Zatem nawet przed grzechem pierworodnym Bóg ustanowił różnicę między mężczyzną a kobietą, brak równości oraz zwierzchność mężczyzny nad kobietą dla potrzeb życia społecznego i rodzinnego na ziemi.

Konsekwencją grzechu pierworodnego - grzechu, do którego Ewa przywiodła Adama, a nie na odwrót (I Tym 2, 14) - było m.in. zmiana jej naturalnego i łatwego poddania Adamowi w przykrą dominację, gdyż zwodząc go dowiodła, że musi pozostawać pod władzą... "Pod mocą będziesz mężową, a on będzie panował nad tobą" (Gen 3, 16). Od tego czasu, wraz z przekazywaniem zmazy grzechu pierworodnego potomstwu Adama, na wszystkie jego córki (z wyjątkiem, oczywiście, Najświętszej Maryi Panny) przechodzi to przykre podporządkowanie.

Tak jak w przypadku wszystkich problemów, jakie niesie ze sobą grzech, jedynym prawdziwym rozwiązaniem jest tu łaska Pana Jezusa Chrystusa. Przykładowo w małżeństwach katolickich dominacja mężczyzny nad kobietą, łatwo dostrzegalna we wszystkich kulturach niechrześcijańskich i na nowo powracająca w naszej antychrześcijańskiej kulturze, przez łaskę uświęcającą staje się stopniowo takim podporządkowaniem kobiety mężczyźnie, jakie istniało w Raju przed upadkiem pierwszych rodziców. Leży to w naturze ich obojga i dla obojga jest korzystne.

"Na litość Boską, dajcie nam już spokój z tym Rajem!" - Nowoczesny świat nie przyjmie żadnego z Chrystusowych rozwiązań problemu Adama i Ewy. Stawiając na piedestał idee wolności i równości, nie akceptując jakiejkolwiek nierówności i podporządkowania kobiety mężczyźnie, ten świat zaprzecza istnieniu różnic pomiędzy nimi, a zatem odrzuca porządek, wprowadzony przez Boga do stworzenia, odrzuca potrzebę Odkupienia, odrzuca nawet samo istnienie Boga. Współczesny feminizm jest ściśle związany z czarownictwem i satanizmem.

Te rozważania odwiodły nas daleko od problemu kobiecych spodni. Z pewnością nie każda kobieta, ubierając szorty, świadomie sprzeciwia się Bogu czy swojemu mężowi. Jest jednak świadoma pewnej rzeczy: zdaje sobie sprawę, że przez krój spodnie są czymś innym niż spódnica i że ta różnica między nimi daje jej niejasne odczucie - może pewnego niepokoju czy wyzwolenia, czy też jednego i drugiego naraz... Na czym oparte jest to odczucie?

Ubranie, które okrywa obie nogi oddzielnie, niejako uwalnia dolną, ruchliwą część ciała, umożliwiając dokonywanie szeregu czynności, które w ubraniu takim jak spódnica byłyby dość... dziwaczne. Adam musiał w pocie czoła wykonywać najprzeróżniejsze prace, aby zapewnić żywność swojej rodzinie - jest więc zatem rzeczą zupełnie naturalną, że mężczyzna nosi spodnie. Jeśli kobiecie przyjdzie do głowy pomysł towarzyszenia mężczyźnie w jego zajęciach, spodnie z pewnością umożliwią jej to. Szorty są zewnętrznym, widomym znakiem wyzwolenia kobiety z zastrzeżonego dla niej kręgu prac domowych.

Kobieta czuje się w spodniach niezręcznie, ponieważ nie jest to jej naturalny strój. Jakkolwiek sprawy się mają u różnych gatunków zwierząt, w przypadku człowieka to raczej kobieta chce przyciągać do siebie wzrok mężczyzn niż na odwrót; wystarczy porównać liczbę pism o męskiej i kobiecej urodzie, dostępnych w sprzedaży... Grzech pierworodny zranił naturę ludzką pożądliwością (tj. pożądaniem, które jest wykroczeniem przeciwko prawu [Bożemu]), a szczególnie dotyczy to zmysłów wzroku i dotyku oraz wyobraźni. W kwestii ubiorów wynika z tego, że więcej ciała kobiety powinno być zakryte przed spojrzeniami mężczyzn niż na odwrót. Zatem jak spodnie ułatwiają mężczyznom aktywność, tak luźne spódnice, ukrywające kształt nóg, odpowiadają kobiecej godności i czci. Zakładając emancypujące spodnie, kobieta czuje niezręczność - przynajmniej do czasu, aż jej sumienie przestanie na to reagować - gdyż traci swoją tożsamość oraz godność kobiecą. W jej sumieniu rozbrzmiewa głos Boga Zastępów, ogłaszającego Prawo Mojżeszowe: "Nie oblecze się niewiasta w męskie odzienie ani mężczyzna używać będzie szaty niewieściej, bo obrzydły jest u Pana, kto to czyni" (Powt 22, 5). To spodnie zaś są zwykłym strojem męskim, z powodów, które wyliczyłem powyżej.

Naturalnie, jeśli ktoś zaprzecza istnieniu grzechu pierworodnego, który pobudził męską pożądliwość (Gen 3, 7) i uczynił cięższym podporządkowanie kobiety (Gen 3, 16), to damskie spodnie nie są niczym niewłaściwym, ale zobaczcie wszędzie dookoła siebie konsekwencje zaprzeczania istnienia grzechu pierworodnego! Słodka Polyanna (bohaterka popularnej serii powieści dla dziewcząt - przyp. tłum.) idzie do biura ubrana tak, że w kamieniu krew by się zagotowała, ale biada jej koledze, który nie pozostanie zimny jak głaz, gdyż na podstawie niedawno ustanowionych przepisów (w USA - przyp. tłum.) może ona podać go do sądu! To szaleństwo! Wkrótce firmy i zakłady pracy będą zmuszone żądać solennych deklaracji od kobiet, czy życzą sobie, czy nie, aby się do nich umizgiwano! Ale czegóż można się spodziewać, kiedy kobiety zostały wyciągnięte ze swoich domów? Tę sytuację wykorzystują liberalni mężczyźni, aby oszukiwać kobiety.

Dla porównania weźmy obdarzoną zdrowym rozsądkiem amerykańską starszą panią, która tego lata, podczas rekolekcyj tu w Winonie, powiedziała mi, że wspominając swoją młodość, spędzoną w Kalifornii, dostrzega, że często okoliczności zachęcały ją do noszenia spodni i że teraz tego żałuje - gdyż zdaje sobie sprawę, iż za każdym razem, kiedy je zakładała, jej kobiecość była w jakiś sposób zubażana. Jak powiedział G. K. Chesterton, nie ma nic bardziej niekobiecego od feminizmu. Kobiece spodnie są ważnym składnikiem, być może wręcz przełomowym, feminizmu.

Nie sposób przecenić znaczenia prawdziwej kobiecości. Sprowadza się ona do tego, że kobieta została stworzona przez Boga do macierzyństwa; do wydawania na świat i wychowywania potomstwa; do przekazywania życia, okazywania ciepła, miłości i opieki, do żywienia - tego wszystkiego, co oznacza jej mleko. Funkcja mężczyzn jest inna; są naturalnie niezdolni do macierzyństwa, a od macierzyństwa właśnie zależy, czy staną się naprawdę ludźmi. W wartościowej książce The Flight from Woman (Ucieczka od kobiety) uznany żydowski psychiatra Karol Stern opisuje, jak wśród niezliczonych schorzeń pacjentów z wielkiego miasta, którzy przybywali do jego gabinetu w Toronto, mógł obserwować wzorzec braku kobiecości, który znał z dzieł wybitnych pisarzy nowożytnych, takich jak Goethe, Kartezjusz, Tołstoj czy Ibsen - nie braku kobiet, ale braku prawdziwie kobiecych kobiet, gdyż współcześni mężczyźni, ale także kobiety, depczą kobiecość i właściwe jej cnoty. Szekspir doskonale pokazał to nastawienie w postaci Lady Makbet, archetypie feministki i satanistki:

"Przybądźcie, o wy duchy, karmiciele
Zabójczych myśli, z płci mej mię wyzujcie
I napełnijcie mię od stóp do głowy
Nieubłaganym okrucieństwem! (...)
Zbliżcie się do mych piersi, przeistoczcie
W żółć moje mleko, o wy, śmierć niosące
Potęgi (...)"

(akt I, scena V, w tłum. Józefa Paszkowskiego)

Niebiosa, pomóżcie nam! Wyrywa się kobiecość naszym kobietom, a rezultatem tego jest styl życia zmierzający do samozagłady, do aborcji.

Dziewczęta, bądźcie matkami, a żeby być [dobrymi] matkami, za żadne skarby świata nie pozwólcie nałożyć sobie spodni czy szortów. Jeśli proponują wam jakieś zajęcia, które wymagają noszenia spodni, a którymi zajmowały się też wasze prababki, znajdźcie sposób, żeby robić to jak one - w spódnicach. Jeśli zaś wasze prababki tego nie robiły, to i wy nie róbcie! Ich pokolenie stworzyło ten kraj, wasze pokolenie go niszczy. Oczywiście nie wszystkie kobiety, które zakładają spodnie, niszczą życie, które noszą w swoim łonie, ale wszystkie pomagają w stwarzaniu proaborcyjnego społeczeństwa. Staroświeckość [w wyglądzie] jest dobra, nowoczesność jest samobójcza. Chcecie zatrzymać lawinę aborcji? Zróbcie to, dając przykład. Nigdy nie noście spodni ani szortów. Bp de Castro Mayer miał rację. (...)

Szczerze wam oddany w Najświętszym Sercu Pana Jezusa,

1 września 1991 r.

+ Richard Williamson

(Fragmenty Pisma św. w tłumaczeniu x. Jakóba Wujka SI.)

KOŚCIÓŁ - AKTUALIZACJA (wiersz z 1974 r.)



KOŚCIÓŁ

(Aktualizacja 1974)

Łacina na śmietnik,
Spokój do lamusa,
Śpiewy i krzyki
Podczas Novusa..

Ołtarz odwrócony,
Tak samo jak ksiądz,
Komentator wrzeszczy
Numerację stron.

Balaski wywalone,
Trzeba stać w kolejce
Klękanie się stało,
Nagle staroświeckie

W każdej nawie procesja
- kolejek bez liku
Zbawienie zorganizowane
W pojedynczym pliku

Różaniec niemodny,
Psalmy na tapecie,
O grzechu nie usłyszysz
Prawie wcale przecież

Trza słuchać lektora
Jak z ambonki czyta.
I proszę paciorkami przestać
Od Różańca zgrzytać!

Ksiądz nie zna swojej roli,
Wielkie ma trudności,
Mszę Łacińską umiał,
na pamięć w całości.

Obyśmy już za sobą mieli
Zmian wszelakich ferię,
A na odpuście by zostawili
Nam chociaż loterię.

tłum. z angielskiego MARA 
z forum Krzyż

sobota, 26 lipca 2014

Braki w nowej liturgii pogrzebowej, czyli dlaczego wierni przywiązani są do formy nadzwyczajnej obrzędu chowania zmarłych


Msza Requiem w Saint-Eugène,
paryskiej parafii, w której odprawia się w obu formach rytu rzymskiego
© Gonzague Bridault
Wielokrotnie podejmowaliśmy temat słabnącego znaczenia mszy świętej jako bezkrwawej pamiątki ofiary Krzyża. We francuskim numerze Listu (12 listopada 2013 – nr 413) zwracaliśmy uwagę na fakt, że w formie zwyczajnej rytu rzymskiego chrzest został sprowadzony do ceremonii bardziej „przegadanej” i mniej nasyconej znaczeniami teologicznymi niż chrzest w formie nadzwyczajnej. Nota bene aspekt walki z szatanem i znak zaciągnięcia katechumena pod sztandar Chrystusowy są tam bardzo niewyraźne (1)

Podobna refleksja nasuwa się, gdy spojrzymy na obrzędy chowania zmarłych w formie zwyczajnej. A bardziej jeszcze, gdy zaobserwujemy powszechną praktykę w nowym obrządku, gdzie oto w kontekście spraw ostatecznych tak małą wagę przywiązuje się do głoszenia lex orandi. Tak jakby w ramach nauczania o zmarłych bano się jasno głosić niewygodne prawdy o zbawieniu: o sądzie szczegółowym, Czyśćcu, ryzyku potępienia. Obecnie skupimy się tylko na liturgii, w kolejnym zaś Liście zobaczymy, jak wygląda dziś powszechna praktyka chowania zmarłych.

I – ZARZUCENIE GŁOSZENIA NAUKI O SPRAWACH OSTATECZNYCH

Pod pretekstem „dostosowania do współczesności” posoborowi pasterze niewątpliwie przegapili nadzwyczajną okazję do ewangelizacji: zamiast kultywować coś, co olśniewająco wyróżnia liturgię chrześcijańską na tle zeświecczonego społeczeństwa, hedonistycznego, ukierunkowanego na materializm i zanurzonego w dogorywającym modernizmie, kultowi chrześcijańskiemu odebrali smak estetyczny i teologiczny. Tak jakby Chrystusowe przesłanie w formie nadanej mu w tradycyjnej modlitwie Kościoła było dla dzisiejszego człowieka niemożliwe do przyjęcia z powodu zawartych w nim świętych niedogodności.

„Obrzęd pogrzebu powinien jaśniej wyrażać paschalny charakter śmierci chrześcijanina oraz lepiej odpowiadać warunkom i tradycjom poszczególnych regionów, również co do koloru szat liturgicznych”, głosi artykuł 81. soborowej Konstytucji o liturgii. Oznacza to, że pogrzeb koresponduje z pierwszą odsłoną „misterium paschalnego” – śmiercią. Dziś jednak obserwujemy tendencję do podkreślania tylko ostatniej jego odsłony – zmartwychwstania, z jednoczesnym odsuwaniem na bok słusznej obawy przed sądem szczegółowym i sądem ostatecznym. Stąd też częsta praktyka odprawiania liturgii pogrzebowej na sposób „świąteczny”.

Kto uczestniczy dziś w obrzędach chrześcijańskiego pogrzebu, generalnie odnosi wrażenie, że to świętowanie z okazji przejścia zmarłego do nieba, że odprawiany jest nie tyle pochówek, co „podniebek”! Niektórzy mężowie Kościoła nie wahają się zresztą i sięgają po taki właśnie neologizm mówiąc o religijnym sposobie grzebania, gdyż – jak ogłoszono w miesięczniku diecezji Liońskiej w listopadzie 2009 – „wszyscy zmartwychwstaniemy”! Tymczasem tradycyjnie Kościół wystrzega się kanonizowania ludzi bez wcześniejszej oceny tych, których ciała składane są do ziemi. Doskonale wyraża to liturgia za zmarłych odprawiana w formie nadzwyczajnej. Wszak z jednym wyjątkiem – msza za zmarłe ochrzczone małe dzieci jest mszą świąteczną, na przykład mszą o Aniołach.

Należy jednocześnie wystrzegać się zrzucania na kapłanów całej winy za tę utratę właściwego kierunku. W rzeczywistości często realizują tylko pragnienia, patrz wymagania, bliskich lub czynią ustępstwa na prośbę rodziny zmarłego. „Nade wszystko proszę nie skupiać się zanadto na kwestii śmierci, dobrze?”, lub: „Nie powie ksiądz bardzo smutnego kazania, prawda?”. To niektóre z próśb wyrażanych przez krewnych, niezależnie czy są wierzący, czy nie. O ile postawa taka nie stanowi zaskoczenia w świetle obecnej we współczesnym społeczeństwie, a brzemiennej w skutki tendencji do eliminowania wszelkich widocznych znaków żałoby czy cierpienia, to przecież szkoda, że w sukurs jej idzie liturgia i jej interpretacja.

II – OKROJENIE TREŚCI W RYTUALE I TEKSTACH

Zbyt często występujące zaniechanie solidnego chrześcijańskiego nauczania o śmierci i sprawach ostatecznych, nie jest jedyną przyczyną zatarcia granicy między pogrzebem i złożeniem ostatniego hołdu zmarłemu. W istocie przyglądając się rytuałowi pogrzebowemu, stwierdzamy, że już w samej liturgii otwarta została furtka do odchodzenia od takiego nauczania, zasadniczo przez wymazanie czy usunięcie pewnych treści.

I tak, usunięto cudowną sekwencję Dies irae, która w liturgii tradycyjnej jest śpiewana między graduałem i traktusem, przed Ewangelią. To posiadający wielką moc poemat o Sądzie Ostatecznym, którego najwyraźniej uszy naszych współczesnych nie tolerują:
Dzień ów gniewu się nachyla,
gdy w proch wieki zmiecie chwila,

(...)
Sędzia zasię gdy rozkaże,
co ukryte, to ukaże,
a bezkarnie nic nie zmaże.
(...)
Pomnij, Jezu, miłościwy,
jakoś dla mnie czynił dziwy,
nie gub mnie w tym dniu straszliwym.
Dla mnieś się utrudził, Panie,
krzyża mękę cierpiał za mnie,
miałby trud ten przepaść marnie?
(przekład Anna Kamieńska, cyt. za http://staropolska.pl/tradycja/sredniowiecze/kamienska.html)

Również zniesione zostało cudowne responsorium Libera me, śpiewane przed marami pod koniec mszy za zmarłego:
„Wybaw mnie, Panie, od śmierci wiecznej w tym dniu przerażenia ostatecznym,gdy niebo i ziemia zachwiane w posadach, kiedy przybędziesz, by świat w ogniu badać.Oto stoję drżący na sąd czekający; on nadchodzi i zbliża się gniew.W dniu owym, dniu gniewu, nieszczęścia i nędzy, w dniu pamiętnym i pełnym goryczy:Daj im, Panie, wieczne spoczywanie, niech zajaśnieje im światłość wieczna”.
Wydawać by się mogło, że w nowej liturgii pogrzebowej dzięki nadmiernemu przywoływaniu myśli o pobłażaniu, odpoczynku, a co więcej o „rosie” czy „ochłodzeniu”, których pragną pośród cierpień dusze czyśćcowe, pojawia się rodzaj szacunku dla człowieka. W nowych tekstach mówi się już tylko o „oddaleniu” tych dusz od Boga, innymi słowy wspomina się jedynie o karze oddalenia od Boga, a przemilcza karę piekielną, choćby była tylko duchowa.

Zauważymy to dobitnie, gdy wśród licznego wyboru modlitw proponowanych w Mszale przeanalizujemy ślady modlitw dawnych, które zostały owszem zachowane, lecz w istocie zmienione.

Pokomunia w tradycyjnej mszy za zmarłych brzmiała:
„Prosimy Cię, wszechmogący Boże, spraw, aby dusza sługi Twego (służebnicy Twojej) N., która dzisiaj zeszła z tego świata, przez tę ofiarę oczyszczona i uwolniona od grzechów, otrzymała przebaczenie i wieczny odpoczynek”.
W nowej liturgii zmieniona jest na (2):
„Spraw, Panie wszechmogący, by oczyszczony za sprawą tej ofiary i uwolniony od grzechów sługa Twój, opuściwszy dziś progi tego świata dostąpił wiecznej radości zmartwychwstania”.
Wyrażona expressis verbis prośba o „odpust” została tutaj pominięta, aczkolwiek obecna jest nadal w całościowym wyborze modlitw. Podobnie zniknęło bezpośrednie odniesienie do duszy zmarłego.

Wśród wyboru kolekt ta, którą nowa liturgia zachowała ze mszy tradycyjnej brzmiała:
„Boże, Tobie właściwe jest zawsze litować się i przebaczać. Błagamy Cię pokornie za duszę sługi Twego (służebnicy Twojej) N., której dzisiaj kazałeś odejść z tego świata. Nie oddawaj jej w ręce nieprzyjaciela i nie zapominaj na wieki, lecz rozkaż świętym Aniołom przyjąć ją i wprowadzić do rajskiej ojczyzny, a skoro Tobie zaufała i wierzyła, niech nie cierpi kar piekielnych, lecz posiądzie radość wieczną”.
Przybrała następującą formę:
„Boże, który zawsze się litujesz i przebaczasz, pokornie Cię błagamy za duszę Twojego sługi (Twojej służebnicy) N., której dzisiaj kazałeś odejść z tego świata, a która Tobie zaufała i wierzyła, racz wprowadzić ją do prawdziwej ojczyzny i cieszyć się wiecznym szczęściem.”
Nie został zachowany fragment z modlitwą, która działa wstecz (jako że dla Boga czasu nie ma), pełną słusznej bojaźni Bożej, która jest błaganiem o to, by łaska nie opuściła duszy odchodzącej z tego świata. To od strony teologicznej zapewne zbyt skomplikowane.

III – INNOWACJE W RYTUALE

Nie tylko niektóre fragmenty zostały wymazane, ale pojawiły się też uzupełnienia liturgiczne, które można uznać za nie najszczęśliwsze.

Kremację jako taką można tolerować, czy jednak trzeba było tworzyć specjalne formuły liturgiczne przeznaczone na liturgię w krematorium, „przed spuszczeniem ciała do pieca, lub podczas spuszczania, lub też po” (Rytuał obrzędów pogrzebowych, nr 294) ?

Czy trzeba było wprowadzać, bardzo nieostrożnie, mszę „za dziecko jeszcze nie ochrzczone”?

I tu a propos, często uważa się, że nauka o otchłani, gdzie przebywają zmarłe nieochrzczone dzieci jest dziś odłożona do lamusa. A faktycznie nauka o otchłani jest bardzo pokrzepiającą doktryną teologiczną, a głosi ją szczególnie święty Tomasz, który próbuje doprecyzować, jaki jest stan (naturalne szczęście) dusz dzieci zmarłych bez chrztu. Jest ona dyskusyjna, natomiast Kościół, choć nie podaje żadnych szczegółów na temat „stanu” czy „miejsca” przebywania tych dzieci, mówi przecież jasno w swej nauce o ich niemożności oglądania Boga i równie jasno uczy, że konieczny jest chrzest sakramentalny lub chrzest pragnienia, by dostąpić tej uszczęśliwiającej wizji (por. Innocenty I, Klemens IV, Benedykt XII, Pius XII : „W obecnym stanie rzeczy, nie ma innego sposobu [jak chrzest] na przekazanie tego życia dziecku, które nie włada jeszcze rozumem. Tymczasem stan łaski w momencie śmierci jest absolutnie konieczny do zbawienia. Bez tego nie można dojść do nadnaturalnego szczęścia, do uszczęśliwiającej wizji Boga”, przemówienie z 29 października 1951). Współczesnym dokumentem mającym zgoła odmienną wymowę nie jest nauczanie papieskie, a jedynie studium badawcze przedłożone jako opinia przez Międzynarodową Komisję Teologiczną („Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu”, 19 kwietnia 2007).

Tak czy inaczej msza, jaką proponuje nowy Mszał, niewątpliwie mająca na celu nieść pociechę rodzicom, beztrosko posuwa się dość daleko, sugerując, że msze i modlitwy mogą wpłynąć na wieczny los tych dzieci: „By [rodzice] umieli powierzyć je Twojej miłości”. W istocie nigdy żadna tradycyjna liturgia katolicka nie zakładała chrześcijańskiego pochówku dzieci zmarłych bez chrztu. Nie są one uznane za potępione, lecz nie można ich zaliczyć w poczet chrześcijan. Ani Mszał, ani Rytuał pogrzebowy przed Vaticanum II nie przewidują ceremonii religijnej dla osób nieochrzczonych, dorosłych czy dzieci. Natomiast dzieci ochrzczone, które zmarły nim osiągnęły wiek rozumu są grzebane według ceremoniału, gdzie wyrażona jest pewność niebiańskiej radości, której kosztują ich dusze (na przykład, jak powiedziano wyżej, poprzez odprawienie mszy za anioły: por. Rituale Romanum, tit. 2, c. 6 i 7). Ciała tych dzieci były niegdyś składane w miejscu specjalnie do tego przygotowanym na terenie cmentarza, gdzie można było nie tyle się za nie modlić, ile wzywać ich anielskiej obecności.

Najbardziej znanym dodatkiem pojawiającym się w nowej liturgii pogrzebowej, jest Alleluja we mszach za zmarłych odprawianych w okresie wielkanocnym. A często też w innych okresach liturgicznych, na przykład w refrenie psalmu 26 czy 41: „Pan moim światłem i zbawieniem moim, Alleluja”. Komentując krótko, mniej niestosowne byłoby śpiewanie alleluja w Wielki Piątek, Jezus zaś zamiast zapłakać przy grobie Łazarza, mógłby…

„Okaż swe miłosierdzie, Panie, Twemu zmarłemu słudze. Racz zdjąć z niego karę, na jaką swymi uczynkami zasłużył, mając wzgląd na jego pragnienie pełnienia Twojej woli”, powiada liturgia tradycyjna. Śmierć sama w sobie niesie wielką naukę. Tak się składa, że dla znacznej większości współczesnych nam ludzi pogrzeb w kościele to już jedna z ostatnich okazji, by uczestniczyć w katolickiej ceremonii i usłyszeć nauczanie Kościoła. W tej sytuacji treści, jakie mogą tu usłyszeć powinny dotyczyć życia ludzkiego i jego kresu, powinny traktować o „powołanych i wybranych”, o sądzie Bożym, o miłosierdziu, które wypływa z Ofiary Chrystusa, o wiecznej drodze dusz opuszczających ten świat: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie”. Jest to więc wyjątkowa i jakby ostatnia szansa, jaką dziś mamy, szansa nauczania i ewangelizowania.

Tymczasem wcale nie wydaje nam się przesadne stwierdzenie, że dzisiaj faktycznie dominujący wydźwięk pogrzebu to: raj dla wszystkich i to natychmiast! To wielka szkoda dla dusz, to też tłumaczy, dlaczego wielu wiernych pragnie przywrócenia nadzwyczajnej mszy za zmarłych, dla siebie, swych rodzin i przyjaciół.

PRZYPISY:

(1) W zwykłym chrzcie egzorcyzmy i rytuał równoznaczny z egzorcyzmem niemal zaniknęły, jak również przepiękny i prastary gest kapłana, który kładzie na dziecku etolę, by przeprowadzić je przez próg kościoła.
(2) Przedstawione tu tłumaczenie z języka francuskiego niektórych modlitw niekoniecznie dosłownie oddaje ich treść znaną w liturgii w języku polskim.

Źródło informacji: PAIX LITURGIQUE

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.