Wywiad z ks. Patrickiem Summersem FSSPX
Czym różni się szkoła, którą Ksiądz kierował, od przeciętnej angielskiej szkoły?
Nasz szkoła jest tzw. szkołą niezależną (independent school), czyli niepubliczną. Jest wiele takich szkół, które mają dużą niezależność od władz państwowych, ale nasza jest jedyną katolicką szkołą, która pozostała niezależna w Anglii, chociaż co 2–3 lata mamy państwową inspekcję. Przykładowo inne szkoły katolickie otrzymują fundusze państwowe i dlatego muszą przyjmować niekatolików. Może tam więc być „katolicka atmosfera”, lecz w praktyce nie mogą to być szkoły katolickie. Wszystkie placówki założone przez diecezje otrzymują rządowe wsparcie, zatem muszą być bardzo „delikatne” w nauczaniu katolicyzmu ze względu na niekatolików w szkole. Jest takie prawne uwarunkowanie, że jeśli przyjmuje się niekatolików do szkoły, to nie można ich uczyć katolicyzmu, bo to rzekomo łamie ich prawa. I to jest specyficzny „sposób” na te szkoły.
W waszej szkole są tylko katolicy?
Jesteśmy otwarci na przyjmowanie niekatolików, lecz stanowią oni niewielki procent naszych uczniów. Muszą zaakceptować naukę katechizmu, Mszę świętą i katolicki profil szkoły. Inne szkoły katolickie uczą o katolicyzmie, my po prostu uczymy katolicyzmu. W naszej szkole jest bardzo wysoki poziom dyscypliny, dlatego 95% czasu może być poświęcone nauczaniu, a tylko 5% utrzymaniu porządku. W szkołach państwowych jest inaczej: 40% czasu zajmuje nauczanie, a 60% utrzymanie porządku. W związku z tym nasze wyniki egzaminów końcowych są w czołówce najlepiej zdanych egzaminów w kraju. Dotyczy to zarówno egzaminów po gimnazjum, jak i maturalnych. Cały czas podkreślamy, że edukacja nie jest „prawem z urodzenia”, że jest to przywilej, na który zarówno rodzice, jak i dzieci muszą „zasłużyć”. Jednak tak naprawdę dobre wyniki egzaminów nie są najważniejsze. Oczywiście dla części rodziców są one bardzo ważne, ale coraz więcej spośród nich zdaje sobie sprawę, że to formacja moralna jest tym, co najistotniejsze. Często edukacja rodziców jest trudniejsza niż edukacja dzieci. Oni sami otrzymali złą edukację, dlatego nie rozumieją, na czym polega dobra.
Ilu uczniów uczęszcza obecnie do waszej szkoły i w jakim są wieku?
Szkoła jest koedukacyjna od 4. do 10. roku życia i dla tych dzieci nie ma internatu. Wielu ludzi przeprowadza się np. ze Szkocji czy Skandynawii, aby ich dzieci mogły uczęszczać do naszej szkoły, bo u nich takiej nie ma. Osobno są chłopcy od 11. do 17. roku życia, a osobno dziewczęta, które znajdują się w swoim kampusie. Dokupiliśmy nową nieruchomość i nauczyciele mogą łatwo przechodzić z jednej części do drugiej. Są trzy roczniki dziewcząt: 12-, 13- i 14-letnie. W tej chwili mamy w internacie 20 dziewcząt i 50 chłopców. W każdym roku jest zwykle około 10 nowych uczniów, więc nasza szkoła powoli się rozwija. Kiedy 10 lat temu przejmowałem kierownictwo szkoły, liczyła ona około 35 uczniów; teraz jest ich 135.
Skąd bierzecie nauczycieli?
Trzonem naszej kadry jest dwóch braci, pięć sióstr i czterech księży. Przez cały czas są obecni na terenie szkoły. Uczą dwie siostry i czterech księży, przede wszystkim katechizmu, ale w miarę potrzeby także innych przedmiotów (angielski, łacina, filozofia). W Anglii, inaczej niż w Polsce, człowiek z wyższym wykształceniem może uczyć wszystkiego.
Jakie budynki i tereny składają się na szkołę?
Ta nieruchomość była szkołą 25 lat temu, zanim została przez nas kupiona. Miała mniej więcej połowę obecnej wielkości. To była szkoła państwowa, która została zamknięta. Dysponujemy obecnie 12 hektarami, czyli ogromnym terenem, na którym można biegać, ćwiczyć, hodować zwierzęta. Mamy stado owiec, krowy, świnie, 50 kur, a także trzy ogrody warzywne.
Kto się tym wszystkim zajmuje?
Wspólną odpowiedzialnością wszystkich, którzy tam mieszkają, jest zajmowanie się zwierzętami. Wprowadziliśmy takie „służby”: ktoś ma pod opieką zakrystię, a ktoś inny świnie. Obowiązuje zasada, że jeśli ktoś bardzo dobrze pracuje w swojej „służbie”, to ma wybór, czy chce przejść do innej i sam ją sobie wybiera. Natomiast jeśli ktoś pracuje źle, to zostaje w niej na stałe. Każdego dnia uczniowie są odpowiedzialni za wiele rzeczy, które muszą być zrobione.
Wasi uczniowie noszą też mundury…
Tak, ponieważ oprócz zajęć lekcyjnych mamy akademię kadetów i orkiestrę dętą, która wykonuje muzykę marszową. Niektórzy chłopcy nie są dobrzy w ćwiczeniach wojskowych, ale lubią muzykę. Mundury dla kadetów zafundował nam pewien parafianin, który służył w armii, a dziś jest biznesmenem. Co drugi dzień przez dwie godziny uczniowie ćwiczą strzelanie. Samochody terenowe do ćwiczeń wypożyczają nam parafianie, a instruktorem musztry jest jeden z księży.
Czy uczniowie mają czas na odrabianie pracy domowej?
Założenie jest takie, że codziennie mają dwie godziny na pracę domową.
Jak wygląda kwestia programów nauczania? Jak duża jest ingerencja państwa, a jak duża swoboda szkoły?
Uczniowie muszą być nauczeni tego, co jest na egzaminach, natomiast w jaki sposób się tego nauczą, to już jest całkowicie sprawa szkoły. Na tym polega niezależność szkół, które nie biorą pieniędzy od państwa. Natomiast jeśli na egzaminie zdarzają się treści niekatolickie, np. kwestia kontroli urodzeń, to my mówimy uczniom w ten sposób: „Będziecie mieli takie pytanie i możecie napisać to i to, żeby zdać egzamin, niemniej jednak prawda jest inna”. To jest szkoła katolicka i uczy tego, czego chce uczyć. Mamy więc ogromną swobodę kształtowania programu. Nawet liczba godzin nauki danego przedmiotu jest tylko moją decyzją. W szkole państwowej jest z góry narzucone, ile ma być godzin, a w szkole niezależnej to wyłącznie nasza sprawa. Co prawda szkoła jest kontrolowana przez Ofsted – urząd, który robi inspekcje i wydaje opinie (nieco inny niż polskie kuratorium), jednak dopóki wyniki egzaminów są bardzo dobre, to urzędnicy nie robią problemów. Oczywiście jest dużo biurokracji, niepotrzebnych papierów, ale nie ma większych problemów, bo mamy dobre wyniki. Trzy lata temu była niespodziewana inspekcja, ponieważ ktoś anonimowo zrobił donos, że uczymy ekstremalnych, radykalnych treści. Urzędnicy przyszli, porozmawiali w kampusie z ludźmi i stwierdzili, że te zarzuty są bezzasadne. Musiałem się tłumaczyć, dlaczego nie mamy procedury, jak sobie radzić z takimi treściami. Wytłumaczyłem, że skoro nie ma takich treści, to nie ma z czym sobie radzić, niemniej jednak w ciągu dwóch tygodni dostarczyłem odpowiednie dokumenty i urzędnicy stwierdzili, że skoro mamy procedurę, to wszystko jest w porządku. To takie bardzo brytyjskie…
Jeżeli macie taką swobodę kształtowania programów nauczania, to na jakie przedmioty – albo raczej na jakie dziedziny wiedzy – kładzie Ksiądz największy nacisk?
Największą część nauczania stanowią oczywiście język ojczysty, matematyka i przedmioty przyrodnicze. Oprócz tego jest tyle, ile potrzeba, katechizmu. Ogromną wagę przywiązujemy do prac ręcznych, co ma związek z naszą farmą. Jeżeli chodzi o chłopców, to wykonują dużo prac w drewnie i prac konstrukcyjnych – ja sam ich tego uczę. U dziewcząt jest oczywiście inaczej: mamy emerytowaną panią, która pracowała w domu towarowym Harrodsa i uczy je np. haftowania. Poza tym mamy lekcje plastyki i każda klasa przez dwie godziny w tygodniu tworzy jakieś dzieła sztuki. Natomiast jeśli chodzi o muzykę, to dla chłopców śpiewanie jest trudne, więc zaczynamy od śmiesznych piosenek ludowych, żeby w ogóle ich rozśpiewać i dopiero po okresie śpiewania takich łatwiejszych rzeczy przechodzą do śpiewania części Mszy świętej. Chłopcy i dziewczęta – na zmianę – co dwa miesiące przygotowują śpiewy, więc w każdym miesiącu mamy inną oprawę Mszy świętej. Chłopców przygotowują księża, a dziewczęta nauczycielka śpiewu.
Na jakich zasadach odbywa się współpraca z rodzicami i jakie są w tym zakresie największe problemy?
Największym problemem jest to, że chcielibyśmy mieć rodziców, którzy mówią to samo, co my, czyli żeby była jedność wychowywania w szkole i w domu. Rok przed tym, zanim przyszedłem do szkoły, przełożony dystryktu wprowadził słynny już kontrakt z rodzicami. W tym kontrakcie jest bardzo jasno przedstawione, czego szkoła oczekuje od rodziców, np. że w domu nie wolno oglądać telewizji – co nie znaczy, że nie można oglądać filmów (chodzi tylko o tę „sieczkę”, która jest ciągle pokazywana w TV). Kontrakt dotyczy też zakazu słuchania złej muzyki, noszenia nieprzyzwoitych ubrań itd. Po wprowadzeniu kontraktu liczba uczniów spadła w ciągu roku z 70 do 20, ale po roku było już ich 35, a dzisiaj 135. A więc ten kontrakt działa! I nawet, jeśli ktoś z rodziców przekracza ten kontrakt, to oczywiste staje się ukazanie naszej zasady wychowawczej, że w szkole kształtuje się umysł, a te wszystkie złe rzeczy, które są w domu, niszczą całą pracę szkoły. Dziesięć lat temu był to dokument bardzo kontrowersyjny, dzisiaj jest o wiele lepiej przyjmowany. Prawdopodobnie jesteśmy jedyną szkołą w Bractwie, która posiada tego typu kontrakt. Jestem jednocześnie proboszczem parafii i wyjaśniam, że to nie szkoła narzuca rodzicom ten kontrakt, lecz to Kościół stawia takie wymagania swoim wiernym – tak samo, jak np. niejedzenie mięsa w piątek. Tak więc kontrakt narzucany jest nie tyle ze strony szkoły, lecz Kościoła i jego nauczania.
Jest to zatem nie tylko edukacja dzieci, ale całych rodzin…
Tak. Kościół wykazuje w ten sposób troskę nie tylko o dzieci, lecz o całe społeczeństwo – tak jak to zawsze czynił.
Stanowi to zarazem zaprzeczenie społeczeństwa liberalnego, które ma się składać ze zatomizowanych jednostek i Kościołowi nic do tego…
Jeżeli te zasady nie są utrzymywane w domu i uczniowie mają w głowach mnóstwo złej muzyki czy złych postaw wziętych z telewizji, to jak ich uczyć rzeczy religijnych? To tak, jakby uczyć w kajdankach. Trzeba wtedy konkurować z diabłem, co jest zupełnie absurdalne, bo nawet jeśli 80% uczniów stosuje się do zasad, to problem jest z tymi 20%, które przynoszą do szkoły złe rzeczy. Tylko wówczas, gdy wszyscy zgodnie wyznają te same wartości, nauczanie ma sens.
Zaszczepiając taki model edukacji i wychowania, bierzecie ogromną odpowiedzialność za przyszłość tych młodych ludzi, którzy po ukończeniu szkoły wchodzą w liberalne społeczeństwo z nieliberalną edukacją. W jaki sposób radzicie sobie z tym wyzwaniem?
Nasi uczniowie oczywiście nie są izolowani od współczesnego świata, np. co jakiś czas wspólnie oglądamy hollywoodzkie filmy, które potem uczniowie muszą przeanalizować, przemyśleć i napisać, czego ich to nauczyło, co było złe. Tak wygląda normalne zderzenie młodego człowieka ze światem i tutaj kluczową rolę odgrywa własna rodzina, do której można pójść i opowiedzieć, co się dzieje, dostając jakieś wsparcie. Ale oczywiście nie ma jednego „magicznego” sposobu, który sprawiłby, że młodzi ludzie od razu poradzą sobie we współczesnym świecie.
Ilu chłopców zostaje przy tradycyjnych praktykach religijnych po ukończeniu szkoły?
Spośród 34 chłopców, którzy w ostatnich pięciu latach ukończyli naszą szkołę, był może jeden czy dwa przypadki porzucenia praktyk religijnych. Reszta zostaje i praktykuje.
Czyli ta formacja jest skuteczna…
Dodam jeszcze, że w ostatnich latach z naszej szkoły wyszło pięciu seminarzystów Bractwa.
Czy jest normą, że dzieci przechodzą w waszych szkołach cały cykl edukacji?
Ci, którzy rozpoczynają nasze szkoły, zwykle przechodzą przez cały cykl edukacji. Oprócz tego są tacy, którzy dochodzą na różnych etapach. Często jest tak, że dziecko chodzi do szkoły państwowej, a gdy w wieku 12, 13 czy 14 lat pojawiają się problemy, rodzice przenoszą je do nas.
Każdy kraj ma swoją specyfikę, dlatego chciałbym zapytać, jakie ogólne wskazówki mógłby Ksiądz udzielić szkołom Tradycji katolickiej na całym świecie?
Mam doświadczenie pracy w szkołach w Stanach Zjednoczonych, potem przez trzy lata w Indiach i obecnie w Wielkiej Brytanii. To, co wszędzie zauważyłem, to problem z dziećmi z rodzin tradycyjnych, zwłaszcza w dużych parafiach, które się rozrastają, gdzie można się urodzić, przyjmować sakramenty, mieć przyjaciół, szkołę i właściwie wszystko. Tutaj bardzo trudno przebić się do nastolatka z nauczaniem religii, polegającym na uświadomieniu istoty Chrystusa, Kościoła i jednocześnie głębokości kryzysu. Ci młodzi ludzie zupełnie nie rozumieją, dlaczego ich rodzice wybrali Tradycję, nie rozumieją powagi sytuacji, bo sami nie poznali niczego poza Tradycją. Z kolei u tych, którzy przychodzą z novus ordo albo w ogóle z pogaństwa, dla dorosłych trudnością są wysokie wymagania moralne, a dla dzieci – kwestia, dlaczego wszystko musimy robić w sposób najtrudniejszy, skoro nasi rówieśnicy robią to łatwiej.
A jak sobie z tym radzić?
Największym wyzwaniem dla szkół Tradycji jest wyposażanie młodych ludzi w narzędzia, które pozwolą im zrozumieć kryzys i znaleźć na niego właściwą odpowiedź. Gdy np. postanowiliśmy z 15-latkami przerobić biografię arcybiskupa Lefebvre’a, to ich to wcale nie interesowało. To, co ich ruszyło, to była dopiero Msza św. z klaunami i inne szokujące rzeczy, ale przecież to nie jest istota problemu i sposób wyjścia. Chodzi o wyposażenie uczniów w odpowiednie narzędzia, a to mogą zrobić tylko właściwi nauczyciele. Dobra szkoła jest o tyle dobra, o ile dobrzy są nauczyciele. Może być piękny budynek, piękne wyposażenie, ale jeśli nauczyciele są zainteresowani tylko swoim zatrudnieniem, to nie stworzą dobrej szkoły. Szkoła stoi nauczycielami!
Na koniec pytanie o sposoby rekrutacji. W jaki sposób wasza szkoła przyciąga nowych uczniów? Jakie są sposoby promocji szkoły?
Ten problem właściwie już nas nie dotyczy, ponieważ nasza szkoła osiągnęła „masę krytyczną”, jeśli chodzi o liczbę uczniów. Gdy mieliśmy 30 uczniów, musieliśmy błagać rodziców, żeby posłali do nas swoje dzieci. W tej chwili, przy 135 uczniach, szkoła nie da rady pomieścić więcej, a ponieważ mamy dobrą reputację, także egzaminacyjną i duchową (absolwenci w seminarium!), to promocja następuje samoczynnie. Tutaj oczywiście najważniejsza jest sieć księży, którzy widząc konkretne rodziny, oceniają, czy dane dziecko jest dobre i powinno pójść do dobrej szkoły. Księża mają przynajmniej raz w roku kazania o katolickiej edukacji i to oni pracują z konkretnymi rodzinami, zachęcając je do naszej szkoły.