_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

sobota, 31 maja 2014

Mafia kalwińska w natarciu


Mafia kalwińska w natarciu

Zorientowanie na herezję to nadzieja na korzyści w życiu doczesnym, a nie wiecznym. Tak było w XVI wieku i trudno podejrzewać rodzinę Radziwiłłów, że wybierając wyznanie reformowane czynili to z nadzieją na zbawienie duszy – uważa pisarz i bloger Gabriel Maciejewski.

Skąd taka popularność kalwińskiej herezji u polskiej szlachty?

- Jestem w tym raczej odosobniony, ale zajmuję się herezjami przede wszystkim w ich wymiarze gospodarczym i politycznym. Jej aspekt doktrynalny uznaję za zasłonę propagandową dla działań na wymienionych wyżej obszarach. Oczywiście, jest jeszcze aspekt duchowy herezji, o którym nie możemy zapominać, bo w wymiarze celu ostatecznego człowieka stanowi największą z możliwych tragedii - wiedzie bowiem ku potępieni wiecznemu. Nie możemy jednak zapominać, że Zło działa na ziemi poprzez pośredników. Dlatego właśnie skupiam się w swoich analizach na działaniach tych pośredników i ich planach wobec ziemskiej struktury Kościoła. Zresztą ostatecznie i tak kto niszczy Kościół, ten niszczy dusze ludzi, które idą na zatracenie wieczne.

Zmiana wyznania wśród szlachty polskiej wiąże się moim zdaniem z kilkoma kwestiami. Po pierwsze w rodzinie musiał być silnie zakorzeniony sprzeciw wobec Kościoła, często głęboko ukrywany. Po drugie, konwertyci mieli zawsze na widoku jakieś korzyści, no chyba, że byli całkowicie zmanipulowani przez protestanckich kaznodziejów i stanowili sam dół, nowej, innowierczej grupy, na której wyrastały fortuny magnatów wyznania kalwińskiego czy ariańskiego. Po trzecie herezja zawsze, podkreślam, zawsze jest emanacją siły dworów obcych, jest elementem wojny propagandowej. Sami wyznawcy nowinek religijnych mogą sobie z tego nie zdawać sprawy, mając na widoku jedynie krótkoterminowe korzyści lub obietnice bez pokrycia, które im złożono w zamian za wystąpienie przeciwko strukturze hierarchicznej kościoła na terenie ich ojczyzny. Zorientowanie na herezję to nadzieja na korzyści w życiu doczesnym, a nie wiecznym. Tak było w XVI wieku i trudno podejrzewać rodzinę Radziwiłłów, że wybierając wyznanie reformowane czynili to z nadzieją na zbawienie duszy.

Pozostaje jeszcze kwestia geografii, jeśli rzucimy okiem na mapę, zauważymy, że obszar, na którym najłatwiej zakorzeniła się herezja kalwińska, to tereny gdzie dawniej popularny był husytyzm, czyli południowa Wielkopolska, zachodnia Małopolska, gdzie osadzano w średniowieczu emigrantów z Czech oraz Litwa, na pół pogańska, pozostająca pod silnym wpływem lokalnych, magnackich koterii, które jeśli się temu bliżej przyjrzeć stanowią hierarchię plemienną, wrogom z istoty wszystkim innym hierarchiom, z kościelną na czele.

Czy określenie „mafia kalwińska” pasuje do opisu wpływu tej grupy na losy naszego kraju?

- Jeśli mamy do czynienia z wpływowymi grupami, zaopatrzonymi w pieniądze i glejty z dworów obcych, to formuła taka opisuje je precyzyjnie. To była mafia kalwińska. Mafia nawiązująca tradycją, zachowaniem i ambicjami do francuskich hugenotów, z ich bezczelnością, oporem wobec króla i politycznymi ambicjami.

My sobie nie do końca zdajemy z tego sprawę, ale XVI wiek we Francji to był czas straszliwy, w którym decydowało się, czy królestwo przetrwa, a jeśli tak to w jakim kształcie. Hugenoci, nie wiem czy świadomie, czy nie, ale zakładam, że jednak nie, dążyli do jego rozpadu. I tu znów doradzam spojrzenie na mapę. Południe i zachód Francji to heretycy, to są częściowo obszary dawnej herezji katarskiej, a także obszar, do którego przez wiele lat zgłaszał pretensje Londyn. Jeśli się komuś zdaje, że roszczenia terytorialne kiedykolwiek wygasają, to jest on niestety w błędzie. Mogą być one podniesione zawsze, to tylko kwestia motywacji i słabości przeciwnika, wobec którego się te roszczenia zgłasza. Musimy pamiętać, że jeszcze na początku XVIII wieku wybuchło we Francji tak zwane „powstanie kamizardów”, protestanckiej ludności zamieszkującej obszary położone pod Pirenejami. Kamizardzi walczyli przez trzy lata przeciwko tyranii króla z Paryża. Kiedy ich w końcu pokonano, przywódca tego powstania wyjechał do Londynu i tam dostał etat w królewskiej piechocie. Nie pamiętam już jakiego stopnia się dosłużył. O ile wiem, nikt też, póki co, nie był na tyle bezczelny, żeby nakręcić jakiś apologetyczny film o tych wydarzeniach.

Polscy kalwini mogli liczyć na możnych protektorów z Prus i Rosji. Czego oczekiwały te mocarstwa w związku z popieraniem tej grupy wyznaniowej?

- Ja szczerze doradzam, dokładne studiowanie dziejów Francji stulecia XVI i XVII, to co się nie udało tam zostało z powodzeniem przeprowadzone w Polsce w XVIII wieku. Potem zaś zostało skutecznie zakłamane poprzez propagandę, w którą wprzęgnięto uniwersytety, instytuty badawcze, urzędników, literaturę i kino. Polityka ma pewną, powtarzalną i łatwo rozpoznawalną mechanikę wewnętrzną, żeby ją ukryć potrzebne są duże budżety na propagandę, inaczej się nie da. Być może budżety te to jedyna siła napędowa literatury i sztuki, ja nie chcę tu formułować aż tak dosadnych stwierdzeń, ale kwestia ta pozostaje do rozstrzygnięcia, a wnioski nie będą jak przypuszczam budujące.

Jeśli jakiś kraj, taki jak Polska istnieje tylko dzięki ofiarności obywateli, ich pieniądzom, pochodzącym ze sprzedaży ogromnych ilości żywności, kośćcem zaś tego kraju jest religia rzymska, to w celu jego zniszczenia należy przede wszystkim podważyć zasadność istnienia hierarchii Kościoła, a następnie pozabijać lub zbankrutować tych, którzy potrafią nie tylko władać bronią, ale także zarabiają duże pieniądze zarządzając uprawami, czyli szlachtę i magnatów. Jeśli zaś nie da się ich zabić lub zbankrutować, trzeba im podsunąć jakąś alternatywę, która uczyni z nich obcych we własnym kraju, czyli herezję po prostu.

Wśród dyskutantów, którzy nie zgadzają się z moimi poglądami żywa jest pokusa, by ten sam schemat zastosować do misji Kościoła Powszechnego. Tyle, że nauka Kościoła nie ma nic wspólnego z żadnym prowadzącym roszczeniową politykę dworem, a w dobie nowożytnej Kościół nie wysyłał na tereny misyjne uzbrojonych ludzi, czego o innowiercach powiedzieć w żaden sposób nie można. Ten pierwszy moment, jest szalenie ważny, ważniejszy niż drugi – Kościół nie prowadzi roszczeniowej polityki wobec Państw, prowadzi politykę misyjną. W momentach zaś kiedy Kościół taką politykę prowadził, na przykład wobec Węgier w średniowieczu, nie skutkowało to nigdy zagładą żadnego kraju.

Rozmawiał Łukasz Karpiel

Źródło informacji: http://www.pch24.pl

piątek, 30 maja 2014

Z księgarskiej półki - Fatima nieznana i zapomniana


Mark Fellows 

SIOSTRA ŁUCJA

Apostoł Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny


Wydawnictwo: Wydawnictwo ANTYK Marcin Dybowski, Komorów 2014
ISBN:
format: a 5, ss. 384, oprawa: miękka, cena: 33,00 zł

/.../ Teraz, gdy Siostra Łucja odeszła na wieczny spoczynek, w tym roku widzimy wznowione zainteresowanie jej życiem i spuścizną. Jest to więc czas najbardziej odpowiedni, by wydać tę książkę.

Życie i powołanie Siostry Łucji obejmowały okres dziewięćdziesięciu lat i jednego miesiąca. 13 czerwca 1917 roku Matka Boża Fatimska powiedziała Hiacyncie i Franciszkowi, że wkrótce dołączą do Niej w Niebie, i dodała:

"Ale ty (Łucja) zostaniesz tu nieco dłużej. Jezus pragnie posłużyć się tobą, by uczynić Mnie znaną i kochaną. Chce ustanowić w świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego Serca. Każdemu, ktokolwiek przyjmie to nabożeństwo, obiecuję zbawienie; dusze te będą drogie Bogu niczym kwiaty, którymi Ja ozdabiam Jego tron".

Łucja spytała Matkę Bożą ze smutkiem: "Mam tu zostać sama?"

"Nie, moja córko. Czy bardzo cierpisz? Nie trać otuchy. Ja nigdy cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która cię zaprowadzi do Boga".

Łucja czuła smutek, bo ona też chciała prędko pójść do Nieba! Miała też bardzo tęsknić za Franciszkiem i Hiacyntą. Odeszła z tego świata, by dotrzeć do Boga w Niebie, dopiero 13 lutego 2005 roku, niemal osiemdziesiąt osiem lat po tym, jak usłyszała: "ty zostaniesz tu (na ziemi) nieco dłużej".

Przez tych osiemdziesiąt osiem lat Jezus posługiwał się Siostrą Łucją, by czynić Matkę Bożą znaną i kochaną. Z pewnością to dzięki wierności Łucji fatimskie Orędzie i objawienia są dziś znane na całym świecie.

Rozmowy Matki Bożej z Łucją, które miały miejsce od maja do października 1917 roku, są powtarzane wciąż i wciąż na nowo wielu milionom dusz. Wiemy o tym wszystkim dzięki wierności Łucji, jej cierpliwości, posłuszeństwu i miłości, dzięki temu, że przekazywała w mowie i piśmie te piękne spotkania z Maryją, Matką Bożą i naszą Matką.

Siostrę Łucję znają katolicy na całym świecie! A jednak zachowała ona pokorę, posłuszeństwo i miłość, pomimo tak wielu okoliczności, które mogły ją narazić na utratę wszystkich tych cnót.

Książka niniejsza jest pokornym darem dla dusz wiernych, by mogły lepiej zrozumieć Łucję i dowiedzieć się, jak wypełniała ona misję, powierzoną jej przez Najświętszą Pannę w Fatimie.
Czytając o życiu Łucji, mamy okazję zastanowić się nad kilkoma sprawami.

Po pierwsze, miała ona uczynić Matkę Bożą "znaną". Dzięki swej wierności - nawet wobec gróźb śmierci w wieku dziesięciu lat - przez całe długie życie, i konsekwentnemu powtarzaniu Orędzia - w porę i nie w porę - dzięki temu, że obstawała przy swoim świadectwie, nawet kiedy księża, biskupi, kardynałowie i papieże chcieli, by potwierdziła co innego - ona wciąż czyniła Matkę Najświętszą i jej wielkie Orędzie znanym.

Siostra Łucja starała się, by Maryję znano, nie tylko słowem, ale i czynem. To łaska Matki Najświętszej dała Łucji tę wytrwałość, pomimo że od roku 1960 do swej śmierci w 2005 była ona zmuszona do milczenia. Czterdzieści pięć lat wymuszonego milczenia - wymuszonego na niej przez przełożonych, a w ostatecznym rachunku, przez samych papieży. Jan XXIII, Paweł VI i Jan Paweł II - wszyscy oni prowadzili tę samą politykę uciszania Łucji.

Łucja mogła spowodować, by uchylono ten nakaz milczenia, gdyby tylko zmieniła Orędzie Fatimskie tak, by odpowiadało gustom i rachubom politycznym watykańskiego sekretarza stanu, szczególnie by odpowiadało porozumieniu Watykanu z Moskwą (które nastąpiło w roku 1962 i panuje do dziś) oraz wciąż narastającemu, przeważającemu, rzekomo "katolickiemu" liberalizmowi, najwyraźniej zwycięskiemu po Soborze Watykańskim II. Ona jednak nie uległa. Nie poddała się.

Została odcięta od całego świata z wyjątkiem najbliższej rodziny i kilku osób, które znała jeszcze sprzed roku 1955. Ale nawet jej wieloletniemu spowiednikowi z lat trzydziestych i czterdziestych uniemożliwiono spotkanie z nią, kiedy w roku 1960 wrócił z misji i chciał się z nią widzieć.

Stopniowo jej bliscy krewni i starzy przyjaciele wymarli, była więc jeszcze bardziej izolowana niż kiedykolwiek wcześniej. Ale pomimo tego jej milczenie bardzo wiele mówiło. Siły antyfatimskie, nawet w samym Watykanie, nie zdołały jej skłonić, by publicznie poparła ich "jedynie słuszną linię".

To milczenie narzucone jej z góry - od samego papieża poprzez niższych dostojników - trwało aż do końca jej życia. Dobrze oddaje to fakt, iż nie zaproszono jej na oficjalne "wyjawienie Tajemnicy" 26 czerwca 2000 roku. Nigdy jej nie pozwolono publicznie bezpośrednio się do tego "wyjawienia" odnieść. W miarę rozwoju wydarzeń w Watykanie, związanych z nową książką kardynała Bertone o siostrze Łucji i jego wystąpieniem telewizyjnym 31 maja 2007 roku, staje się coraz bardziej oczywiste, że nie cały tekst Tajemnicy został wyjawiony.

Już w latach 2000 i 2001 wciąż i wciąż na nowo pojawiały się publiczne stwierdzenia , że Watykan nie mówi całej prawdy w sprawie Fatimy. Kardynał Bertone został posłany, by 17 listopada 2001 roku spotkać się z Siostrą Łucją, po czym relacjonował publicznie, że Siostra potwierdziła, iż 26 czerwca 2000 roku wyjawione zostało wszystko. Trzeba jednak zauważyć, że milczenie Siostry Łucji nie jest tym samym, co jej pozytywna wypowiedź.

Czuła się ona zobowiązana na mocy ślubu posłuszeństwa, by nie wypowiadać się publicznie, skoro jej przełożeni, mocą tychże ślubów, zmusili ją do milczenia. Zachowywała je również dlatego, że z wielkiej miłości i szacunku dla przełożonych nie chciała ściągać na nich oskarżeń. Taką postawę widzimy u niej już u progu życia. Na przykład:

Kiedy kanonik Formigao zapytał Łucję w październiku 1917 roku, czy uczy się czytać, musiała odpowiedzieć: "Nie". "Jak więc - zapytał ją - wypełnisz rozkaz, który dała ci Matka Boża [by nauczyła się czytać]?" Łucja nic nie odpowiedziała. W swoich Wspomnieniach wyjaśnia:

"Milczałam, by nie ściągać oskarżenia na moją matkę, która wciąż jeszcze nie pozwoliła mi pójść do szkoły".

Zdaje się, że Siostra Łucja w ciągu kolejnych lat, szczególnie w późniejszym okresie życia, wielokrotnie musiała zachowywać milczenie, tak by nie ściągać oskarżeń na swych przełożonych. To tłumaczyłoby jej milczenie w ostatnich latach życia, kiedy ludzie, nawet tacy jak kardynał Bertone, utrzymywali, że zgodziła się z nimi w najbardziej niewiarygodnych stwierdzeniach. Kardynał Bertone (został także watykańskim sekretarzem stanu) jest głównym rzecznikiem stronnictwa antyfatimskiego i najwyższym dostojnikiem Kościoła po papieżu Benedykcie. Oto przykład:

Arcybiskup (obecnie kardynał) Bertone stwierdził 26 czerwca 2000 roku, że "decyzja Jego Świątobliwości Jana Pawła II, by rozpowszechnić trzecią część Tajemnicy fatimskiej kończy okres historii naznaczony tragiczną ludzką żądzą władzy i złem..." Już zaraz potem, 11 września 2001 roku, nastąpił atak terrorystyczny na bliźniacze wieże [World Trade Center], po nim inwazja na Afganistan w październiku tegoż roku - a jednak kardynał utrzymuje, że Siostra Łucja 17 listopada 2001 zgodziła się ze wszystkim, co on powiedział 26 czerwca roku 2000. W to już zbyt trudno uwierzyć. Jednak Siostra Łucja, nie chcąc ściągać na niego oskarżeń, nie wypowiadała się publicznie.

A jednak, wśród tego wszystkiego, nikt nie zdołał skłonić Siostry Łucji, by publicznie powiedziała cokolwiek sprzecznego ze spójnym świadectwem, jakie składała od roku 1917 do końca życia.

Bez wątpienia, kiedy jej dni zbliżały się do kresu, wiedziała, że jej nienaruszone świadectwo to więcej niż wystarczająca scheda dla potomnych - prawdziwa, pełna historia [objawień] i Orędzie Fatimskie. Bliska już kresu, swą misję powierzała Bogu, a ostatnie dni spędzała wyłącznie na przygotowaniach do wieczności.

Podobnie jak św. Tomasz z Akwinu miała świadomość, że wszystkie jej ludzkie wysiłki są niczym słoma, i pewność, że swoją misję wypełniła, pozostawiając nam i Najświętszej Pannie nadanie dalszego biegu temu, co po sobie zostawia. Kardynał Bertone, pomimo wszelkich swych starań i planów, by pogrzebać Fatimę w przeszłości (pozwalając na przetrwanie jedynie jej aspektu pobożnościowego), odkrywa już, że im więcej mówi, więcej cytuje słów Siostry Łucji (wyraźnie wyrwanych z kontekstu), tym bardziej zaświadcza o jej stałości i wierności do samego końca.

Jak powiedziane jest w Psalmie 63, wers 9-10:

"Własny język im gotuje upadek; wszyscy, co ich widzą, potrząsają głowami.
Ludzie zdjęci bojaźnią sławią dzieło Boga i rozważają Jego zrządzenia".

Siostra Łucja pracowała, wypowiadała się i modliła również o to, by uczynić Maryję kochaną. Niestrudzenie propagowała nabożeństwo do Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny - w mowie, w piśmie i całym swym życiem.

Jej życie w modlitwie, zaparciu się samej siebie, w milczeniu, posłuszeństwie i miłości było odbiciem tamtego Niepokalanego Serca i pociągało innych do naśladowania jej przykładu. Obyśmy czerpali ze skarbca życia Siostry Łucji, tak by i nasze życie stało się odbiciem miłości, jaką Maryja darzy każdego z nas.

Życie Siostry Łucji - żywego pomnika - stało się inspiracją do napisania tej książki. Niech będzie ona wiernym przypomnieniem, co znaczy kochać Niepokalane Serce Najświętszej Maryi Panny. Napisanie i wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy tej książki stało się możliwe dzięki poświęceniom, modlitwom i datkom wielu osób. Jeżeli po lekturze zechcesz przyczynić się do szerszego rozpowszechnienia tej książki, możesz nabyć dodatkowe kopie książki i dać je w prezencie krewnym, przyjaciołom i sąsiadom. Jeżeli chciałbyś nam pomóc prześlij ją do katolickich biskupów, księży, zakonników i zakonnic, wyślij do redakcji katolickich czasopism.

Niechaj Niepokalane Serce Najświętszej Maryi Panny będzie twoją ucieczką i drogą prowadzącą cię do Boga!

abp Fulton J. Sheen: Refleksje na temat celibatu


Libido lub popęd seksualny jest jednym z najsilniejszych instynktów człowieka. Jednym z największych mitów związanych z niektórymi rodzajami edukacji seksualnej jest założenie, iż jeśli dzieci poznają niektóre ze złych skutków ekscesów seksualnych, będą one unikać lekkomyślnych zachowań w tej dziedzinie. Jest to nieprawda. Żaden śmiertelnik, który widzi drzwi opatrzone napisem gorączka tyfoidalna, nie odczuwa potrzeby wtargnięcia do środka, aby zarazić się chorobą. Lecz gdy na drzwiach widnieje słowo seks, pojawia się potrzeba przełamania barier.

[...]

Uwierzcie mi, że pokusa złamania ślubów czystości jest zjawiskiem częstym i silnym; w samotności łatwo jest wyobraźni szukać schronienia w myśli: Jezabel mnie rozumie. Gdy celibatariusz łamie swoje śluby i bierze sobie Jezabel, często musi praktykować wiele spośród tych samych cnót wyrzeczenia, które winien był zachowywać zanim porzucił kapłaństwo i które, gdyby tylko praktykował je na plebanii, pozwoliłyby mu dochować ślubu czystości i uczyniłyby go człowiekiem szczęśliwym. Gdy erotomania bierze we władanie środki komunikacji i gdy kontakty towarzyskie stają się coraz łatwiejsze, iskry łatwo zamieniają się w płomienie a umiłowanie cnoty łatwo przeradza się w miłość do konkretnej osoby, która ucieleśnia te cnoty. Jeśli ksiądz jest lubiany lub cieszy się popularnością, dochowywanie wierności niewidzialnej miłości Chrystusa stanowi prawdziwą walkę. Każde najdrobniejsze naruszenie obowiązków stanu kapłańskiego wywołuje wewnętrzne cierpienie. Jak twierdzi św. Paweł, może wynikać to z bliskiego związku ciała i duszy. Zdecydowanie mniej żalu wiąże się z grzechem pychy niż z nieczystym pragnieniem. Dlatego Pismo Święte trafnie napomina: Nie zasmucajcie Ducha Świętego.

Kapłan postrzega grzech w jego prawdziwej naturze, nie tylko jako złamanie prawa. Nikt, kto przekroczył limit prędkości, nie pochyla się nad kierownicą po powrocie do garażu, aby odmówić Akt Żalu. Lecz gdy my w jakikolwiek sposób narazimy na szwank miłość Chrystusa w naszej duszy i zbagatelizujemy naszą rolę jako Jego ambasadorów, wiemy, że grzech jest zranieniem kogoś, kogo kochamy. Wyobraź sobie dwóch mężczyzn, którzy poślubili złośnice; jeden z nich był uprzednio żonaty z uroczą, piękną żoną, która umarła. Drugi nigdy przedtem nie był żonaty. Który z nich bardziej będzie cierpiał z powodu żony-sekutnicy? Z pewnością ten, który dostąpił uprzednio lepszej miłości. Podobnie jest z nami: torturują nas wyrzuty sumienia, niepokój i smutek - nie dlatego, że złamaliśmy prawo kościelne - ta myśl nigdy nie przychodzi nam do głowy. Dlatego, że zdradziliśmy najlepszą z miłości.

Gdybym miał wybrać jedną scenę w Piśmie Świętym, która najlepiej opisuje walkę toczącą się w duszy kapłana, byłaby to scena opisująca duchowe doświadczenia Jakuba. Gdy był on młodym człowiekiem, miał wizję drabiny - sen o chwale i o Bożej opiece, mimo iż zawarł on z Bogiem rodzaj umowy. Tak wielu z nas rozpoczyna swoje kapłańskie życie w pokoju, sympatycznej atmosferze i na zielonych pastwiskach. Dwadzieścia lat później życie się zmienia, jak wówczas, gdy Jakub stawił czoła Ezawowi. Kryzys duchowy dopada niektórych na początku ich drogi kapłańskiej, lecz inni, z powodu słabości lub wad ich własnego charakteru, padają ofiarą tego kryzysu w późniejszym wieku.

Jakub mocował się z kimś. Nie wiedział, kto jest jego przeciwnikiem, tylko że zmaga się z jakąś postacią. Po chwili obaj przeciwnicy stali się bardziej widoczni w świetle poranka. [Ową postacią był] Niebiański Zapaśnik, który w końcu dotknął stawu biodrowego Jakuba i unieruchomił go. Wówczas walka zmieniła swoją naturę; siła ustąpiła błaganiu, aby Anioł nie odchodził, dopóki nie pobłogosławi Jakuba.

Podobnie w naszym życiu Chrystus pojawia się jako przeciwnik w nocy naszej duszy, gdy jesteśmy przepełnieni wstydem za to, co uczyniliśmy. Gdy siłujemy się z wielkim przeciwnikiem w naszym sercu, unikamy Jego wzroku i spuszczamy nasze głowy ze wstydu. Jesteśmy w konflikcie z samymi sobą i w konflikcie z Nim. Krążymy po omacku w ciemnościach i zapominamy, że nawet w ciemnościach On siłuje się z nami i zachęca nas do powrotu. Gdy sumienie zmaga się z kapłanem, zawsze ma ono postać Chrystusa; spotyka On nas w naszych godzinach ciszy; przemawia On do nas nawet wśród zgiełku; konfrontuje nas z wizją tego, jacy moglibyśmy być.

[...]

Dochowanie celibatu jest dozgonnym wysiłkiem, częściowo na skutek ludzkiej słabości. Dwie wielkie tragedie życia polegają na tym, że dostajemy to, czego chcemy i że nie dostajemy tego, czego chcemy. Ptaki w klatce chcą się uwolnić, a ptaki na wolności pragną znaleźć się w klatce. Rozmowa o miłości nigdy nie jest tym samym, co miłość. Rozmowa o cebuli nigdy nie powoduje, że z naszych oczu zaczną płynąć łzy.

[...]

Jest doświadczeniem każdego kapłana, a na pewno było tak w moim własnym przypadku, że najtrudniej jest przyprowadzić na powrót do Chrystusa te dusze, które zgrzeszyły pychą i samowolą, ponieważ pycha nadyma ich ego. Ogromne wyzwanie stanowi także prowadzenie do Chrystusa tych dusz, które stały się chciwe i zachłanne, ponieważ pieniądze są rodzajem ekonomicznej gwarancji nieśmiertelności: Zobaczcie, ile posiadam. Moje stodoły są pełne.

Celibat jest dochowywany najlepiej i rozumiany najlepiej przez wzgląd na Chrystusa. My, kapłani, naśladujemy Go. Nosimy krzyż, aby przedłużać Jego odkupienie i każde naruszenie celibatu zawsze interpretowane jest przez dobrych kapłanów jako zranienie Chrystusa. Mąż nigdy by nie powiedział: Wiem, że podbiłem żonie oko, rozbiłem jej też nos, biłem ją, ale nigdy nie ugryzłem jej w ucho. Jeśli mąż prawdziwie kocha swoją żonę, nie zacznie wprowadzać stopniowań odnośnie do tego, jak bardzo ją zranił. Mimo że ksiądz w stosunku do Chrystusa nie próbuje definiować stopnia, w jakim Go zranił, nawet nasze najmniejsze przewinienie boli nas, albowiem zraniliśmy naszego Zbawiciela. Jeśli należę do nowego rodzaju ludzkiego, który został zrodzony z Dziewicy, dlaczego miałbym nie żyć wyłącznie dla Pana? Nigdy nie czułem, że wyrzekłem się miłości poprzez przyjęcie ślubu celibatu; po prostu wybrałem wyższy rodzaj miłości. Jeśli ktokolwiek sądzi, że celibat działa szkodliwie na psychikę kapłanów, powinien zakraść się na spotkanie księży. Jestem pewien, że wśród księży panuje weselszy nastrój niż wśród jakiejkolwiek grupy zawodowej na świecie.

Im bardziej kochamy Chrystusa, tym łatwiej jest należeć wyłącznie do Niego. Skąd wiem, że jestem w łachmanach? Ponieważ widzę Jego piękno w stule i ornacie Jego kapłaństwa. Skąd wiem, że każda sadzawka, z której piję, jest zatęchła? Ponieważ widzę, jak świeże wody wypływają z Jego boku. Podróż kapłańskiego życia prowadzi zatem nie do bagien i mokradeł, lecz do oceanu miłości. Wykrywam wszystkie złe dźwięki w moim życiu przysłuchując się muzyce Jego głosu. Gdy trzyma mnie On w swoich ramionach, poznaję głębokość mojej skruchy. Pragnę wtedy, gdy znajduję się u Jego wód. To na widok Jego Eucharystycznej Manny odczuwam głód. Łkam, gdy spogląda na mnie z uśmiechem. To z powodu Jego miłości nie mogę znieść samego siebie. To Jego miłosierdzie przepełnia mnie skruchą. Możemy mieć aniołów, aby nas strzegli - tak - ale aniołowie nas nie osądzają. Jedynie Doskonała Dobroć nas osądzi i w tym musimy pokładać naszą jedyną nadzieję. I to nas ratuje. Zatem pokładam ufność w Jego miłosierdziu i kocham Go ponad wszelkie miłości, i nigdy nie zdołam Mu podziękować za to, że otrzymałem łaskę kapłaństwa. Wstąpiłem w stan kapłański z głębokim poczuciem niegodności. Kończę swe kapłańskie życie w jeszcze głębszym poczuciem niegodności i mimo, iż chodzę w łachmanach, pamiętam, że syn marnotrawny został przyodziany w szatę sprawiedliwości.

Treasure in Clay. The Autobiography of Fulton J. Sheen, 2008r., rozdział 13 - Reflections on Celibacy, str. 218, 219-221, 222-223.

czwartek, 29 maja 2014

Tradycjonaliści w postchrześcijańskim świecie


Trudno nie odnieść wrażenia, że żyjemy w czasach przełomu. Czymś symbolicznym są wydarzenia z Palermo, gdzie zabudowania klasztorne zostały siłą przejęte przez nowych mieszkańców. Zaczęło się od apelu papieża Franciszka, aby te zakony, które nie mają nowych powołań, udzieliły schronienia ubogim rodzinom nie mającym dachu nad głową. Jak oględnie informują portale katolickie, ludzie, którzy powołując się na te słowa zajęli klasztory na Sycylii wbrew słabym protestom lokalnego biskupa, niewiele mają wspólnego z ubogimi rodzinami. Można się domyślać, że to raczej anarchiści, którzy w pomieszczeniach zamieszkanych dawniej przez pobożnych mnichów urządzą sobie squoty.

Cywilizacja chrześcijańska w wielu miejscach trwa tylko siłą przyzwyczajenia, dopóki jej wrogowie nie zorientują się, że nikt jej nie broni. Wówczas triumfalnie narzucają swoje porządki, jak dawniej nacierający żołnierze zajmowali z łatwością opuszczone szańce. Wydaje się, że wielu hierarchów Kościoła pogodziło się z tą porażką, a nawet uważa ją za pożyteczną.


wtorek, 27 maja 2014

Jaka hermeneutyka Soboru?




Proste dychotomie nie budzą zaufania. Być może dlatego Henry Donneaud przekracza binarny podział na „hermeneutykę zerwania” i „hermeneutykę reformy”, niuansując tym samym obraz recepcji dzieła ostatniego Soboru. Donneaud czyni to zapewne, będąc wiernym najlepszej dominikańskiej tradycji, która każe „wszystko rozróżniać”. I choć jego typologia pozwala wyraźniej dostrzec wiele ważnych fenomenów, to posiada ona dwa poważne ograniczenia: wyróżnione w niej kategorie częściowo na siebie zachodzą, a stojąca za nią ontologia historycznej rzeczywistości Kościoła nie wydaje się wiele wyjaśniać. Tym samym studium Donneauda rejestrując istotne aspekty współczesnej debaty nad hermeneutyką Soboru, generuje jednocześnie dodatkowe problemy. Chciałbym tu powiedzieć o nich kilka słów i zakończyć ogólniejszą uwagą o użyciu pojęcia „hermeneutyki” w debacie nad recepcją Soboru Watykańskiego II.

poniedziałek, 26 maja 2014

Aberracje liturgiczne cz. 91 - Taniec lturgiczny


Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: Wielki katechizm religii katolickiej



WIELKI KATECHIZM


RELIGII KATOLICKIEJ


Zatwierdzony przez Episkopat Austriacki w dniu 9 kwietna 1894 r.

__________

Wielki Katechizm Religii Katolickiej (djvu, 32,50 Mb)

 Program do otwierania plików djvu: DjVuBrowserPlugin.exe (exe, 15.4 Mb)
__________

Wielki Katechizm Religii Katolickiej. Zatwierdzony przez Episkopat Austryacki w dniu 9 kwietnia 1894 r. W Krakowie. NAKŁADEM KSIĄŻĘCO-BISKUPIEGO ORDYNARYATU. DRUKARNIA C. K. UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO pod zarządem Józefa Filipowskiego. 1910, str. 222+[II].

Gdzie jest dziś katolicka prasa?


SONY DSC
Dzisiejsza tak zwana katolicka prasa jest niczym bardzo chory człowiek, umierający z powodu solidnej infekcji oraz ciężkiego zatrucia zabójczymi truciznami takimi jak Modernizm, Liberalizm, Sekularyzm, Naturalizm, Ekumenizm itp. Jeżeli spojrzysz na stare numery Katolickich periodyków, sprzed Drugiego Soboru Watykańskiego i porównasz je z dzisiejszymi numerami tych samych periodyków lub gazet – zobaczysz różnicę. Tytuł będzie ten sam, ale duch, kontekst są inne. Znajdziesz w nich rozcieńczony, częściowy Katolicyzm, pomieszany z wieloma dziwnymi ideami. Ideami kolaboracji z czymkolwiek i wszystkim co jest obce Katolickiemu duchowi oraz nauczania sprzed Drugiego Soboru Watykańskiego. Nigdy nie znajdziesz tej silnej woli by bronić prawdy, by walczyć przeciwko siłą niszczącym nasz Kościół i nasze społeczeństwo. Całkowicie brak nieustraszonej, apologetycznej gorliwości wobec jakiegokolwiek ataku wroga.

PRASA POZBAWIONA MOCY

Standardowym podejściem najlepszych Katolickich gazet w nowoczesnym Kościele nie jest nic więcej poza delikatną obroną. Jeżeli już światło dzienne ujrzy artykuł poświęcony takim tematom jak Komunizm, Masoneria, Protestantyzm, itd., zawsze będzie słaby i rozcieńczony, bo inaczej nasi „odłączeni bracia” czytając go mogliby zostać urażeni. W rzeczywistości, w dzisiejszej tak zwanej katolickiej prasie, nie znajdziesz żadnego wartościowego artykułu przeciwko Komunizmowi, Masonerii, Tajemniczym Stowarzyszeniom, itp. Również nic przeciwko jakiejkolwiek herezji.

Powodem niezdolności katolickiej prasy do oparcia się wpływowi świeckiego świata dookoła nas jest fałszywy duch adaptacji i tolerancji, wolności sumienia, wolności religijnej wprowadzonych do Kościoła poprzez Sobór Watykański II. Kościół stracił swoją tożsamość poprzez wyciągnięcie rąk do „Księcia tego świata, którym jest Szatan razem ze swoimi kohortami tajnych i jawnych stowarzyszeń. Współpraca z nimi oznacza całkowite zniszczenie Katolickiej Wiary, moralności, dogmatów, dyscypliny, Tradycji a nawet całej struktury Kościoła. Nasz Kościół ma Boskie pochodzenie i nie ma nic wspólnego z „Księciem tego świata”, z wyjątkiem wojny z nim. Jeżeli Kościół nie jest wojujący, nie może się ani rozwijać, ani kwitnąć.
Uspokajając Wroga.

Świeccy humaniści zmieniają nasze szkoły, nasze instytucje, nasz rząd według swoich ateistycznych dogmatów. Dyktują co mamy wiedzieć i co mamy słychać w mass mediach. Ogromna większość Katolików myśli, że dostają obiektywną prawdę, gdy zaprenumerują „Time” albo „Newsweek’a”. Dzisiejsza prasa „katolicka” nie różni się bardzo od prasy świeckiej. Wobec zeświecczałego świata przyjęła podejście „żyj i pozwól żyć”. Zamiast bronić naszej danej przez Boga Wiary wobec wściekłych ataków naszych wrogów oraz prowadzić Katolickich czytelników ku prawdziwym ostatecznym celom, „nasza” prasa marnuje swój czas i środki na uspokajanie, wrogów Katolicyzmu.

MAŁPA WIDZI, MAŁPA DRUKUJE

Nastąpiło zrównanie katolickich ideałów z tymi światowymi, potępionymi przez Chrystusa. W tym grzesznym usiłowaniu pogodzenie się z neopogańskim społeczeństwem, które nas otacza, „katolicka” prasa cierpli na kompleks niższości który często prowadzi do niewolniczej imitacji prasy świeckiej.

Jedną dodatkową różnicą jest spojrzenie na sprawy społeczne poprzez tak zwaną Społeczną Ewangelię, podczas gdy nadprzyrodzone perspektywy Katolickiej Wiary nie są jasno i wyraźnie prezentowane. Nic dziwnego, że tak wiele katolickich publikacji, zwłaszcza te najbardziej „postępowe, poniosło duże straty i upadło jedna po drugiej. Niektóre z tych, które przetrwały, również są na krawędzi likwidacji. Przed Soborem Watykańskim II były setki dobrych Katolickich periodyków tylko w tym kraju, o łącznej liczbie ponad dwóch milionów subskrybentów. Dziś nie istnieją. W latach które przyszły po Soborze, dążono do tego by nie wyglądać „triumfująco”, by nie zrazić innych instytucji religijnych istniejących w naszym „pluralistycznym” społeczeństwie. Niewielki lub żaden wysiłek nie został podjęty by pozyskać dusze dla Chrystusa i to, w mojej opinii, jest główną przyczyną ich rozkładu.

OBRONA PRAWDY

Rolę mass mediów w sekularyzowaniu oraz dechrystianizacji dzisiejszego świata jest nie do przecenienia. Świecka prasa, radio oraz TV stały się ważną potęgą w wojnie przeciwko Bogu oraz Kościołowi Katolickiemu . Nigdy przedtem nie była dostępna tak wielka władza w budowaniu lub degradowaniu ludzkiego ducha, zależnie od zalet lub wad tych, którzy manipulują mediami. Mass media stają się jedyną siłą kształtującą umysły oraz czyny ludzkości. Właściciele tych organizacji często są wrogami Chrześcijaństwa oraz oddanymi wyznawcami fałszywej religii.”Jeden Świat bez Boga. Wykorzystują swój zły wpływ by podkopać i zniszczyć Kościół Katolicki. Ich zwycięstwo wydaje się być przesądzone. Chyba, że dzisiejsza „katolicka” prasa znów stanie się prawdziwie katolicka. To znaczy oddanym, bezkompromisowym obrońcą prawdy, którym kiedyś była.

O. Wiktor Mróz O.F.M

Źródło informacji: MYŚL KONSERWATYWNA

Musimy dbać o dusze – wywiad z bp. Bernardem Fellayem FSSPX


Ekscelencjo, jaka – w tej wojnie o dusze, które nasze Bractwo toczy od ponad czterdziestu lat – jest nasza relacja z Kościołem, który wydaje się już nie traktować tej walki poważnie? Co możemy zdziałać wspólnie z progresistami?

J.E. bp. Bernard Fellay, przełożony generalny FSSPX
– Szczerze mówiąc, niewiele. Na razie udało nam się tu i ówdzie uzyskać zezwolenie na celebrowanie Mszy w kościołach, ale niewiele więcej. Nigdy nie będziemy w stanie zgodzić się z prawdziwymi progresistami. Jednak nie każdy jest modernistą, a jeśli uda nam się posuwać pewne sprawy do przodu, to musimy to robić. Musimy próbować, ale z wielką rozwagą. Nasz Pan nie posłał Apostołów na zadbane pole pszenicy; On posłał ich w świat.

Zatem to troska o dusze wiernych – i to nie tylko tych, którzy są związani z Bractwem – jest tym, co przynagla Waszą Ekscelencję do działania?

– Tak, musimy dbać o dusze. Tym, co nas motywuje, gdy chodzi o nasze relacje z Rzymem, jest kwestia zbawienia dusz. Naszą jedyną troską jest sprowadzenie ich z powrotem ku Tradycji. Dlatego mówiłem o „powrocie Tradycji do Kościoła”.

Niektórzy mylnie zrozumieli to wyrażenie.

– Posługiwałem się pojęciami w ich potocznym znaczeniu. Niektórzy mówią, że Kościół nie może porzucić swojej „Tradycji”, ponieważ, wraz z Pismem Świętym, jest ona jednym z fundamentów Objawienia; powiedzieć, że Kościół jest oddzielony od Tradycji, jest herezją. Ale ja tego nie powiedziałem. Inni mówią, że „Tradycja” to my; zatem apelując o modlitwę o powrót Tradycji do Kościoła, modliłbym się o powrót dzieł Tradycji do Kościoła. Tego również nie powiedziałem. Ale ta fałszywa interpretacja sprawiła, że niektórzy kapłani postanowili nas opuścić!

To, co Wasza Ekscelencja powiedział, oni odebrali na poziomie teologicznym i tylko w jednym znaczeniu?

– Przełożony jednego z dystryktów powiedział mi, że to sformułowanie okaże się problematyczne. Odpowiedziałem mu: „Drogi księże, jeśli tak dalej pójdzie, to wkrótce uznamy za heretyckie zdanie «słońce zachodzi», ponieważ zgodnie z zasadami fizyki i astronomii słońce nie zachodzi! Więc jeśli mówimy, że «słońce zachodzi», to jest to błąd, kłamstwo. Zatem czy mamy przestać mówić, że słońce zachodzi? To wyrażenie jest częścią naszego wspólnego języka. Stąpajmy po ziemi, bądźmy realistami. To prawda, że jeśli mamy mówić na poziomie ściśle teologicznym, to nie ma sensu modlić się o powrót Tradycji do Kościoła – zgadzam się. Ale nie o to mi chodziło. Abp Lefebvre w swoim kazaniu podczas konsekracji biskupich w 1988 r. wypowiedział słowa: „kiedy Tradycja odzyska wszystkie swoje prawa w Rzymie”. To jest tak samo jakby powiedzieć, że „wróciła wiosna”. To wyrażenia z zakresu języka potocznego.

Poza tym życie jest pełne analogii, nie jest jednoznaczne; mam na myśli to, że w różny sposób używamy tych samych określeń.

– Analogia jest in se, diversa, secundum quid unum – gdy mówimy o analogii, to mówimy o dwóch rzeczach, które różnią się od siebie, ale w pewnym aspekcie są podobne. Oczywiście, słowo „tradycja” ma kilka znaczeń. Można powiedzieć, że „jesteśmy Tradycją”, owszem, ale można także mówić o Tradycji w znacznie szerszym sensie, gdy mówimy o „Tradycji Kościoła”. I możemy również mówić o „Tradycji” jako ustnej części Objawienia. Jest to określenie analogiczne. Jeśli zagubimy ten sens analogii, to zagubimy się w obecnym kryzysie.

Zatem musimy uważać, żeby nie ulec takiemu duchowi.

– To właśnie się stało z „hermeneutyką ciągłości” Benedykta XVI. Aż do jego pontyfikatu sprawa była jasna: była przeszłość – Tradycja – a później nastąpił II Sobór Watykański. Wszyscy zgodzili się, że nastąpiło zerwanie i nikt tego faktu nie kwestionował. Benedykt XVI oświadczył, że Kościół nie może się obejść bez przeszłości, że musi się jej trzymać i że teraźniejszość jest „zintegrowana” z przeszłością.

Dla Benedykta XVI II Sobór Watykański jest częścią Tradycji. To jest bardzo wieloznaczne. Gdy Vaticanum II stwierdza coś przeciwnego niż to, co głoszono wcześniej, to nie ma w tym żadnej „hermeneutyki ciągłości”. Ale Benedykt XVI mówił o niej z uporem, bo chciał zachować sobór, uratować go mówiąc coś prawdziwego i właśnie to stwierdzenie – że Kościół nie może zerwać ze swoją przeszłością – spowodowało zamieszanie.

Jak zatem wyjaśnił to zerwanie?

– Z tego powodu później – w każdym razie dwa razy w czasie swego pontyfikatu, na jego początku i na końcu – wprowadził pojęcie fałszywego soboru, „soboru mediów” czy też para-soboru, który zastąpił prawdziwy Vaticanum II, gdy chodzi o postrzeganie go przez wiernych. To bardzo wymyślna konstrukcja. Papież przyznaje, że doszło do błędów i że pewne sprawy nie poszły tak, jak powinny były, ale obwinia o to ten fałszywy sobór. Niestety, była to tylko sztuczka mająca oczyścić sobór z błędów, aby go ocalić.

Chyba można odnieść wrażenie, że papież Franciszek zaprzestał używania tej „sztuczki”?

– Można powiedzieć, że papież Franciszek stoi w pierwszym szeregu obrońców wszystkich błędów Vaticanum II. Przykładem jego definicja soboru – według niego sobór jest ponownym odczytaniem Ewangelii w świetle współczesnej cywilizacji i kultury. Dla niego światłem potrzebnym do rozumienia Ewangelii dzisiaj jest współczesna cywilizacja. Ale to, co mówi, jest sprzeczne z wiarą, gdyż światłem, z którego musimy korzystać czytając Ewangelię, jest Bóg.

To jest teologia. A Franciszek mówi nam, że najlepszym owocem soboru, najlepszą ilustracją jego skuteczności, jest nowa Msza. Zgoda – nowa Msza rzeczywiście jest owocem soboru. Ale różnica [między nami] jest taka, że ​​papież twierdzi, że to jest dobry owoc, a my, że zły.

Czy naprawdę nie wiemy, dokąd nas ten papież zaprowadzi?

– Musimy być bardzo ostrożni, gdy próbujemy go oceniać, bo on nie pasuje do naszych kategorii. Nie mieści się w normie. To papież praktyki – tym, co się dla niego liczy, jest działanie i nie chce, żeby coś krępowało mu ręce. Dlatego, gdy mówi na temat doktryny, to robi to w sposób niejasny, bardzo niejasny.

Nie ma już spójności pomiędzy doktryną a działaniem. W jego kazaniach jest wszystkiego po trochu. Tym, co się dla niego liczy w działaniu, jest osoba. Jeśli kogoś lubi, to wszystko jest dozwolone. Gościł swego przyjaciela-rabina z Argentyny, a nawet spożył z nim koszerny posiłek w Domu św. Marty. Zrobiona wówczas fotografia została opublikowana na stronie internetowej Światowego Kongresu Żydów; atmosfera była przyjazna, wyglądali jak grono dobrych kolegów. Kogo obchodzi, co pomyślą ludzie – przecież to jego przyjaciele.

Czy wybór papieża Franciszka wpłynął na zmianę stanu, w jakim znajduje się Kościół?

– W żaden sposób. Wszystkie te praktyki, które potępiamy, są kontynuowane. Jedyne, co się zmieniło, to że skończyły się zaproszenia i dyskretne wsparcie dla tych, którzy pragnęli nieco więcej tradycji (np. Franciszkanie Niepokalanej), co wprowadziło wśród nich jeszcze większy zamęt. Na razie papież Franciszek nie podjął żadnych kroków w celu poprawy katastrofalnej sytuacji Kościoła. Zarówno w zgromadzeniach zakonnych, jak i w seminariach udogodnienia dla dawnej liturgii należą już do przeszłości, ale status quo pozostał nienaruszony.

Czy papież naprawdę rozumie sytuację Kościoła, troskę o dusze?

– Jest nowoczesny, ale wciąż pamięta cały swój katechizm z czasów dzieciństwa i sądzi, że dzisiejsza młodzież też go zna. Może tak jest w Argentynie, może. Stosuje go, przenosi na cały Kościół to, co być może wciąż trwa w Ameryce Łacińskiej.

Czy możemy mieć nadzieję, że za pontyfikatu tego papieża sprawy przyjmą lepszy obrót?

– Pamięta ksiądz, jak papież określił samego siebie w wywiadzie, który przeprowadził z nim jeden z jezuitów: „Kim jest papież Franciszek? – Jestem grzesznikiem, tak, myślę, że to jest najtrafniejsza odpowiedź, której mogę udzielić; mam też nieco sprytu i umiejętności pokierowania sytuacją” (1). O ile chodzi o nauczanie, to wszystko będzie jeszcze mniej wyraźne niż wcześniej, bo niektóre stwierdzenia są jasne, a inne niewyobrażalnie mgliste.

27 kwietnia papieże Jan XXIII i Jan Paweł II mają zostać „kanonizowani”. Czy powinniśmy być zaskoczeni taką decyzją? Co możemy zrobić?

– Nie możemy się dziwić; celem [władz rzymskich] jest kanonizowanie soboru, a nie ma łatwiejszego sposobu, żeby to zrobić, niż kanonizować papieży z nim związanych. Co możemy zrobić? Muszę powiedzieć, że zrobiliśmy już wszystko, co było w naszej mocy, gdy chodzi o działania w Rzymie; ale tam i tak nas nie słuchają i słuchać nie chcą. Pozostaje modlitwa i przypominanie argumentów, które już ogłosiliśmy.

Przesłaliśmy ważne dokumenty, aby zaprotestować przeciwko kanonizacji Jana XXIII i zrobiliśmy to samo w sprawie Jana Pawła II. Teksty zostały doręczone, ale ten, kto miał napisać raport na ten temat, z pogardą odrzucił nasze racje, mówiąc, że tak czy inaczej byliśmy przeciwko soborowi… Nikt nie zadał sobie trudu, aby pochylić się nad naszymi argumentami; potraktowano je bardzo lekceważąco.

Czy te studia i oparte na nich publikacje (2) wciąż pozostają aktualne?

– Ponownie spoglądając na wszystkie te studia, które opublikowaliśmy, możemy wykazać, że te kanonizacje nie mają znaczenia (ne sont pas sérieuses), nawet jeśli wciąż pozostaje słynny problem nieomylności, który kanonizacja implikuje. Wiadomo, że jest to kwestia, która wciąż podlega dyskusji. W sprawach wiary czy nieomylności dogmatów nie ma miejsca na dyskusje, ale, gdy chodzi o nieomylność kanonizacji – ponieważ nie są one bezpośrednim, lecz raczej wtórnym przedmiotem nieomylności – można jeszcze dyskutować.

Dokumenty wciąż pozostające w tajnych archiwach nie zostały jeszcze zbadane?

– To niezwykle nieroztropne. Materialnym elementem procesu kanonizacyjnego jest działanie Kościoła wynikające z jego roztropności. Jeśli nie przestrzega się elementarnych zasad roztropności, a niektóre dokumenty są wykluczane, to zachodzi realna możliwość popełnienia błędu. Tak czy inaczej, wydaje się, że nawet zmieniono samo pojęcie świętości. Wszystko to bardzo nas zasmuca, ale z ludzkiej perspektywy nie widzimy niczego, co moglibyśmy zrobić, aby to zatrzymać. Obyli się nawet bez cudów.

Pojawiają się twierdzenia, że bp Fellay za wszelką cenę chce porozumienia z Rzymem.

– Nonsens! Sam nigdy do niego nie dążyłem, ale uważałem, że moim obowiązkiem było zbadać rzymskie propozycje [składane] w latach 2011–2012. Teraz byłoby to głupotą. Skąd się biorą takie pomysły? Niemniej podtrzymuję pogląd, że musimy spróbować uczynić tyle dobra, ile tylko możemy i dla tak wielu dusz, jak to tylko możliwe. Całe dobro, które możemy uczynić w Rzymie, może potem spłynąć na cały Kościół i przyczynić się do dobra tysięcy dusz. Musimy próbować. To jest coś naturalnego, oczywistego. Ma to na razie bardzo ograniczony wymiar, ale wszystko jest w rękach Boga. Róbmy, co tylko możemy – w Rzymie wciąż są ludzie, którzy mówią, że Kościół zostanie odnowiony z Tradycją i przez Tradycję.

Czy od chwili wyboru papieża Franciszka Rzym wykonał jakiś oficjalny ruch w kierunku odnowienia kontaktów z Waszą Ekscelencją?

– Rzym wyszedł z taką inicjatywą, ale nieoficjalnie – i nic poza tym, a ja, inaczej niż to uczyniłem po wyborze Benedykta XVI, nie prosiłem o audiencję. Według mnie sprawy mają się bardzo prosto: wszystko zostaje po staremu. Z bliskich relacji, jakie miały miejsce w 2012 r., niektórzy wyciągnęli wniosek, iż uważam, że kwestią podstawową i konieczną jest uzyskanie statusu kanonicznego – jednak to zachowanie wiary i naszej tradycyjnej katolickiej tożsamości jest konieczne i pozostaje naszą podstawową zasadą.

Jednak w Kościele panuje coraz większy i większy rozdźwięk?

– Rzeczywiście, ale skoro nie mamy papieża, który zaprowadza porządek, to zmierzamy ku coraz większemu zamętowi. Wielkie niebezpieczeństwo polega na tym, że ta sytuacja może prowadzić do zniecierpliwienia; można mieć tego dość i dojść do wniosku, że obecny papież nie jest już papieżem. Tak już się dzieje. Niektórzy spośród kapłanów, którzy nas opuścili, oświadczyli, że nie uznają wyboru papieża Franciszka.

Zatem to, co się teraz dzieje, jest mieszaniną zniecierpliwienia i obaw?

– Gdy brakuje zaufania, ludzie skłonni są odbierać rzeczy w niewłaściwy sposób, w najgorszy z możliwych. Przedstawia się sytuację w sposób karykaturalny, kłamie się, a, gdy kłamstwa wciąż są powtarzane, ludzie w końcu dają im wiarę. Poza tym mamy do czynienia z prawdziwą kampanią dezinformacji.

Wasza Ekscelencja zapewne woli, gdy ludzie szukają odpowiedzi bezpośrednio u niego?

– Nigdy nie czyniłem nikomu zarzutu z tego, że pisał do mnie prosząc o doprecyzowania i wyjaśnienia. Ale publiczne stawianie oskarżeń i zarzutów odnośnie do naszych pozycji to coś bardzo poważnego. To czyni publikę sędzią w tej sprawie. Jest to postępowanie rewolucyjne. [Moi oskarżyciele] twierdzą, że są antyliberalni, ale stosują zasady rewolucji.

W jaki sposób możemy wykorzystać pisma abp. Lefebvre’a? Jaki posiadają one autorytet?

– Arcybiskup Lefebvre był naszym założycielem, tym, który dał naszemu bractwu zasady i ducha. To ma kapitalne znaczenie; arcybiskup posiadał łaskę jako fundator i dlatego w naszym bractwie ma szczególny autorytet. Co więcej, można powiedzieć, że dziś nasze bractwo znajduje się w podobnej sytuacji, jak w czasie, gdy zostało założone. Wydarzenia wokół nas są takie same: w Kościele panuje kryzys, podważana jest wiara, zasady moralne i dyscyplina.

Oczywiście są też różnice – nowe prawo kanoniczne, spotkania międzyreligijne w Asyżu – ale zasadniczo jest to ten sam kryzys, który zadaje Kościołowi śmiertelną ranę, skazuje dusze na zatracenie, dusi zakony i diecezje. Kapłaństwo jest nadal w takim samym stopniu zagrożone. Poza tym, sam Rzym postrzega nas w szczególny sposób ze względu na osobę naszego założyciela. Tak właśnie jest. Rzym całkowicie ignoruje ruchy sedewakantystyczne.

Zatem czy nie można powiedzieć, że skoro abp Lefebvre stwierdził coś przy jednej okazji, to jest to cały czas aktualne?

– Możemy sprawdzić, jak zachowywał się w podobnej sytuacji, ale nie możemy postępować na zasadzie „kopiuj-wklej”. Na przykład podczas „gorącego lata” 1976 r. abp Lefebvre wypowiedział się w sposób bardzo ostry – ale tylko wówczas. Mówił o „nieprawowitej Mszy”, o „nieprawowitych kapłanach”. Ale później już nigdy nie użył tych wyrażeń. Czy to znaczy, że Msza stała się bardziej „prawowita”? Oczywiście, że nie; użył on tych wyrażeń podczas lata, które było „gorące” w każdym znaczeniu tego słowa, ale już nigdy ich nie powtórzył.

Można by zapytać, co abp Lefebvre zrobiłby dzisiaj?

– Gdy w naszych czasach chcemy zastosować coś z przeszłości, to nie możemy zapominać, że dzisiejsze okoliczności nie są koniecznie i zupełnie identyczne z tymi, które panowały za czasów naszego założyciela. Możemy inspirować się jego duchem, ale nie możemy robić dokładnie tego samego. W gruncie rzeczy (manipulując cytatami – przyp. red.) każdy może sprawić, by abp Lefebvre mówił to, co ten ktoś sobie życzy.

W jednym z jego kazań można nawet znaleźć coś, co może wyglądać na sprzeczność. W słynnym kazaniu jubileuszowym z 1987 r. (na czterdziestolecie swojej sakry biskupiej) opowiedział o spotkaniu z kard. Ratzingerem, któremu powiedział: „Eminencjo, nawet jeśli dacie nam biskupów, to nie możemy współpracować”. Lecz później w tym samym kazaniu wyjaśnił wiernym, że coś niezwykłego wydarzyło się w Rzymie, że otrzymał interesującą propozycję i że prosi ich o modlitwę, aby doszła do skutku.

Zatem czy rzeczywiście można sprawić, żeby abp Lefebvre mówił to, co się chce?

– Owszem, ponieważ musiał on stawić czoła różnym sytuacjom i zająć stanowisko w każdej z nich. Jedynym wyjściem jest umieszczenie tych słów z powrotem w ich faktycznym kontekście. Nie doceniamy wagi kontekstu. To jedno z nieszczęść naszych czasów: wszystko absolutyzujemy, każde zdanie staje się absolutnym; zostaje wyrwane z kontekstu i przedstawiane jako bezwzględna zasada. Ale rzeczywistość taka nie jest. Istnieją różne formy wypowiedzi: kazanie, konferencja, wyjaśnienie, przykład. Niektórzy ludzie tracą w końcu umiejętność niuansowania i intelektualną uczciwość.

Częścią problemu, który dziś widzimy jest to, że ludzie nie zastanawiają się już nad tym, czy to, co zostało powiedziane, jest opinią czy dogmatem. Wszystko jest dogmatem, wszystko jest absolutne. Ale wiele wypowiedzi to tylko opinie, to znaczy, że wyrażając je musimy przyjmować możliwość istnienia opinii przeciwnych. Podam kilka przykładów. Słynna kwestia Kościoła soborowego: jaka jest jego natura? – To jest poziom opinii, a opinie mogą się różnić nawet wśród członków Bractwa Św. Piusa X.

Ale nie możemy uczynić z nich dogmatu i wzajemnie się potępiać z powodu różnicy opinii. Podobnie w przypadku tego, co nazywamy kwestią „nauczycielskiej władzy soboru”. Ta kwestia pozostaje otwarta. Rzym oświadcza, że ​​jest ona częścią magisterium zwyczajnego, ale nie wymaga od nas, w imię wiary, zaakceptowania go jako takiego. Arcybiskup Lefebvre uważał, że jest ono bliższe władzy przepowiadania, a więc może zawierać błędy.

Podsumowując, jakiej rady Wasza Ekscelencja udzieli wiernym?

– Pośród tych trosk, sercu każdego katolika musi pozostać drogie dobro całego Kościoła. Dokonujący się na naszych oczach rozwój naszego Bractwa jest źródłem radości, asumptem do dziękczynienia i dowodem na to, że zachowywanie wiary i tradycyjnej dyscypliny zawsze przynosi błogosławione owoce łaski. W świecie, który jest coraz bardziej wrogi zachowywaniu Bożych przykazań, trzeba dołożyć wszelkich starań, aby formować ludzi niezłomnych, którym leży na sercu uświęcenie własne i zbawienie wszystkich dusz.

Wywiad, który ukazał się w biuletynie „Le Rocher c’est le Christ” nr 88 (kwiecień–maj 2014 r.), przeprowadził ks. Klaudiusz Pellouchoud FSSPX.

PRZYPISY:
  1. „Nie wiem, jaka mogłaby być najwłaściwsza definicja… Jestem grzesznikiem. To jest najtrafniejsza definicja. Nie jest to jakaś figura, jakiś rodzaj literacki. Jestem grzesznikiem (…) Tak, można powiedzieć, że jestem trochę sprytny (un po’ furbo), wiem, jak się odnaleźć w wielu sprawach (muoversi), ale też jest prawdą, że jestem trochę naiwny…”
  2. Ks. Filip Toulza, Jean XXIII bienheureux? (‘Błogosławiony Jan XXIII?’), w: „Fideliter”, marzec–kwiecień 2008; „The Remnant”: A Statement of Reservations Concerning the Impending Beatification of Pope John Paul II, DICI nr 233 (16 kwietnia 2011 r.); ks. Jan Michał Gleize, Doutes sur une canonization (Doubts on a Canonization), w: „Le Courrier de Rome” nr 341, luty 2011, DICI nr 283, 18 października 2013); Le dilemma que pose la canonization de Jean-Paul II (The Dilemma Caused by John Paul II’s Canonization), w: „Le Courrier de Rome” nr 372, DICI nr 290 (14 lutego 2014 r.); ks. de la Roque, Jean-Paul II, doutes sur une beatification (Pope John Paul II: Doubts About a Beatification, Angelus Press), Clovis, 2010. 
Źródło informacji: http://news.fsspx.pl/

sobota, 24 maja 2014

Prawdziwe i fałszywe rozumienie Bożego Miłosierdzia


Porzucone sutanny...




BOLI MNIE BARDZO JAKO ŚWIECKIEGO TO, ŻE PRAKTYCZNIE NIGDY NIE WIDUJĘ W MIEJSCACH CODZIENNEGO ŻYCIA (POZA KOŚCIOŁEM) KSIĘDZA W SUTANNIE. KSIĘŻY – OWSZEM - OGÓLNIE WIDUJĘ. ROZPOZNAJĘ ICH JEDNAK TYLKO DLATEGO, ŻE ZNAM TWARZE WIELU Z NICH.

Powszechnie duchowni używają (a raczej powinni używać) dwóch strojów – sutanny (ew. uzupełnionej biretem, pasem czarnym (lub innym – jeśli przysługuje przywilej)) oraz koszuli z koloratką. Oczywistym jest, że sutanna, która jest strojem uroczystym, powinna być używana przez księdza na plebani i w kościele, gdy uczy religii, gdy wykłada na fakultecie teologicznym czy podczas pracy w kurii itd. W końcu powinien jej używać, ilekroć pojawia się publicznie w szerszym gronie. Praktyka życia jest jednak inna. Gdy się wjedzie do niejednej kurii , spotyka się raczej duchownych w strojach krótkich. Podobnie na różnych rekolekcjach, konferencjach , szkoleniach czy wykładach.... gdy wchodzi się do takiej kurii albo do takiej teologicznej uczelni, ma się wrażenie obcowania z kościelną instytucją, która tak bardzo pragnie upodobnić się do świeckiego urzędu, tudzież świeckiej szkoły, jakby wręcz uważała je za lepsze i pragnęła się w nie przeobrazić.

O porozumieniu z Metz, czyli dlaczego Sobór Watykański II nie potępił komunizmu?



Pięćdziesiąt lat od rozpoczęcia Vaticanum II ciągle przychodzi stawiać nam pytania dotyczące, tak samej natury Soboru, jak i jego postanowień. Jednym z nich jest: Dlaczego biskupi, którzy przybyli do Rzymu, chcąc zwrócić się do świata językiem współczesnego człowieka, by na nowo ukazać mu piękno Kościoła oraz aktualność jego przesłania, nie zabrali głosu w kwestii najbardziej palącej dla setek milionów wiernych, a mianowicie, w sprawie komunizmu. Jak to możliwe, że Sobór, który za swój cel obrał odczytanie "znaków czasu" oraz zmierzenie się z "problemami nowej epoki" nie chciał dostrzec tragedii setek milionów chrześcijan, katolików i innowierców, żyjących pod jarzmem dyktatury czerwonej gwiazdy i zdecydował się nie wspomnieć o tej bezbożnej ideologii ani słowem, nawet w Konstytucji pastoralnej o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes?

piątek, 23 maja 2014

Kto się boi Romano Amerio?


ScreenShooter

Włosi o autorach, takich jak Amerio, mówią: rompiscatole, to znaczy wichrzyciel, ktoś, kto burzy porządek, mąci święty spokój.
Z pewnością za kogoś takiego został uznany przez większość opinii publicznej ów szwajcarsk i profesor filozofii katolickiej z Lugano, skoro został skazany na najwyższy wymiar kary, jaką można zastosować wobec autora książek: damnatio famae– zbrukanie opinii oraz damnatio memoriae– skazanie na zapomnienie. Zasłużył sobie Amerio na spore grono krytyków, i to nie tylko tych spokojnych i rzeczowych, ale zwłaszcza tych rozjuszonych i nietolerancyjnych, którzy wobec niewygodnego intelektualisty wolą zastosować publiczny nokaut niż podjąć z nim merytoryczną debatę. Zarzucano mu stworzenie „dzieła antysoborowego” i wzniesienie sztandaru „ducha reakcyjnego”. Przyprawiono mu gębę „lefebrysty” i szalonego krytyka Kościoła. Oskarżano o „niszczenie wiary katolickiej”. Zmasowana niechęć i resentyment sprawiły, że mało kto dzisiaj wie, kim był Romano Amerio, mimo że przez znawców uznawany jest za jednego z najwybitniejszych myślicieli katolickich XX wieku.

czwartek, 22 maja 2014

Wizytacja u Franciszkanek Niepokalanej


Wizytacja u Franciszkanek Niepokalanej

W zgromadzeniu Sióstr Franciszkanek Niepokalanej trwa wizytacja apostolską, którą kieruje kardynał João Braz de Aviz, prefekt Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Poprzednio komisarz kierujący Franciszkanami Niepokalanej skrytykował kongregację za niewystarczające naciski na siostry, które oskarżył o „tradycjonalizm”.

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.