_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

sobota, 31 marca 2018

Liturgia Wigilii Paschalnej w rycie sprzed reformy 1955 roku.


piątek, 30 marca 2018

Liturgia Wielkiego Piątku w rycie sprzed reformy 1955 roku.


środa, 28 marca 2018

Jak przywrócić piękno w liturgii przy pomocy muzyki



„Tragedia utraty piękna w liturgii nie jest czymś, co powinniśmy lekceważyć” – pisze John Paul Meenan na łamach „Crisis Magazine”. „Powinniśmy ofiarować Bogu to, co najlepsze w naszym oddawaniu Mu czci”, a tymczasem wydajemy się składać ofiarę Kaina, w której dominują kicz i mierność.

Wprawdzie ktoś może stwierdzić, że nie zawsze to samo jest piękne dla różnych osób i że „piękno jest w oku patrzącego”, ale czy na pewno oznacza to, że powinniśmy oddawać cześć Bogu „według własnych wrażliwości estetycznych”? Czy na pewno nie ma obiektywnych kryteriów tego, co stosowne w liturgii, a co odpowiedniejsze jest dla innych okazji?

Choć prawdą jest, że piękna można doświadczyć np. w śpiewie przy akompaniamencie gitary, to czy „jest to właściwy rodzaj piękna dla liturgii?” Bo przecież „niektóre rzeczy są obiektywnie piękniejsze niż inne, o tyle o ile zbliżają się do transcendentnego i wiecznego piękna Stwórcy wszystkiego, co piękne”.

Autor przytacza trzy kryteria św. Tomasza, które pozwalają określić, co czyni daną rzeczą piękną: proporcjonalność, integralność i jasność. Jeśli zastosujemy te kryteria do liturgii, to dojdziemy do wniosku zgodnego z tym, co mówią np. Josef Ratzinger czy Uwe Lang, że „piękno w liturgii polega na wyrażeniu tego, co znajduje się za zasłoną sakramentalnego znaczenia, wiecznych rzeczywistości, ku którym dążymy, czyli tego, co możemy określić jako transcendencję albo liminalność (od limina – próg). (...) Większość naszego życia jest zanurzona w tym, co świeckie i doczesne, w postaci tego świata, która przemija, a musimy poprzez liturgię, a przede wszystkim Mszę Świętą skupiać nasze umysły na rzeczach w górze”.

Tymczasem „liturgia, która jest świecka i z tego świata, nawet jeśli jest piękna i miła na swój sposób, jedynie przesłoni to, czym liturgia jest tak naprawdę”. Dotyczy to zarówno muzyki liturgicznej, przedmiotów używanych we Mszy Świętej, sposobu sprawowania Eucharystii, jak i samego budynku kościoła, który może unosić nasze myśli ku niebu lub przypominać na przykład „latający spodek”.

Autor proponuje sięgnąć do „Magisterium, które daje nam wskazówki, jak Chrystus chciałby, abyśmy oddawali Mu cześć”, i skupić się „na pięknie muzyki, jako najbardziej podstawowym i integralnym aspekcie liturgii, prócz rzeczywistych słów sakramentalnych i działań kapłana uobecniającego Eucharystię ex opere operato”.

Tak więc w konstytucji o liturgii świętej Sacrosanctum concilium czytamy: „Muzyczna tradycja całego Kościoła stanowi skarbiec nieocenionej wartości, wyróżniający się wśród innych form wyrazu artystycznego szczególnie tym, że śpiew kościelny, jako związany ze słowami, jest nieodzowną oraz integralną częścią uroczystej liturgii”.

Meenan stwierdza ze smutkiem, że właśnie muzyka jest „tym aspektem obecnie najbardziej zaniedbanym” i zwraca uwagę na mylne rozumienie zarówno muzyki liturgicznej, jak i uczestnictwa wiernych w muzyce. Bowiem muzyczna tradycja Kościoła wcale nie zakłada, że wierni muszą zawsze czynnie brać udział w śpiewie, który przeznaczony jest dla tych, którzy są do niego odpowiednio przygotowani.

Wynika to zdaniem autora z mylnej interpretacji tego uczestnictwa, które konstytucja o liturgii określa jako particpatio actuosa, co zazwyczaj tłumaczy się jako „czynne uczestnictwo” (podobnie w polskim przekładzie tego dokumentu – jjf). A jednak to określenie „oznacza bardziej urzeczywistnione uczestnictwo, w rozumieniu poważnej formy modlitwy i nabożeństwa”. Pius XII – jak przypomina Meenan – określił to jako „wewnętrzne uczestnictwo”.

Wspomniana już konstytucja stwierdza: „Kościół uznaje śpiew gregoriański za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w liturgii powinien zajmować on pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu”.

To z kolei przypomina nauczanie Piusa X z Tra le sollecitudini: „był i pozostanie śpiew gregoriański na zawsze najdoskonalszym wzorem muzyki kościelnej, tak, iż śmiało postawić można następującą zasadę ogólną: kompozycja kościelna tym jest świętszą, tym bardziej charakterowi liturgii bliską, im bardziej w budowie swojej, w natchnieniu i w guście orientuje się według chorału gregoriańskiego, odpowiada zaś kościelnej powadze tym mniej, im bardziej od pierwowzoru swego się oddala”.

Jeśli uwzględnić kryteria św. Tomasza, „chorał jest najbardziej integralny (...), proporcjonalny (...) i jasny (...). A zatem jest najpiękniejszy do użytku liturgicznego”.

Sacrosanctum concilium również dodaje: „Nie wyklucza się ze służby Bożej innych gatunków muzyki kościelnej, zwłaszcza polifonii, byleby odpowiadały duchowi sprawowanej liturgii”.

To wszystko oznacza, że muzyka nie może być świecka, ale musi być przystosowana i przeznaczona do „świętości kultu”, podobnie jak naczynia liturgiczne, budynek kościelny czy szaty. Jedynym dopuszczalnym instrumentem są organy piszczałkowe, bowiem ich „brzmienie potę­guje wzniosłość kościelnych obrzędów,”. „Inne natomiast instrumenty – mówi dokument – można dopuścić do kultu Bożego według uznania i za zgodą kompetentnej władzy terytorialnej (...) o ile nadają się albo mogą być przystosowane do użytku sakralnego, jeżeli odpowiadają godności świątyni i rzeczywiście przyczyniają się do zbudowania wiernych”.

Są to „mocne słowa” – stwierdza autor, ale „gdyby wprowadzić je w życie, wówczas każda Msza byłaby tym, czym naprawdę ma być”, albowiem „chorał i święta polifonia przedstawiają najdoskonalej wspaniałość i prawdę liturgii”, przy zachowaniu proporcji, integralności i „pełnej jasności tego, czym naprawdę jest liturgia. Ich zaniedbanie było szkodliwe i jedną z głównym przyczyn utraty wiary w to, co jest oznaczane: realności Eucharystii, nieba, piekła, grzechu, odkupienia, sądu oraz poważnych i wiecznych konsekwencji życia moralnego”.

Podsumowując swoje rozważania autor zastanawia się, jak to możliwe, że w liturgii wciąż uparcie powraca się do „gitary i przesłodzonych składanek”, skoro wystarczy usłyszeć prawidłowo wykonany śpiew gregoriański czy utwory takich twórców, jak Palestrina, Bach, Tallis, Victoria, by docenić to wyjątkowe piękno i stosowność takiej muzyki w Kościele. Podaje dwa powody.

Pierwszym jest to, że po prostu łatwo jest chwycić za gitarę i grać. A tymczasem muzyka polifoniczna czy śpiewanie w chórze wymaga „praktyki i dyscypliny, nie tylko po to, aby wykonać, ale także po to, aby w pełni docenić, a te cechy nie są zbyt widoczne w naszym świecie, zarówno w Kościele, jak i poza nim”.

Natomiast „drugim, głębszym powodem jest entropiczna skłonność do podejścia emocjonalnego” we współczesnym Kościele. Źródeł tej skłonności można doszukać się w IV wieku w herezji zwanej messalianizmem, której przedstawiciele „utożsamili łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy” – jak czytamy w dokumencie O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej, podpisanym przez kardynała Ratzingera.

John Paul Meenan przypomina też słowa św. Pawła, który o naszym kulcie mówi, że jest to logike latreia, czyli jak czytamy w polskim przekładzie BT: „rozumna służba Boża” (por. Hbr 12,1). A zatem liturgia powinna być przede wszystkim aktem rozumu, a nie doświadczeniem uczuciowym, w którym emocje odgrywają główną rolę.

„Modlitwa, zwłaszcza modlitwa liturgiczna, wymaga wejścia w siebie, by otworzyć się wewnętrznie na łaskę Boga, która działa łagodnie i po cichu w naszych duszach. Duchowe dojrzewanie jest długim i trudnym procesem, podążając drogą krzyża i nie ma szybkiego emocjonalnego rozwiązania. Uczestnictwo we Mszy powinno być pracą, jak sugeruje określenie liturgia, a nie wesołym klubem samoafirmacji”.

Tymczasem głośna, rytmiczna muzyka, która nadawałaby się może na imprezy na wolnym powietrzu, może stanowić przeszkodę w tak opisanym procesie dojrzewania. „Tylko poprzez powrót do naprawdę transcendentnej muzyki tradycji Kościelnej liturgia ponownie stanie się tak piękna, jak powinna być”.

Crisis Magazine

Jan J. Franczak

Źródło informacji: http://www.pch24.pl

poniedziałek, 26 marca 2018

Liturgia Niedzieli Palmowej w rycie sprzed reformy 1955 roku.





środa, 14 marca 2018

Bp. Atanazy Schneider: Interpretacje Soboru Watykańskiego II a kryzys Kościoła



Obecna sytuacja bezprecedensowego kryzysu Kościoła jest porównywalna z generalnym kryzysem w IV wieku, kiedy arianizm skaził przytłaczającą większość episkopatu, zajmując dominującą pozycję w życiu Kościoła. Musimy dążyć do zajęcia się tą obecną sytuacją z jednej strony z realizmem, a z drugiej w nadprzyrodzonym duchu – z głęboką miłością do naszego Kościoła – naszej matki – który doświadcza męki Chrystusa z powodu tego ogromnego i ogólnego doktrynalnego, liturgicznego i duszpasterskiego zamieszania – pisze bp Athanasius Schneider.

Musimy odnowić naszą wiarę wierząc, że Kościół jest w bezpiecznych dłoniach Chrystusa i że zawsze będzie On interweniować, by odnowić Kościół w chwilach, w których kościelna łódź wydaje się wywracać do góry dnem, co jest oczywistym przypadkiem w naszych czasach.

Jeśli chodzi o stosunek do Soboru Watykańskiego II musimy uniknąć dwóch skrajności: albo całkowitego odrzucenia (jak robią to sedewakantyści i część Bractwa św. Piusa X (FSSPX), albo traktowania jako nieomylnego wszystkiego, o czym sobór mówił. Sobór Watykański II był prawowitym zgromadzeniem, któremu przewodniczyli papieże i musimy zachować wobec tego soboru postawę pełną szacunku. Tym niemniej nie oznacza to, że nie wolno nam wyrażać dobrze ugruntowanych wątpliwości czy pełnych szacunku sugestii ulepszeń, dotyczących pewnych specyficznych kwestii, jednocześnie czyniąc to w oparciu o całą tradycję Kościoła i niezmiennego Magisterium.

Tradycyjne i stałe orzeczenia doktrynalne Magisterium w kilkusetletnim okresie mają pierwszeństwo i stanowią kryterium weryfikacyjne odnośnie ścisłości późniejszych autorytatywnych orzeczeń. Nowe orzeczenia Magisterium muszą z zasady być ściślejsze i jaśniejsze, ale nigdy nie powinny być niejednoznaczne i w rzeczywistości w sprzeczności z poprzednimi autorytatywnymi orzeczeniami. Te orzeczenia Soboru Watykańskiego II, które są niejednoznaczne, muszą być odczytywane i interpretowane według orzeczeń całej tradycji i niezmiennego Magisterium Kościoła.

W przypadku wątpliwości, orzeczenia niezmiennego Magisterium (poprzednich soborów i dokumentów papieży, których treść wykazuje pewną i powtarzającą się tradycję rozumianą tak samo w ciągu wieków) przeważają nad tymi obiektywnie niejednoznacznymi czy nowymi orzeczeniami Soboru Watykańskiego II, które z trudnością dają się pogodzić z konkretnymi orzeczeniami niezmiennego i poprzedniego Magisterium (np. powinność państwa, by publicznie oddawać cześć Chrystusowi, Królowi wszystkich ludzkich społeczności; prawdziwy sens biskupiej kolegialności w stosunku do prymatu Piotrowego i powszechnego zarządzania Kościołem; szkodliwość wszystkich niekatolickich religii oraz ich niebezpieczność dla wiecznego zbawienia dusz).

Sobór Watykański II należy postrzegać i przyjmować tak, jakim w rzeczywistości jest i jakim był: zasadniczo jako sobór duszpasterski. Sobór ten nie miał w zamierzeniu proponować nowych doktryn, ani proponować ich w ostatecznej formie. W swoich orzeczeniach sobór potwierdził głównie tradycyjną i stałą doktrynę Kościoła. Niektóre nowe orzeczenia Soboru Watykańskiego II (np. kolegialność, wolność religijna, dialog ekumeniczny i międzywyznaniowy, stosunek do świata) nie mają charakteru ostatecznego, a jako na pozór albo rzeczywiście niezgodne z tradycyjnymi i niezmiennymi orzeczeniami Magisterium należy je dopełnić dokładniejszym objaśnieniem i bardziej sprecyzowanymi suplementami o charakterze doktrynalnym. Ślepe zastosowanie zasady „hermeneutyki ciągłości” również nie pomaga, gdyż w ten sposób tworzy się wymuszone interpretacje, które nie są przekonujące i nie są pomocne w dochodzeniu do jasnego zrozumienia niezmiennych prawd wiary katolickiej i jej konkretnego zastosowania.

Orzeczenia do szlifu

Były przypadki w historii, kiedy nieostateczne orzeczenia pewnych soborów ekumenicznych były później – dzięki spokojnej debacie teologicznej – dopracowane czy po cichu korygowane (np. orzeczenia Soboru Florenckiego dotyczące materii sakramentu święceń kapłańskich, tj. że materią było przekazywanie instrumentów, podczas gdy pewniejsza i niezmienna tradycja mówiła, że nałożenie dłoni biskupa wystarczało, co było prawdą, która została ostatecznie potwierdzona przez Piusa XII w roku 1947). Gdyby po Soborze Florenckim teologowie zastosowali ślepo „hermeneutykę ciągłości” do tego konkretnego orzeczenia Soboru Florenckiego (obiektywnie błędnego stwierdzenia), broniąc tezy, że przekazanie instrumentów jako materii sakramentu święceń kapłańskich zgadza się z niezmiennym Magisterium, prawdopodobnie nie osiągnięto by ogólnego consensusu teologów dotyczącego prawdy, która mówi, że tylko nałożenie dłoni biskupa jest rzeczywistą materią sakramentu święceń kapłańskich.

Należy w Kościele stworzyć spokojny klimat dyskusji doktrynalnej dotyczącej tych orzeczeń Soboru Watykańskiego II, które są niejasne albo które wywołały błędne interpretacje. W takich dyskusjach doktrynalnych nie ma nic skandalicznego, ale wprost przeciwnie – będzie to wkład mający na celu podtrzymanie i wyjaśnienie w pewniejszy i bardziej integralny sposób depozytu niezmiennej wiary Kościoła.

Nie należy tak bardzo uwydatniać pewnego soboru, absolutyzując go albo zrównując w rzeczywistości z ustnym (Tradycja święta) czy spisanym (Pismo Święte) Słowem Bożym. Sam Sobór Watykański II słusznie stwierdził (por. Verbum Dei, 10), że Magisterium (papieże, sobory, Magisterium zwykłe i powszechne) nie stoi ponad Słowem Bożym, ale poniżej, poddane mu i będąc jedynie jego (ustnego Słowa Bożego, tj. Tradycji świętej i spisanego Słowa Bożego, tj. Pisma Świętego) sługą.

Z obiektywnego punktu widzenia orzeczenia Magisterium (papieży i soborów) o ostatecznym charakterze mają większą wartość i większą wagę w porównaniu do orzeczeń o charakterze duszpasterskim, które w sposób naturalny nacechowane są zmiennością i tymczasowością, w zależności od okoliczności historycznych albo reakcji na sytuacje duszpasterskie pewnego okresu czasu, jak ma to miejsce w przypadku dużej części orzeczeń Soboru Watykańskiego II.

Oryginalny i wartościowy wkład Soboru Watykańskiego II polega na powszechnym wezwaniu do świętości wszystkich członków Kościoła (rozdz. V Lumen gentium), na znaczeniu świeckich wiernych w podtrzymywaniu, bronieniu i propagowaniu wiary katolickiej oraz ich powinności ewangelizowania i uświęcania doczesnych realiów zgodnie z nieprzemijającym sensem Kościoła (rozdz. IV Lumen gentium), na prymacie adoracji Boga w życiu Kościoła i w sprawowaniu liturgii (Sacrosanctum concilium, nn. 2,5-10). Resztę można uważać do pewnego stopnia za wkład drugorzędny, tymczasowy i – w przyszłości – prawdopodobnie niewart pamiętania, jak było to w przypadku pewnych nieostatecznych, duszpasterskich i dyscyplinarnych orzeczeń różnych soborów ekumenicznych w przeszłości.

Następujące zagadnienia – Matka Boża, uświęcenie osobistego życia wiernych wraz z uświęceniem świata zgodnie z odwiecznym sensem Kościoła oraz prymat adoracji Boga – to najpilniejsze aspekty, które należy przeżywać w naszych czasach. W tym Sobór Watykański pełni rolę profetyczną, która niestety nie jest jeszcze uświadamiana w sposób zadawalający.

Zamiast przeżywać te cztery aspekty, znaczna część „nomenklatury” teologicznej i administracyjnej w życiu Kościoła promowała przez ostatnie 50 lat i wciąż promuje niejasne doktrynalne, duszpasterskie i liturgiczne zagadnienia, zniekształcając tym samym pierwotny zamiar Soboru, albo nadużywając jego mniej jasne czy niejednoznaczne orzeczenia doktrynalne, aby tworzyć inny Kościół – Kościół typu relatywistycznego i protestanckiego. W naszych czasach doświadczamy kulminacji tego rozwoju.

Zablokowana korekta

Problem obecnego kryzysu Kościoła polega częściowo na fakcie, że niektóre orzeczenia Soboru Watykańskiego II – które są obiektywnie niejednoznaczne, albo te nieliczne orzeczenia, które z trudem dają się pogodzić z niezmienną nauczycielską tradycją Kościoła – zostały potraktowane jako niezmienne. W ten sposób zdrowa debata, obejmująca z konieczności ukrytą lub cichą korektę, została zablokowana.

Jednocześnie dano zachętę do tworzenia teologicznych twierdzeń przeciwnych odwiecznej tradycji (np. dotyczących nowej teorii zwykłego podwójnego podmiotu głównej władzy Kościoła, tj. samego papieża i całego kolegium biskupiego razem z papieżem; doktryny o neutralności państwa wobec publicznej czci, którą musi oddawać prawdziwemu Bogu, jakim jest Jezus Chrystus, Król także każdego człowieka i społeczności politycznej; relatywizacji prawdy, że Kościół katolicki jest jedyną drogą zbawienia, chcianą i nakazaną przez Boga). Musimy wyzwolić się z łańcuchów absolutyzowania i traktowania jako całkowicie nieomylnego Soboru Watykańskiego II. Musimy prosić o klimat spokojnej i pełnej szacunku debaty w szczerej miłości do Kościoła i do niezmiennej wiary Kościoła.

Pozytywny sygnał dostrzegamy w fakcie, jakim 2 sierpnia 2012 roku było napisanie przez papieża Benedykta XVI przedmowy do tomu dotyczącego Soboru Watykańskiego II w wydaniu jego Opera omnia. W tej przedmowie Benedykt XVI wyraził zastrzeżenia związane z konkretną treścią dokumentów Gaudium et spes i Nostra aetate. Na podstawie wymowy tych słów Benedykta XVI można zrozumieć, że konkretne wady w pewnych partiach tych dokumentów nie należą do takich, które da się poprawić „hermeneutyką ciągłości”.

FSSPX, kanonicznie i w pełni włączone w życie Kościoła, mogłoby także wnieść cenny wkład w tę debatę – jak pragnął arcybiskup Marcel Lefebvre. Pełna kanoniczna obecność FSSPX w życiu Kościoła naszych czasów mogłaby także pomóc w stworzeniu ogólnego klimatu konstruktywnej debaty, aby to, w co wierzono zawsze, wszędzie i w co wierzyli wszyscy katolicy przez 2000 lat, było również przedmiotem wiary w jaśniejszy i pewniejszy sposób w naszych czasach, spełniając tym samym prawdziwe duszpasterskie intencje ojców Soboru Watykańskiego II.

Autentyczny zamiar duszpasterski ma za swój cel wieczne zbawienie dusz – zbawienie, które osiągnie się jedynie głoszeniem całej woli Boga (por. Act 20,7). Niejednoznaczność doktryny wiary i jej konkretnego zastosowania (w liturgii i w życiu duszpasterskim) zagroziłaby wiecznemu zbawieniu dusz i byłaby w konsekwencji antyduszpasterska, gdyż głoszenie jasności i integralności wiary katolickiej oraz jej wierne konkretne zastosowanie jest wyraźną wolą Boga.

Jedynie doskonałe posłuszeństwo woli Boga – który poprzez Chrystusa objawił nam Słowo Wcielone, a poprzez apostołów prawdziwą wiarę, wiarę interpretowaną i praktykowaną nieustannie w tym samym rozumieniu przez Magisterium Kościoła – doprowadzi do zbawienia dusz.

Athanasius Schneider, 
biskup pomocniczy archidiecezji Najświętszej Maryi Panny 
w Astanie w Kazachstanie

Źródło: „Rorate Caeli”

Tłum. Jan J. Franczak

Za: PoloniaChristiana – pch24.pl (2017-08-22)

Kulisy Vaticanum II: Llberalni teologowie uchwycili się Soboru jako sposobu na zdekatolizowanie Kościoła Katolickiego



W trakcie trwania Soboru, niektórzy z początkowo sennych biskupów amerykańskich, nabrali wigoru od swoich żwawych kolegów z Europy i stali się zdolnymi inżynierami liberalnych propozycji, przebijając nawet Europejczyków w zajadłych i potępiających atakach na Kurię Rzymską.

Jednak jak błyskotliwi nie okazaliby się być amerykańscy periti, to i tak swoje pomysły wzięli od liberalnych katolików europejskich. A niektórzy konserwatywni Amerykanie, podążając za swoimi drugorzędnymi periti, przyłączyli się do grupy rewolucyjnej, by uczynić wszystko, co ich mentorzy uznają za słuszne.

Europejscy periti, którzy naprawdę narzucili swoje teorie tym biskupom, sami byli głęboko przepojeni błędami teilhardyzmu i etyką sytuacyjną, które to błędy niszczą boską wiarę i moralność i władzę hierarchiczną.

One czynią człowieka centrum i sędzią nad wszystkimi prawdami i moralnością, bez względu na nauki Kościoła. Źródło zła leży w braku szacunku dla władzy, świętości i człowieka.

Ci liberalni teologowie uchwycili się Soboru jako sposobu na zdekatolizowanie Kościoła Katolickiego udając, że chcą tylko Go zderomanizować.

Poprzez wypaczenie znaczenia słów i używanie terminologii protestantyzmu, udało im się stworzyć taki bałagan, dzięki któremu wielu katolickich księży, zakonników i świeckich zostało do tego stopnia zdezorientowanych, że czują się wyalienowani z kultury katolickiej.

bp. William Adrian, 
The Wanderer, 1 i 8 sierpnia 1969 r.

Aberracje Liturgiczne cz. 121 - Katoliccy biskupi z protestanckim pastorkami celebrują Mszę Świętą w Brazylii



13 lutego z okazji 41. tzw. Pielgrzymki Ziemi w Mampituba (Brazylia) sześciu katolickich biskupów pozwoliło na dołączenie do koncelebry dwóm protestanckim kobietom-pastorom.  Na nagraniu z Mszy widać, jak w czasie konsekracji dwie kobiety stoją przy ołtarzu ubrane w alby i stuły, gestykulując tak, jakby koncelebrowały Mszę.


Należy nadmienić, że Mszy przewodniczył biskup Osório, J.E. Jaime Kohl. Poza nim przy ołtarzu stanęli:
J.E. abp Jacinto Bergmann z Pelotas
J.E. bp Carlos Romulo z Monte Negro
J.E. bp Alessandro Ruffinoni z Caxias do Sul
J.E. bp pomocniczy Bishop Adilson Busin z Porto Alegre
J.E. bp pomocniczy Aparecido Donizeti z Souza Porto Alegre
Biskup senior J.E. José Mario Stroeher z Rio Grande.

wtorek, 13 marca 2018

Skromność katolickiej kobiety



Jednym ze smutnych, a powszechnych w świecie pogańskim zjawisk było poniżenie kobiety. Nawet w środowisku niezepsutym była ona stale upośledzona, nie tylko w życiu publicznym, ale i w domu, wobec męża, a niekiedy i własnych dzieci. Z chwilą zaś, w której do społeczeństwa tego wraz z dobrobytem i cywilizacją wdarły się zbytek i zepsucie obyczajów, kobieta podupadła jeszcze bardziej, jak to widzimy najlepiej w starożytnym państwie rzymskim za czasów Chrystusa Pana. Kobieta ówczesna, nie mając oparcia w Bogu, pozwoliła się porwać namiętności i otaczającemu ją złemu przykładowi i oddała się nierządowi, posuwając się często do ostatnich granic bezwstydu. Bezwstyd ten, który, nie miał miary i który ściągnął na kobietę tylko powszechną pogardę, okazywał się zarówno w zachowaniu się, jak w nieodpowiednim stroju, obliczonym głównie na to, by działać na zmysły i pobudzać do złego.

Trzeba było dopiero, by Chrystus Pan zstąpił na ziemię, podniósł ludzkość z upadku i uratował kobietę. Przywróciwszy ludziom utracone przez grzech synostwo Boże, dźwignął ich z nędzy i poniżenia, a wskazał wyższe przeznaczenie i obowiązki. Odrodził się świat, nowy porządek zapanował na ziemi, zakwitły nieznane zdemoralizowanemu pogaństwu ówczesnemu cnoty, a wśród nich zajaśniała cudnym blaskiem anielska cnota czystości.

Świeże wiosenne tchnienie powiało po społeczeństwie. Znikło wyuzdanie, kobieta porzuciła rażące swą niewłaściwością stroje, a przez to zyskała tylko, bo na tle skromnego ubioru tym wyraźniej odbijało teraz niezrównanie wyższe piękno jej duszy, które urokiem swym pociągało wszystkich, a równocześnie napełniało tym głębokim szacunkiem, jaki odtąd miał zawsze otaczać kobietę tam, gdzie zasady chrześcijańskie przetrwały w sercu i w czynie.

Ten wpływ, jaki chrześcijaństwo wywarło na czystość obyczajów, a z nią na podniesienie kobiety, był tak oczywisty, że nawet wrogowie Kościoła nie odważyli się go zaprzeczyć i do dziś dnia przyznają otwarcie tę prawdę. Ale też właśnie dlatego, że godność swą i wyniesienie zawdzięczała kobieta jedynie chrześcijaństwu — zdołała zachować ją tam tylko, gdzie pozostała wierną Chrystusowym zasadom.

Dziś jesteśmy niestety świadkami, że kobieta coraz więcej zaczyna tracić swe wysokie stanowisko, jakie zajmowała w społeczeństwie. Coraz więcej się ją poniewiera w książkach, obrazach, przedstawieniach, coraz częściej dopuszcza się względem niej nadużyć, coraz mniej szanuje. A dlaczego? – Dlatego, że społeczeństwo, a z nim i kobieta obecna, coraz więcej poczyna zniżać się do tego poziomu, na jakim ją niegdyś zostawiło pogaństwo, coraz więcej zatraca chrześcijańską skromność i wstydliwość tak w zachowaniu się, jak w ubieraniu. Na ulicy, a jeszcze więcej na zabawach i tańcach, zapomina o tym, że skromność w sposobie postępowania i przyzwoitość stroju to nie tylko jej najpiękniejsza ozdoba, ale zarazem publiczne świadectwo o jej wewnętrznej, duchowej wartości, która jedynie może jej zjednać poważanie i zapewnić bezpieczeństwo. Ubierając się w sposób niekiedy wprost rażący, daje ona wszystkim patrzącym na nią jawny dowód swej nędzy moralnej, a działając na zmysły, rozbudza tylko w drugich niezdrowe popędy, których ofiarą wcześniej czy później pada sama.

Ile zaś złego dzieje się przez to! - Kobieta podupada sama, demoralizuje mężczyznę i pociąga do złego, które na niej zemści się może najbardziej. Przez zły swój przykład i namowy psuje wiele innych kobiet, a co najsmutniejsze, daje zgorszenie młodzieży, nieraz własnym dzieciom. Coraz częściej uderza nas na ulicy widok dziewcząt, większych nawet, ubranych tak niemożliwie krótko, że to w ogóle ubraniem nazwać trudno. Lecz czegóż będzie można w przyszłości spodziewać się od nich, jeżeli już dziś zabija się w duszach poczucie wstydliwości, uczy lekceważyć skromność, a myśleć o tym, by możliwie nago pokazywać się drugim? Czy to nie wyrodne matki, które takiej zbrodni dopuszczają się na własnej córce! Czy idąc dalej taką drogą nie wskrzesimy w obyczajach naszych na nowo tego pogaństwa, z którego niegdyś wybawił nas Chrystus Pan? […]

Posłaniec Serca Jezusowego nr 5/1926

Wykład bp. Bernarda Fellaya nt. relacji Bractwa św. Piusa X z Rzymem


3 lutego br. bp Bernard Fellay, przełożony generalny Bractwa Św. Piusa X, na spotkaniu z wiernymi z kościoła pw. św. Józefa w Richmond (nieopodal Detroit, w stanie Michigan) obszernie przedstawił rozwój stosunków Bractwa z Rzymem. Podczas ponaddwugodzinnego wykładu szeroko opisał kontekst wydarzeń, a także zachęcił obecnych do wytrwania w tym tak trudnym dla wiary czasie.

Wobec licznie zgromadzonych wiernych bp Fellay rozpoczął swój wykład od interesującego nakreślenia historycznych okoliczności poprzedzających powstanie dzieła Bractwa Św. Piusa X, przywołując wydarzenia i ruchy jeszcze sprzed II Soboru Watykańskiego. Przypomniał m.in. „względy ludzkie”, na które powołali się na soborze biskupi, żeby nie potępić komunizmu, a także wprowadzić zatrute pojęcie wolności religijnej. Jak zauważył, tego drugiego domagała się od Kościoła masońska loża B’nai B’rith.

Wpływy komunizmu i masonerii bynajmniej nie ograniczyły się do soboru, lecz w następnych dziesięcioleciach dokonały potężnych spustoszeń w Kościele. Wrogowie Chrystusa zaatakowali samo serce Jego Kościoła, celując przede wszystkim w kapłaństwo. Wrogowie ci, posuwając się aż do infiltracji duchowieństwa przez starannie dobranych kandydatów do seminariów, w ciągu kilku dekad zdołali zrujnować tak niegdyś liczny w świecie stan kapłański. Jako przykład bp Fellay podał, że we Francji istnieje parafia, w której dwaj kapłani, obaj liczący ponad 60 lat, mają do obsłużenia aż 92 miejsca kultu! To sytuacja naprawdę dramatyczna i nie widać żadnych oznak poprawy.

Następnie bp Fellay krótko omówił kwestię relacji Bractwa z Rzymem od czasu jego powstania w latach 70. XX wieku; mówił m.in. o protokole z maja 1988 r., wstępnie podpisanym przez abp. Marcelego Lefebvre’a. Nie było to rozwiązanie bez wad, ale teoretycznie mogło zapewnić Bractwu należny mu status kanoniczny w Kościele. Jednak gdy podczas modlitwy Arcybiskup zdał sobie sprawę, że jest „ogrywany”, a Rzym w rzeczywistości nie zamierza zapewnić mu następcy w postaci tradycyjnego biskupa – datę sakry biskupiej oddalano w czasie bez podawania konkretów, a przedstawione przez Arcybiskupa trzy kandydatury odrzucono – założyciel Bractwa ostatecznie wycofał swój podpis.

Bp Fellay wspomniał również dyskusje doktrynalne z lat 2009–2011, które nie tylko wykazały Rzymowi, że Bractwo nie propaguje żadnej herezji, ale także i to, że współczesne „katolickie” nauczanie w różnych punktach stoi w sprzeczności z tradycyjną nauką Kościoła.

Następnie, jak wskazał prelegent, Rzym wysłał wiele sprzecznych komunikatów; m.in. przekazano wtedy Bractwu dokument wymieniający warunki niezbędne dla regularyzacji jego statusu, które były nie do przyjęcia. Niedługo potem przełożony generalny otrzymał informację z wiarygodnego źródła, bliskiego ówczesnemu papieżowi Benedyktowi XVI, że te warunki nie zostały postawione przez papieża. Było więc jasne, że w Watykanie są wpływowe osoby, skutecznie torpedujące działania papieża.

Tak oto w przybliżeniu wygląda obecna sytuacja. Jeden z kardynałów przekazał bp. Fellayowi ocenę wyjaśniającą obecny problem: „Jeśli chodzi o Kurię Rzymską, to jest ona zepsuta” (ang. the system is corrupt, co może oznaczać także ‘skorumpowana’ – przyp. red. WTK). Taki osąd jest przygnębiający i może prowadzić dusze miłujące Kościół Chrystusowy do zniechęcenia. Biskup Fellay przyznał, że taka reakcja może rzeczywiście wystąpić, jednak nie ma do niej podstaw. Oto jego słowa:
Nie ma miejsca na zniechęcenie czy rozpacz. To po prostu oznacza, że mamy przed sobą długi czas, długą walkę – a walczymy już od dłuższego czasu. Fakty przemawiają na naszą korzyść, za nami przemawia rzeczywistość, czas gra na naszą korzyść. Po prostu musimy w spokoju robić swoje, podtrzymywać Tradycję. Widzimy owoce, a te owoce mówią same za siebie. […] 
Są różne niebezpieczeństwa. Jedno z nich to zniechęcenie. Jednak nie powinniśmy się zniechęcać – te rzeczy zostały dopuszczone przez Pana Boga. Inna kwestia to stan, gdy „ma się już dosyć”. To również niebezpieczeństwo – i widzę je: „Nie powinniśmy mieć nic wspólnego z tymi ludźmi, już wystarczy!”. To jest niebezpieczne. Kiedy bowiem mówimy o Kościele katolickim, to nie mówimy o ludzkiej organizacji – ale o Kościele założonym przez naszego Pana Jezusa Chrystusa, mającym obietnicę wieczności, obietnicę boskiej opieki. Wiemy, że jest wiele rzeczy, które są zupełnie błędne, które prowadzą ludzi do rozpaczy, do zamieszania, i że jest to straszne dla dobra dusz. To okropne położenie Kościoła dzisiaj! Jednakże trzeba nam mocno obstawać przy tym, że ten Kościół jest Kościołem katolickim. Wewnątrz niego dzieje się wiele złych rzeczy – te odrzucamy, nie chcemy ich. Jednakże nie odrzucamy Kościoła.
Następnie bp Fellay porównał obecny stan Kościoła do sytuacji apostołów w czasie męki Pana Jezusa. Zaznaczył, że choć św. Piotr publicznie wyznał wiarę w Bóstwo Zbawiciela, to jednak sprzeciwił się, gdy Chrystus zapowiedział swoją bliską mękę. Św. Piotr myślał, że nie może ona nastąpić, skoro Chrystus jest Bogiem. – Dokładnie to samo odnosi się do Kościoła. W Kościele mamy stronę ludzką i istoty ludzkie, oraz stronę boską. Obecnie widać głównie stronę ludzką – cierpienie, zamieszanie, nawet błędy. Kościół cierpi, podobnie jak cierpiał Chrystus. Widząc te cierpienia nie mamy jednak prawa mówić, że Kościół nie jest już Kościołem! Bóg nie opuścił swego Kościoła. Jakżeby mógł – to jest przecież Jego Kościół. Z tego powodu też nadal utrzymujemy kontakt z Rzymem. Prośmy więc apostołów i Najświętszą Maryję Pannę o wiarę, o odpowiednią postawę wobec cierpiącego na krzyżu Chrystusa. Musimy zrozumieć, że gdy widzimy Pana Jezusa na krzyżu, widzimy Boga. Gdy po Jego śmierci złożono na ramiona Matki Bożej ciało Pana Jezusa, mogła Ona zwracać się do żywego Boga, albowiem Bóg nie opuścił swego najświętszego ciała. Ciało było martwe, ale pozostawało zjednoczone ze Słowem Bożym – Jezus jako Bóg był w nim obecny.

Kościół nie jest całkowicie martwy; pozostaje w nim żywy Bóg, a my jesteśmy członkami tego Kościoła:
To jest bardzo poważna próba. Mogę powiedzieć, że najprawdopodobniej jest to najpoważniejsza próba w całej historii Kościoła. Z tego powodu występuje zjawisko księży, którzy nazwali się „Ruchem Oporu”, czy nawet sedewakantystów: są oni tak skupieni na rzeczywistości cierpienia Kościoła, że uciekają. Odrzucamy, co jest błędne, ale nie odrzucamy Kościoła. Musimy dokonać tego rozróżnienia – owszem, Chrystus cierpi, umiera na krzyżu, ale pozostaje Bogiem. Kiedy On umiera na krzyżu, wciąż porusza gwiazdami, osądza ludzi, którzy w tej chwili umierają, jest źródłem siły i łaski dla wszystkich, którzy je właśnie otrzymują. Jest Bogiem! Żyjemy obecnie w bardzo niebezpiecznych czasach. Jak już Wam mówiłem, mamy do czynienia z pokusą odczuwaną przez apostołów w czasie męki Pańskiej. Wiecie, ilu apostołów pozostało wówczas wiernymi? Prawie wszyscy uciekli. Nie możemy się uważać za lepszych od nich i dlatego musimy prosić o łaskę wierności.



Źródło informacji: https://news.fsspx.pl

niedziela, 11 marca 2018

Recenzja książki "Cuda i łaski Matki Bożej Nieustającej Pomocy"



W naszym cyklu prezentującym wartościową literaturę katolicką gości kolejna książka wydawnictwa RoseMaria z Poznania. Tym razem jest to reprint książki "Cuda i łaski Matki Bożej Nieustającej Pomocy" autorstwa sł. bożego o. Bernarda Łubieńskiego z zakonu redemptorystów. 

Któż z nas nie zna tego Obrazu?… Któż nie zanosił modlitw do Matki Bożej Nieustającej Pomocy?… A iluż z nas było świadkami cudownych wydarzeń jakie miały miejsce w naszych domach w latach 50 XX w, gdy obrazy Matki Bożej Nieustającej Pomocy w cudowny sposób odnawiały się na oczach domowników i wielu świadków będąc świadectwem opieki Maryi nad naszym narodem w mrocznych czasach komunizmu. A jednak mało kto wie, jak niesamowita jest historia tego cudownego wizerunku Maryi, jakie cuda i objawienia za nim stoją. Autor znany Polski misjonarz i rekolekcjonista Sługa Boży ojciec Bernard Łubieński opierając się na świadectwach Tradycji i publikacji poważnych autorów w cudowny sposób opisuje dzieje i znaczenie obrazu, jego rozpowszechnianie w Polsce i na świecie, cudowne uzdrowienia za przyczyną Matki Nieustającej Pomocy, nawrócenia i niezliczone duchowe łaski wyproszone przed Jej wizerunkiem. A ponieważ autor to człowiek praktyczny to i układ książki jest tak pomyślany aby mogła ona być wykorzystana jako pomoc duszpasterska. Każdy z rozdziałów a jest ich 33 omawia kolejne etapy historii obrazu, potem następuje krótkie rozważanie, szczególnie w kontekście polskiej pobożności a wszystko zakończone jest krótką modlitwą. Możecie ją przeczytać w kilka godzin albo potraktować jako rozważania maryjne na maj bądź październik. Naprawdę jest to fascynująca lektura. Polecam serdecznie każdego czcicielowi Matki Bożej. Aha. Do książki dołączono krótki modlitewnik i życiorys autora, niestrudzonego krzewiciela Nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Dodam jeszcze, że to dzieło ponieważ pisane było przed Vaticanum II to i nie znajdziecie tu mętnego języka i politporawności. To dziełko prezentuje w doskonały sposób nauczanie Kościoła wojującego. 
"Strasznych Kościół doznawał prześladowań od pogan, lecz srożej cierpiał wskutek herezji, jakie się w jego łonie wszczynały od ludzi zepsutych, miotanych pychą, ambicją lub rozwiązłością obyczajów. Tacy kacerze najbardziej rozdzielali wnętrzności własnej matki. Apostoł narodów nazwał kacerstwo rakiem "ich nauka szerzy się jako kancer" (2Tm 2,17). Bo jak rak toczy całe ciało, tak kacerstwo kala całą duszę, zaraża umysł i serce, rozum i wolę. Kacerstwo zwie się też zarazą, bo nie tylko choruje ten, kto tą chorobą jest dotknięty, lecz przez swoją chorobę zaraża innych, którzy mają z nim styczność."
P.S. Dostępne już jest kolejne wydanie – na papierze biblijnym! Dzięki temu książka ma dwa razy węższy grzbiet. Dzięki giętkiej okładce otwiera się bez trudu, a trzymanie nie wymaga wysiłku.



piątek, 9 marca 2018

List abp. Marcelego Lefebvre’a do wiernych z okazji Wielkiego Postu


Drodzy wierni!

Idąc za starą i zbawienną tradycją kościelną kieruję do Was kilka słów z okazji Wielkiego Postu, aby Was zachęcić do zanurzenia się całą duszą w ten czas pokuty, z takim nastawieniem, jakiego chce od nas Kościół, aby osiągnąć cele, dla których ten czas jest nakazany.

Kiedy zajrzymy do książek z początku [XX] wieku, przekonamy się, że są trzy powody, dla których Kościół ustanowił ten czas pokuty: po pierwsze, żeby ujarzmić pożądliwość ciała; po wtóre, żeby ułatwić wzniesienie się naszej duszy ku rzeczom Bożym; wreszcie po trzecie po to, żeby wynagrodzić za nasze grzechy.

Modlić się i pokutować – czyż nie jest to przykład dany nam przez Pana Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia? Chociaż nie odczuwał On nieuporządkowanej pożądliwości ani nie grzeszył, mimo to czynił pokutę i wynagradzał za nasze grzechy, pokazując nam w ten sposób, że nasza pokuta może być korzystna nie tylko dla nas samych, ale również dla naszych bliźnich.

Modlić się i pokutować. Pokutować, żeby lepiej się modlić, żeby bardziej zbliżyć się do Boga – oto, co czynili święci i o czym Matka Boża przypomina nam we wszystkich swoich przesłaniach.

Czy mamy czelność twierdzić, że ta potrzeba w naszych czasach jest mniejsza niż w przeszłych epokach? Przeciwnie: bardziej niż kiedykolwiek możemy i powinniśmy głosić, że modlitwa i pokuta są konieczne, albowiem uczyniono wszystko, aby umniejszyć i zlekceważyć te dwa istotne elementy życia chrześcijańskiego.

Czy kiedykolwiek dążono – jak dąży się dzisiaj – do folgowania bez żadnych granic wszystkim nieuporządkowanym instynktom ciała, posuwając się aż do zabijania milionów niewinnych dzieci? Wydaje się, że celem współczesnego społeczeństwa jest jedynie zapewnienie maksymalnego poziomu życia wszystkim jego członkom, odsunięcie od nich jakichkolwiek trosk materialnych.

Cel społeczeństwa okazuje się zatem inny niż ten, który wskazuje Kościół, nietrudno więc zrozumieć, że w obecnych czasach, gdy ludzie Kościoła przyjmują ducha tego świata, obserwujemy zanik modlitwy i pokuty, zwłaszcza jeśli chodzi o aspekt wynagradzania za grzechy, żeby otrzymać przebaczenie win. Kto dziś ma upodobanie w powtarzaniu tak wzruszającego psalmu Miserere, by modlić się razem z psalmistą: Peccatum meum contra me est semper: „grzech mój ciągle przede mną”? A w jaki sposób dusza chrześcijańska mogłaby porzucić pamięć o grzechu, jeśli wciąż ma przed oczyma widok krzyża?

Na soborze biskupi prosili o takie złagodzenie wymogów odnośnie do postu i wstrzemięźliwości od pewnych pokarmów, że te nakazy praktycznie zostały zniesione. Jest to prosta konsekwencja ducha ekumenicznego i protestanckiego, negującego konieczność działania w celu uzyskania uczestnictwa w zasługach Pana Jezusa dla odpuszczenia grzechów i odnowienia w nas synostwa Bożego.

Tymczasem kiedyś przykazania kościelne przewidywały:
  • obowiązkowy post ilościowy przez cały Wielki Post (poza niedzielami), a także w suche dni i w wigilie pewnych świąt;
  • wstrzemięźliwość od mięsa we wszystkie piątki roku, w niedziele Wielkiego Postu, a w wielu diecezjach również we wszystkie soboty (1).

Można się zapytać, skąd tak drastyczne zmniejszenie wymagań co do postu? […]

Wierni, którzy mają autentycznego ducha wiary i głęboko rozumieją wyżej podane powody Kościoła, będą mieli na sercu nie tylko spełnienie dzisiejszych lekkich przepisów, ale – na wzór Pana Jezusa i Matki Bożej – będą czynili pokutę za grzechy, których się sami dopuścili, a także za grzechy swych bliźnich, rodziny, przyjaciół i współobywateli. Dlatego też dorzucą do obecnych nakazów albo post we wszystkie piątki Wielkiego Postu, albo wstrzemięźliwość od alkoholu lub powstrzymanie się od oglądania telewizji. Będą się starali więcej modlić, częściej uczęszczać na Mszę świętą, modlić się na różańcu, nie zapominać o wspólnej modlitwie wieczornej w rodzinie. Z nadmiaru dóbr wspomogą seminaria i szkoły, wesprą swych księży w wyposażaniu kaplic i wspomogą rozwój domów zakonnych. […]

Korzystajmy z tego zbawiennego czasu, podczas którego Pan Jezus ma zwyczaj udzielać obfitych łask. Nie naśladujmy tych niemądrych panien, które, nie mając w swych lampach oleju, wróciwszy zastały zamknięte drzwi domu i usłyszały tę straszną odpowiedź oblubieńca: Nescio vos, „nie znam was”.

Błogosławieni, którzy mają duch ubóstwa, albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie – to znaczy ducha oderwania się od dóbr tego świata.

Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni zostaną pocieszeni. Pomyślmy o Chrystusie w ogrodzie Oliwnym, który opłakiwał nasze grzechy. Teraz kolej na nas, abyśmy opłakiwali grzechy i nasze, i naszych braci.

Błogosławieni, którzy łakną świętości, albowiem oni będą nasyceni. Do świętości dochodzi się przez krzyż, pokutę i odmawianie sobie przyjemności. Jeśli naprawdę szukamy doskonałości, musimy pójść drogą krzyża.

Obyśmy w tym Wielkim Poście mogli usłyszeć wołanie Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny i podążali za Ich przykładem w tej krucjacie modlitwy i pokuty!

Oby nasze modlitwy, prośby i umartwienia wyjednały w niebie, aby hierarchowie Kościoła powrócili do tych prawdziwych i świętych tradycji, jedynej drogi odnowy i rozkwitu instytucji Kościoła.

Miejmy upodobanie w tej konkluzji Te Deum: In te Domine speravi, non confundar in æternum, „W Tobie, Panie, zaufałem, nie zawstydzę się na wieki”.


+Marceli Lefebvre, 
były arcybiskup Tulle, założyciel Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X

Rickenbach, 14 lutego 1982 r., Niedziela Sześćdziesiątnicy.


(1) Zdaje się, jest to mała omyłka abp. Lefebvre’a: Kodeks prawa kanoniczego z 1917 r. nakazywał wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych we wszystkie piątki roku, Środę Popielcową, piątki i soboty Wielkiego Postu, suche dni oraz w wigilie świąt Zesłania Ducha Świętego, Wniebowzięcia, Wszystkich Świętych i Bożego Narodzenia (kan. 1252) – przyp. tłum.

Źródło informacji: https://news.fsspx.pl

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.