_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

czwartek, 8 grudnia 2022

Ks. Marian Morawski SI: Kazanie na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia

 


"Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana" (Przyp. 8, 35)

Dzisiaj witamy, najmilsi bracia, najpiękniejsze świtanie tej jutrzenki, której oczekiwały wszystkie wieki, którą ze łzami starzy wzywali Ojcowie, którą prorocy w swych zachwytach widząc, opiewali tymi słowy: "Któraż to jest która idzie jako zorza powstająca, piękna jako księżyc, wybrana jako słońce?" (Cant. 6, 9). Ona bowiem miała dwudziestowiekową noc pogaństwa rozproszyć i, jak śpiewa Kościół w prefacji, nie skaziwszy blasku swego panieństwa, wydać światu światłość przedwieczną Jezusa, Boga Zbawiciela. 

I tak się stało, najmilsi bracia. I my szczęśliwsi od św. patriarchów i proroków świętych, przyszliśmy na świat już za dnia zbawienia, gdy już świeci na niebie to słońce sprawiedliwości Jezus Chrystus i promieni się przy Nim owa jutrzenka Maryja, nie zgaszona przezeń jak ta zorza zaranna, lecz owszem coraz większymi jaśniejąca blaski. O, gdybyśmy wiedzieli, jak wielką to łaską stworzonym być, jak my w tym jasnym dniu wiary a nie w ciemnościach pogaństwa lub herezji, jakżebyśmy serdecznie za to Bogu dziękowali. Jak widać, nie wszyscy na tym szczęściu się znamy, nie wszyscy zeń korzystamy, gdyż niewiele pomiędzy nami chrześcijan, którzy by z dawnego zakonu sług Bożych w świętości wyrównali. I dlatego Kościół Boży w tym świętym adwentowym czasie powtarza nam owe gorące modły, te rzewne wzdychania, którymi święci starego zakonu to największe z Boskich dobrodziejstw wzywali. Jako bowiem słońce całą ziemię oświeca i ogrzewa, a jednak podły robak, który woli w głębi ziemi pełzać, nigdy jego jasności nie zobaczy, tak samo Maryja dla wszystkich na niebie świeci, ale nie każdy z Jej promieni korzysta. Nie darmo więc Kościół Boży kładzie w usta Maryi te słowa mądrości: "Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana". 

Nie każdy zatem znalazł Maryję, choć Ona dla wszystkich dostała serce Matki, dla wszystkich objęła królestwo świata i odziedziczyła wszystkie skarby Boże.  

Któż więc będzie tak szczęśliwym, że znajdzie Maryję? Oto nad tym będziemy się najpierw zastanawiać, najmilsi bracia. Następnie co znaczy, że kto znajdzie Maryję, znajdzie żywot, a wreszcie, że wyczerpnie zbawienie od Pana. Obyśmy zrozumieli tym sposobem te słowa mądrości, które nam dzisiaj Kościół święty w imieniu Maryi powtarza: "Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana". 

Będziemy się więc starali zbadać pokrótce całą istotę czci i nabożeństwa ku Matce Najświętszej, jej czynności główniejsze i najważniejsze korzyści. 

O Matko, widzisz u nóg Twoich zgromadzone twe dziatki, których tak słodką otaczasz opieką. Wszystkich nas jedna myśl, jedno pragnienie tu łączy, chcemy w tym dniu uroczystym ze wszystkich Tobie najulubieńszym, gdy niebo i ziemia winszuje Ci Twego Poczęcia bez zmazy, chcemy i my Cię uczcić – Matko i dlatego poznać, jakiej czci od nas wymagasz. Racz więc nas dziś łaskawie wysłuchać, abyśmy Ci ze wszystkimi wyznawali wiekami, że od kiedy w niebie królujesz, niczyjejś prośby nie odrzuciła. "Zdrowaś Maryjo". 

1. Maryja jest to dar Boży, dar nad wszystkie dary stworzone, bo Bóg, jak nauczają Ojcowie święci, wszystko nam i samego siebie przez Maryję dać postanowił! Komuż więc ten skarb jest dany, który znalazł, aby w nim znaleźć życie i zbawienie wyczerpnąć? Któż posiada Maryję? ten który posiada Jej serce! ten który Jej cześć należytą oddaje. "Ja miłujących mnie miłuję". Patrzcie w niebo, najmilsi moi, patrzcie, jak tam króluje Kazimierz królewicz, Stanisław Kostka i inni rozliczni święci spomiędzy nas powstali. Jakże znaleźli żywot, jakże wyczerpnęli zbawienie od Pana? Oto znalazłszy Maryję, a znaleźli Maryję, oddając Jej całym sercem i całą duszą cześć Jej powinną. 

Jakaż więc jest ta cześć należyta Matce Najświętszej? Aby jasno pytanie postawić, to bowiem pierwsze najważniejsze pytanie: Co stanowi istotę prawdziwego do Maryi nabożeństwa? Odpowiedź na to jest prosta. Maryja jest Matką naszą, to Jej i Syn na krzyżu konający i wszystkie wieki i narody przyznają, ale jest matką w porządku nadprzyrodzonym. Zatem cośmy winni matce w porządku natury, tośmy winni Maryi lecz sposobem daleko wyższym, zacniejszym, czystszym, nadprzyrodzonym. Dobre dziecię przede wszystkim poważa matkę, szanuje ją sobie nade wszystko, widzi w niej zalety i przymioty bez końca. Po wtóre dobre dziecię pokłada w matce ufność bez granic, o nic się nie troszczy, niczego się nie lęka, gdy na macierzyńskim spoczywa łonie, przestraszone do matki z pośpiechem biegnie, jaką tylko potrzebę lub chętkę uczuje, o to matkę z prostotą prosi. Wreszcie dobre dziecię kocha matkę nad wszystko na świecie, matce bardziej niż królom podobać się pragnie, nic je tak nie cieszy, jak uśmiech na matki licach, nic je tak nie rozżala jak łza w macierzyńskim oku. Zatem najmilsi bracia, te same trzy uczucia uszanowanie, ufność i miłość, wzniesione do nadprzyrodzonego porządku stanowią istotę czci winnej Maryi. Uszanowanie i uwielbienie głębokie odpowiednie godności, potędze bez granic; miłość odpowiednia Jej doskonałościom, Jej dobrodziejstwom i Jej macierzyńskiej miłości. 

Któż więc powie jeszcze, że nabożeństwo do Matki Najświętszej jest trudne, nieprzystępne? Gdyby ono na długich polegało modlitwach, ludzie bardzo zatrudnieni sprawami doczesnymi mogliby się wymówić, gdyby wymagało bardzo już doskonałego żywota, wielkich cnót, trudnych poświęceń, gdyby nawet naśladowanie cnót Maryi stanowiło istotę nabożeństwa do Niej, ci, którzy często jeszcze na drodze zbawienia upadają, mogliby stracić otuchę i samym tylko doskonałym uczczenie Maryi zostawić. Ale tak nie jest, najmilsi bracia. I owszem radujmy się, uwielbiajmy najlitościwsze Matki naszej serce. Nawet i grzesznicy mogą mieć prawdziwe do Maryi nabożeństwo, ale jacy grzesznicy? Czy tacy, którzy powierzchownymi tylko oznakami czci ustnymi modlitwy pokryć chcą wobec ludzi grzeszne życie. O, nie, tacy nabożeństwo mają obłudne. Czy może tacy, którzy modlą się tylko do Maryi i sądzą, że przez miłosierdzie się zbawią, a tymczasem brną w grzechy i o przykazaniach Bożych, o pokucie i spowiedzi ani pomyślą, a przynajmniej tacy nabożeństwo mają fałszywe, takie nabożeństwo, powiem, jest sidłem szatana. Ale nabożeństwo biednego grzesznika, który chciałby się dźwignąć z błota grzechu i w tym pragnieniu ucieka się z ufnością do Matki miłosierdzia, błaga Ją o wsparcie, odmawia na Jej cześć stałe modlitwy, wpisuje się do Jej czcicieli lub inne takie sprawy ze serca wypełnia, z ułomności upada, chociaż jeszcze takie nabożeństwo nie jest wprawdzie doskonałe, nie przynosi jeszcze owocu swego, który jest naśladowaniem cnót Maryi, ale broń Boże je nazwać obłudnym, fałszywym. I owszem, jest ono prawdziwe i bardzo pożyteczne, bo chociaż te uczynki w stanie grzechu na niebo nie zasługują, przygotowują one jednak grzesznika do przyjęcia łaski, skłaniają ku niemu macierzyńskie Serce Maryi, aż wreszcie za Jej przyczyną zawita dla niego dzień zbawienia i spłynie nań tak obfita z niebios łaska, że z wątłymi siłami swymi potrafi się dźwignąć z grzechu. Ojciec niebieski przyjdzie naprzeciw niemu i rzuci się ów syn marnotrawny w Jego ramiona, a zmywszy łzą swe grzechy, pocznie u Jego stołu ucztę radości i przez całą wieczność z Nim ucztować będzie. 

O ileż to dusz dzisiaj w niebie Pana Boga i Jego Matkę chwali, które już z progu piekła tym sposobem przez Maryję wyratowane zostały. Otwórzmy tylko tak zwane roczniki arcybractwa Serca Maryi. Na każdej kartce czytać tam można o tych cudach miłosierdzia i potęgi Maryi, które się co dzień po wszystkich krajach przytrafiają. Ale czemuż by i pomiędzy nami te cuda powtarzać się nie miały. O Matko Najświętsza, czyż mniej łaskawym okiem poglądasz z nieba na naszą Polskę aniżeli na insze kraje! Ach, któżby to wyrzec się odważył i kłamstwo zadać świadectwu wszystkich pokoleń narodu. 

Uczyńmy więc i my, najmilsi, doświadczenie miłosierdzia Maryi. Niech się wsławi dziś pomiędzy nami to nieogarnione miłosierdzie, niech i nasz głos przyłączy się do głosu wieków w tym nieśmiertelnym wyznawaniu: "Pamiętaj o najdobrotliwsza Panno Maryjo, że nigdy dotąd nie słyszano, ażeby kto uciekając się do Ciebie, odepchniętym został". Ale jakże się zdobyć na takie nabożeństwo? Ale jakże mamy wzbudzić w sobie uwielbienie, ufność i miłość ku Maryi? Serce człowieka nie jest takim żeby z niego można było uczynić co się tylko zechce. O, najmilsi, to prawda, ale serce ludzkie ma wrodzoną, niezwyciężoną skłonność do uwielbiania wielkości i zacności, do ufania w potędze z dobrocią złączonej, do miłowania doskonałości pięknej i wzajemnej miłości. 

Jeśli więc nie mamy w sercu tych uczuć dla Maryi, starajmy się tylko Ją poznać. 

2. Podnieśmy najpierw oczy, najmilsi, ku Bogu naszemu, ku tej istocie nieskończonej, wobec której ta ziemia i to niebo, ludzie i aniołowie i miliony światów jeszcze doskonalszych są tylko prochem, tylko nicością. Oto ten wielki Bóg uczynił sobie matkę i Ona do Niego mówi: Tyś jest synem moim, jam cię w czasie porodziła, podobnie jak Ojciec mówi w wieczności do Syna: Tyś jest synem moim, jam cię dziś zrodził. Dalej ten Bóg wszechmocny może stworzyć przez całą wieczność miliony coraz doskonalszych istot, może ich doskonałości mnożyć bez granic, ale cokolwiek uczyni, to będzie niższym od Maryi, to będzie tylko sługą, poddaństwem Maryi, Maryi hołd oddawać musi. Wszelkie stworzenie może być tylko sługą Boga, a Maryja jest Jego Matką a przeto i królową całego królestwa Jego. Co mówię. O cudo dobroci Bożej i wielkości Maryi, sam Bóg, biorąc Ją sobie za prawdziwą Matkę, udzielił Jej jakiś rodzaj władzy od godności macierzyństwa nierozdzielnej, wziął na się obowiązek oddania Jej niejako czci synowskiej i wywdzięcza się za troskliwe starania, którymi Go w niemowlęctwie Jego pieściła. 

Lecz aby wglądnąć bliżej we wielkość Maryi, trzeba by zgłębić tajemnicze Jej stosunki z trzykroć świętą Trójcą. Zrozumieć, jakimi doskonałościami, jak niepojętym do swego Bóstwa podobieństwem Bóg Ojciec musiał upiększyć tę córkę najmilszą, którą wybrał, aby miała w rzeczy samej tego samego co On Syna. Ażeby zrozumieć, jak obdarzyć musiał Syn Boży tę Matkę ukochaną, aby godnie i przystojnie, iż tak powiem, bez ubliżenia Bóstwu tę dostojność piastowała. Toteż widzimy, że wszystkie skarby Boskie na Nią rozlał, że wszystkie godności, tytuły, chwały, przywileje swego człowieczeństwa Jej też udzielił, wszelkie obok siebie miejsce Jej uczynił i we figurach i obietnicach starego Zakonu i w tajemnicach życia i męki swojej i w świętach i obrządkach Kościoła i w sercach wiernych i na tronie chwały w królestwie niebieskim. Wszędzie Ją podobną sobie uczynił, wszystko co tylko sam posiadał, wszystko, co tylko stworzenie mieć może, najhojniej na Nią złożył i godnie uczynił, najmilsi. Albowiem cóż syn nie jest winien matce? A Syn najlepszy i Syn wszechmocny cóż nie miał uczynić dla Matki? Wreszcie Duch Święty jak miał postąpić z umiłowaną oblubienicą swoją, która z Niego prawdziwie poczęła Syna Bożego. Co czyni król możny, gdy małżonkę swą uczcić pragnie? Asswer Esterze pół królestwa ofiarował, ale Duch Święty Maryi całym swym królestwem rządzić daje. Duch Święty jest dawcą łask i darów niebieskich, toteż Maryja jest pełną łaski i pełną szafarką darów Bożych, a Duch Święty jest pocieszycielem, toteż Maryja jest pociechą utrapionych i przyczyną naszej radości. Lecz cóż ja nędzny wysilam się wysłowić wielkości, które granic nie mają, a których ludzkie i niebieskie nie wyrażą języki. 

A wy, którzy słyszycie te słowa czy rozumiecie ich głębię? Ach, jakże was o to pytam, kiedy sami Cherubini swym niezmiernym pojęciem o tej wielkości ogarnąć jej nie mogą i tylko ze drżeniem oną uwielbiają! Niech zamilczy i zadrży wszelkie stworzenie – woła św. Piotr Damian, niech ledwo śmie podnieść oczy ku takiej godności bez granic. 

Dlaczego ufać? W kim zwykliśmy ufać? W tym zapewne, który może i zarazem chce nam dobrze czynić. A Maryja czy może nam dobrze czynić, co tylko zechce i my zapragniem? Słówkom tylko powiedział dopiero o wielkościach Maryi, ale to słówko, sądzę dosyć jest, aby przekonać, że co tylko Bóg może, to Maryja może, nie swoją wprawdzie mocą, lecz mocą Boga, który z przedziwnej łaski czyni Jej wolę w niebie, jak niegdyś ją czynił na ziemi: "Et erat subditus illis! A był im poddany". 

Lecz czy Maryja chce to wszystko dla nas uczynić. Czy Maryja kocha nas? Ale czy godzi się o to pytać. Cóż świadczą wszystkie wieki, które nie słyszały, ażeby kto uciekając się do Maryi, odepchniętym został, cóż świadczą wszystkie narody, wszystkie pokolenia, pośród których rozlało się miłosierdzie Maryi i przyniosło tak obficie słodkie zbawienia owoce. Lepszy jest owoc ten niż złoto i kamienie drogie. Cóż świadczą niebiosa, które napełniła mieszkańcami dobroć i litość Maryi? Cóż świadczy ziemia, którą zasłania i strzeże i łaską rosi i dla nieba użyźnia miłość Maryi? Cóż świadczą otchłanie czyśćcowe, których bramy co dzień roztwiera i dusz tysiące do Ojczyzny puszcza? Któż zmierzy długość, szerokość, wysokość i głębokość miłosierdzia Maryi? – woła Bernard św. – długość jego sięga od początku do końca wieków, szerokość wszystkie narody, wszystkie zakątki ziemi obejmuje, wysokość aż do najwyższego nieba do łaski się wznosi, a głębokość do najgłębszych czyśćcowych otchłani, aby dusze z nich wyzwolić, dosięga. 

Czy Maryja nas kocha? Ach, jakżeby kochać nie miała, której serce, cudotwór Ducha miłości na to stworzone i ukształcone było, aby zawierać miłość matki dla Boga Wcielonego i miłość matki dla wszystkich ludzi. Jakżeby nas kochać nie miała, Ona, której nas sam Jezus za dzieci miasto siebie oddał, a oddał na krzyżu konający, kiedy Serce Jej mieczem boleści roztwarte było? o jakże głęboko w takiej chwili miłość ku nam w takim sercu utkwiła! Z jakimże niepojętym Matki uczuciem usłyszeliśmy słowa: "Niewiasto, oto syn twój". W objęcia Jana rzuciła się i w nim każdego z nas za syna w boleściach porodzonego uznała! O jakżeby Maryja nas nie kochać mogła. A więc o jakże i my, najmilsi bracia, moglibyśmy w Maryi nie ufać. Dodam zarazem, jakżebyśmy mogli Maryi nie kochać? Pomijam inne miłości pobudki, zamilczam doskonałości i niebieskie piękności Maryi, nie wyliczam Jej dobrodziejstw, ale na samo tylko wspomnienie tej macierzyńskiej miłości zaklinam wszystkich, którzy serce mają, kochajmy, najmilsi bracia, Maryję, matkę naszą, kochajmy Ją tą miłością, która czuje się zawsze zadłużoną ku Maryi, a nigdy w swej gorliwości nie powie: dosyć, dosyćem uczynił dla Matki Boskiej. 

Ufajmy też w tę Matkę najpotężniejszą. Uciekajmy się do Niej co chwila z ufnością tak powszechną jak powszechne jest to miłosierdzie, jak uczy nas swym przykładem Kościół święty: Zdejm okowy więźniom – mówi Kościół do Maryi – daj światło ślepym, złe od nas oddal, dobra wszelkie nam uproś – w innym zaś miejscu: ratuj nieszczęśliwych, dodaj serca bojącym się, pociesz płaczących, módl się za ludem, wstaw się za duchowieństwem, przyczyń się za płcią nabożną, niech poczują wszyscy Twoje wspomożenie, którzykolwiek świętą pamiątkę Twoją obchodzą. Przejmijmy się wreszcie dla Maryi najgłębszym uszanowaniem, nigdy bez tego uszanowania nie przystępujmy do Jej tronu, aby modły Jej nasze zanosić, czcią i uwielbieniem otaczajmy wszystko, co do Niej należy, osoby i rzeczy Jej czci poświęcone, bractwa, uczynki nabożne, mające za cel Jej chwałę. A wtedy słusznie powiemy, żeśmy znaleźli Maryję, wtedy doznamy skutku tej obietnicy Maryi. "Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana". 

3. Widzieliśmy więc, najmilsi moi, co znaczy znaleźć Maryję, obaczmyż jeszcze w kilku słowach, co znaczy, że kto Ją znajdzie, razem znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana. O jakimże tu żywocie mowa? Wszak wszyscy tu obecni żyjemy. Bogdajby to prawdą było. Wszyscy się mamy za żyjących, ale do niejednego niestety, do bardzo wielu Pan Jezus ze zgrozą powtarza te okropne słowa, które niegdyś do stróża Efezu wyrzekł: "Mniemasz, że żyjesz, a umarłym jesteś". Nie idzie tu bowiem, najmilsi moi, o to życie zwierzęce z bydlętami nam wspólne, ale o życie łaski, o życie duszy w Bogu, o to życie, o którym tak często wspomina Pan Jezus: "Jam przyszedł, żeby żywot mieli" – mówi u św. Jana – "i obficiej mieli" (Jan 10, 10). A na innym miejscu: "Do mnie przyjść nie chcecie, abyście żywot mieli" (Tamże 5, 40). I znowu: "Zaprawdę powiadam wam, jeślibyście nie jedli ciała syna człowieczego i nie pili jego krwi, nie będziecie mieć żywota w sobie" (Tamże 6, 54). 

Otóż tym to żywotem niestety gardzą ludzie, zatopieni w życiu zwierzęcym, tak iż zacierają prawie różnicę między sobą a bydlętami i sprawdza się to słowo Pisma świętego: "A człowiek gdy we czci był nie rozumiał; porównany jest bydlętom nierozumnym i stał się im podobny" (Ps. 48, 13). 

Ileż to ludzi, o mój Boże, po ulicach, po domach, po kościołach nawet spotykamy, obcujemy z nimi, mamy za ludzi żywych, ale oni tylko mniemają że żyją, w istocie umarli są, przez grzech śmiertelny zabici, życie zwierzęce jeszcze im pozostaje, ale to życie człowiekowi do synostwa Bożego podniesionemu właściwe, życie łaski w nich wygasło, miasto duszy łaską trzymanej mają w sobie trupa, to nie ludzie, to są widma, to są upiory, dla których już się pali stos wiekuistych ogniów. Niektórzy też święci za życia mieli ten dar od Boga, że mogli rozpoznać takiego trupa od ludzi żyjących w łasce, czuli szkaradny zapach duszy zepsutej i obecność takich ludzi była im niesmaczniejsza, niż nam obecność gnijącego trupa. 

Lecz pomiędzy nami, najmilsi bracia, którzy słuchamy ze zgrozą tych rzeczy, czyż nie ma takiego, który mniema, że żyje, a umarłym jest. Ach, niestety, nie można się tego spodziewać. Do takiego więc odzywam się w imieniu Pana Jezusa i zaklinam go, aby się nie obrażał tymi słowami, aby ich sobie lekce nie ważył, ale przyjął je do serca i uwierzył im jako słowom Zbawiciela. Mniemasz, że żyjesz, bracie najmilszy, a umarły jesteś; chodzisz, bawisz się, krzątasz się około spraw doczesnych, ale twa dusza bez życia łaski, leży jak trup w zgniliźnie grzechu i okropny widok przedstawia Bogu i świętym aniołom, a może jutro, może dzisiaj przestanie to widmo chodzić po ziemi, i wezmą trupa na wieczne spalenie. Uśmiechasz się, ale ten śmiech jest jak owe kwiaty, którymi umajają groby, aby ukryć smutny i odrażający widok śmierci, odziewasz się drogimi może szatami, ale te szaty są jak owe złociste adamaszki, którymi obijają trumny bogaczów, aby zapomniano, że w nich ohydny trup jest zamknięty. 

Nic nie pomoże, bracie najmilszy, utraciłeś żywot, żywot łaski, a z nim wszystkoś postradał. "Chociażbyś cały świat pozyskał" – mówi Pan Jezus – "jeśli duszy swej umarłej nie wskrzesisz, na co się to przyda, gdyż wiesz, że po czasie nastąpi wieczność". Szukaj więc życia, któreś utracił, obrzydź sobie ten stan śmierci, ten grób, w którym przemieszkujesz, jak owi opętani z Genezareth, zarzuć raczej wszystko inne a szukaj żywota. Ale gdzie znajdziesz żywot, słuchaj: "Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot". Oto głos przenajświętszej Matki, głos, który cię nie zawiedzie, szukaj więc najpierw tej Matki, jeśli się nie czujesz w siłach do zerwania pętów piekła. Wiesz, jak Ją znaleźć, dopierośmy o tym mówili, a znalazłszy Ją, znajdziesz żywot łaski, a z łaską błogosławieństwo i szczęście doczesne i wiekuiste. Aleśmy nie dosłuchali jeszcze całej obietnicy Maryi, "Kto mnie znajdzie", mówi, "nie tylko znajdzie żywot, ale wyczerpnie zbawienie od Pana". Co znaczą te ostatnie słowa? 

Pan nasz Jezus Chrystus przyszedłszy na świat, nie tylko chciał nam otworzyć źródła zbawienia, skąd wytryskują wody na żywot wieczny, ale i obfitym uczynić odkupienie nasze, chciał nie tylko, abyśmy żywot mieli, lecz obficiej mieli. W tym celu nie tylko wziął dla nas postać sługi, lecz przez nadmiar swoich cierpień, przez nadmiar miłości do ostateczności posuniętej wedle wyrazu Jana św. "ad finem dilexit nos", zebrał nam taki nadmiar skarbów niebieskich, iż z nich czerpiąc nie tylko długi u Boga zaciągnięte wypłacimy i przybytki niebieskie zakupimy, ale nawet tak się wzbogacimy, że umieszczeni być możemy z książęty ludu Jego, to znaczy innymi słowy, że tak obfite nam łaski wysłużył Pan Jezus, iż łatwo możemy nie tylko się zbawić, ale nawet wielkimi zostać świętymi i tego nam przed wiekami winszował Prorok: "Czerpać będziecie wody z radością ze zdrojów Zbawiciela". Otóż do tego właśnie wzywa nas dzisiaj Maryja: "Kto mnie znajdzie, nie tylko znajdzie żywot łaski, ale wyczerpnie zbawienie od Pana". Wyczerpnie te zdroje nieprzebrane łask, darów nadprzyrodzonych, którymi Bóg świętych swoich przyozdabiać upodobał sobie, wyczerpnie to morze dobrodziejstw, które nieskończona dobroć ludziom zgotowała i wielkim stanie się świętym już na ziemi, w tym życiu, a w tamtym książęciem niebieskim i tego królestwa, tej chwały i tego szczęścia nie będzie już końca po wszystkie wieki wieków. 

Ale my, najmilsi moi, kiedy tylko słyszymy o świętości, kiedy nam mówią o Świętych Pańskich, przodkach i przewodnikach naszych, o ich czynach, o ich cnotach, o łaskach, którymi Bóg ich obsypywał, zwykliśmy się przypatrywać, nie inaczej jak tym obrazkom, które nam ich twarze przedstawiają. Uznajemy, że to piękne, że to zacne, chwalimy, podziwiamy, może i pomodlimy się do nich, ale żebyśmy mieli czynić jak oni, a przynajmniej coś podobnego do nich, to nam ani przez myśl nie przejdzie. 

A przecież, najmilsi moi, nie są to wzory daleko od nas wzięte, to bracia nasi, kość z kości naszej, jak my słabi i ułomni, którzy jednak zrozumieli dobrze cel życia na tej ziemi, których mężne usiłowania i prace dlatego Pan Bóg chwałą cudów otoczył, abyśmy wszyscy o nich słyszeli i do wstępowania w ich ślady byli pobudzeni. A dlaczegóż byśmy nie spróbowali czynić jak oni? dlaczego nie uwierzylibyśmy jak oni temu wezwaniu Królowej wszystkich świętych: "Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawienie od Pana". 

Uwierzył młodzieniaszek spomiędzy nas powstały, szukał Maryi w serdecznym nabożeństwie i prawdziwym poświęceniu, a znalazłszy Ją, wyczerpnął zbawienie od Pana i dziś czcimy go na ołtarzach, jako patrona naszego, św. Stanisława Kostkę. Uwierzył inny także młodzieniec z rodu królów naszych. Szukał Maryi z gorącą miłością i on także wyczerpnął zbawienie od Pana i zowiemy go świętym Kazimierzem, patronem naszym. Uwierzył słowom Maryi ów św. Jacek który życie swe wystawił, aby Jej statuę z rąk pohańców ocalić, uwierzył św. Jozafat, św. Kunegunda, obie święte Jadwigi, szukali oni całym sercem Maryi, jak to w żywotach ich czytamy, i wyczerpnęli zbawienie od Pana, a teraz w ojczyźnie niebieskiej królując, nam wielkie czyny i nadludzkie cnoty do podziwienia i naśladowania ukazują. Uwierzmy przecież i my, najmilsi, i puśćmy się drogą świętych, niech nas nie odstraszają ciernie, które po tej drodze z daleka spostrzegamy, bo to nie są ciernie, tylko z daleka pozór cierni mają, tak ręczą wszyscy, którzy się do nich zbliżyli, tak powiada Pan Jezus: "Brzemię moje słodkie i ciężar mój lekki". A chociażby i tak nie było, czyż nie wiemy z ust Apostoła, że to, co teraz jest chwilowym i lekkim utrapieniem naszym, nader wielką na wysokości wagę chwały wiekuistej sprawuje w nas. 

Obietnica Maryi, o której mówimy, jeszcze insze ma znaczenie, ten żywot, który znajdą czciciele Maryi, nie tylko oznacza żywot łaski, ale i żywot chwały, żywot wiekuisty, to zbawienie, które wyczerpną, nie tylko są łaski i dary boskie w tym życiu, ale też jest to ta pełność chwały i wesela, której ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce ludzkie ogarnąć może, jest to ono morze wieczne, bezdenne rozkoszy niebieskich, które Jan św. widział przed tronem Bożym, z którego czerpią wiecznie błogosławieni ojczyzny mieszkańcy, a nigdy się nie przesycą, nigdy morza nie wyczerpną. Oto gdzie świeża obietnica Maryi. "Kto mnie znajdzie...". Oto gdzie Maryja niechybnie wszystkich swych prawdziwych synów doprowadzi, aby piekło nie zadało fałszu najpiękniejszemu z Jej tytułów chwały, że żaden sługa Maryi nie ginie na wieki. 

O Matko litości, której chwała i wielkość i dobroć serca nasze w tej chwili przepełnia, ach policz nas wszystkich w poczet Twoich dzieci, to jest daj, abyśmy z prawdziwym oddali się Tobie nabożeństwem, przejmij nas głębokim dla Twej wielkości uszanowaniem i uwielbieniem, obudź w nas zupełną, dziecinną ku Tobie ufność, zapal w sercach naszych synowską ku Tobie miłość, daj, abyśmy tę miłość czynem Ci wyświadczali i nigdy nie opuścili tego, czym Ci się podobać możemy. Żyjącym na duszy obfite otwórz łask zdroje, aby wielkiej dostąpili doskonałości i kiedyś jaśnieli jako gwiazdy w Twej koronie. A jeśli widzisz wśród nas dusze umarłe, błagamy Cię, o Matko, o ucieczko grzeszników, nie odwracaj oczu, ale zlituj się nad ich dolą, o Królowo miłosierdzia, wróć im żywot Ty, którą zowiem życiem, słodyczą i nadzieją naszą. Do Ciebie wołamy wygnani synowie Adama, do Ciebie wzdychamy, jęcząc i płacząc, na tym łez padole. A więc Orędowniczko nasza miłosierne oczy Twoje obróć ku nam, a Jezusa błogosławiony owoc żywota po tym wygnaniu racz nam ukazać, o łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo. Amen. 

Ks. Marian Morawski SI (b. prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego), Kazania i szkice. Kraków 1921, ss. 116-126. 

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Źródło informacji: ultramontes.pl

Chorał gregoriański na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

 



poniedziałek, 28 listopada 2022

Książki religijne nie tylko dla seniorów! Dlaczego warto je czytać?


Książki religijne większości osób kojarzą się z publikacjami przeznaczonymi głównie dla seniorów i osób starszych. Okazuje się jednak, że tematyka ta jeszcze szczególnie bliska znacznie szerszemu gronu osób. Wśród nich znajdują się zarówno emeryci, jak i osoby dorosłe, a także młodzież i dzieci w wieku szkolnym. Zainteresowanie tą konkretną tematyką zależy bowiem nie tyle od wieku czytelnika, co od jego osobistych preferencji. A te chrześcijańskie w naszym kraju w dalszym ciągu cieszą się sporym zainteresowaniem. Sprawdźmy, dlaczego warto sięgać po książki religijne i co da nam ich lektura!

W czym pomocne są książki religijne?

Wiele osób regularnie uczęszcza do kościoła, bierze udział w spotkaniach grup religijnych skupionych wokół własnej parafii oraz aktywnie uczestniczy w życiu kościoła. Ci z nich, dla których kwestie wiary odgrywają znaczącą rolę w codzienności, w pewnym momencie zaczynają odczuwać pewien niedosyt. W ich głowach często pojawiają się dodatkowe pytania i wątpliwości. Odpowiedzi na wiele z nich można znaleźć w literaturze religijnej, która powstała w celu przybliżenia „zwykłemu człowiekowi” niekiedy bardzo skomplikowanych i złożonych dogmatów wiary.

Książki religijne pozwalają przyjemnie i pożytecznie spędzić czas oraz znaleźć w nich odpowiedzi na wiele nurtujących współczesnego człowieka pytań. Biografie świętych i ważnych osobistości ze świata kościoła pokazują, jak żyli i obcowali z wiarą inni ludzie, a ich życiorysy dają nam istotny przykład, jak żyć, aby choć w minimalnym stopniu przybliżyć się do nich. W książkach religijnych wyjaśnione są także zagadnienia, które szczególnie ciekawią młodych ludzi, a o które nie zawsze mają odwagę pytać. To doskonała lektura dla wszystkich osób, którym tematyka wiary i religii jest szczególnie bliska oraz które preferują skupiać swoją uwagę na istotnych, duchowych kwestiach.


Gdzie warto kupować książki o tematyce religijnej?

Książki religijne są dostępne w każdym większym mieście. Przy większości parafii działają stacjonarne księgarnie katolickie, które można odwiedzić w każdej chwili, zapoznać się z ich ofertą literatury chrześcijańskiej oraz od ręki zakupić interesujące nas publikacje. Stacjonarne księgarnie religijne to jednak nie jedynie miejsca, w których znajdziemy szeroki i zróżnicowany wybór książek chrześcijańskich. W dzisiejszych czasach miłośnicy tej tematyki mają bowiem jeszcze łatwiejsze zadanie! W książki religijne mogą bowiem z powodzeniem zaopatrywać się także online, korzystając z oferty internetowych księgarni katolickich.

W księgarniach online można zakupić zarówno książki papierowe, które spotkają się z największym uznaniem zwolenników tradycyjnego czytania, jak i ich wydania elektroniczne, idealne dla miłośników nowoczesnych technologii oraz ludzi młodych, którzy chętnie korzystają z nowinek technologicznych. Ebooki są o tyle warte naszej uwagi, że kupując je online, nie musimy oczekiwać na wysyłkę ani dostawę do domu wybranych publikacji – w ciągu zaledwie kilku minut książki będą gotowe do pobrania na urządzenie, a my będziemy mogli cieszyć się ich lekturą od razu po zakupie.

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: Ks. Marian Morawski - FILOZOFIA I JEJ ZADANIE

 

WSTĘP

Nasz wiek zastał filozofię w pełni życia i potęgi. Filozofia wówczas zajmowała tron w opinii publicznej świata uczonego; zaszczycała prawie wszystkie narody europejskie znakomitymi osobistościami, myślami nowymi, dziełami wielkiej doniosłości; przelewała się w historię, w literaturę, nawet w politykę; dążyła do zagarnienia wszystkich umiejętności i samej nawet religii zapowiadała już chwilę, w której ona jedna miała owładnąć całą ludzkość i obdarzyć ją prawdą i szczęściem... A tymczasem na czym się skończyły te wielkie wysilenia i te piękne zapowiedzi? Od lat blisko dwudziestu ledwo już słychać o filozofii (1). Zamiast czci, jaką niedawno jeszcze była otoczoną, znajduje tylko obojętność i poniewierkę; w tych samych aulach, gdzie niedawno słuchano ze zdumieniem Schellinga i Hegla, dziś rozlegają się oklaski dla Darwina i Häckla; a jeśli kto wspomni imiona ubóstwianych niegdyś mistrzów, to tylko uśmiech litości wywoła. Po wszechnicach zamiast filozofii wykłada się najczęściej tylko historia filozofii – filozofię traktują jako antyk, jako martwy pomnik starożytności. Ze szkół na koniec samo imię filozofii zostało wykluczone i zastąpione niepoczesną propedeutyką.


Skąd tak nagły i tak radykalny zwrot? Czy ludzkość się przekonała o zwodniczości lub nieużyteczności filozofii? Czy może zawód filozofii skończony i przeto ją jako zużyty sprzęt odrzucono? Czy też może sama filozofia w czym przewiniła i tą winą odstręczyła od siebie ludzkość? Warto się nad tym zastanowić. Jakoż zanim samą filozofię pociągniemy do odpowiedzialności, zauważyć winniśmy, że wiele przyczyn zewnętrznych wpłynęło na jej odrętwienie.


Do takowych zaliczyć trzeba najprzód wspomniane wykluczenie filozofii ze szkół lub zredukowanie jej na nędzną i drobiazgową propedeutykę, która zamiast przywabić młodzież, dając jej pojęcie o zadaniu i doniosłości filozofii, może nawet ku niej zniechęcić – podobnie jak żmudna nauka abecadła odstręcza dzieci od czytania. Wiadomo zaś, że zawody naukowe są najczęściej tylko rozwojem i rozkwitem ziarn, w szkołach rzuconych. Rzadko uczuje kto powołanie do poświęcenia się umiejętności, w której nie zakosztował w młodocianych latach.


Dalej, już sam dzisiejszy rozwój umiejętności przyrodniczych, co dzień olbrzymio się wzmagający, jakiego żaden z wieków poprzednich nie widział, nie mało się przyczynić musiał do stagnacji filozofii: już to że porywa swym prądem najzdolniejsze głowy, już to że zwraca ku sobie całą uwagę świata naukowego. Nie jest to oczywiście przygana dla tych umiejętności, ale naturalny skutek przyrodzonej ciasnoty umysłu ludzkiego. Gdy dwa drzewa rosną na tym samym miejscu, a jedno z nich nagle i silnie wybuja, drugie na tym cierpieć musi.


Lecz najgłówniejszą podobno przyczyną upadku filozofii jest rozwielmożnienie się jej wroga – materializmu. Niegdyś u Greków materializm chciał także być filozofią, potrzeba mu było wówczas tego świetnego imienia, aby się zasłonić przed wzgardą publiczną. Wszelako ten płaszczyk nie dosyć go pokrywał; żył on długo w nieczci i lekceważeniu, aż dopiero w epoce rozkładu starej cywilizacji i zupełnego strupieszenia społeczeństwa przyszedł do honorów pod imieniem filozofii Epikura. Lecz i tym tryumfem krótko się cieszył. Chrystianizm, zapanowawszy nad światem, wygnał go zewsząd, nawet z dziedziny filozofii, aż wreszcie w przeszłym stuleciu, gdy społeczeństwo poczęło znowu chylić się ku pogaństwu, materializm się dźwignął; a dziś już, przyszedłszy do potęgi i czci powszechnej, jakiej dotąd nigdy nie używał, nadęty postępem nauk przyrodniczych, których dorobek niesłusznie sobie przywłaszcza, rzucił już niepotrzebny szyld filozofii – ba! nawet otwarcie filozofię prześladuje i wyśmiewa (2). Rzecz uwagi godna: dziś materializm postępuje względem filozofii zgoła tak samo, jak filozofia w przeszłym wieku za Woltera postępowała względem religii – ignoruje ją, albo się z litością uśmiecha: – jest to sprawiedliwe wet za wet.


Wszelako oprócz tych obcych czynników, które wpłynęły na upadek filozofii, wyznać należy, że i sama w naszym wieku nie mało zawiniła i rozmaitymi sposobami odstręczyła od siebie ludzkość. A najpierw dlatego, że, jak pokażemy w rozdz. IV, stanęła w opozycji ze zdrowym rozsądkiem (le bon sens). Nowsi filozofowie wyrażają się z dziwnym lekceważeniem o zdrowym rozsądku, nazywając go pogardliwie: gminnym myśleniem (das gemeine Denken). Otóż ten zdrowy rozsądek ludzkości jest potęgą, o którą się rozbiły ich wyrozumowane systemy. I ten sam los zawsze spotykał i nadal spotka każdą filozofię, która się odważy przeciw zdrowemu rozsądkowi bunt podnieść. "Cóż tedy jest ten zdrowy rozsądek?" – pyta pogardliwie jeden z naszych polskich filozofów. Odpowiadamy, że zdrowy rozsądek jest to uzdolnienie rozumu ludzkiego, do widzenia w świetle oczywistości głównych prawd do pożycia ludzkiego niezbędnych: stąd pewność o tych prawdach jest wkorzeniona w sam rdzeń ludzkiej natury i tak powszechna i niezmienna, jak i sama natura; drogocenny to dar Boży, spuścizna nasza umysłowa, bez której obyć się nie można i której nam nie zastąpi żadna filozofia, ani też żadna filozofia nie wydrze; a jeśli się na nią targnie, sama się tylko na śmiech wystawi. Wspomniany filozof, chcąc podkopać powagę zdrowego rozsądku, mówi, że jest rozmaity u rozmaitych ludzi; jeden tak sądzi swym zdrowym rozsądkiem, drugi przeciwnie. Trzeba się porozumieć: nie należą do zdrowego rozsądku, w znaczeniu, w jakim się tu bierze, wszelkie zdania i mniemania rozumu nieuprawionego, ale tylko ów szczupły zasób prawd zasadniczych, których cała ludzkość trzyma się niezmiennie i niezachwianie, bez których żyć nie może, a na które właśnie targa się sceptycyzm i idealizm naszego wieku. Filozofia, która twierdzi, że świat widzialny nie jest czymś rzeczywistym – że świadomość osobista jest tylko i zawsze złudzeniem – że przedmiot nie ma bytu poza myślą itd., taka filozofia staje w opozycji z tym zdrowym rozsądkiem, o którym mówimy, kłam mu zadaje – a tym samym nie ma warunków życia; bo filozofia żyć nie może w obłokach, ale tylko w ludzkości, w tej ludzkości, która wierzy niezachwianie w zdrowy rozsądek, w oczywistość, w prawość swej natury. Taka filozofia, mówimy dalej, nie pojęła czym jest i po co jest na świecie. Filozofia jest tylko wykształceniem, kwiatem natury ludzkiej; rozum filozoficzny jest tylko dalszym rozwinięciem tej samej władzy poznawczej, którą w stanie rodzimym i odnośnie do prawd najoczywistszych zowiemy zdrowym rozsądkiem; pewniki, które stanowią punkt wyjścia i podwaliny wszystkich rozumowań filozoficznych, jak okażemy w ciągu tej pracy, muszą być wzięte z natury i stoją na pewności naturalnej. Zatem natura jest filozofii podstawą i korzeniem, a filozofia winna naturę dalej kształcić i doskonalić, nie zaś podcinać to, co w niej jest najistotniejszego, bo inaczej sama sobie śmierć zadaje. Niech się wznosi filozofia coraz wyżej, coraz dalej w niezmiernych przestworzach prawdy, które się przed nią odsłaniają, niech leci w sfery, gdzie jej zdrowy rozsądek okiem nie doścignie; tego jej nikt za złe nie weźmie; zdrowy rozsądek tym samym, że zdrowy jest, czuje że to nie jego pole – ale niech filozofia szanuje prawdy, które zdrowy rozsądek z daru natury posiada i które widzi w świetle oczywistości, bo zamachu przeciwko tej świętej własności zdrowy rozsądek nie daruje i ta niedorzeczna śmiałość będzie zgubą filozofii. Posłuchajmy samego Schellinga: "Świat, mówi on, odepchnie filozofię, przywodzącą do takich wyników, nie dbając o jej zasady, nie mając nawet pretensji o nich sądzić. Świat powie, że nie rozumie wcale gruntu tych zagadnień, ani sztucznego i misternego rozwoju tych rozumowań; ale mijając to wszystko, osądzi natychmiast, że filozofia, która przychodzi do takich wniosków, nie może mieć prawdy w swych podstawach" (3). Schelling, jak wiadomo, sam przewodniczył w tym kierunku, który w tych słowach potępia. Ale te słowa wyrzekł dopiero w r. 1841, gdy już był dojrzał wiekiem i myśleniem i skutki swego błędu oglądał.


Oprócz tego buntu przeciw zdrowemu rozsądkowi i oczywistości, nowsza filozofia wpadła też w inny jeszcze błąd, który był tylko następstwem pierwszego, a przyczynił się do tego samego skutku, tj. pozbawił ją miru u ludzi. Upodobali sobie nowsi filozofowie, mianowicie Niemcy, mieszkać w mroku nieprzystępnym dla ogółu śmiertelników. Im kto się ciemniej tłumaczył, im dziwaczniejsze kuł wyrazy, słowem, im był niezrozumialszym, tym za mędrszego i głębszego myśliciela uchodził. Najprostsza rzecz musi być u tych filozofów w niedostępne uwikłana formuły, inaczej nie jest godna miejsca w świętym przybytku filozofii. Ile np. wielkich i tajemniczych słów, oderwanych i ciemnych formuł, labiryntowych krętanin na samym wstępie sławnej Wissenschaftslehre Fichtego! A na co to wszystko? – aby powiedzieć mądrze, że jeśli jest jakaś prawda poznana, co wszyscy uznać muszą, toć musi być i podmiot poznawający; – to samo, co Kartezjusz powiedział śmiało i po prostu: "myślę, więc jestem". Posłuchajmy znowu Schellinga: "Filozofowie niemieccy, mówi on, przyszli do uważania za miarę talentu filozoficznego stopień oddalania się od zwykłego sposobu mówienia i myślenia... Po kilku daremnych usiłowaniach, aby rozpowszechnić za granicą filozofię Kanta, zrzekli się nadziei być zrozumianymi od innych narodów i przywykli uważać siebie za wybrańców filozofii, od siebie samych jedynie zależnych. Filozofowie winni by zawsze pamiętać, że ich celem jedynym jest pozyskać powszechne uznanie, stając się powszechnie zrozumiałymi. Nie żądam oczywiście, aby dzieła filozoficzne sądzono ze stanowiska literackiego, ale twierdzę, że filozofia, która nie jest zrozumiałą dla wszystkich narodów oświeconych i dla wszystkich języków przystępną – tym samym wyrzec się musi nadziei być filozofią prawdziwą, powszechną" (4). Otóż sąd człowieka niepodejrzanego o parcjalność w tej mierze – sąd słuszny, bo ta ciemność w tłumaczeniu się nie jest cechą prawdy, gdyż jak doskonale mówi poeta:


Ce, que l'on conçoit bien, s'énonce clairement – a tym mniej cechą jest geniuszu, bo geniusz nie lęka się światła, będąc sam promieniem światłości Bożej; ale karłowate umysły lubią zmrok, w którym przybierają postacie olbrzymów. Schelling, po zacytowanym ustępie zapowiada radykalną odmianę: "Nadal, mówi, głębokość będzie w myśli, a zupełna niemożebność wyrażenia się z jasnością nie będzie uważaną za znak talentu i natchnienia filozoficznego". Wszelako to proroctwo nie spełniło się; filozofia nowoczesna nie rozstała się z tą formą, bo takowa, jakeśmy powiedzieli, wynikała z jej treści; chciała dalej tym sposobem wykluczać profanów, wynosić się ponad ich sąd, odbierać od nich ślepe hołdy, jak niewidzialny Budda – a tymczasem sama została w końcu od tych profanów odepchniętą i wyśmianą (5).


Wreszcie filozofia w naszym wieku i z tego względu jest winną swego upadku, że sama przyczyniła się do tego tryumfu materializmu, który jej zadał cios śmiertelny. To twierdzenie wydaje się zrazu paradoksem, bo przecież filozofia nie była nigdy tak duchową, tak idealną, jak w naszym wieku – tak dalece, że zasłużyła sobie na imię idealizmu transcendentalnego. Tak jest; ale w tym właśnie dała powód do materializmu. Extrema se tangunt.


A najpierw dała ona do tego powód, że tak powiem, ujemnie; bo odstręczając ludzkość wspomnianą przesadą i zawiłością, wywołała mniemanie, iż we wszystkich zagadnieniach wyższych i duchowych nie masz nic, jak tylko czcze i bezowocne marzenia, zatem, że nie masz prawdy i pożytku, jak tylko w namacalnej materii. Po wtóre dała do tego powód pozytywnie, swymi zasadami; bo skoro filozofowie poczęli twierdzić, że byt i myślenie, duch i materia są jedno, lubo oni chcieli wszystko zlać w idei i samą materię przetworzyć w ducha, jednak ich słuchacze i czytelnicy mając przed sobą widzialną i dotykalną materię, która się zaprzeczyć nie daje, naturalnym następstwem przetworzyli ducha w materię i wywnioskowali, że kiedy wszystko jest jednym, a materia niezawodnie jest, toć materia jest wszystkim i absolutem.


Po trzecie, ta filozofia dała powód moralny do materializmu: ogłosiła bowiem, że człowiek jest niezawisłym i niepodległym (autonom) – ba! nawet że jest najwyższym rozkwitem Bóstwa, a zatem tylko siebie czcić winien, tylko sobie kadzidło palić. Otóż skoro człowiekowi zdejmiesz wędzidło prawa Bożego, skoro mu odbierzesz poczucie odpowiedzialności przed Najwyższym Sędzią, wiadoma rzecz, do czego się rzuci, która część jego natury weźmie w nim górę. "Póty ciało podlega duchowi, powiedział najgłębszy z filozofów, św. Augustyn, póki duch podlega Bogu".


Na koniec filozofia w naszym wieku spowodowała swój upadek przez swoją bezbożność – bezbożność taką, jakiej nie znały wieki poprzednie. Było wiele niereligijności w filozofiach pogańskich, ale poganom to łatwiej wybaczyć. Było też wiele niereligijności u niektórych filozofów chrześcijańskich, ale ta niereligijność nie posuwała się aż do zupełnego zaprzeczenia Boga; albo jeśli kiedy do tego stopnia przyszła, to przynajmniej nie szerzyła się, nie znajdowała wziętości. Filozofia zaś naszego wieku posunęła się jeszcze dalej, jak do zaprzeczenia Boga: odważyła się, i to wśród powszechnych pochwał i oklasków, na miejscu Boga postawić człowieka – filozofa. Taki jest bowiem wynik panteizmu nowej szkoły niemieckiej – na co damy w swoim miejscu dowody. To bluźniercze ubóstwienie się filozofii nie tylko odstręczyło ludzi mających nieco rozsądku i religii, ale też spowodowało zapewnie Opatrzność do wymierzenia kary.


Jak widać, nie szczędzimy filozofii verba veritatis; ale mimo to wszystko, sądzimy, że filozofia nie ma być skazaną ani na śmierć ani na wygnanie, że jej obecny upadek jest szkodą i stratą dla społeczeństwa, zatem, że bądź co bądź podźwignąć ją należy i przywrócić jej dawne miejsce na czele zastępu umiejętności. Winy i usterki, o których wspomnieliśmy, nie wynikają z istoty filozofii, ale ze skrzywienia jej kierunku. Jest to los wszystkiego, co jest w rękach człowieka, że może być od niego zepsutym, do złego użytym. Wszystkie umiejętności, wszystkie sztuki, wszystkie ludzkie instytucje obracają się częstokroć na szkodę społeczeństwa, – czyż stąd wynika, że te umiejętności, sztuki, instytucje są złe i że je trzeba ze społeczeństwa wykluczyć? – I pomyśleć o tym byłoby niedorzecznością.


Mylnym też jest mniemanie, które wielu od filozofii odstrasza, że filozofia z natury swojej jest wrogą religii. W naszym kraju osobliwie, u wielu szczerze wierzących i religijnych osób, filozof znaczy tyle co niedowiarek, bezbożnik, ateusz. Mniemanie to jest zabytkiem z czasów Wolterianizmu. Wówczas istotnie imię filozof znaczyło to samo, co ateusz; i z tym właśnie znaczeniem te słowa: filozof, filozofia rozpowszechniły się w Polsce. Wszelako to nie tyle było winą samej filozofii – boć szkoła Woltera nie miała nic wspólnego z filozofią, krom imienia – ale raczej szalbierstwem Wolterianów, którzy lubo nie pomyśleli nawet o postawieniu jakiejkolwiek zasady filozoficznej, jednak zagrabili sobie na własność miano filozofów i samo niedowiarstwo filozofią nazwali.


W naszym zaś wieku filozofia wytworzyła istotnie teorie najbezbożniejsze; to samo do pewnego stopnia zdarzało się i w wiekach poprzednich. Ale czy to ma dowodzić, że filozofia jest z przyrodzenia antyreligijną? Jeśli mnóstwo filozofów niedowiarków ma tu coś stanowić, toć dzieje filozofii chrześcijańskiej roztaczają zastęp przynajmniej trzykroć liczniejszy filozofów religijnych i wierzących. Kościół też katolicki, lubo błędy wielu filozofów potępiał, filozofię jednak zawsze i pochwalał i popierał, zawsze zastawiał się za prawami rozumu przeciwko herezjom, które je zaprzeczały; za naszej jeszcze pamięci potępił Lammenais'a i Tradycjonalistów za to, że pomiatali rozumem, a wszelką pewność na samej opierali wierze; wreszcie na ostatnim Soborze, Watykańskim, nie tylko prawa rozumu uroczyście zatwierdził, ale też orzekł i objaśnił jak ścisłymi węzły pewność wiary powiązana jest z pewnością filozoficzną i jak wielkie przysługi rozum i wiara wzajemnie sobie oddają. Rzecz tę rozwiniemy nieco obszerniej w ostatnim rozdziale. Na teraz zauważymy tylko, że pozorne sprzeczności, na jakie kto napotyka między wiarą a rozumem i filozofią, nie pochodzą ani z wiary ani z praw i natury rozumu, ale zawsze na ich dnie leży albo fałszywe pojęcie nauki wiary, albo jakaś nieścisłość, jakiś przeskok w rozumowaniu, które przywiodło do wniosku przeciwnego wierze – słowem: albo niedostatek katechizmu, albo niedostatek logiki (6). To już a priori i w ogólności wynika z oczywistej zasady, że prawda jedna jest; w szczególności zaś, względem wielu kwestyj, które się nam po drodze nadarzą, wykaże się to samo w ciągu tej pracy.


Inni nie boją się filozofii, ale ją lekceważą. Słyszałem nieraz mówiących: Cóż nam po filozofii? filozofia buja tylko w sferach idealnych, gdy tymczasem poza obrębem doświadczenia albo nic zgoła pewnego nie wiemy, albo tylko tyle, ile nas wiara pouczy. Zarzut ten, prawie naiwny, pochodzi ze szczerej nieznajomości rzeczy. Spodziewamy się uczynić mu zadosyć w ciągu tej rozprawy przez samo wyłuszczenie istoty i zadania filozofii; to wyłuszczenie bowiem okaże niezmierne pole prawdy poza empirią – prawdy, która i pod względem pewności i pod względem ważności nie ustępuje bynajmniej temu, o czym nas empiria poucza. Stąd zaś, że wiara poucza nas o głównych prawdach porządku nadzmysłowego, chcieć wnioskować, iż filozofia jest nieużyteczna, to przypomina sławny sąd Omara o nieszczęśliwej bibliotece aleksandryjskiej: Albo te książki zawierają to samo co Koran, a wtedy są niepotrzebne, albo zawierają coś przeciwnego Koranowi, a wtedy są szkodliwe; więc w każdym razie trzeba je spalić!


Wreszcie błędnym byłoby przypuszczenie, że filozofia spełniła swój zawód i dziś już nie ma co robić na świecie. Wszystkie wieki potrzebę filozofii uznawały; zjawiała się ona w każdym narodzie, w chwili rozkwitu jego cywilizacji, niby jej korona – i w stosunku z nią wzrastała; nikła zaś dopiero w chwili przekwitu oświaty i strupieszenia tego narodu. Twierdzić więc, że filozofia już nie ma co robić między nami, znaczyłoby tyle, co dać naszej społeczności nader złe świadectwo. Przeciwnie twierdzimy, że dziś więcej niż kiedykolwiek potrzeba filozofii. A to dla wielu przyczyn, dotyczących tak kwestyj moralnych i społecznych jak i naukowych. A najpierw, jakeśmy już wspomnieli, dziś więcej niż kiedykolwiek grasuje materializm. Otóż przeciwko materializmowi nie dosyć się bronić biernie, milczeniem, lub samym zatwierdzeniem swoich zasad. Materializm śmieje się z takiej taktyki i korzysta z tej bezczynności, podobnie jak Prusacy r. 1866 z bezczynności Benedeka, zagrabia on jako swoje wszystkie nauki i podbija umysły mniej stałe, okazując im rzekomą sprzeczność między dzisiejszym postępem umiejętności a wiarą i wszystkimi zasadami wyższymi. Wszak co dzień na to z boleścią serca patrzymy. – Tymczasem rozpowszechnienie zdrowej filozofii podcięłoby materializmowi skrzydła – wyszłaby na jaw czczość i sofistyczność jego wniosków, a zarzuty nieracjonalności i płytkości, które szyderczo miota na zdrowe zasady, przeciw niemu by się zwróciły. Wreszcie choćby tylko filozofia odkryła umysłom wyższy widnokrąg ponad poziomem materializmu, widnokrąg, który nam dzisiaj prawie znikł z oczu, już tym samym wyrządziłaby naszemu społeczeństwu walną przysługę; bo jakże wielu dzisiaj mniema w swojej prostocie, że poza tymi naukami, na które łaskaw materializm, już nie ma umiejętności, ani pola dla rozumu – ale tylko próżne marzenia, albo ślepa wiara.


Dalej, nasz wiek, oprócz tej choroby materializmu, cierpi jeszcze na słabość odziedziczoną po wieku przeszłym, tj., że daje się magnetyzować czarodziejskimi słowami, jak: oświata, humanitarność, wolność, narodowość itp. i poddaje się ich urokom, nie zdając sobie nawet sprawy z ich znaczenia; bo też podobno właściwe, ewangeliczne tych słów znaczenia na wiatr rzucono, i tylko puste brzmienia obiegają świat – a przecież te brzmienia wywierają ogromny wpływ, wstrząsają narodami, wiekowe instytucje obalają, w mgnieniu oka odmieniają postać rzeczy ludzkich. Wprawdzie czar słowa zawsze poruszał masy; ale nie wiem, czy kiedy warstwy wykształcone ulegały tak bardzo jak dzisiaj wpływom sofizmu. Dziś lada jaki sofistyczny argument odziać w szatę literacką i puścić w świat na skrzydłach gazet lub broszur, a niechybnie obiegnie kulę ziemską i wszędzie spotka oklaski i fortunne powodzenie. Tak się kształci wszechwładna w naszych czasach opinia publiczna; każdy o tym wie, każdy narzeka na jej tyranię, a mimo to, rzadko kto nie daje się owładnąć jej urokom. Niezawodnie wiemy wiele rzeczy, których dawniej nie wiedziano, czytamy i piszemy bez porównania więcej niż dawniej czytano i pisano, ale z tym wszystkim mniej umiemy myśleć, mniej zdajemy sobie sprawę z tego, co w nas wmawiają lub co sami twierdzimy. Przyczyna tego usterku leży po części w tym samym, że tak wiele i tak prędko czytamy i piszemy. Ale właśnie też dlatego potrzeba nam dziś więcej, niż kiedykolwiek zdrowej i gruntownej filozofii, która by była tłem i podstawą naszych zdań i wiadomości, która by nauczyła naszych myślicieli myśleć ściśle i zwięźle, iść do gruntu rzeczy, sprowadzać zdania potoczne do zasad niezachwianych, uchraniać się łapek sofistycznych wywodów – która by wreszcie dała nam pewny pogląd na cały nasz duchowy widnokrąg i skupiłaby naszą wiedzę w jednolitą całość.


Na koniec rehabilitacja filozofii jest, dziś zwłaszcza, w interesie wszystkich umiejętności. Nigdy umiejętność nie była tak rozstrzeloną, podzieloną na takie mnóstwo specjalności, jak obecnie. Gdy przed paruset laty pojedynczy ludzie pisali dzieła "de omni re scibili", gdy jeszcze w przeszłym wieku Leibnitz uprawiał zarazem historię, prawo, dyplomację, filozofię, fizykę, matematykę i poezję – dziś uczony Poinsot poświęca wszystkie prace swego życia na zbadanie jednej cząstki mechaniki: o ruchu wirowym – i każda prawie specjalna umiejętność dzieli się jeszcze na specjalności wymagające specjalistów. Nie ma wątpliwości, że ten podział dziedziny umiejętności jest znakiem postępu, a nawet do pewnego stopnia warunkiem tego postępu. Jednakowoż to ma swoje ale. A najpierw ten stan rzeczy faktycznie prowadzi do kształcenia się wyłącznie fachowego; to zaś jakkolwiekby było korzystnym dla umiejętności, dla indywiduów przecie jest niekorzystnym, bo takowe nie wyrabia człowieka, nie rozwija najważniejszych stron jego istoty, nie rozprzestrzenia rozumu i serca; a nawet, gdy kto przedwcześnie porzuca zwykły tryb nauk, aby się w jakiej specjalności zasklepić – ku czemu zmierza dzisiejszy kierunek – wyradza się stąd pewna karłowatość duchowa, sposób myślenia jednostronny, poglądy nadzwyczaj ograniczone i ciasne. Ale to pominąwszy, a mając tylko na oku postęp samych umiejętności, przyznać trzeba, że takie ich rozczłonkowanie bez wspólnej podstawy, ma swoje ujemne strony. Przecież wszystkie umiejętności są z sobą ściśle powiązane, są to planety wirujące naokoło jednego słońca prawdy; dziedziny ich nawet nie są ściśle rozgraniczone; zatem zdobycze jednej obchodzą wszystkie inne. Jeżeli więc jedna umiejętność ignoruje drugą, lub o nią nie dba, sama sobie szkodzi, pozbawia się wielu środków postępu, które by w drugiej znalazła, stawia twierdzenia, które druga zaprzecza – a porozumieć się uczeni nie mogą, bo stoją na zupełnie innych stanowiskach i nie mają żadnego punktu zetknięcia. Cóż więc stąd wynika? Z jednej strony jasna rzecz, że wiedza ludzka jest dziś tak rozgałęzioną, iż jej całości jeden rozum ogarnąć nie może, tudzież, że szczególne umiejętności koniecznie potrzebują ludzi fachowych, którzy by im prace swoje poświęcili. Ale z drugiej strony, im więcej się umiejętności rozprzestrzeniają i dzielą, tym więcej im potrzeba tej wspólnej podstawy – którą, jak w ciągu tej pracy okażemy, jest właśnie filozofia.


Istotnie też brak filozofii daje się bardzo czuć w najnowszych dziełach naukowych, nawet dotyczących umiejętności ścisłych i przyrodniczych; nader często nie ma ścisłości w rozwoju myśli i w wnioskach, nie ma jasności w pojęciach zasadniczych, około których cała rzecz się toczy; nie ma wyraźnej świadomości o istotnym znaczeniu i doniosłości praw i zasad, które się stawia; ciągła mieszanina tezy z hipotezą, tego co już jest pewną zdobyczą umiejętności, z tym, co jest dopiero przypuszczeniem, lub tylko formułą służącą do uporządkowania zjawisk i pojęć. A na koniec tu i owdzie hipotezy i tłumaczenia, które doprawdy litość wzbudzają w każdym, który jest choć cokolwiek z filozofią obeznamy. Słowem, choć nie ujmujemy wartości, nawet filozoficznej, niektórym dziełom naukowym z najnowszych czasów, sądzimy jednak, że pod względem ścisłości i dokładności w rozumowaniu i zdawaniu sobie sprawy z twierdzeń i wywodów, dzieła naukowe przeszłego wieku, do których pospolicie nasi uczeni ani zaglądnąć nie raczą, przewyższają w ogólności dzisiejsze płody.


Jest tedy filozofia, okrom swej bezwzględnej ważności, dla wielu osobliwszych powodów w naszych czasach pożyteczną, a nawet potrzebną. Wszakże oczywista rzecz, że jeśli filozofia pójdzie fałszywym torem, zamiast dać odpór materializmowi, ona mu wrota otworzy, jak się istotnie zdarzyło – zamiast sprostować pojęcia, uzbroić przeciwko bieżącym sofizmom, dać pewny pogląd na wszystko, ona pojęcia skrzywi i zamiesza i do sofizmu przyuczy – zamiast zjednoczyć umiejętności w harmonijną całość i dać im niezachwianą podstawę, ona je popchnie fałszywym kierunkiem, albo same ich podwaliny podkopie.


Jest to więc zagadnienie największej doniosłości: jakie jest właściwe zadanie filozofii? jakim torem i do czego dążyć powinna? Otóż odpowiedź na to zagadnienie jest założeniem niniejszej pracy. Podejmujemy ją, nie w zamiarze wyczerpnienia przedmiotu, bo przedmiot ten podobno granic nie ma, ale w przeświadczeniu, że samo poruszenie tej kwestii nie będzie bez pożytku. Praca ta zdaje nam się tym bardziej na czasie, że w obecnej chwili założenie akademii, zjawianie się coraz częstsze dzieł gruntownych, powstawanie nowych organów poważnej literatury, zwiastują w naszym kraju nowe życie umysłowe, w którym i filozofia udział mieć powinna. Sami też, mając zamiar przy Boskiej pomocy na tym polu pracować, czujemy potrzebę wyświecić swoje stanowisko i utorować sobie drogę, zdając ścisłą sprawę z naszego poglądu na całość filozofii i z powodów, dla których ten, a nie inny kierunek obieramy.


Systemu żadnego bezwzględnie bronić nie chcemy; bo jako z jednej strony dalecy jesteśmy od mniemania, że dotychczas filozofowie byli tylko w błędzie i że prawdziwa filozofia ma się dopiero narodzić, tak z drugiej strony żadnemu filozofowi nie przysądzamy nieomylności; owszem sądzimy i w swoim miejscu wykażemy, że taka bezwarunkowa wiara w jakikolwiek płód ludzkiego rozumu jest zgubną dla filozofii zaporą.


Nie chcemy też iść za dzisiejszą modą pomijania milczkiem obcych, a zwłaszcza przeciwnych zdań i dowodów. Jest to zaiste wygodny system. Powie się poetycznie za Heglem, że "jak kwiat, wykłuwając się z pączka, rozsadza go i niby mu zaprzecza, jako fałszywemu bytowi rośliny, sam zaś znowu ginie przez zjawienie się owocu; tak jeden system z drugiego się wykłuwając, zbija go tym samym, że się zatwierdza" (7) – a to powiedziawszy, poczyna się od śmiałych twierdzeń. – Za tym przykładem iść nie śmiemy, bo najpierw nie rościmy sobie prawa do przecinania jednym zamachem pióra najważniejszych zagadnień filozofii; jeśli Hegla αυτος εφα nam nie imponuje, tym mniej spodziewać się możemy, aby nasze proste twierdzenie przekonało czytelnika; a po wtóre sądzimy, że prawda tylko zyskać może na zestawieniu zdań i dowodów przeciwnych.


Zatem po wstępnym zarysie istoty i zadania filozofii, w którym będziemy usiłowali kojarzyć różne zdania i wykryć głównie to, co jest wszystkim wiekom i systemom wspólne, zwrócimy uwagę na rozmaite drogi i formy filozofii. A najprzód w ogólnym poglądzie na dzieje filozofii szukać będziemy, jakie są owe drogi filozofii, czyli filozoficzne prądy – jakie jest prawo ich toku. Z tego poglądu wykaże się, że cała filozofia przeszłości przedstawioną jest i niejako streszczoną w trzech kierunkach naszego wieku; tj. w kierunku idealistycznym, który w pierwszej połowie wieku panował; w kierunku materialistycznym, który teraz bierze górę, i w kierunku pośrednim, który istnieje w wielu uczelniach katolickich pod nazwą (mniej lub więcej zasłużoną) scholastycyzmu. Taki stan rzeczy uwolni nas od olbrzymiej pracy rozbierania i ocenienia wszystkich filozoficznych systemów przeszłości i pozwoli nam ograniczyć naszą krytykę na owych trzech kierunkach filozofii w naszym wieku. Zaliczamy do nich materializm, bo lubo on dzisiaj wypiera się wspólnictwa z filozofią, jednakowoż ma on pretensję zastąpić ją i rozwiązać najwyższe zagadnienia wiedzy ludzkiej; a z tego względu należy ściśle do naszego przedmiotu. Rozbierzemy tedy z kolei te trzy kierunki historycznie i krytycznie, celem ocenienia ich wartości filozoficznej i rozeznania, który z nich największą daje rękojmię gruntowności i prawdy. To uczyniwszy, będziemy się starali bliżej skreślić samą treść filozofii, rozwiniemy jej całokształt i główne działy. Następnie zastanowimy się nad jej formą, tj. nad rozmaitymi metodami, których w wykładzie i pisaniu filozofii w różnych czasach używano. W końcu określimy jej stosunki do innych umiejętności i do powagi ludzkiej, tudzież do powagi Boskiej, tj. Objawienia, wiary i teologii.


Szczupłym siłom swoim nie ufając i mając na oku cel tej pracy, nie będziemy bezwarunkowo zaprzeczać i zbijać, jak tylko co się sprzeciwia prawdzie katolickiej, lub najgłówniejszym zasadom zdrowej filozofii; własnych zaś twierdzeń i poglądów nie chcemy bynajmniej za bezwzględną prawdę przedawać; owszem spodziewamy się od łaskawych czytelników niejednych sprostowań.


W każdym razie więcej żądać nie możemy, jak żądał wielki Doktor z Hippony: Crede Augustino probanti Augustino.


_____________


CAŁOŚĆ DO PRZECZYTANIA PO KLIKNIĘCIU NA PONIŻSZY LINK

__________

Filozofia i jej zadanie, przez Ks. Mariana Morawskiego T. J., Wydanie drugie uzupełnione. We Lwowie. NAKŁADEM AUTORA. 1881, str. 425+VII. (1)

 

Ks. Marian Morawski, PROFESOR UNIW. JAGIELLOŃSKIEGO. Filozofia i jej zadanie. Wydanie trzecie niezmienione. W Krakowie. SPÓŁKA WYDAWNICZA POLSKA. 1899, str. XXIV+440. 

Ks. Antoni Langer SI: O miłości Pana Jezusa. Kazanie na I Niedzielę Adwentu


Treść: Adwent to czas przygotowania do obchodu pamiątki przyjścia na świat Zbawiciela. W tych osobliwie czasach powszechnego skażenia obyczajów potrzeba nam gruntownego przygotowania. Podnieśmy więc umysł i serce ku Temu, który jest odkupieniem naszym i rozważmy dobrodziejstwa, jakie nam Boski Zbawiciel przyniósł z sobą z nieba na ziemię. W tej pierwszej nauce przypatrzmy się osobie i przymiotom Chrystusa Pana, który jest najprzedniejszym darem nieba, byśmy się pobudzili do Jego miłości. – Chrystus Pan jest Bogiem, więc łączy w sobie wszystkie nieskończone doskonałości Bóstwa. Ale i w swym człowieczeństwie posiada wszystkie przymioty w stopniu najwyższym, jakie tylko w człowieku wyobrazić sobie można. Najpierw jak niezrównane są Jego przymioty zewnętrzne: piękność, majestat, wdzięk wymowy... którymi na ziemi pociągał ku sobie i podbijał serca ludzkie. O ileż więcej roztacza uroku wewnętrznymi przymiotami duszy i serca! Jak dziwnie ujmująca Jego łagodność i łaskawość... dobroć i litość dla cierpiących i grzeszników... Jego słodycz, z jaką ustanawiał swoje prawa i przykazania... Jego poświęcenie i ofiarność dla całej ludzkości, okazywana przez całe życie, osobliwie zaś w czasie męki... Jego wyniszczenie w Najświętszym Sakramencie... a wreszcie hojność, z jaką dzieli się z ludźmi swoją chwałą w niebie. – Rozważywszy to, umiłujmy całym sercem, a jeszcze więcej czynem tego Boga wcielonego, tak godnego miłości – wyrzucając z serc naszych wstrętną oziębłość.

"Spoglądajcie a podnoście głowy wasze, boć się przybliża odkupienie wasze". Łk. XXI, 28.

Z dniem dzisiejszym wchodzimy, najmilsi bracia, w tak zwany adwentowy okres roku kościelnego, który, wedle myśli Kościoła, ma być obrazem czterdziestowiekowego oczekiwania Zbawiciela przez cały rodzaj ludzki. Ustanawiając bowiem ten czas adwentowego postu, Kościół święty miał również na celu rozbudzić w sercach naszych owe uczucia świętego pragnienia, jakie ożywiały przed przyjściem Chrystusa Pana Świętych Starego Testamentu, skoro i nam niezadługo przyjdzie obchodzić doroczną Narodzin Pańskich pamiątkę. A prawdę mówiąc, jeśli jakie, to nasze przede wszystkim czasy, takiego gruntownego i gorliwego przygotowania wymagają. Dlaczego? Bo dziwne zachodzi podobieństwo między usposobieniem chrześcijan w naszych czasach, a usposobieniem całego świata w czasach, które bezpośrednio przyjście Chrystusa Pana poprzedziły. Podobieństwo, mówię, ale podobieństwo w odstępstwie od Boga, w lodowatej oziębłości względem Niego, w zupełnym rozbracie z wszelką moralnością i cnotą, w pogańskiej prawdziwie pogardzie wszelkich praw sumienia i rozumu. Dziś jak i wówczas, namiętności są bogami człowieka; dziś jak i wówczas, sprzykrzywszy sobie służbę Bożą ród ludzki pragnąłby na wieki zanurzyć się w plugastwie grzechowym; dziś jak i wówczas to samo wśród świata rozprzężenie obyczajów – choć wówczas, przynajmniej Krew odkupienia nie była jeszcze przemieniła ciała człowieczego w przybytek żywego Boga. Takim jest świat nasz, rzekomo chrześcijański, Chrystusowy, a gorszy w istocie od całej owej zgrozy pogańskich zabobonów. Lecz my, najmilsi moi, dzięki przemożnej łasce Bożej, nie należymy chyba do niego. My wierzymy jeszcze w Chrystusa, trzymamy się Go przez miłość i wierność niezawodnie. Spoglądajmyż więc a podnośmy głowy nasze ku Temu, który jest Odkupieniem naszym! Wyglądajmy sercem kochającym dnia onego, w którym ten Pan nasz znów przyjść ma na ziemię! A żeby tym skuteczniej uczucia owe w sobie obudzić, rozważajmy, jak wielkie dobrodziejstwa przez Narodzenie swoje, On nam z sobą przyniósł.

Zanim jednak rozpoczniemy zastanawiać się nad potrójnym dobrodziejstwem Chrystusa Pana, w chwili przyjścia na ziemię nam ludziom wyświadczonym, przez wybawienie nas z ciemności rozumu, z więzów grzechu i z niewoli doczesnej lub wiecznej nędzy, wpierw przypatrzmy się Temu, który tych dobrodziejstw był źródłem. On to bowiem sam jest darem najwspanialszym, darem ponad wszelkie dary, jakimi Ojciec niebieski ludzkość kiedykolwiek uszczęśliwił. W tym celu zaś próbujmy sobie choć w przybliżeniu wystawić Jego godność i piękność, Jego łaskawość i majestat – słowem wszystko, co nas pobudzić może do godnej miłości Chrystusa Pana.

A skoro do obudzenia tak wzniosłych uczuć szczególniejszej potrzeba nam łaski, prośmy Go o nią gorąco przez przyczynę tej Matki Zbawienia, która wzorem jest dla nas znajomości i miłości Chrystusowej, mówiąc pobożnie: Zdrowaś Maryjo.

Zbawiciel nasz, Pan Jezus, jest prawdziwym Bogiem, jest bowiem Synem jednorodzonym Ojca Przedwiecznego. Oto, najmilsi moi, krótka i jędrna prawda, w której się jednakowoż zamyka cały ocean doskonałości niedostępnych nie tylko dla wzroku ludzkiego, ale i dla lotniejszej odeń myśli. Jeśli mię bowiem zapytacie o pochodzenie Syna Bożego, z tej prawdy wysnuję wam odpowiedź, że istnienie Jego to wieczność bez początku, bez końca, bez zmiany. Jeśli mię zapytacie o Jego miejsce pobytu, ta prawda pouczy was z prorokiem Dawidem, że jeśli wstąpię do nieba i tam On jest, jeśli zstąpię do piekła i tam także jest, i jeśli wezmę skrzydła moje rano a będę mieszkał na końcu morza, i tam mię doprowadzi ręka Jego i trzymać będzie prawica Jego (2). A jeślibyście mię zapytali o Jego piękność i bogactwo, o Jego mądrość i potęgę, o Jego miłość i dobroć, ta prawda zmusi mię do milczenia i będę milczał i nie otworzę ust moich, bo tym doskonałościom, które Bóstwo Jezusa w sobie zamyka, nie masz i nie będzie końca.

Patrzmy na ten świat widomy, na jego piękność i wspaniałość! Czyż on nie jest słabym tylko odblaskiem piękności i majestatu Bożego, który wszystko to w jednej chwili, jednym skinieniem woli z nicości do bytu wyprowadził? Lecz ta piękność, ten majestat Boży, jest również udziałem Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jakże tu więc nie dziwić się lekkomyślności serca naszego, które tak silnie przywiązuje się do tego, co ziemskie i znikome, a względem Tego, który jest pełnią piękności, tak zimnym jest i nieczułym?

Z przymiotów Boskich Jezusa zwróćmyż teraz oczy nasze na piękności i słodycze Jego Człowieczeństwa, a najpierw na Jego przymioty zewnętrzne. Lecz któż oddać zdoła cały ich wdzięk lub powab? Kto uchwyci wyraz twarzy Jego, Boskiego Majestatu przepełny, tak wymowny i pociągający ku sobie, jak miłość i dobroć Boskiego Jego Serca! Wszak to On, którego Duch Święty zowie: piękniejszym urodą nad syny człowiecze (3), o którym mówi, iż po wargach Jego wdzięczność się rozlała (4). Wszak to On ów wybrany z tysiąca (5) i wszystek ujmujący (6), o którym wspomina Pieśń nad pieśniami. Więc jakżeż mogłyby w Nim nie zawierać się wszystkie cuda ziemskiej piękności, wszystkie doskonałości ludzkiej natury? Toż On jest ową wybraną świątynią, w której, jak mówi św. Paweł, pełność Bóstwa wzniósłszy tron łaski, cieleśnie i widomie zamieszkała (7). Pierwszy Adam z gliny mizernej ulepiony, za jednym tchnieniem Bożym, arcydziełem stał się pomiędzy stworzeniami zmysłowymi i jaśniał, jako słońce pięknością pierwszej niewinności swojej: jakaż dopiero nadziemska prawdziwie piękność i powaga przebijać się musiała w osobie owego drugiego Adama, który utworzony przez samego Ducha Świętego z niepokalanej krwi Panny Najświętszej, przybytkiem był nieogarnionego Bóstwa! Prawdziwie, dziwić się wobec tego niepodobna, że na jedno słowo Boskiego Mistrza swego Apostołowie wszystko opuszczali, aby tylko na zawsze z Nim pozostać, lub że całe rzesze ludu, pociągnięte, jak mówi św. Hieronim, blaskiem i majestatem ukrytego w Nim Bóstwa, trwały tak długie godziny na słuchaniu słowa Jego, zapominając zgoła o sobie.

Pouczający w tej mierze szczegół z dziecinnych lat Pana Jezusa, podaje nam wspomniany Doktor Kościoła. I tak opowiada on, że kiedy Pan Jezus z Rodzicami swymi przebywał jeszcze w Nazarecie, mieszkańcy tegoż miasteczka, ile razy pragnęli podnieść się nieco na duchu w kłopotach i troskach swoich, zwykli byli mawiać: Pójdźmy do Syna Maryi! A przyszedłszy do mieszkania Przenajświętszej Rodziny, wołali: Chcemy widzieć Jezusa, Volumus videre Jesum! O jakiż to wdzięk i urok rozlewać się musiał po owej Boskiej twarzy Zbawiciela, skoro nawet dziecinne Jego rysy taki wpływ na serca ludzkie wywierały! Lecz jeżeli tak wielkimi były przymioty zewnętrzne ludzkiej natury Chrystusa Pana, jakimiż musiały być przymioty Jego duszy!

Nie masz chyba rzeczy, która by serca ludzkie bardziej zdołała pociągać ku sobie, nad widok serca ozdobionego cnotami świętej cichości, dobroci i łagodności. A jeśli nadto serce owo pała szczerą i poświęcenia pełną miłością ku bliźnim swoim, czyż wówczas nie czujemy się po prostu zmuszonymi do oddania miłości za miłość? Lecz patrzmy teraz na Chrystusa Pana i obaczmy, jak wspaniały obraz tych właśnie cnót dusza i życie Jego przedstawia! Św. Paweł Apostoł, kiedy pragnął swych wiernych do cnót heroicznych zachęcić, tego jednego użył był zaklęcia: Proszę was przez cichość i łaskawość Chrystusową (8). Sądził widocznie, że widok Boskiej prawdziwie miłości, którą Chrystus Pan ludziom okazał, najskuteczniejszą być może pobudką do wzajemności i poświęcenia względem Niego. I słusznie, bo kamienne zaprawdę i nieludzkie serce tylko mogłoby patrzeć bez wzruszenia na tak liczne heroicznej miłości ofiary. Patrzmy, najmilsi moi, z jaką niewyczerpaną cierpliwością, z jak macierzyńską wyrozumiałością znosi Jezus wady Apostołów i uczniów swoich. A chociaż mimo nauk i cudów tylu, których od początku do końca świadkami byli, w ostatnich nawet chwilach życia Boskiego Mistrza swego, to samo okazywali zaślepienie, On znakiem nawet najmniejszym nie okazał zniecierpliwienia lub nieukontentowania swego. Raz tylko jeden jedyny wyjawił im boleść, jakiej doznał z tego powodu, ale posłuchajmy w jak ojcowskich prawdziwie słowach: Przez tak długi czas jestem z wami, a nie poznaliście mię? (9) – mówi do nich i to wtedy dopiero, gdy nawet ci wybrani uczniowie, po latach wspólnego obcowania, zdradzili się z pewnym niedowierzaniem w Jego Bóstwo. Co więcej, względem tych nawet, którzy najzaciętszymi wrogami Jego się okazywali, Jezus ni słowem się nie odezwał, które by ich zadrasnąć lub urazić mogło. A kiedy wśród szyderstw i naigrawania na drzewie krzyża zawisnął, pierwszym Jego słowem była ta wzruszająca prośba za prześladowcami: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią (10).

Lecz cóż było źródłem tej prawdziwie niepojętej wyrozumiałości i łaskawości? Nic innego, najmilsi moi, jak tylko miłość Boskiego Jego Serca względem nas biednych ludzi. I ta to miłość sprawiła, iż całe życie Chrystusa Pana było jednym niejako aktem Boskiej zaiste wspaniałomyślności i dobroczynności. Przeszedł bowiem, jak mówi św. Łukasz, czyniąc dobrze i uzdrawiając wszystkich (11). Toteż jacy się tylko podówczas znachodzili w Galilei i Judei cierpiący lub kalecy, chorzy lub uciśnieni, do Niego tłumnie się garnęli po ulgę i pociechę, pewni, że nie odejdą bez pomocy i wsparcia. Ileż to bowiem razy łza jedna zbolałego serca, zdołała skłonić Jezusa do spełnienia największych cudów dobroczynności. Patrz! oto tam słudzy czy przyjaciele wynoszą jedynego syna biednej wdowy z Naimu, jedyną jej nadzieję i podporę w starości. Patrz, jak ta biedaczka płacze i zawodzi. Lecz Jezus spostrzegł, zbliża się do niej, widocznie widoku łez tak gorzkich nie znoszą oczy Jego. Zbliża się, przemawia i oto za pierwszym słowem Nie płacz (12), ociera jej łzy i koi jej ból, żywego i zdrowego synaczka jej wracając.

A cóż mam mówić o Jego łaskawości dla grzeszników? Znana przypowieść o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym, aż nazbyt wyraźnym jej obrazem, a przykłady Piotra, Magdaleny lub Mateusza, są zaledwie cieniem lub cząstką wszystkich onych cudów miłosierdzia Chrystusowego. Skoro jednak tak wielką była łaskawość Pana Jezusa względem tych, od których jeno krzywdy i zniewagi odbiera, jakąż musi być miłość Jego względem owych serc czułych i szlachetnych, które za miłość miłością Mu płacą, które służą Mu w bojaźni i poświęceniu, które wreszcie On sam przyjaciółmi swoimi zowie!

Lecz powie ktoś może: prawda, Chrystus Pan był i jest rzeczywiście w życiu i uczynkach swoich dobroczynnym, ale też jako prawodawca zbyt ciężkim jarzmem obarczył wyznawców swoich. Cóż bowiem uciążliwszym być może dla człowieka nad walkę codzienną z samym sobą, nad ciągłe umartwianie się i zapieranie samego siebie, nad ten obowiązek noszenia krzyża Chrystusowego po wszystkie dni życia? A przecież to właśnie nie co innego stanowi rdzeń prawa Chrystusowego. Czy tak, bracie kochany? Więc owe słowa Pana Jezusa: Jarzmo moje słodkie, a brzemię moje lekkie (13) na wiatr tylko i dla oszukania nas miałyby być wyrzeczonymi? O nie, moi najmilsi! Skłońcie tylko odważnie głowy wasze pod owo jarzmo, a poznacie bezwątpienia, że to prawo nie tylko mądrym jest, sprawiedliwym i świętym nieskończenie, ale nadto pełnym pociech i słodyczy, którym żadne rozkosze zmysłów dorównać nie potrafią. Boć to prawo całe w jednym słowie się zawiera "kochaj", a dla serca ludzkiego cóż milszym nad to uczucie naturalne i wzniosłe zarazem? A jeśli nam walczyć każe Jezus ze złośliwą naturą naszą, to tylko dlatego, abyśmy nie używali i nie zużywali tego wzniosłego uczucia na zaspokojenie namiętności, które nie nasycają, ale poniżają. Podobnież, jeżeli nas krzyżami nawiedza lub goryczą zaprawia nam uciechy tego życia, to tylko dlatego, aby serca nasze oderwać od dóbr ziemi nikczemnych, a ku wyższym i trwalszym dobrom je skierować. Zresztą, wszakże w tej walce nie jesteśmy sami, lecz Zbawiciel w niej nam dopomaga. Nie mówi On do nas: Walczcie i znoście cierpienia i boleści, a ja tymczasem w słodkim zostawać będę spokoju – ale przeciwnie mówi z nas każdemu: Pójdź za mną (14). Jak gdyby powiedzieć pragnął: Odwagi, synu! bom ja pierwszy na drodze krzyża, jam pierwszy za cię krew i życie oddał! Nie jest On podobnym do faryzeuszów, którzy lud ciężarami uciskali, a pomocy żadnej udzielić mu nie umieli, lecz jak ten Ojciec, pełen miłości i poświęcenia względem ukochanych swych dziatek, choć walki żąda, sił do niej zarazem udziela, owszem nawet uprzedza łaską swoją, jak to pięknie wyraża św. Leon w słowach: "Nalega przykazaniem, ale uprzedza pomocą" (15).

Lecz po cóż wiele dowodów na poparcie tej prawdy, że kto chce kochać Jezusa, ten znajdzie w Nim samym dość pobudek do heroicznych nawet ofiar. Świadczą o tym aż nadto dobitnie owe nieprzeliczone hufce Męczenników: mężów, dziatek i dziewic słabych, które z tak wielkim męstwem, wytrwałością a nawet weselem, boje Pańskie wiodły. Patrzmy na młodą dziewicę Agnieszkę, na jej walkę z kusicielem. Słuchajmy, jaki duch bohaterski przez jej usta przemawia. "Ustąp pastwo śmierci – woła na prześladowcę swego – inny cię już uprzedził! Chrystus wyrył na czole moim znamię swej miłości. Miłość moja dla Niego tylko płonie, serce moje do Niego należy, jam cała Jego jedynie własnością. Miłość Jego uświęca moją czystość, a Jego zaślubiny uszlachetniają moje panieństwo. Kocham! kocham Chrystusa!". I z tymi słowy słaba owa panienka, złożyła głowę pod miecz kata. Bo czuła ona zapewne, iż Chrystus nie mierzy nam skąpą dłonią dowodów miłości swojej.

Lecz może dla serc naszych oziębłych potrzeba silniejszych do miłości pobudek? O! i takich nam Chrystus dostarczyć może. Starajmy się tylko bardziej wniknąć w tajemnicę Jego miłości. Bardziej, mówię, albowiem, choćbyśmy w rozważaniu jej nie wiem jak się zatapiali, zawsze jeszcze prawdziwie niezgłębione otchłanie utajonymi dla nas zostaną. Dlaczego? Bo nikt nie zgłębi całej wielkości ofiar, jakie Chrystus Pan z miłości ku nam poniósł, a miarą miłości jest właśnie i jedynie ofiara. Prawdziwa i skuteczna miłość przemawia ofiarami, a jakież to ofiary Chrystus dla nas poniósł? Czyż całe życie Jego nie było ofiarą? czyż niedostatek, na jaki skazywało Go ubóstwo, czyż prześladowanie, jakie zaciekła nienawiść wywoływała przeciw Niemu, nie były ofiarami? Niezliczone, okrutne i sromotne męki i cierpienia, haniebna śmierć na krzyżu, wylanie Krwi przenajdroższej, nie byłyż to ofiary bez granic i ceny? I cóż było powodem tych wszystkich ofiar? Umiłował mię i dlatego wydał samego siebie za mnie (16). Lecz któż ja jestem? czylim sobie może na tę miłość zasłużył? Ach, jam robak nikczemny! jam mniej niż robak – nic po prostu – i zamiast dźwigać się z tego stanu upodlenia przez związek z wieczną Istnością, jeszcze przez grzechy moje nicość tę moją powiększam! Lecz jeśli tak, to cóż zmusza tego Pana i Boga mojego, by za nicość Majestat swój i życie poświęcał? Nic, tylko dobra i wspaniałomyślna wola: ofiarowan jest, iż sam chciał (17) – mówi Prorok. Chociaż więc nieprzyjaciele Jego, a nawet całe piekło, niezdolnym było w czymkolwiek Mu zaszkodzić, On tai pozornie wszechmocność swoją, poddaje się mocy stworzonej, pragnąc swą miłość pokazać, wedle tego, co mówi św. Jan, że w tymeśmy poznali miłość Bożą, iż On duszę swą za nas położył (18).

A te męki i cierpienia straszne nie dość że poniósł, ale poniósł je ochoczo, skwapliwie – i żaden król nie pożądał pewnie tak gorąco wyniesienia swego na tron, jak Chrystus podwyższenia swego na sromotne drzewo krzyża. Mam być chrztem ochrzczon, a jakom jest ściśnion, aż się wykona (19), woła Jezus na samą myśl o przyszłej, ostatniej ofierze swojej. A ta myśl była najulubieńszym marzeniem Jego, które Mu przez całe życie towarzyszyło – i biada było temu, kto się odważył odwodzić Go od dopełnienia tego heroicznego przedsięwzięcia. Posłuchajmy tylko, co powiedział wiernemu uczniowi swemu Piotrowi, gdy Mu odradzał narażanie się na mękę pewną: Pójdź ode mnie szatanie! jesteś mi zgorszeniem, iż nie rozumiesz, co jest Bożego (20). Przeciwnie zaś Judasza zachęca niejako do wydania Go mordercom, gdy mówi: Co czynisz, czyń rychlej (21).

Lecz i na tym wszystkim nie dosyć jeszcze było gorejącemu miłością ludzi Sercu Zbawiciela Pana. Albowiem podczas gdy zwyczajna stworzona miłość, najmniejszą ofiarę ze swej strony poniesioną wynosić, wychwalać, a nawet przesadzać zwykła, heroiczna miłość Chrystusowa wszystkie swe poświęcenia za nic poczytywać się zdaje. I tak gdy Prorok Pański w przewidywaniu męki Jego woła: Wielkie jest jako morze skruszenie Twoje (22) – Chrystus to samo morze boleści zowie kielichem swoim, jak gdyby kilka kropel jeno zawierało w sobie goryczy, albo jak gdyby Mu je nie złość żydowska, ale dobrotliwa ręka Ojca zgotowała. Co więcej, jak gdyby i na tym jeszcze nie dosyć Mu było, w ostatniej chwili skonania wyrywa Mu się z piersi gorący okrzyk: Pragnę (23) tj. jak tłumaczy św. Bernard: "pragnę większych jeszcze boleści".

Ale i na tym nie koniec jeszcze. Gdybyż przynajmniej te męki lub to pragnienie mąk większych koniecznym, niezbędnym było! Ale tak nie jest, boć jedna łezka wylana przez Dzieciątko Boże, w żłóbku złożone, dla nieskończonej wartości i ceny swojej, wystarczyć mogła na zbawienie całego świata i nawet tysiąca światów. Tylko, że ta łza jedna nie wystarczała miłości Chrystusowej ku ludziom. On więcej stokroć uczynić pragnął, jak gdyby mówił do siebie: Gdyby odkupienie drogich mych dziatek tyle mię tylko kosztowało trudu, skądże by wnosić mogli o mej miłości bez granic? Niech raczej pełna miara boleści moich przekona ich o wielkości i mocy mojego uczucia! I tej miłości tak dziwnej, tak niepojętej nic ostudzić nie zdoła. U ludzi niewdzięczność przewidywana wszelkie zapały oziębiać zwykła. Chrystus, choć przewiduje dokładnie wszystkie bluźnierstwa i zbrodnie, którymi świat miał się Mu odpłacić; choć wie na pewno, że miliony i miliony podepcą Krew Jego przenajświętszą i z łatwością odrzucą nadzieję zbawienia, byle tylko zwierzęcym swym chuciom dogodzić: Chrystus, powtarzam, ani słówkiem nie zdradza chęci odwołania wspaniałomyślnego postanowienia swego. I cóż powie na to wszystko serce nasze? czy Chrystus znajdzie w nim choć promyk wzajemności? O zaprawdę, trzeba by wyzutym być z wszelkich szlachetniejszych porywów, a nawet z wszelkiej wiary, aby na tak niezmierzoną miłość obojętnym spoglądać sercem, zwłaszcza, że i tu nie koniec jeszcze dobrodziejstwom Chrystusa Pana względem nędznego stworzenia!

Mówi On wprawdzie, iż większej nad tę miłości nie ma, jak gdy kto duszę swą położył za przyjacioły swe (24). Wszelako, jak gdyby chciał pouczyć, że tylko ludzka miłość ograniczeniom takim podlega, sam na większe jeszcze zdobywa się cuda poświęcenia. Spojrzyjmy tylko na tabernakulum. Tam, ukryty pod korną osłoną Hostii Przenajświętszej, króluje Pan Jezus. Króluje – ale w jakim wyniszczeniu! W większym zaiste niż w stajence, bo tam przynajmniej Aniołowie rozgłaszali Bóstwo ubożuchnego Dziecięcia; większym niż na krzyżu, bo tam przynajmniej cała natura świadczyła o Bóstwie Ukrzyżowanego: słońce przez cudowne zaćmienie, ziemia przez niezwykłe wstrząśnienia, groby przez uwolnienie swych nieboszczyków z więzów śmierci. I po cóż właściwie podejmować było te nowe uniżenia, dla których urzeczywistnienia Wszechmocność Boża cały szereg prawdziwie niezgłębionych cudów zdziałać musiała? Słuchajcie bracia i podziwiajcie! Rozkoszą moją być z synami człowieczymi (25) – mówi Pan – i oto powód tych nowych, niepojętych ofiar. O Boże mój! więc to szczęście Twoje zasadzać się ma na przestawaniu z nami! I któż z nas myśli o Tobie? O, jakże dalekie są serca nasze od Ciebie! jak zimne dla Ciebie, jak pogrążone w ziemskich dobrach i znikomych uciechach! Toć i dusze przyjaciół Twoich od oziębłości względem Ciebie wolnymi nie są, a Ty chciałbyś przestawać z nami? Czyż nie słyszysz bluźnierstw, którymi Cię niewiara przyjmuje? Czyż nie widzisz zbrodni popełnianych u stóp Twoich ołtarzy?... Iluż to Judaszów codziennie przybliża się do Ciebie z zdradzieckim swym pocałunkiem! Ilu faryzeuszów znowu Cię krzyżuje! a Ty Panie mówisz: Rozkoszą moją mieszkać z synami człowieczymi? I któż to wszystko zrozumieć, myślą ogarnąć może?...

Lecz nie myślmy, najmilsi, że ta obecność Chrystusa Pana w Najświętszym Sakramencie bezowocną jest dla nas lub ogranicza się jedynie na samym przestawaniu z ludźmi, bo w tej tajemnicy ukryty Zbawiciel ma dla nas przygotowanych łask, dobrodziejstw i pociech bez miary. Powiedzcie tylko, czego żąda serce wasze? Może pomocy w smutku i udręczeniu? Oto spieszcie do Niego, a On wam z pewnością ulgę przyniesie, bo nikt tak nie wie z doświadczenia, jak Boskie Jego Serce, co to smutek lub opuszczenie! Żądacie może ratunku w cierpieniach waszych? Oto i teraz spieszcie do Niego, bo tam bije źródło niebiańskiego pokoju i wesela! A może serce wasze żąda opieki przeciw nieprzyjaciołom waszym? Spieszcie do Niego! bo tam się znajduje utajona wszechmoc Boża, mocą której wszelkie nawałności i przeciwieństwa pokonać zdołacie. I choćbyście nawet sławy lub bogactwa pragnęli, to i to wszystko w Jezusie znaleźć możecie, byleście się przede wszystkim o zbawienie duszy i zadośćuczynienie obowiązkom synów Bożych starali. Bo Jezus, Bóg i Ojciec nasz najdobrotliwszy, niczego odmówić nie umie wiernym synom swoim, wedle tego, co sam mówi o sobie: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę (26). I nie sądźmy, by przystęp do Jezusa miał być tak trudnym. Bynajmniej; niesłuszne i niesprawiedliwe byłoby to przypuszczenie. Bo ten Pan nasz dniem i nocą wyczekuje tylko z utęsknieniem tej chwili, w której żądania i prośby nasze przedstawić zechcemy, jak gdyby Jemu samemu raczej na tym zależało, by nas ubogacić mógł w owe łaski, które w piękności i blasku wszelkie bogactwa tej ziemi przewyższają.

I zdawać by się mogło, że ponad te wszystkie dowody miłości Chrystusowej, On sam większych dać by nam już nie zdołał. Są jednak wspanialsze jeszcze, bo tak nieskończone, jak nieogarnionym jest ich Dawca. Czyż bowiem rozum ludzki ogarnąć kiedy zdoła całą wielkość, całą chwałę i majestat owego szczęścia, którym się Chrystus w królestwie Ojca swojego cieszy? A otóż właśnie to samo szczęście niepojęte i naszym ma być udziałem, tak, iż sam Chrystus z chwałą i potęgą swoją stać się ma nagrodą dla ludzkiej naszej natury. I nie masz chyba słów, które by dobitniej określały wielkość tej nagrody, nad owe słowa Pawła świętego: Oko nie widziało i ucho nie słyszało i w serce człowiecze nie wstąpiło, co nagotował Bóg tym, którzy Go miłują (27). Ta to chwała niezmierna ubóstwi nas niejako, gdyż my wszyscy odkrytym obliczem na chwałę Pańską patrząc, w toż wyobrażenie przemienieni będziemy z jasności w jasność, jako od Ducha Pańskiego (28). Lata mijać nam będą jako mgnienie oka, wieki jak błyskawica, miliony wieków jako powiew wiatru, ale szczęście nasze w królestwie Jezusowym, na tronie Jezusowym i przy Sercu Jezusa pozostanie zawsze nowe, zawsze pełne, zawsze nieskończone.

Takim to jest, najmilsi moi, ów dar, który nam Ojciec niebieski na ziemię zesłał w osobie Syna swojego. Kończę przeto naukę moją słowy św. Chryzostoma: "Nie chciejmy dłużej zostawać w tej oziębłości i gnuśności, skoro uznano nas za godnych tak wielkiej miłości i zaszczytu". Miłość Chrystusa niech nas pobudza do podobnej gorącej i ofiarnej wzajemności. Tym wzorem doskonałej miłości rozpaleni, miłujmy Chrystusa bez podziału, z całego serca i duszy, z gorącością, na jaką tylko stać słabe nasze siły. Miłością Chrystusową zagrzani, poświęcajmy Mu nie tylko prace i cierpienia nasze, ale i życie samo. Przekładajmy Chrystusa nad wszelkie dobro ziemskie, nad wszelkie zachcenia i zachcianki miłości naszej własnej. Miłujmy Chrystusa tak silnie, aby nas od Niego oderwać nie mogło ani ciało ze wszystkimi swymi powabami, ani świat z pokusami swoimi, ani wreszcie piekło całe z całą wściekłością swych prześladowań. Lecz miłujmy Chrystusa w tym przede wszystkim świętym czasie, który nam niedalekie przyjście Jego zapowiada, a miłujmy nie słowem tylko lub bezowocnym uczuciem, ale czynem, w ten sposób, jak się nam Bóg sam kochać nakazuje. Mówi bowiem: Kto ma przykazania moje, i zachowuje je, ten jest, który mię miłuje (29). I na innym miejscu: Coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili (30). A zatem pełnienie woli Bożej, wyrażonej w przykazaniach, czyli rozbrat z grzechem, oraz gorliwość w świadczeniu miłosierdzia – oto dwie myśli przewodnie, które w tym oto czasie naszej ku Jezusowi miłości przyświecać powinny. Bo świat nasz pełen nędzy, i nie znajdziesz prawie oka bez łzy, serca bez goryczy lub duszy bez troski bolesnej. Wspomagajmyż tedy nędzę bliźnich o ile sił nam starczy, pamiętając, że każdy akt miłosierdzia względem bliźniego, jest aktem miłości względem Boga Jezusa. A bądźmy pewni, że Ojciec niebieski nie odmówi nam w zamian za to swojej Boskiej jałmużny: Syna swojego, lecz sam niejako zrodzi się w sercach naszych i wyciśnie na nich swój obraz, który jest warunkiem wszelkiego szczęścia, rozkoszy i spokoju na ziemi, a zadatkiem przyszłego, wiekuistego szczęścia w niebie. Amen.

Kazania ks. Antoniego Langera T. J., Kraków. NAKŁADEM WYDAWNICTW APOSTOLSTWA MODLITWY. 1903, ss. 3-16.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; ilustracja od red. Ultra montes).


Przypisy:

(1) Powiedziane w Krakowie, w kościółku OO. Jezuitów na Wesołej 1874 r.

(2) Ps. CXXXVIII, 8-10.

(3) Ps. XLIV, 3.

(4) Tamże.

(5) Pieśń V, 10.

(6) Tamże w. 16.

(7) Kol. II, 9.

(8) 2 Kor. X, 1.

(9) Jan XIV, 9.

(10) Łk. XXIII, 34.

(11) Dz. Ap. X, 38.

(12) Łk. VII, 12.

(13) Mt. XI, 30.

(14) Łk. V, 27.

(15) Instat praecepto, sed praecurrit auxilio.

(16) Galat. II, 20.

(17) Izaj. LIII, 7.

(18) I Jan III, 16.

(19) Łk. XII, 50.

(20) Mt. XVI, 23.

(21) Jan XIII, 27.

(22) Tren. II, 13.

(23) Jan XIX, 28.

(24) Jan XV, 13.

(25) Przypow. VIII, 31.

(26) Mt. XI, 28.

(27) 1 Kor. II, 9.

(28) 2 Kor. III, 18

(29) Jan XIV, 21.

(30) Mt. XXV, 40.


Źródło: ultramontes.pl

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.