_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Włoscy masoni o… soborze



12 czerwca loża Grande Oriente d'Italia zorganizowała konferencję poświęconą książce o Drugim Soborze Watykańskim. W promocji publikacji udział wzięli watykanista Marco Politi („La Repubblica”), prof. Alberto Melloni przewodzący niesławnej szkole bolońskiej, a także Stefano Bisi – wielki mistrz Wielkiego Wschodu Włoch.


niedziela, 29 czerwca 2014

Etienne Gilson: O Mszy odprawianej według osobliwej liturgii, w trakcie której nie wiedziałem jak się zachować...


Marcowy poranek, pod żywoniebieskim niebem Nowej Anglii - świeżym i prawie zimnym, lecz orzeźwiającym - sama pogoda zaprasza, aby wyjść na ogromną zieloną przestrzeń kolegium, w środku którego zauważam nową kaplicę. Dobra okazja, żeby wysłuchać Mszy, wchodzą właśnie na sam początek. Czuję się tym lepiej, że to Msza cicha, a więc aż do Kanonu żadnych znaków. Nagle zauważam jakiś ruch - to uczestnicy i uczestniczki, studenci kolegium katolickiego, gdzie jestem, wstają ze swych miejsc i stają wokół ołtarza. Waham się przez moment, czy iść za ich przykładem, ale nie wiedząc co bym miał czynić w trakcie tego nieznanego mi obrzędu, zostaję w końcu na swym miejscu. Ciekawy widok, powiedziałbyś, że wszyscy ci świeccy, obojga płci, uczestniczą w koncelebrze. Raz coś mówią (nie wiem, co), to znów milkną. Uczestniczę w nabożeństwie tak jak umiem najlepiej, ale czuję się trochę głupio, jedyny w ławce w nawie, gdzie odruchowo wybrałem miejsce. W pewnej chwili widzę, jak tamci ludzie kłaniają się sobie, sąsiadom i sąsiadkom, dotykają się palcami i mruczą jakieś słowa, prawdopodobnie Pax tecum. Myślę sobie z satysfakcją, że nie będąc tam, nie muszę się zastanawiać, co odpowiedzieć - ale nie wziąłem pod uwagę tego, że najbliższa z uczestniczek zauważy mnie i nie mogąc ścierpieć u mnie postawy tak mało wspólnotowej, zejdzie ze stopni ołtarza, wyjdzie z chóru, skieruje się do mnie, i nie podnosząc oczu lekko się skłoni, chwyci me palce swoimi i wyrecytuje niewyraźnie jakąś dość długą formułę, której nie zrozumiałem, ale która na pewno nie sprowadzała się do pax tecum. Nie wiedząc co powiedzieć, odpowiedziałem głupawo: Thank you, miss. Ale jej nic zdawało nie dziwić; po nieznacznym ukłonie, ze złączonymi rękami i ze spuszczonym wzrokiem wróciła do trzódki wiernych wspólnotowców, od których w sposób niezrozumiały się oddzieliłem.

Nieznaczący incydent - ale zafrapował mnie bardzo. Pierwszy raz od swego dzieciństwa brałem udział - w kościele katolickim - we Mszy odprawianej według osobliwej liturgii, w trakcie której nie wiedziałem jak się zachować.

A oto inna scena. We francuskim miasteczku zagraniczny ksiądz, będący przejazdem, chce umówić wszystkie sprawy potrzebne do odprawienia przezeń Mszy nazajutrz rano. Telefonuję do Księdza Proboszcza, którego serdeczny głos od razu ułatwia rozmowę. „O której godzinie pana przyjaciel chce odprawić Mszę?” - „O ósmej”. - „Nie, to godzina mojej Mszy. Chyba, że chciałby koncelebrować?” Tłumaczę to dla mego przyjaciela, ale ta propozycja, przecież tak szlachetna, zdaje się go bulwersować. Dopiero po chwili zaczynam rozumieć, że ani jeden, ani drugi - Ksiądz Proboszcz, nie znający słowa po angielsku, i mój przyjaciel, nie znający w ogóle francuskiego - nie będzie rozumiał Mszy drugiego; to co prawda nie uniemożliwia koncelebry, ale tworzy dziwne sytuacje. A więc umawiamy się na godzinę 8,30. Pierwszy mszał, który otworzyliśmy dla mojego przyjaciela, zawierał tekst Mszy po francusku, z tekstem łacińskim wydrukowanym na marginesie małą czcionką, nieczytelną dla niego. Parafia nie dysponowała - któż w to uwierzy? - żadnym mszałem po angielsku! Odnaleźliśmy więc monumentalny mszał niegdysiejszy, po czym Ksiądz Proboszcz udał się pospiesznie na swą czwartkową lekcję katechizmu, a Msza została odprawiona zgodnie z tradycjami. Osobiście mogłem do niej służyć tylko dlatego, że nie musiałem odpowiadać ani po francusku, ani po angielsku, tylko po łacinie. Po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa zobaczyłem dwóch księży katolickich nie mogących się porozumieć co do odprawiania Mszy w tym samym języku. Skoro złamano jedność języka liturgicznego, jedność obrzędu znikła pod naciskiem wielości języków codzienności. Księża katoliccy z różnych krajów nie odprawiają już tej samej Mszy. Zdaje się, że nie pozostaje nam nic innego, jak się z tym pogodzić.

Ale to nie jest najgroźniejsze. Gdy znów znalazłem się w Stanach Zjednoczonych na jesieni 1966, szybko doznałem wrażenia, że zmieniła się atmosfera. W tym kościele amerykańskim, w którym księża decydowali wciąż o wszystkim, wszystko wydawało się poddane w wątpliwość. Świeccy nie liczyli się tu bardzo; wierni starej dewizie: pray, pay, obey, dalej modlili się gorliwie, płacili z przykładną hojnością i byli bezdyskusyjnie posłuszni. Zarówno tu, jak i we Francji, masa wiernych, spokojnych i zadowolonych ze swego losu, poddawała się z rezygnacją reformom liturgicznym, które jej narzucano. Ołtarze przesunięto, księża zwróceni twarzą do publiczności przystępują do nich obecnie, aby dokonywać tajemniczych obrzędów, wykonują liczne znaki krzyża, które - pozbawione znaczenia dla wszystkich poza celebransem - przypominają z daleka triki żonglera. Skoro to się podoba ich księżom, niegdyś zwróconym do Boga, a dziś obróconym do nich, wierni mogą jedynie w tym uczestniczyć, jednak nie bez pytania, po co te zmiany, kto o nich decyduje, jakie reguły określają ich granice. Jeśli jest to rewolucja, przychodzi ona z góry, co nie zwalnia jej z usprawiedliwienia się w jakiejś formie. Zresztą większość ludzi nie wie o wszystkim. Pewien świecki po służeniu do Mszy zobaczył zaskoczony, jak kapłan, już po Mszy, miesza ze sobą hostie niekonsekrowane i resztki hostii konsekrowanych, które nie zostały spożyte. Na pytanie, co robi, odpowiada, że to bez znaczenia. W pamięci dorosłego człowieka pojawia się wówczas wspomnienie o tym, co w dzieciństwie opowiadał mu jeden z jego księży katechetów: w czasie pożaru, gdy tabernakulum zostało zagrożone płomieniami, ksiądz dociera do niego, aby uratować Święte Postacie nawet z zagrożeniem swego życia! Cokolwiek byśmy myśleli o konieczności tego gestu, jego sens jest oczywisty. To dawne czasy, i ów świecki dziwi się, widząc, jak różnica między hostiami konsekrowanymi i innymi okazuje się bez znaczenia. To nie on to wymyślił, przeciwnie - dziwi się i nie rozumie.

Idee są bardziej tajemne niż obrzędy. Widzimy, co ludzie robią, a nie to, co myślą - dlatego niewątpliwie najbardziej niepokojącym przedmiotem rozterek wspomnianego świeckiego są zapewne owe idee, obecne w głowie tamtego księdza; idee, które zamiast niego tłumaczą jego postępowanie, a których jego wierni nie znają.

Byłem wychowywany w starym pojmowaniu kapłaństwa - nie wielowiekowym, lecz liczonym w tysiąclecia - gdyż wszyscy księża, którzy mnie wychowywali, uważali się za kapłanów secundum ordinem Melchisedec. Swoją drogą, zawdzięczam temu pewnikowi mojego dzieciństwa poczucie, we mnie niezniszczalne, substancjalnej jedności (przepraszam! Wyrwało mi się to wyrażenie) judaizmu i chrześcijaństwa. Nie chcę zmuszać Żydów, by stawali się chrześcijanami, ale nikt mi nie przeszkodzi publicznie wyznawać, że mój Bóg jest Bogiem Żydów. Wychowywany w Małym Seminarium Notre-Dame-des-Champs, które przyjmowało tak samo przyszłych świeckich i przyszłych kapłanów, widziałem, jak jeden z moich braci wybrał kapłaństwo; wielu moich kolegów zrobiło to samo. Mówiliśmy o nich, że „mają powołanie”, a chociaż poznanie jakie są tego znaki, nie było dla nas sprawą zbyt jasną, trudno było się pomylić co do pewnych znaków, których się samemu nie miało. Uważano na przykład za wyraźny przeciw-znak częste myślenie o jakimś dziewczęciu z okolicy, co do ożenku z którą miało się nadzieje. Nie pozostawiono nam żadnego złudzenia na temat tego, czym jest życie księdza, życie ofiary w pełnym tego słowa znaczeniu, gdyż duchowny wyrzeka się dobrowolnie świata, razem z niektórymi jego najbardziej uprawnionymi pragnieniami, i poświęca się dobrowolnie Bogu. Dominus pars hereditatis meae; jestem z tych, którzy nie mieli odwagi wygłosić tych strasznych słów, i myślę, że dobrze zrobiłem, gdyż nie miałem siły ich dotrzymać, lecz zawsze wiedziałem, że wynikał z nich heroizm i że tym, którzy je wypowiadają, udzielają one niezrównanego szlachectwa. Ksiądz pozostał dla mnie istotą uświęconą; to, kim jest jako człowiek, jest jego zadanie, kapłan jest dla mnie zawsze kimś, kto pewnego dnia swego życia oświadczył publicznie, że Pan jest jego dziedzictwem, gdyż to dlatego, że tak uczynił, jest kapłanem, a Kościół ma rację mówiąc, że cokolwiek by potem robił czy mówił, już nie jest w jego mocy, by przestał nim być. Jako zwykły świecki, myślę często o wielkim świętym świeckich, Franciszku z Asyżu, który „otaczał szacunkiem każdego księdza”, i sądzę, że wszyscy, którzy zostali wychowani w tej samej religii, co ja, myślą wciąż tak samo, chociaż niektórzy z księży już tego sobie nie życzą.

Wiem, że takie rozważania mają w sobie coś naiwnego - a ktoś powie jeszcze gorzej - ale jeśli tak dalej pójdzie, niedługo nie będzie wiadomo, że tak było. Prostota takiego stanu ducha może zaskakiwać. W pierwszym roku mego nauczania na uniwersytecie amerykańskim jeden z moich kolegów zwierzył mi się, że u naszych księży dziwi go ich strój. „Czemu nie ubierają się jak wszyscy inni ludzie?”. Odpowiedziałem wtedy bez wahania, jakby to była oczywistość: „Ależ właśnie nasi księża nie są jak wszyscy inni ludzie!” A ponieważ podał mi jako przykład swego przyjaciela, pastora luterańskiego, który ubierał się jak wszyscy, odparłem, nieco zdziwiony swoją własną nierozwagą: „Skoro jest luteraninem, nie wierzy w sakrament święceń, a zatem jest rzeczywiście jak wszyscy i nie miałby żadnego powodu, żeby nosić jakieś szczególne ubranie”. Oczywiście dużo się zmieniło, i mój niegdysiejszy argument nie przyszedłby mi dzisiaj do głowy - ale to w końcu sprawy bez znaczenia, chyba że jako znaki ogólnej tendencji do zatarcia różnicy między duchownym i świeckim, co jest pomniejszym symptomem rosnącego pragnienia zdesakralizowania religii. (...)

[ss. 162-164]

Sobór był dziełem odwagi naprawdę nadprzyrodzonej. Przez ponad trzy stulecia okrutnie wyrzucano Kościołowi, że nie potrafił w wieku XVI podjąć inicjatywy koniecznych reform. Teraz już nie będzie się tego robiło. Często ubolewano, że Marcin Luter odszedł z Kościoła, zamiast w nim pozostać i zreformować od wewnątrz: tym razem lekcja została zrozumiana, gdyż tłum reformatorów na krótkich nóżkach zajmuje się czynnie zmienianiem dziedziczonych tradycji, czasami z roku na rok, a nie ma żadnego hamulca na ich pasję reformatorską. Wszystko to było na pewno nieuniknione, lecz konkretny rezultat praktycznego zastosowania szesnastu dokumentów soborowych ma konsekwencje w postaci przewrotu zwyczajów, tym bardziej dezorientującego wiernych, że reformatorzy diecezjalni lub parafialni nie zawsze porozumiewają się ze sobą. Już nic nie jest mniej podobne do jakiejś Mszy niż inna Msza. Nie mówiąc już o Mszach „jeee, jeeee” z akompaniamentem gitar i upiększanych przez młode długowłose diakonissy, których zadaniem jest czytanie Ewangelii - trzeba przyznać, że dwie publiczne Msze są dziś rzadko odprawiane w sposób identyczny. Jedyna troska wspólna wszystkim tym osobliwym reformom to: zająć w jakiś sposób publiczność, podczas gdy ksiądz odprawia sobie Mszę bez wielkiego związku z tym, co mówią lub śpiewają wierni. Niektóre z pięknych części liturgii popadają w ten sposób powoli w zapomnienie. Deus qui humanae substantiae dignitatem mirabiliter condidisti et mirabilius reformasti… - któż jeszcze zna tę wzniosłą modlitwę? Jest prawdą, że kościoły robią się puste, a liczba księży spada w niepokojącym tempie, ale to, co się dzieje, nie ma nic do rzeczy z zatrzymaniem tej tendencji. Być może to nie są konieczne reformy, do których wezwał nas Sobór. Najbardziej niepokoi co innego. Ksiądz, który dla ułatwienia prostej publiczności dostępu do swej religii redukuje ją do najprostszych pojęć nauczania i praktyki, wie bardzo dobrze, że każdy jego gest, każde słowo przekracza nieskończenie to, co wierni z nich zrozumieją, ale nie wydaje się, by o to dokładnie chodziło. Życie i praktyka religijna to nie sprawa wiedzy, lecz wiary i pobożności. Liturgia i katechizm mają za cel zapewnienie kontaktu między wierzącym i rzeczywistością duchową, która jest przedmiotem jego religii. Skład apostolski mówi, w co wierzy chrześcijanin w odniesieniu do Boga, decyzje soborowe i autoryzowane komentarze teologiczne jedynie definiują i precyzują sens tych artykułów wiary. Jako przemyślany wyraz wiary Kościoła, wspomniane formuły są sakralne, a prawdy, które one wyrażają, są niezmienne tak jak sam Bóg. Wszystkie one sprawiają trudność, wszystkie zderzają się z prostym rozumem, wszystkie wymagają od natury wysiłku podległości lub nawet ofiary, lecz św. Paweł powiedział o tym raz na zawsze wspominając o głupstwie i zgorszeniu wobec tajemnicy krzyża. Jeśli zostawi się rozum i myśl wierzącego ich naturalnej skłonności, zgodnie ze swym spontanicznym ruchem będą wszystko sprowadzały do pojęć, których nie można podejrzewać o zgorszenie czy głupstwo. Pozostawiona naturalnym preferencjom swego autora, każda reforma tego rodzaju będzie więc naturalnie zmierzała do „naturalizowania” wiary i jej przedmiotu; to dlatego dogmaty chrześcijańskie wracają dziś do nas jako zdemityzowane lub nawet, jak się mówi, zdemistyfikowane. Religia znaturalizowana byłaby bowiem pozbawiona innych tajemnic poza tajemnicami natury; uważa się, że one wystarczą do tego, by utrzymać we czci rozum, bez potrzeby dodawania jeszcze czegoś. Ale tajemnice wiary różnią się od tajemnic natury w tym, że mają za przedmiot Boga, a więc naturalizowanie ich przedmiotu oznacza ich likwidację. Niektórzy nasi teologowie zostawiają nas w niepewności w tym centralnym punkcie, gdyż wówczas pojawia się, daleko poza materialnymi szczegółami obrzędu, problem rzeczywistości, którą obrzęd oznacza, problem res, a nie signum. Wierny musi się zatem zmierzyć z prawdziwym kłopotem, jeśli nie wie już, w co ma wierzyć, a po rozmowie z teologami zaczyna wątpić, czy oni sami to wiedzą. Tam, gdzie ginie jedność wiary, tam kończy się także świat chrześcijański.

Les tribulations de Sophie, Paryż 1967, rozdział Divagations parmi les ruines, [ss. 139-144]

Tłum. Paweł Milcarek "Christianitas" nr 13/14

Msza trydencka a ewangelizacja kultury


Msza trydencka a ewangelizacja kultury

Nie da się utrzymać tezy, że żyjemy w czasach, w których Kościół ma wielki wpływ na kulturę. To raczej pop kultura ma wielki wpływ na nas. Tylko niewielu katolików czerpie większość informacji czy poddaje się wpływowi Boga, Biblii czy nauczaniu Kościoła. Większość jest bardziej skłonna słuchać świeckich liderów, muzyków popowych, artystów estradowych, sportowców i ogólnego zgiełku w obszarze kultury. I właśnie czerpiąc z tych wzorców rozwijają oni swoje rozumienie Boga, rodziny, seksualności i wielu innych znaczących moralnie problemów.

Jeśli chodzi o liturgię – wiele problemów dotykających ją związanych jest z triumfem i dominacją współczesnej kultury popularnej. Większość współczesnych trendów w liturgii odzwierciedla raczej preferencje i zapotrzebowania tej kultury niż stawia wyzwania dla wiernych i próbuje ich wychowywać. Dlatego właśnie liturgia musi być dogodna, szybka, wzbudzająca zainteresowanie, młodzieżowa, „odpowiednia”, przystępna, całkowicie zrozumiała nawet przez najmłodszych, ciepła, wygodna, przyjacielska, szanująca różnorodność, etc. Aby nie było niejasności – większość z tych cech nie jest niczym złym. Jednak skupianie się wyłącznie na nich aż do wyłączenia wartości najważniejszych (jak misterium i tradycja) i – często – spłycanie tych najważniejszych wartości, pokazuje, że to właśnie kultura popularna steruje dziś tym, co dzieje się w Kościele.

Zapomniane prawdy: Komunię Świętej należy podawać tylko do ust i na klęcząco



“Chcę przypomnieć raz jeszcze, że we wszystkich kościołach i kaplicach archidiecezji Komunię Świętej należy podawać tylko do ust i na klęcząco. Powinien być to jedyny sposób przyjmowania Komunii św, także w czasie Mszy gromadzących tłumy wiernych i odprawianych poza świątynią. Jest to najwłaściwszy sposób wyrażania naszej wiary w rzeczywistą Obecność naszego Pana Jezusa Chrystusa w Eucharystii. Trzeba też podjąć kroki, by w kościołach i kaplicach przywrócić balaski, tak, by każdy, kto przyjmuje Komunię św mógł na ten moment uklęknąć i adorować Pana. W ten sposób również nam, kapłanom, łatwiej przyjdzie przekazywanie nauki Kościoła o Najświętszej Eucharystii.”

Malcolm kard. Ranjith
arcybiskup Kolombo, Sri Lanka

Zawsze Wierni nr 3/2014 - Kościół święty, katolicki i apostolski jest tyko jeden!


ZAWSZE WIERNI
Nr 3/2014 (172)


Wydawnictwo Te Deum - Zawsze wierni, Warszawa 2014
ss. 156, format B6, miękka oprawa, cena 12,00 zł
ISBN 1427-7565
  • ks. Karol Stehlin FSSPXFilius Ecclesiae — syn Kościoła
  • ks. Jan Jenkins FSSPX: Święty Tomasz z Akwinu o jedności Kościoła
  • ks. Jan Jenkins FSSPX: Relacja wiary do Kościoła według św. Tomasza
  • br. Maria Maksymilian FSSPX: Tylko jeden Kościół jest święty!
  • ks. Paul Robinson FSSPX: Tradycyjna i nowa koncepcja świętości
  • John Vennari: Wątpliwości i niejasności nowych kanonizacji
  • ks. Maciej Sieniatycki: Tylko Kościół katolicki jest Kościołem powszechnym
  • ks. Konstantyn Najmowicz FSSPXExtra Ecclesiam nulla salus est!
  • ks. Maciej Sieniatycki: Pojęcie i uzasadnienie cechy apostolskości
  • ks. Karol Stehlin FSSPX: Chrystus i Kościół w służbie „kultu człowieka”
  • Bractwo Św. Piusa X: Problemy z doktryną o Kościele wynikiem ekumenizmu
  • Śluby wieczyste w Morgon
  • ks. Dominique Bourmaud FSSPX: Święci i kanonizacje w życiu Kościoła
  • ks. Jean-Michel Gleize FSSPX: Jan Paweł II — santo subito?
  • br. Maria Maksymilian FSSPX: Szkoła życia — szkoła modlitwy: modlitwa myślna
  • In Ascensione Domini — Wniebowstąpienie Pańskie
  • ks. Karol Stehlin FSSPX: Duchowość katolicka w służbie wychowania
  • Ewa Żydek: Kilka refleksji o praktyce w szkole Bractwa
  • ks. Łukasz Szydłowski FSSPX: List do Przyjaciół i Dobroczyńców Szkół Tradycji
  • Kalendarium szkół Bractwa
  • Anna Żydek: Drugi obóz młodzieży Tradycji
  • ks. Edward Wesołek FSSPX: Bajerze i smak kontemplacji
  • ks. Karol Stehlin FSSPX: Działanie Boga w Kościele poprzez Niepokalaną
  • John Vennari: Protestancka medytacja papieża o Matce Bożej
  • Ideał świętego Maksymiliana
  • Paweł Siergiejczyk: Ofensywa z Niepokalaną
  • o. Gabriel Roschini OSM: Życie Matki Bożej
**********

Do nabycia w wybranych kioskach RUCH-u, KOLPORTER-a, EMPIK-ach i bezpośrednio u wydawcy

środa, 25 czerwca 2014

bp. Atanazy Schneider: Jak przyjmować Komunię Świętą?


Darwinizm to nie nauka, skończy się tak jak marksizm!


Za trzydzieści lat będziemy w zupełnie innej sytuacji. Dowody płynące z nauki są po prostu tak mocne, że darwinizm nie może przetrwać. To jest sytuacja podobna do historii marksizmu-mówi Jay W. Richards.

O. Michał Chaberek OP: Czy pytanie o to, skąd pochodzi życie, należy przede wszystkim do kompetencji nauki, czy należy je raczej pozostawić religii?

Jay W. Richards: Myślę, że wszystkie wielkie pytania dotyczące początków, czy to początku świata, życia czy człowieka, znajdują się na pograniczu nauk przyrodniczych i teologii. Zawsze zawierają one ważne implikacje filozoficzne i teologiczne. Nauka może nas przybliżać do odpowiedzi na takie pytania. Naukowcy reprezentujący nauki przyrodnicze przedstawiają ciekawe odpowiedzi i wnioskowania dotyczące tego, czy chemia mogła doprowadzić do powstania życia, czy świat jest skończony, czy wieczny. Niemniej jednak nauka sama z siebie nie może udzielić pełnej odpowiedzi na pytanie o to, skąd pochodzi życie.

Większość współczesnych teologów chrześcijańskich opowiada się za teistycznym ewolucjonizmem. Jest to pogląd, według którego ewolucja jest sposobem stwarzania świata przez Boga. W tradycyjnej teologii chrześcijańskiej uznawano, że Bóg stworzył zasadnicze elementy świata widzialnego (na przykład różne gatunki roślin i zwierząt) swoim bezpośrednim działaniem. Czy Pana zdaniem da się pogodzić te dwie wizje?

– To jest problem logiczny. Te dwie wizje mogą być pogodzone, jeżeli przyjmiemy, że Bóg faktycznie działa w sposób bezpośredni i szczegółowy w procesie zmian. Nie uważam, aby można było pogodzić ewolucję darwinowską i teizm. Ewolucja darwinowska uznaje, że złożoność gatunków jest efektem bezcelowego procesu. Nie ma sensu twierdzenie, że Bóg celowo kierował bezcelowym procesem. To jest po prostu logicznie niespójne. Myślę więc, że jest bardzo ważne, aby ludzie wyraźnie odróżniali, co mają na myśli, kiedy mówią o ewolucji. Niektórzy mają na myśli tylko tyle, że Bóg stworzył gatunki na przestrzeni długiego czasu i na wiele sposobów. Inni jednak rzeczywiście myślą o tej wielkiej materialistycznej opowieści ewolucyjnej, która w istocie zupełnie wyklucza Boga. Taki właśnie pogląd głoszą zwolennicy teistycznej ewolucji, która jest próbą zwykłego ochrzczenia darwinizmu. Na tę pułapkę musimy uważać.

Ostatnio słyszałem takie zdanie: „To był przypadek dla nas, ale nie dla Boga”.

– Można to samo wyrazić jeszcze inaczej: z naszej perspektywy wygląda to na przypadek. To by jednak oznaczało, że Bóg działa poprzez nonsens. Koncepcja ta rozwiązuje problem logiczny, ponieważ jest logicznie możliwe, że coś wygląda na bezcelowe, ale w istocie jest celowe. Tyle że wtedy musimy sobie zadać pytanie, jakie dowody faktycznie wskazują na to rozwiązanie. Zanim dojdziemy do tak wyrafinowanych sposobów pogodzenia dwóch poglądów, zapytajmy najpierw, co faktycznie mogą zdziałać przypadkowe mutacje genetyczne? Pismo Święte i Tradycja mówią nam, że istnienie Boga można rozpoznać samym rozumem na podstawie badania natury. To zaś zdaje się sprzeciwiać idei, że Bóg stworzył świat, który wygląda tak, jakby powstał poprzez przypadkowy proces. W Liście do Rzymian czytamy, że od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła (Rz 1,20). Myśl chrześcijańska utrzymuje zatem nie tylko, że Bóg stworzył świat, ale, jeżeli popatrzymy na świat uważnie, możemy powiedzieć, że pochodzi on od mądrego i rozumnego Źródła.

W sprawie Kitzmiller vs Dover inteligentny projekt (IP) został posadzony na ławie oskarżonych. I przegrał. Jak ocenia Pan przyszłość IP w USA? Czy przekroczenie paradygmatu neodarwinowskiego we współczesnej kulturze jest możliwe?

- Według badań statystycznych prowadzonych w Stanach Zjednoczonych obecnie większość Amerykanów wierzy w jakąś wersję inteligentnego projektu. Tylko w obrębie wąskiej grupy liderów dominuje naprawdę silny darwinizm i materializm. Sprawa Kitzmiller vs Dover dotyczyła jedynie małego dystryktu w Pensylwanii, a wyrok nie był decyzją Sądu Najwyższego USA. Osąd pochodził zatem tylko od jednego sędziego, tylko w tej konkretnej sytuacji, w której zresztą wyglądało na to, że Rada Szkolnictwa rzeczywiście inspirowała się motywacją religijną. Ze względu na ustalenia Sądu Najwyższego, jeżeli jakaś Rada Szkolnictwa kieruje się motywami religijnymi, jej działania z góry są traktowane jako niekonstytucyjne. W pewnym sensie ten przypadek był pomocny, ponieważ udało nam się uniknąć debaty na temat tego, co będzie się działo w szkołach państwowych. Większość zwolenników inteligentnego projektu chce przekonać społeczeństwo za pomocą dowodów naukowych oraz mocnych argumentów filozoficznych. To, co będzie się działo w szkołach państwowych, jest wtórne i wyniknie z ogólnej debaty. Myślę, że zmiana kulturowa jest o wiele ważniejsza niż to, o czym mówi się w Dover w Pensylwanii.

Ile czasu daje Pan neodarwinizmowi?

– Za trzydzieści lat będziemy w zupełnie innej sytuacji. Dowody płynące z nauki są po prostu tak mocne, że darwinizm nie może przetrwać. To jest sytuacja podobna do historii marksizmu. Związek Radziecki był w stanie, posługując się przemocą, działać przez siedemdziesiąt lat. Ale teoria świata, którą propagował, była błędna i rzeczywistość w końcu sama ją zweryfikowała. Myślę, że takie jest przeznaczenie wszystkich materialistycznych idei, w tym także darwinizmu.

Czy istnieje określony program badawczy lub strategia długofalowa, którą Discovery Institute będzie realizował w przyszłości?

– W tej chwili wdrażamy nową strategię. Założyliśmy właśnie instytut biologiczny będący ośrodkiem badań dla naukowców, którzy koncentrują się na bardzo szczegółowych zagadnieniach dotyczących neodarwinizmu. Badają między innymi pochodzenie i złożoność protein oraz to, w jakim zakresie mutacje mogą powodować powstawanie nowych form. Na te badania chcemy wydawać kilkaset tysięcy dolarów rocznie. Ostatnio opublikowaliśmy także wiele książek popularnonaukowych. Staramy się jednak świadomie koncentrować na badaniu kluczowych zagadnień i naukowych dowodów, o których wiemy, że wykażą empirycznie, iż neodarwinizm po prostu nie może wytworzyć tego, co chce wytworzyć. Ważne są także badania Guillermo Gonzaleza i innych, którzy odkrywają kolejne dowody prawdziwości IP w innych niż biologia dziedzinach nauki.

Jeden z popularnych zarzutów względem teorii IP jest taki, że jej zwolennicy krytykują teorie oparte na zasadach darwinizmu, ale jednocześnie sami nie proponują żadnej pozytywnej alternatywy. Czy IP oferuje pozytywne odpowiedzi? A jeżeli tak, to czy wyjaśnia więcej niż teoria ewolucji biologicznej?

– Nie jest prawdą – bardzo popularne wśród darwinistów stwierdzenie – iż inteligentny projekt oferuje wyłącznie negatywne rozważania. Doskonale jest to widoczne w przypadku tezy o „bogu zapchajdziurze”, która uchodzi za sztandarowy argument za tym, że nasze rozważania są czysto negatywne. Jeśli przeanalizować myśl Michaela Behe’ego, to można zobaczyć, że wykorzystuje on ten właśnie typ rozumowania, jako argument przeciwko neodarwinizmowi. Nie sposób jednak nie dostrzec, że u niego jest to także pozytywny argument za tym, że pewne struktury biologiczne musiały zostać inteligentnie zaprojektowane. Nie chodzi zatem tylko o to, że neodarwinizm nie potrafi wyjaśnić powstania wici bakteryjnej, ale także o to, że sama wić ma takie własności, które należy skojarzyć z inteligentnym działaniem. Podstawowe pytanie stawiane przez teoretyka inteligentnego projektu brzmi, czy jakaś konkretna struktura wskazuje na to, że mogła być zaprojektowana przez inteligentnego twórcę. A to jest tylko pierwsze pytanie. Gdy już znajdziemy na nie odpowiedź, możemy dalej pytać o to, jak dana rzecz powstała, jak została zaprojektowana, jakie poziomy projektu można znaleźć, itp.

Inteligentny projekt po prostu odpowiada na takie pytania inaczej niż materializm, czy neodarwinizm. Oczywiście negatywne argumenty dotyczące krytyki neodarwinizmu i materializmu stanowią ważną część teorii, ale oferuje ona także pozytywne argumenty na rzecz istnienia projektu. William Dembski, Guillermo Gonzalez i także ja (w książce The Privileged Planet) pokazujemy, jakie pytania i badania ludzie mogą podjąć w obrębie paradygmatu inteligentnego projektu.

Gdyby miał Pan w trzech zdaniach przekonać polskiego czytelnika do IP, co by mu Pan powiedział?

– Po pierwsze, powinniśmy być otwarci na dowody, jakich dostarcza nam sama przyroda i iść za nimi tam, gdzie nas zaprowadzą. Po drugie, jeżeli są jakieś dowody istnienia celu i celowości w przyrodzie, powinniśmy rozważać, jak mogą one wyglądać. Po trzecie, gdziekolwiek się rozejrzymy – na polu fizyki, kosmologii, astronomii, pytań o początek życia, czy źródeł biologicznej złożoności organizmów żywych – wszędzie tam są ślady inteligencji odsyłające do inteligentnego działacza, a nie do bezcelowych procesów.

Dziękuję za rozmowę

Wywiad ukazał się w kwartalniku "FRONDA" nr. 63

poniedziałek, 23 czerwca 2014

LITURGIA A OSOBOWOŚĆ Dietricha von Hildebranda - jedno z najwybitniejszych dzieł teologicznych XX w.


Dietrich von Hildebrand

LITURGIA A OSOBOWOŚĆ

Obrazek Liturgia a osobowość

Wydawnictwo M, Kraków 2014
ISBN978-83-7595-876-8
Format: 145x205, ss. 168, oprawa: miękka, cena 22,40 zł
do nabycia w księgarni internetowej wydawnictwa

Benedykt XVI zwrócił uwagę na niezwykle istotną rolę liturgii w życiu człowieka, na potrzebę adoracji ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa.

Książka „Liturgia a osobowość” autorstwa wybitnego niemieckiego teologa, Dietricha von Hildebranda, określanego przez Benedykta XVI „jedną z najwybitniejszych postaci naszych czasów” doskonale wpisuje się w to wezwanie.

Pokazuje niezwykłą moc liturgii w przemianie człowieka, w jego uświęceniu. Wyraża troskę o jej należyte sprawowanie i odkrywanie jej bogactwa.

Wiara, zdaniem autora, to ostateczne odniesienie do spraw ducha. Fundamentalne i rdzenne uznanie całkowitego pierwszeństwa Boga. Ten, kto Boga widzi jako jedynego Pana, zrozumie bez trudu centralną rolę czci i adoracji w procesie kształtowania prawdziwej osobowości.

Hildebrand nie pisze wyłącznie o mszy świętej, choć poświęca jej znaczną część swojej pracy. Niejednokrotnie jednak odwołuje się do brewiarza, czyli liturgii godzin. Poza jednym wyjątkiem odwołania do niej są zrozumiałe dla każdego, kto posługuje się współczesną, a więc zwyczajną formą tej modlitwy.

Jak rozumieć „osobowość” według Dietricha von Hildebranda? Miarą pełni nie jest potencjał danej osoby, a więc jego cechy, charakter ukształtowany przez cnoty, talenty, zdolność do miłości. Pełnię oznacza Chrystus. Jesteśmy powołani do tego, byśmy mogli powtórzyć za św. Pawłem:” Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”. Stawanie się obrazem Chrystusa, jest owocem przeżywania liturgii. Odpowiada to istocie liturgicznego obrzędu.

DIETRICH VON HILDEBRAND (1899-1977) – niemiecki filozof, teolog, jeden z największych katolickich myślicieli XX wieku. Dorastał w protestanckiej rodzinie o bogatych tradycjach intelektualnych. Tworzył w trudnych czasach szerzenia się nazizmu, wobec którego zachował bezkompromisową postawę. Autor ważnych prac na temat etyki, życia duchowego i małżeństwa.

Patroni medialni:

    

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.