Ataki prasowe na kard. Ottavianiego, zwłaszcza ze strony prasy komunistycznej i liberalnej, potwierdziły, że był on najważniejszą postacią pierwszej części soboru.
W trakcie pierwszych trzydziestu ośmiu zgromadzeń II Soboru Watykańskiego nie było z pewnością osoby, która zyskałaby taki rozgłos jak uczony, błyskotliwy i wytworny sekretarz najważniejszej kongregacji rzymskiej – Świętego Oficjum – kard. Alfred Ottaviani. I nie ma żadnej przesady w twierdzeniu, że zdecydowana większość komentarzy prasowych na jego temat była mu stanowczo nieprzychylna, niekiedy do stopnia graniczącego z histerią.
W czasie pomiędzy uroczystym otwarciem soboru 11 października a ogłoszeniem 8 grudnia w kaplicy papieskiej przerwy w jego obradach komunistyczne gazety we Włoszech nie ustawały w atakach prasowych na kardynała. Wkrótce dołączyła do nich zawodowa prasa antyklerykalna, a zwłaszcza rzymski „L’Espresso”, który 2 grudnia zamieścił na pierwszej stronie wielki nagłówek reklamujący artykuł, który wyjaśnić miał la sconfitta di Ottaviani – ‘klęskę Ottavianiego’. Artykuł ten, być może najważniejszy i najbardziej znaczący spośród tekstów wymierzonych w kardynała, napisany został przez byłego katolika. Jak można było oczekiwać, również nasze „Time” i „Newsweek” przyłączyły się do chóru niezadowolonych. W tekstach niezwykle podobnych pod względem ilości nieścisłości i złej woli starano się na wszelkie możliwe sposoby przekonać najbardziej podatną na wpływ część amerykańskiej opinii publicznej, że kard. Ottaviani uważany jest, lub przynajmniej powinien być, za całkowicie niereprezentatywnego członka kolegium kardynalskiego.
Każdego bezstronnego obserwatora zjawisko to powinno skłonić do refleksji. Oczywiście należało oczekiwać, że komunistyczne gazety, jak „L’Unitŕ” i „Il Paese” będą robić co tylko w ich mocy, by przeciwstawiać się wpływowi każdego lojalnego i skutecznego rzecznika Kościoła katolickiego. „L’Espresso” zazwyczaj usiłuje dyskredytować duchownych. Również „Time” poszczycić się może długim i wyjątkowo mało chwalebnym rejestrem wrogości okazanej kard. Ottavianiemu.
Nie wyjaśnia to jednak nawet w przybliżeniu liczby i gwałtowności ataków prasowych skierowanych przeciw niemu podczas dni poprzedzających otwarcie soboru, w trakcie samych sesji i w dniach następujących bezpośrednio po jego przerwaniu. Jeśli chcemy poznać prawdziwe powody tej zorganizowanej nagonki, powinniśmy poszukać motywów innych niż jedynie zwyczajowo niechętny stosunek gazet do kard. Ottavianiego (...). Przede wszystkim należy zaznaczyć, że w charakterze czy kwalifikacjach kardynała nie ma niczego, co mogłoby jakoś wyjaśniać ową złą prasę, jaką miał w trakcie soboru. Kościół katolicki szczęśliwie posiada w swych szeregach wielu wybitnych pod względem intelektualnym członków hierarchii – wątpię jednak, czy któregokolwiek z ojców soborowych można by określić jako wykształconego lepiej niż kardynał sekretarz Świętego Oficjum. Jest on doświadczonym i błyskotliwym wykładowcą, którego praca z zakresu publicznego prawa kościelnego jest standardowym tekstem, (...) znanym na każdym uniwersytecie świata, na którym przedmiot ten jest wykładany. Był on również jednym z najbardziej błyskotliwych zastępców sekretarza stanu w XX wieku. Jego erudycja w dziedzinie teologii, zwłaszcza w zakresie fundamentalnej teologii dogmatycznej, jest niezrównana.
Będąc człowiekiem niezwykle uprzejmym, kard. Ottaviani ma co najmniej tylu przyjaciół wśród amerykańskich kapłanów i członków amerykańskiej hierarchii, co każdy inny kardynał Kurii Rzymskiej. Jest zawsze życzliwy, zawsze przystępny. Ponadto, cicho i bez fanfar, kard. Ottaviani poświęcał wiele swego czasu i środków na poprawę warunków życia ubogich chłopców i dziewcząt z Borgo. Wraz ze swoim starym przyjacielem, śp. kard. Borgongini-Duca, utrzymywał obok budynku Świętego Oficjum instytucję dbającą o wypoczynek oraz poprawę warunków materialnych i duchowych tych dzieci. Wspiera również dom dla ubogich dziewcząt, Oazę Św. Rity w Fascati.
Jak więc widzimy, ataki komunistycznej i antykatolickiej prasy skierowane przeciw kard. Ottavianiemu były całkowicie bezpodstawne – nie sposób zarzucić mu ani braku miłosierdzia, ani braku kwalifikacji intelektualnych, ani wreszcie braku cech charakteru niezbędnych dla piastowania zajmowanego przez niego stanowiska.
Ataki skierowane przeciwko kardynałowi przez gazety rodzaju „L’Espresso”, „Il Paese” czy „Time”, brały się po prostu z tego, że wypełniał on, z widocznym powodzeniem, obowiązki wynikające z piastowania dwóch stanowisk, na które został mianowany przez Jana XXIII. Kardynał Ottaviani jest sekretarzem Kongregacji Św. Oficjum oraz kardynałem przewodniczącym teologicznej komisji przygotowawczej na II Sobór Watykański.
To Jan XXIII wyznaczył kard. Ottavianiego na stanowisko sekretarza Świętego Oficjum. Należy jednak pamiętać, że kardynał był rzeczywistą głową tej najbardziej wpływowej kongregacji rzymskiej od 1935 r., kiedy to mianowany został asesorem Świętego Oficjum po wyróżniającej służbie w charakterze zastępcy sekretarza stanu. Nominacji w 1935 r. dokonał papież Pius XI. W roku 1953, kiedy Ottaviani wyniesiony został do godności kardynalskiej, zmienił stanowisko z asesora na drugiego sekretarza. Pierwszym sekretarzem był wówczas kard. Pizzardo.
Tak więc od 1935 r., przez 28 najbardziej burzliwych lat w historii Kościoła katolickiego, nazwisko kardynała związane było z Kongregacją Świętego Oficjum. W okresie tym opublikowanych zostało kilka książek, które zasłużyły na dezaprobatę ze strony Stolicy Apostolskiej i stosownie do tego zostały potraktowane. Niektóre z nich umieszczono na indeksie, inne wycofano z obiegu. W niektórych przypadkach opublikowano ostrzeżenia przed czytaniem pozycji sprzeciwiających się doktrynie Kościoła katolickiego, w innych upomnień udzielano prywatnie. Nierzadko ucierpiała przy tym miłość własna autorów. Bez wątpienia niechęć niektórych dysydenckich pisarzy i wykładowców do kard. Ottavianiego wytłumaczyć można tym, że był on w owym czasie jedną z czołowych postaci Świętego Oficjum. Taki sam jest powód negatywnego nastawienia do niego prasy komunistycznej i liberalnej.
Ottaviani – wróg „nowej teologii”
Nikogo nie trzeba przekonywać do istnienia w dzisiejszym świecie agresywnie antykatolickej prasy, która, choć nie jest dogmatyczna w tym sensie, co dawne „Menace” czy „Fellowship Forum”, chętnie widziałaby jednak, jak Kościół katolicki zmienia podstawy swego nauczania i stosunek do innych organizacji religijnych. Rozkoszują się one perspektywą, że w taki czy inny sposób Kościół katolicki mógłby wyrzec się w przyszłości stanowiska określonego w Lamentabili sane exitu, w Pascendi dominici gregis czy przysiędze antymodernistycznej. Gazety tego rodzaju są oczywiście zawsze gotowe do przyklaskiwania ludziom wewnątrz Kościoła, co do których przekonane są, że podzielają ich odczucia. Gotowe są też skierować całą swą machinę propagandy przeciw człowiekowi, którego uważają za przeszkodę w realizacji swych celów.
Kard. Alfred Ottaviani jest dla pism tego rodzaju naturalnym celem ataków. Mówiąc słowami prawa kanonicznego: „Congregatio Sancti Officii, cui ipse Summus Pontifex praeest, tutatur doctrinam fidei et morum”. Człowiek, który jako asesor, zastępca sekretarza i wreszcie sekretarz tej kongregacji pracował dla trzech papieży nad ochroną czystości i integralności wiary przez niemal 28 lat, jest siłą rzeczy niepopularny wśród tych, którzy chcieliby widzieć zmiany w doktrynie katolickiej. Ataki skierowane przeciwko kardynałowi stanowią więc w gruncie rzeczy dowód na to, że przez ostatnich 28 lat naprawdę dobrze wykonywał swoją pracę.
Skoro kard. Ottaviani zasłużył sobie na niechęć pism takich jak „L’Espresso” czy „Newsweek” swą ofiarną służbą Kościołowi katolickiemu w Kongregacji Świętego Oficjum, nie dziwi fakt, że taką samą reakcję wywołała jego praca na stanowisku kardynała przewodniczącego teologicznej komisji przygotowawczej na II Sobór Watykański. Komisja teologiczna, tak jak inne komisje przygotowawcze i sekretariaty, powołana została latem 1960 r., po zakończeniu pracy przez komisję przedprzygotowawczą. Kard. Ottaviani zgromadził członków swojej komisji w październiku tego samego roku, na miesiąc przed rozpoczęciem prac pozostałych komisji przygotowawczych. Po starannym i szczegółowym zbadaniu postulatów przedstawianych przez biskupów, uczelnie, kongregacje, urzędy i trybunały Kurii Rzymskiej komisja teologiczna przystąpiła do sporządzenia wstępnego schematu, który miał być przedstawiony najpierw komisji centralnej, potem Ojcu Świętemu, a na koniec soborowi. Końcowe spotkanie całej komisji teologicznej odbyło się w marcu 1961 r.
Ani kardynał przewodniczący, ani członkowie i doradcy komisji nie byli na tyle naiwni, by wyobrażać sobie, że efekt ich pracy zostanie przyjęty przez sobór bez poprawek. Mieli całkowitą świadomość że przedstawiają jedynie szkice dokumentów, które przed ostatecznym ogłoszeniem przez sobór jako definitywny wyraz nauki katolickiej, będą poddawane modyfikacjom i radykalnym zmianom.
Krzykliwa opozycja i potok obelg miotanych przeciwko kard. Ottavianiemu dowodzą, że praca komisji teologicznej została w zasadzie uwieńczona sukcesem. Gdyby komisja pod kierownictwem kardynała przedstawiła w swych postulatach elementy „nowej teologii”, odrzuconej przez encyklikę Piusa XII Humani generis, zarówno ona, jak i jej przewodniczący staliby się bożyszczami komunistycznej i liberalnej prasy. Gdyby jednak nauczanie takie znalazło się w dokumentach opracowywanych przez papieską komisję teologiczną, tak ona, jak i jej przewodniczący winni byliby przestępstwa przeciwko czystości i integralności doktryny katolickiej.
Przed zakończeniem pierwszej części II Soboru Watykańskiego papież Jan XXIII mianował członków nowej komisji, która miała być odpowiedzialna za koordynację prac w okresie pomiędzy zakończeniem pierwszej części soboru (8 grudnia 1962 r.) a rozpoczęciem drugiej (8 września 1963 r.). Odnosząc się do nowej komisji, znany i szanowany kapłan amerykański powiedzieć miał (wedle agencji informacyjnej NCWC News Service): „Ustanowienie przez papieża specjalnej komisji koordynującej nanoszenie poprawek podczas długiej przerwy w obradach soboru oznacza, że teologia kontrreformacji nie będzie w stanie wywrzeć wpływu na [ostateczny] schemat”.
Człowiek, który poczynił to spostrzeżenie, jest jednym z najbardziej szanowanych, a zarazem kompetentnych kapłanów w USA. Uważam jednak, że w tym przypadku na jego ocenę wpłynęły w pewnym stopniu ośrodki, które atakowały kard. Ottavianiego. Postrzega on komisję, którą Ojciec Święty powołał 6 grudnia, jako ciało mające zapobiec wywarciu na schemat jakiegokolwiek wpływu przez to, co nazywa on „teologią kontrreformacyjną”. Niewątpliwie nazwisko kardynała Ottavianiego było w pewien sposób wiązane – i słusznie – z tym, co ks. Sheerin określał jako „teologia kontrreformacyjna”. I wydaje się, iż właśnie fakt, że nie pozwolił on na deprecjonowanie tej teologii, był powodem brutalnych ataków, jakich doświadczył w ostatnich miesiącach.
„Teologia kontrreformacyjna”
Czym dokładnie jest „teologia kontrreformacyjna”? Oczywiście najprostsza odpowiedź brzmi, że jest to doktryna przedstawiona przez wybitnych teologów, którzy głosili naukę katolicką i bronili jej przed atakami przywódców protestanckiej reformacji. Byłoby to więc nauczanie zawarte w pracach takich pisarzy jak Eck, Cochlaeus, Pighius, Tapper, Driedo i Latomus. Mówiąc jednak ściślej, jest to nauczanie uporządkowane w pismach mistrzów epoki kontrreformacji, ludzi takich jak Melchior Cano, św. Piotr Kanizjusz, św. Robert Bellarmin, Tomasz Stapleton, William Estius, John Wiggers, Franciszek Sylvius, John Lens, Franciszek Suarez, Grzegorz z Walencji i Adam Tanner.
Wszyscy oni jednogłośnie twierdzili, że istnieją pewne prawdy, które Kościół przedstawia nam do wierzenia wiarą Boską i katolicką, a które nie są zawarte w żaden sposób, wprost czy też pośrednio, w księgach Pisma świętego. Nauczali nieugięcie, że Kościół katolicki jest jedynym prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa i że poza tym jedynym prawdziwym Kościołem człowiek nie może osiągnąć wiecznego zbawienia. Uczyli, że jedyny prawdziwy Kościół Jezusa Chrystusa jest – wedle Nowego Testamentu – społecznością prawdziwie widzialną (...).
Takie są właśnie fundamentalne tezy „teologii kontrreformacyjnej”, które wywoływały irytację pośród niektórych środowisk, śledzących uważnie prace II Soboru Watykańskiego. I z całą pewnością byli ludzie, którzy nie chcieli, by któreś z tych tez znalazły się w konstytucjach i dekretach ostatecznie uchwalonych przez sobór.
Sprzeciw wobec tez „teologii kontrreformacyjnej” pochodził z trzech kierunków. Przede wszystkim od tych, którzy nie są katolikami i którzy pragną, by Kościół zmienił swe nauczanie. Ludzie ci nie wierzą, że doktryna „teologii kontrreformacyjnej” jest prawdziwa. Potem oczywiście mamy tych katolików, którzy są przekonani, że powyższe tezy są całkowicie prawdziwe, uważają jednak, że ich uroczyste przedstawienie przez sobór powszechny nie posłuży obecnie ekumenizmowi. Trzecią grupę stanowią katolicy, którzy wydają się przekonani, że pomimo iż tezy te da się jakoś obronić, to głoszenie ich obecnie byłoby nierozsądne, ponieważ potrzeba znacznie więcej badań i dochodzeń, zanim Kościół mógłby nauczać ich w sposób pewny i bezsporny.
Nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że nazwisko kard. Ottavianiego może być kojarzone z twierdzeniami typowymi dla „teologii kontrreformacyjnej”, ale które są również elementami zwyczajnego Magisterium Kościoła katolickiego. Jest on uważany za jednego z tych, a nawet w jakimś stopniu za przywódcę tych, którzy utrzymują, że jeśli sobór ma wypowiadać się w ogóle w tych dziedzinach doktryny, musi sformułować swe tezy jasno i przekonująco. Słusznie postrzega się go jako tego, który wierzy, że Urząd Nauczycielski Kościoła katolickiego wymaga jasnego i precyzyjnego sformułowania tych objawionych prawd, nawet jeśli znaczna część wyznawców religii niekatolickich nie chce ich zaakceptować i pomimo tego, że dalsze studia na ten temat są możliwe i pożądane.
O nikim, a już na pewno nie o kardynale i tych, którzy podzielają jego stanowisko, nie można powiedzieć, by wyobrażali sobie, że badanie jakiejś kwestii mogłoby powstrzymać wykonywanie Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, zwłaszcza w wyrażeniu uroczystego osądu przez sobór powszechny (...). Można i bez wątpienia powinno się prowadzić dalsze studium nad dogmatem o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny. Studium takie będzie zawsze jednak badaniem dogmatu, wedle którego pod koniec swego ziemskiego życia Matka Boża została wzięta z ciałem i duszą do chwały nieba. Były i z pewnością powinny być kontynuowane studia nad dogmatem o nieomylności papieskiej. Badania takie, jeśli mają zachować naukowy obiektywizm, powinny jednak polegać na pogłębieniu zrozumienia objawionej prawdy, wedle której papież, kiedy przemawia ex cathedra, obdarzony jest tą nieomylnością, w którą Zbawiciel pragnął uposażyć Kościół w zakresie definiowania doktryny dotyczącej wiary i moralności. Powinno się dążyć do lepszego zrozumienia prawdy, że definicje ex cathedra biskupa Rzymu są wolne od błędu same z siebie, a nie z powodu zgody Kościoła.
Dokładnie na tej samej zasadzie – i kardynał bardzo dobrze zdaje sobie z tego sprawę – konieczne będą dalsze studia nad zagadnieniami, którymi zajmować się będzie II Sobór Watykański. Jednak to, że mogą one i powinny mieć miejsce, w żaden sposób nie sprzeciwia się faktowi, że Kościół nauczał w przeszłości i dalej będzie nauczał, iż pewne prawdy przedstawiane katolikom jako objawione, nie są zawarte w Piśmie św. (...). Niechęć okazywana kard. Ottavianiemu przez niekatolicką prasę wynikała właśnie z tego, że w obliczu całej tej gadaniny o duchu ekumenicznym i charakterze pastoralnym soboru, nigdy nie zapomniał, że „nauczanie kontrreformacyjne” jest integralną częścią doktryny Kościoła katolickiego.
Podstawowym obowiązkiem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła katolickiego jest głoszenie prawdy jego członkom. Każdy świadomy katolik wie bardzo dobrze, że Kościół nie mógłby zaprzeczyć żadnemu ze swych dogmatów, nawet jeśli w rezultacie tego zaprzeczenia miliony niekatolików miałyby się do niego dołączyć. Nawet gdyby wszystkie prześladowania Kościoła i jego wiernych członków mogły zostać powstrzymane przez odwołanie przez Kościół jednego z dogmatów należących do „teologii kontrreformacyjnej”, nie mógłby on tego uczynić. Aż do końca czasów Kościół musi pozostać i pozostanie posłuszny Bożemu nakazowi przekazywania wszystkiego, co Zbawiciel kazał mu nauczać. Częścią tego depozytu prawdy jest nauka negowana lub kwestionowana przez protestanckich reformatorów, a zawarta w dokumentach Magisterium Kościoła ogłoszonych podczas i po Soborze Trydenckim. Chlubę przynosi kardynałowi fakt, że jego nazwisko wiązane jest z otwartą i nieugiętą obroną tych elementów doktryny. Ataki wymierzone w niego przez mniej lub bardziej antykatolickie odłamy świeckiej prasy są skutkiem jego stanowczego nalegania, by żadna z części objawienia przekazanego przez Zbawiciela nie była pomijana w imię czy pod pretekstem lepszego czy doskonalszego zrozumienia.
„On nie dał się omamić”
Należało się spodziewać, że w przerwie w obradach soboru, przed jego wznowieniem we wrześniu, prasa będzie próbowała wywrzeć na swych czytelników wpływ i przekonać ich, że sprawa ludzi, którzy przedstawiani byli jako przeciwnicy kardynała, jest sprawą, która ostatecznie zatryumfuje i która na tryumf ten zasługuje. Co ciekawe, w słowie od redakcji „Washington Post” z 16 grudnia p. Leon Wollemborg napisał: „Należy się spodziewać, że nawet długa przerwa przed wznowieniem obrad soboru we wrześniu następnego roku pomoże raczej reformatorom niż tradycjonalistom”. Powodem tego typu prognoz jest przypuszczenie, że ludzie, o których pisze się jako o „reformatorach” (większość z nich nie byłaby szczególnie zachwycona tym określeniem), będzie miała szansę przez 9 miesięcy wymieniać między sobą korespondencję. P. Wollemborg zdaje się zapominać, że poczta pracuje również dla „tradycjonalistów”. Jednak jego artykuł (w którym nazywa on kardynała Ottavianiego człowiekiem „uważanym za przywódcę «starej gwardii»”) dostarcza jeszcze jednego dowodu, że pewien odłam świeckiej prasy nigdy nie pominie okazji do wychwalania ludzi, po których spodziewa się, że gotowi są zmienić doktrynę katolicką czy porzucić jakąś jej część, i nigdy nie pominie sposobności, by przedstawić obrońców czystości i integralności wiary katolickiej w złym świetle.
To właśnie ataki prasowe na kard. Ottavianiego potwierdziły, że był on najważniejszą postacią pierwszej części soboru. Nieprzychylne komentarze prasowe odnośnie do kard. Manninga podczas I Soboru Watykańskiego i po jego zakończeniu poświadczyły jedynie, że był on jednym z najwybitniejszych i najważniejszych członków tego czcigodnego zgromadzenia. Również inni, którzy przyczynili się w wielkim stopniu do ogłoszenia dogmatu o nieomylności papieskiej, jak np. kardynałowie Pie i Cullen czy bp Senestrey, atakowani byli wówczas przez prasę.
Z pewnością historia pokaże kiedyś, że misja kardynała sekretarza Świętego Oficjum podczas ostatniego soboru powszechnego Kościoła katolickiego była prawdziwie opatrznościowa. Za cenę swej własnej popularności i lekceważąc pragnienia antykatolickiej prasy, człowiek ten nieugięcie bronił czystości i integralności wiary katolickiej. Nie dał się omamić przez złudzeniu, że cokolwiek dobrego wyniknąć może dla Kościoła z pomijania milczeniem pewnych dogmatów, aby przypochlebić się tym, którym nie podoba się stałość jego nauczania. Podkreślał potrzebę odważnego głoszenia doktryny katolickiej, nawet wówczas, kiedy sprzeciwiała się ona tezom reformatorów i modernistów.
Jednak świadomi katolicy nie dadzą się zwieść napaściom i insynuacjom miotanym przeciwko kard. Ottavianiemu, tak przeszłym, jak i tym, które z pewnością nadejdą. Byłoby czymś tragicznym, gdyby lud Boży, dla którego ów serdeczny, a zarazem niezwykle wykształcony i wybitny sługa Kościoła pracował tak dobrze, zwrócił się przeciwko temu, który jak niegdyś św. Atanazy, pracował dla prawdy Chrystusa podczas soboru powszechnego prawdziwego Kościoła. Ω
Tekst za „The American Ecclesiastical Review” ze stycznia 1963. Tłumaczył Tomasz Maszczyk