_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

niedziela, 31 lipca 2016

Tradycjonaliści na ŚDM Kraków 2016: Dzień czwarty - Czwartek 28 lipca


Czwartek to kolejny dzień przygotowań do spotkania z papieżem młodych pielgrzymów z Juventutem. Tego dnia gościem młodych pielgrzymów był Jego Ekscelencja x. abp Diarmuid Martin z Dublina, prymas Irlandii, który wygłosił dla nich konferencję a następnie celebrował Pontyfikalną Mszę św w klasycznym rycie rzymskim. Atrakcją tego dnia było wizyta w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia a następnie przywitanie papieża Franciszka na Błoniach.





















Zdjęcia ze strony juventutem.org

ks. prof. dr hab. Tadeusz Guz: Reforma Lutra i zanik wychowania




Referat wygłoszony na konferencji "Szkołą w rękach reformatorów" 17 maja 2014 na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Organizatorami konferencji byli: Sekcja Historii Filozofii UKSW, Wydział Studiów nad Rodziną UKSW i Fundacja Dobrej Edukacji Maximilianum. Patronat nad konferencją objął „Nasz Dziennik".

sobota, 30 lipca 2016

Tradycjonaliści na ŚDM Kraków 2016: Dzień trzeci - Środa 27 lipca


Kolejny dzień przygotowań do spotkania z papieżem młodzi pielgrzymi z Juventutem rozpoczęli o godz. 9:00 katechezą, którą wygłosił dla nich biskup Martyniki Jego Ekscelencja David Macarius, a o godz..11:00 celebrował dla nich Pontyfikalną Mszę św. w klasycznym rycie rzymskim. Potem jak co dzień posiłek, zwiedzania miasta i zawieranie nowych znajomości. Wyjątkowym wydarzeniem tego dnia były popołudniowe Nieszpory Pontyfikalne, które celebrował Jego Ekscelencja x. bp Atanazy Schneider. Wygłosił  wygłosił do młodych kolejną katechezę oraz udzielił sakramentu bierzmowania. 





























Zdjęcia pochodzą ze strony juventutem.org

piątek, 29 lipca 2016

Tradycjonaliści na ŚDM Kraków 2016: Dzień drugi - Wtorek 26 lipca


We wtorek młodzi pielgrzymi z Juventutem rozpoczęli swój kolejny dzień przygotowań do spotkania z papieżem od uroczystej mszy celebrowanej przez Jego Ekscelencję x. bp Atanazego Schneidera. Po Mszy x. bp wygłosił dla nich katechezę w której przypomniał postać św. Maksymiliana, tego który odważnie walczył z wrogami Kościoła a szczególnie masonerią. Następnie młodzi udali się na posiłek i zwiedzanie miasta. Po południu kolejną katechezę wygłosił dla nich x. Armand de Malleray z Bractwa Kapłańskiego św Piotra, w której poruszył temat miłosierdzia i sakramentu spowiedzi. 























Zdjęcia pochodzą ze strony http://juventutem.org/

Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: O wielkim środku modlitwy św. Alfonsa Liguoriego



św. Alfons Maria Liguori

O WIELKIM ŚRODKU MODLITWY

DO DOSTĄPIENIA ZBAWIENIA I OTRZYMANIA
OD BOGA WSZYSTKICH ŁASK, JAKICH PRAGNIEMY

––––––––––



__________

O wielkim środku modlitwy (djvu, 16,50 Mb)

Program do otwierania plików djvu: DjVuBrowserPlugin.exe (exe, 15.4 Mb)
__________

Św. Alfons Maria Liguori, Doktor Kościoła, Założyciel Zgromadzenia Redemptorystów, O wielkim środku modlitwy do dostąpienia zbawienia i otrzymania od Boga wszystkich łask, jakich pragniemy. Przetłumaczył z włoskiego O. Stanisław Misiaszek, Redemptorysta. Kraków 1930. NAKŁADEM OO. REDEMPTORYSTÓW, str. 211. (Cz. I-II)

Kard. Arinze: Taniec nie powinien być częścią Liturgii!



Kardynał Arinze, który pełnił funkcję prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, mówi o tańcu liturgicznym, a także o roli muzyki podczas Mszy świętej, podczas XX Konferencji Totus Tuus zorganizowanej przez Apostolat na Rzecz Uświęcenia Rodziny jakie miało miejsce w dniach 14-16 września 2007 w U.S.A. 

1 Czy jest taki moment, w którym taniec jest dozwolony podczas Mszy świętej?

Kard. Arinze: Taniec nie jest rozpoznawaną formą na mszy w obrządku łacińskim. Nasza Kongregacja rozpatrywała to przez lata. Nie ma żadnego ważniejszego dokumentu kościelnego na ten temat, jednak dyrektywa naszej Kongregacji jest taka: podczas ścisłej Liturgii, czyli Mszy świętej czy sakramentów w Europie i USA w ogóle nie powinno mówić się o tańcu liturgicznym, ponieważ taniec w rozumieniu Europejczyków i Amerykanów nie jest częścią kultu. Więc powinni o tym zapomnieć. I nie poruszać tej kwestii nigdy więcej.

Natomiast w Afryce i Azji sprawy mają się inaczej. Jeśli dasz typowemu Afrykańczykowi dary do zaniesienia na ofiarowanie i dasz te same dary typowemu Europejczykowi oraz jeśli nie będę obserwować siebie nawzajem, to Europejczyk będzie raczej sztywny podchodząc do ołtarza. Jednak Afrykańczyk będzie zapewne bardziej energiczny. Z lewej na prawą, to nie taniec, to wdzięczny rodzaj ruchu, który pokazuje radość i ofiarność. Także w Azji poruszają się w wyrafinowany sposób okazując w ten sposób szacunek, adorację, radość. W Afryce każda kultura jest inna. Jeśli jesteś w Ashanti, w Ghanie, mają tam wyjątkowy sposób poruszania się.

Biskupi każdego kraju muszą się temu uważnie przyglądać, wiedząc, że celem Mszy świętej jest adoracja, żal za popełnione zło, dziękczynienie i wznoszenie naszych próśb. Jeśli te ruchy odzwierciedlają powyższe, wtedy zgoda. Jeśli jest inaczej, wtedy jej nie ma. Gdy Europejczyk i Amerykanin mówi o tańcu, kojarzy to z sobotnim nocą, tańcem towarzyskim, tańcem damsko-męskim i nie ma w tym nic złego, jako rozrywce.

Jednakże my nie przychodzimy na Mszę świętą, aby się bawić. Nie przychodzimy na Mszę świętą, aby podziwiać innych ludzi i klaskać im. I wołać: jeszcze jeden! Jeszcze raz! Świetnie! Wspaniale! Jest to odpowiednie, ale dla audytorium, dla teatru, nawet dla sali przyparafialnej. Przypuszczając oczywiście, że taniec ten jest odpowiedni z moralnego punktu widzenia, bo są takie tańce, które są złe, w każdym kontekście! Nawet w sali przyparafialnej i teatrze! Są po prostu złe, bo są niepotrzebnie prowokacyjne. W Afryce, w Azji nie każdy taniec jest do zaakceptowania. Są takie tańce, które są totalnie nie do przyjęcia podczas jakiegokolwiek religijnego wydarzenia, więc bywa różnie,

Jednak w przypadku Ameryki i Europy uważam, że taniec nie powinien być częścią Liturgii pod żadnym pozorem, a ludzie debatujący na temat tańca liturgicznego powinni poświęcić ten czas na odmawianie różańca lub czytając jeden z dokumentów papieskich o Najświętszej Eucharystii.

Mamy już wystarczająco zmartwień! Po co jeszcze bardziej banalizować Mszę świętą? Po co bardziej desakralizować? Nie mamy już dość tych nieścisłości? Jeśli chcesz nacieszyć się tańcem, to wiesz gdzie pójść. Nie na mszę.

2) A co z muzyką nieliturgiczną?

Kard. Arinze: Oczywiście każda muzyka ma swoje przeznaczenie. Przychodzimy na Mszę świętą dla wspomnianych wcześniej 4 powodów, więc muzyka ta powinna oznaczać adorowanie Pana Boga oddawanie Mu czci lub przebłaganie za grzechy czy zadośćuczynienie lub zanoszenie naszych próśb.

Rozrywka to coś zupełnie innego. Na przykład taki dyrygent, co gestykuluje i wykonuje śmieszne ruchy, w większości zbędne, a jak kończy, to nisko się ukłoni i zaczynają się owacje na stojąco. To jak najbardziej na miejscu, ale w filharmonii! Nie na Mszy świętej.

Młodzież i rap! Świetna zabawa! To fajne, ale na pikniku. Nie na Mszy świętej. Wszystko ma swoje miejsce, więc biskupi każdego miejsca powinni powołać dobre komisje do spraw muzyki ze śpiewnikami zawierającymi katolickie pieśni, aby śpiewane były tylko katolickie pieśni, ponieważ to co śpiewamy powinno odzwierciedlać to, w co wierzymy oraz ożywiać naszą wiarę. Nie śpiewajmy czegokolwiek. Powinno to być teologicznie głębokie, zakorzenione w Liturgii i muzycznie akceptowalne. Niestety wiele piosenek w niektórych katolickich kościołach nie powinna być śpiewana wcale! 

czwartek, 28 lipca 2016

Tradycjonaliści na ŚDM Kraków 2016


Kilka zdjęć z poniedziałkowej Mszy św. celebrowanej dla pielgrzymów grup Juventutem przybyłych do Krakowa m.in z Wielkiej Brytanii, Francji, USA, Włoch, Chin, Niemiec, Nigerii, Szwecji, Portugalii, Polski i z Ameryki Południowej. 

Msza celebrowana w kościele p.w. Nawrócenia św. Pawła.







Zdjęcia ze strony http://juventutem.org

poniedziałek, 25 lipca 2016

Zapomniane prawdy: Różne religie nie mogą być równie prawdziwe; lecz koniecznie jedna musi być prawdziwa, a inne fałszywe.



Ponieważ różne religie głoszą przeciwstawne nauki o Bogu, dlatego jeśli każda religia byłaby uważana za równie dobrą, równie prawdziwą, równie miłą Bogu, wtedy należałoby stwierdzić, że Bóg zatwierdza błędy. Tak np. katolicy oddają cześć Chrystusowi jako Bogu; żydzi zaś odrzucają Go jako złoczyńcę; jeśli przeto każda z tych dwóch religii byłaby równie prawdziwa, równie dobra, i równie miła Bogu, wtedy podobałoby się Panu Bogu uznawanie Chrystusa zarówno za Boga jak i za złoczyńcę: co jest w całkowitej sprzeczności, ponieważ Bóg, który jest najwyższą prawdą, nie może zatwierdzać żadnego błędu. Zatem różne religie nie mogą być równie prawdziwe; lecz koniecznie jedna musi być prawdziwa, a inne fałszywe.

O. Jan Herrmann CSsR,
Nauki Teologii Dogmatycznej, T. I, wydanie siódme, Lyon-Paryż 1937, s. 79.

piątek, 22 lipca 2016

Aberracje liturgiczne cz. 116 - Mercy Festiwal, Kraków 2016




Kwestia wszechobecnej Mszy cichej i rzadko odprawianej Mszy śpiewanej



Cantabiles mihi erant justificationes tuae in loco peregrinationis meae.
Twoje ustawy stały się dla mnie pieśniami na miejscu mego pielgrzymowania. – Psalm 118:54

Gdyby ktoś chciał opisać Mszę cichą jednym słowem, mógłby to być POKÓJ. A gdyby ktoś szukał słowa do opisania Mszy śpiewanej, mogłaby to być CHWAŁA. Są to dwa aspekty tajemnicy ogłoszonej w pieśni aniołów: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania” (Łk 2:14). Bóg na wysokości zasługuje, by otrzymać ofiarę z tego co jest najpiękniejsze i najdostojniejsze, co widzimy w Missa cantata, jeszcze bardziej w Mszy solennej, a najbardziej w Mszy pontyfikalnej. Równie prawdziwe jest, że Syn Boży zamieszkał między nami jako Syn Człowieczy, z cichą pokorą ukazaną w cichej modlitwie i szlachetniej prostocie Mszy cichej [1]. Bez względu na to, czy jest cicha czy solenna, pełna przepychu czy pełna ciszy, tradycyjna Msza wprawia wiernego w stan rozmodlonej uwagi i pozostawia go w stanie prostodusznej adoracji [2].
Kontemplacja jest spojrzeniem wiary utkwionym w Jezusa Chrystusa. "Wpatruję się w Niego, a On wpatruje się we mnie" - mówił w czasach swego świętego proboszcza wieśniak w Ars modlący się przed tabernakulum. (…) Kontemplacja kieruje również wzrok na tajemnice życia Chrystusa. W ten sposób uczy "wewnętrznego poznania Pana", by Go coraz bardziej kochać i iść za Nim. (KKK 2715)
Msza śpiewana była, i w pewnym sensie nadal jest, liturgią normatywną rytu rzymskiego. Nawet liturgie wschodnie są śpiewane co do zasady i to samo niegdyś tyczyło się liturgii rzymskiej. Jej forma śpiewana znacznie poprzedza rozwój Mszy recytowanej i według Magisterium jest nadal wzorem, kiedy zachodzą dogodne okoliczności do jej odprawienia [3].

Niestety, mentalność, według której Msza recytowana jest normą, jest bardzo silna i cechuje wielu ludzi. Przyjaciółka napisała mi, że w jej lokalnej wspólnocie związanej z tradycyjną Mszą około 40 osób uczęszcza na niedzielną Mszę solenną, a podczas Mszy cichej kościół jest wypełniony po brzegi. Ludziom podoba się, że jest ona odprawiana wcześniej, cisza pozwala na osobistą modlitwę, a sama liturgia nie trwa zbyt długo. Taka reakcja, natomiast, może sygnalizować kilka rzeczy.

Po pierwsze, nie można zaprzeczyć, że ludzie Zachodniego świata (zwłaszcza Amerykanie) na ogół nie są cierpliwi, jeśli chodzi o uroczyste czy religijne ceremonie i woleliby raczej spełnić swój obowiązek tak efektywnie, jak to tylko możliwe. Liturgia śpiewana w całości z Liber Usualis, wspaniałe śpiewy między lekcjami – chodzi o Graduał i Alleluja lub Graduał i Traktus lub paschalne podwójne Alleluja – bez wątpienia byłyby dla niektórych niczym odwiedziny w czyśćcu. Msza śpiewana jest ucztą dla zmysłów i ducha, ale wymaga zdecydowanie więcej pracy, żeby ją przygotować i więcej wolnego czasu, żeby ją docenić, a zapracowani Amerykanie często nie są skłonni, żeby poświęcić więcej wysiłku lub więcej czasu.

Drugim problemem, związanym z poprzednią kwestią, jest skandaliczny brak muzycznej edukacji zarówno pośród duchowieństwa jak i świeckich, co skutecznie zraża przed podejmowaniem prób śpiewania Mszy. Czasami być może po prostu brakuje źródeł muzycznych, jednak w większości przypadków problemem jest mieszanka niedorzecznych oczekiwań oraz ludzi, którzy są trochę leniwi. Śpiewana Msza nie musi brzmieć jak nagrywana w studiu. Wystarczy, że wszystko, co powinno być śpiewane, jest śpiewane, stosując właściwe teksty i mniej więcej dobre melodie.

Trzecia i najbardziej głęboka kwestia jest następująca: przywiązanie do Mszy cichej jest dowodem świadczącym jak bardzo ludzie łakną ciszy i pewnego rodzaju samotności. Wielu Msza tradycyjna przyciąga właśnie tym, że jest i odbiera się ją jako niespieszne, szczere, intymne spotkanie z Bogiem, jak Mojżesza z krzewem gorejącym. To forma kultu, która jest całkowicie oddana Jemu i wywołuje w każdym wiernym synowski strach, cichą cześć dla Pana nieba i ziemi. Sama postawa księdza i długie chwile ciszy podkreślają, że w tej liturgii nie chodzi o wiernych (jedynie w tym stopniu w jakim należą oni do Boga), lecz tylko i wyłącznie o Niego. W istocie, ta forma Mszy jest tak teocentryczna, że w pewnym sensie, to co wierni myślą czy czują, zdaje się być zupełnie nieważne – jest to bardzo wyzwalające. Jak wielkie poczucie wolności daje świadomość, że można po prostu wejść do kościoła, uklęknąć i zostać ogarniętym wielką modlitwą Wieczystego Najwyższego Kapłana, ofiarą, która jest wspanialsza i donioślejsza niż ty i twoja podłość, a mimo tego nadal jesteś zaproszony do tego, by dorzucić swój wdowi grosz, wiedząc, że Chrystus go przyjmie i pomnoży!

Wszystko to jest obecne zarówno w cichej oraz solennej Mszy tradycyjnej, ale nie w zreformowanej liturgii, w której chodzi przede wszystkim o to, by stworzyć więź z wiernymi obecnymi na nabożeństwie i zachęcić ich do działania. W tej liturgii wierny jest postawiony na świeczniku, staje się obiektem próśb i podmiotem wymagań, jest poganiany aż do czasu Komunii, a jednocześnie przyzwyczaja się go, by czuł się swobodnie w strefie sacrum. Wpaja mu się niewiele, jeśli w ogóle, strachu i zadziwienia, które powinny stać się naszą postawą względem mysterium tremendum et fascinans.

Zatem można się zastanowić, czy ci, którzy obstają przy cichej Mszy, nawet w niedziele i święta, i być może myślą bez entuzjazmu o Mszy solennej, być może nie modlą się dostatecznie poza Mszą Świętą. Skutkuje to tym, że cicha Msza staje się codzienną lub cotygodniową skoncentrowaną dawką modlitwy, wystarczająco silną żeby uzupełnić braki wartości odżywiających duszę spowodowane sposobem życia. W życiu osoby przywiązanej do Pana różnymi więzami miłości – takimi jak Jutrznią, Nieszporami czy innymi krótszymi modlitwami Liturgii Godzin, lectio divina, czytaniem duchowym, adoracją eucharystyczną czy różańcem, żeby wymienić najmocniejsze – nie ma przeszkód, żeby Najświętsza Ofiara Mszy Świętej była naprawdę tym, czym jest: szczytem, fons et culmen vitae Christianae, czasem, by „dać z siebie wszystko”.

Jak wiemy „zestaw czterech pieśni”, który obecnie dominuje prawie we wszystkich parafiach z formą zwyczajną nie jest nowym wynalazkiem buntowniczych lat sześćdziesiątych, lecz wywodzi się z pozwolenia na śpiew pieśni w językach narodowych podczas cichych Mszy w dekadach poprzedzających Sobór Watykański II. Aby rozwiązać problem wspólnotowego sentymentalizmu, który nie odpowiadał publicznemu, formalnemu i obiektywnemu charakterowi liturgii, a także autentycznemu uczestnictwu ludzi w liturgii takiej jaka jest [4], sam Sobór wezwał do stosowania chorału gregoriańskiego, renesansowej polifonii i współczesnej muzyki sakralnej, która bierze wzór z tych wspaniałych kompozycji z przeszłości i naśladuje to, co w nich najlepsze. Co tragiczne, pozostaliśmy w rzeczywistości „zestawu czterech pieśni”, z tym wyjątkiem, że dawny, kiczowaty, wiktoriański styl został zastąpiony stylem pseudoludowym czy też soft rockowym. Nie nastąpiła żadna formalna zmiana, lecz zaledwie materialna zamiana. Żadne podstawowe założenia oraz oczekiwania się nie zmieniły, a apel, by wierni zaangażowali się w liturgię, tak żeby mogli przeżywać prawdziwe vita liturgica, przeszedł bez echa.

Oczywiście można ubrać Mszę cichą w wartościową muzykę, śpiewając odpowiednie pieśni (Adoro te, Ave verum corpus, itd.), wybierając odpowiednią muzykę organową i hymny, jednak to wszystko jest dalekie od Mszy śpiewanej czy solennej, w której muzyka jest liturgią, a liturgia muzyką.

Jeśli dzisiaj nie weźmiemy wystarczająco poważnie różnicy między śpiewaniem Mszy i śpiewaniem na Mszy, czy też między podniosłą, publiczną celebracją a okrojoną, prywatną celebracją, znajdziemy się w niebezpieczeństwie powtórzenia nowej formy katolicyzmu lat pięćdziesiątych. Zaryzykujemy, że znów rozsypie się on jak domek z kart z powodu odrzucenia pełni naszej tradycji liturgicznej [5]. Święta liturgia, tak często jak to tylko możliwe, musi być celebrowana w pełni, z zachowaniem jej rytualnej i muzycznej integralności, jeśli mamy nadal żywić nadzieję na odrodzenie godne naszej tradycji i na upowszechnienie skutecznego lekarstwa na truciznę racjonalizmu i utylitaryzmu, które wkradły się w prawie że każdy aspekt nowoczesnego życia. Liturgię trzeba postrzegać nie tylko jako prawdę, ale jako wspaniałość prawdy, ukazanie się chwały Boga.

Mój syn ostatnio czytał życie św. Huguesa (Hugona) z Lincoln i pokazał mi niezwykle interesujący fragment:
Św. Hugon nigdy nie zapomniał o tym, że biskup powinien przede wszystkim dawać przykład w dziedzinie liturgii. Nigdy nie pozwolił na najmniejsze zamieszanie podczas śpiewania Oficjum. Kiedyś asystował do Mszy z innym biskupem, Hugonem de Nonant z Coventry. Następnie mieli spożyć wieczerzę z Królem. Aby nie opóźniać rozpoczęcia królewskiej wieczerzy, Biskup Coventry chciał odprawić Mszę cichą i zaczął czytać Introit z Mszy o Wyznawcy, Os justi. Św. Hugon nic sobie z tego nie zrobił i zaczął śpiewać Introit bez pominięcia żadnej nuty. Jak św. Dominik, który śpiewał swoją Mszę codzienną, św. Hugon zdawał się przestrzegać doskonałej zasady, odwrotnej do tej, którą stosuje się dzisiaj: nie mów Mszy, jeśli możesz ją zaśpiewać. Można sobie wyobrazić jakie zdanie miałby św. Hugon o licznych parafiach, gdzie Mszy się nie śpiewa, nawet w niedziele i święta.[6]
Artykuł nie ma na celu przedstawienia argumentów przeciwko cichym Mszom w tygodniu lub Mszom „prywatnym”, które mają swoje miejsce w Kościele i własne, medytacyjne piękno [7]. Jest to raczej apel, aby ubogacić nasz wspólnotowy kult w niedziele i święta, żebyśmy mogli świętować te dni odpowiednio uroczyście, korzystając ze wszystkich sił ciała i duszy, a także wykorzystać wszystkie dary naszej wiary.

Peter Kwasniewski

PRZYPISY:

[1] Chciałbym zauważyć, że użyłem tutaj wyrażenia „szlachetna prostota”, która nie może być wyrażona przez odartą z piękna liturgię, która czystość, intensywność i „gęstość” liturgii tradycyjnej zamieniła na prostactwo, płytkość i banalność. Jednak właśnie to stara liturgia wyraża lepiej to, co tajemnicze i nieopisane, i w ten sposób trafia do dusz na głębszym poziomie skuteczniej niż nowe nabożeństwa.
[2] Oczywiście, opiekowanie się dziećmi może rozpraszać, ale nawet rodzice znajdują okazję, żeby pomodlić się czasami na tradycyjnej Mszy i docenić jak porządkuje, ucisza i ożywia duszę.
[3] Warto zapoznać się z moją serią artykułów: (1) “Song Befits the Lover”: Understanding the Place of Gregorian Chant in the Mass, (2) Why Gregorian Chant? And Why Sung by the People? oraz (3) How We Should Sing—And Why People Don’t Sing. Sobór Watykański II, w jednym ze swoich „szczerych” ustępów, mianowicie w rozdziale 6 Sacrosanctum Concilium, nawet uznał Mszę śpiewaną jako ideał, ale lepiej nie mówić o tym liturgistom: nie lubią jak im się przypomina o tej wcześniejszej fazie w teilhardiańskiej rewolucji w kwestii kosmicznej świadomości. Taki krok grozi dopięciem łatki jakiegoś barokowego prymasa, który cudem przetrwał do naszych czasów.
[4] Warto zapoznać się z celnymi uwagami Guardiniego w tej kwestii.
[5] Nie twierdzę, że katolicyzm lat pięćdziesiątych nie był silniejszy i zdrowszy od dzisiejszego. Zaprzeczać temu zakrawałoby na idiotyzm. Martwi mnie raczej to, że niektóre pożałowania godne przyzwyczajenia lub zwyczaje, które już istniały w latach pięćdziesiątych, doprowadziły do radykalizmu, obojętności i apostazji, które miały miejsce w późniejszym czasie.
[6] Cytat pochodzi ze świetnej książki Neglected Saints autorstwa E. I. Watkin (Nowy Jork: Sheed & Ward, 1955), 63–64.
[7] Warto zapoznać się z tym artykułem traktującym o wartości Mszy cichej.

Tłumaczenie: Marek Kormański
Zdjęcie: Joseph Shaw

Źródło informacji: http://www.unacum.pl/

środa, 20 lipca 2016

The Vortex: Michael Voris rozmawia z x. bp Rene Gracidą nt. kryzysu w Kościele



Komunikat przełożonego generalnego do wszystkich członków Bractwa Św. Piusa X



Po spotkaniu wyższych przełożonych Bractwa Św. Piusa X – oprócz komunikatu, ogłoszonego 29 czerwca podczas święceń kapłańskich w Ecône – poprzedniego dnia bp Bernard Fellay zwrócił się do wszystkich członków Bractwa Św. Piusa X w komunikacie, który 17 lipca opublikowała agencja DICI.

Na chwałę Bożą, dla honoru naszego Pana Jezusa Chrystusa i jego Najświętszej Matki, dla naszego zbawienia.

W obecnym stanie wyższej konieczności w Kościele, który daje Bractwu Świętego Piusa X prawo do udzielania duchowej pomocy tym wiernym, którzy się do niego zwrócą, nie stawia ono ponad wszystko uznania kanonicznego, do którego ma prawo, ponieważ jest dziełem katolickim. Rozwiązanie nie jest tylko kanoniczne. Chodzi o pozycję doktrynalną, którą koniecznie trzeba zamanifestować.

Gdy św. Pius X potępił modernizm, całą argumentację zawartą w encyklice Pascendi sprowadził do podstawowej zasady (modernistów – przyp. tłum.): niezależności. Obecnie świat robi wszystko, żeby zmienić ową oś, wokół której musi się obracać. I jest oczywiste dla katolików, a także dla tych, którzy nimi nie są, że krzyż nie jest już tą osią. Paweł VI ujął to bardzo trafnie: jest nią człowiek (por. przemówienie na zakończenie II Soboru Watykańskiego, 7 grudnia 1965 r.).

Dziś świat obraca się wokół tej – zdaniem Pawła VI – ostatecznie wyznaczonej osi: godności człowieka, jego sumienia i wolności. Sensem istnienia nowoczesnego człowieka jest on sam. Człowiek jest królem wszechświata. Strącił z tronu Chrystusa. Człowiek tak bardzo wysławia swoje autonomiczne, niezależne sumienie, że podważa nawet samą podstawę rodziny i małżeństwa.

Bractwo Świętego Piusa X zawsze sprzeciwiało się temu projektowi dezintegracji świata, zarówno państwa, jak i Kościoła.

Aby zaradzić temu powszechnemu chaosowi, Pan Jezus powołał człowieka – chrześcijanina, kapłana, biskupa. I co on zrobił? Założył Bractwo – hierarchiczne stowarzyszenie – którego zasadą i celem jest antidotum na ten powszechny chaos: [a jest to] sakrament kapłaństwa. Bractwo Świętego Piusa X stawia sobie za cel nie tylko pozostanie odtrutką na kryzys, ale także zbawienie wszystkich, którzy wspólnie pracują dla osiągnięcia tego celu. Bractwo ponad wszystko pragnie zachowywać integralność doktrynalną, teologiczną i społeczną, opartą na krzyżu Jezusa Chrystusa, Jego panowaniu, Jego ofierze i Jego kapłaństwie, będących podstawą każdego porządku i każdej łaski. Arcybiskup Marceli Lefebvre przez całe życie walczył o triumf tych podstawowych prawd. W obecnej godzinie ciąży na nas obowiązek, by podwoić wysiłki i zintensyfikować walkę o te same zasady.

Nie jesteśmy „soborowcami”, gdyż ci przeczą, że krzyż Chrystusa jest osią, wokół której kręci się świat; nie jesteśmy też buntownikami, odrzucającymi społeczną naturę Kościoła. Jesteśmy stowarzyszeniem kapłanów Jezusa Chrystusa i Kościoła katolickiego.

Czy nadszedł już moment zasadniczej odbudowy Kościoła? Boża Opatrzność nie opuszcza swego Kościoła, którego głową jest papież, wikariusz Jezusa Chrystusa. Oto dlaczego nieomylnym znakiem tej odbudowy będzie wyrażenie przez Ojca Świętego woli udzielenia środków, którymi będzie można przywrócić porządek kapłaństwa, wiary i Tradycji; znak, który ponadto będzie gwarancją niezbędnej jedności rodziny Tradycji.

Christus regnat, Christus imperat, Deo gratias, amen.

+ Bernard Fellay
Anzère, 28 czerwca 2016 r.,
w wigilię uroczystości śś. Apostołów Piotra i Pawła

Źródło informacji: http://news.fsspx.pl/

Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: Piękność obrzędów Kościoła katolickiego





PIĘKNOŚĆ OBRZĘDÓW 

KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO

opracował

podług niemieckiego dzieła G. Rippla i podług Rytuału Piotrkowskiego

KS. JÓZEF KROŚNIŃSKI

proboszcz w Zassowie

––––––––––




Program do otwierania plików djvu: DjVuBrowserPlugin.exe (exe, 15.4 Mb)
__________

Piękność obrzędów Kościoła katolickiego. Opracował podług niemieckiego dzieła G. Rippla i podług Rytuału Piotrkowskiego Ks. Józef Krośniński, proboszcz w Zassowie. Nakładem autora. Drukiem Józefa Pisza w Tarnowie. 1905 (1912), str. 271.

Zapomniane prawdy: Wszyscy powinniśmy się poddać całym sercem, całym rozumem i wolą pod decyzję Kościoła Katolickiego Rzymskiego



Z tego wszystkiego jawnie ta wypływa konsekwencja, że wszyscy powinniśmy się poddać całym sercem, całym rozumem i wolą pod decyzję Kościoła Katolickiego Rzymskiego: bo to jest Artykuł Wiary, że Kościół jest niepochybny w materii wiary. Tego Kościoła się trzymając żaden nie może pobłądzić, kto jego się nie trzyma, i za inszym Przewodnikiem idzie, niepochybnie błądzi, i zginie na wieki. Którzykolwiek wierni dotychczas błądzili w wierze, i wpadli w herezję, nie przez co inszego upadli, jeno, że nie chcieli podlegać decyzji Kościoła Bożego. Chcieli oni ukontentować nie rozmyślną swoją ciekawość, chcąc wiedzieć sekretne tajemnice tych nowych Apostołów. A co z tego wyszło? Łatwo formować wątpliwości i kwestie osobliwie w materii Religii, ale trudno je solwować, i z tych trudności się wyplątać, ani każdemu łatwo poznać figle i subtelne sztuki i sophismata Nowatorów, a tak onemi dawszy się ułowić, dalej się z błędu w błąd zabrnęło.

X. Jan Poszakowski SI, 
Głos Pasterza Jezusa Chrystusa wzywającego Owieczki do Owczarni swojej. Albo Nauka Katholicka Praeliminarna, która podaje sposób w powszechności rozeznania prawdziwej Religiej Chrześcijańskiej od nieprawdziwej i zmyślonej, Wilno 1736, ss. 212-213.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Wywiad z JE x. bp. Bernardem Fellay'em dla tygodnika katolickiego "National Catholic Register"



Ekscelencjo, na jakim etapie znajdują się obecnie rozmowy pomiędzy Stolicą Apostolską a Bractwem Św. Piusa X?

– Kontakty te nie są niczym nowym. Można powiedzieć, że nawet w czasach „ekskomuniki”, będącej konsekwencją konsekracji biskupich z 1988 r., nigdy nie nastąpiło całkowite zerwanie stosunków. Nigdy nie chcieliśmy zerwać z Rzymem. Arcybiskup Lefebvre mówił to zupełnie jednoznacznie. Odnośnie do wielu kwestii wyrażaliśmy krytycyzm i podtrzymujemy go również obecnie. Jednak pod koniec 2000 r., kiedy zorganizowaliśmy pielgrzymkę do Rzymu w ramach obchodów Roku Świętego, nastąpiło pewne zbliżenie. Pod koniec tego roku Rzym, za pośrednictwem przewodniczącego Komisji Ecclesia Dei kard. Castrillona Hoyosa, zakomunikował nam, iż Ojciec Święty wyraził wolę wypracowania porozumienia. Powiedziałem mu wówczas: „Cóż, świetnie, jest jednak jeden problem: nie mamy do was zaufania”. Zwróciliśmy uwagę na fakt, w jaki sposób były traktowane przez Rzym inne ruchy, zwłaszcza Bractwo św. Piotra. Niemniej jednak w rezultacie prowadzonych sporadycznie w ciągu kilku kolejnych lat rozmów, dzięki którym Rzym miał sposobność poznać nas trochę lepiej, kard. Castrillón doszedł do wniosku, iż w żadnym razie nie można nas określać jako schizmatyków. Kilkakrotnie stwierdził publicznie, że jesteśmy katolikami. Ponadto przyczynił się on do odwołania dekretu o ekskomunice, po czym mieliśmy nieprzyjemną sytuację związaną z komentarzami bp. Williamsona, które ponownie nieco oziębiły atmosferę, równocześnie jednak poczyniliśmy pewien krok naprzód. Ze względu na wspomniany brak zaufania poprosiliśmy o spełnienie dwóch warunków wstępnych przed kontynuowaniem rozmów; jednym z nich było uznanie prawa każdego katolickiego kapłana do odprawiania Mszy trydenckiej – coś, co wydawało się niemożliwe w 2000 r., stało się jednak faktem w 2007 r., kiedy Benedykt XVI rzeczywiście potwierdził, iż prawo do odprawiania Mszy trydenckiej nigdy nie zostało uchylone. Był to więc pierwszy ważny krok, który rzeczywiście przywrócił wolność w sprawowaniu Mszy, przynajmniej w teorii, na poziomie prawa Kościoła.

Następnie, dwa i pół roku później, została odwołana „ekskomunika”, co stanowiło spełnienie drugiego ze stawianych przez nas warunków wstępnych. W tej sytuacji stwierdziliśmy, że powinniśmy teraz rozpocząć dyskusje o problemach natury doktrynalnej. I Benedykt XVI wyraził na to zgodę. Nie sądzę, żeby można było mówić o tej samej optyce, niemniej zgodziliśmy się na rozpoczęcie rozmów, które toczyły się przez kolejne dwa lata już na wyższym poziomie, a mianowicie z Kongregacją Nauki Wiary. Spotykaliśmy się regularnie i prowadziliśmy dyskusje na temat różnych dzielących nas kwestii, na temat pewnych zjawisk, które pojawiły się w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Po tych dwóch latach Rzym wystąpił z formalną propozycją, która w naszej opinii pozostawiała jednak zbyt wiele niejasności. Innymi słowy, nie rozwiązywała ona istoty problemu. Odpowiedziałem wówczas: „Jeśli zawrzemy porozumienie sformułowane tak ogólnikowo, będzie to oznaczało jedynie odsunięcie w czasie kontrowersji, z którą i tak prędzej czy później będziemy musieli się zmierzyć, przez co sytuacja jeszcze się pogorszy”. Tak więc powiedziałem: „Musimy wyjaśnić pewne kwestie już teraz, przed [uregulowaniem statusu kanonicznego]”. Sytuacja stała się więc patowa i ostatecznie skończyło się to na niczym. Bardzo trudno było się w tym wszystkim rozeznać, ponieważ ludzie pozostający bardzo blisko papieża [Benedykta] powiedzieli mi, że to, co nam proponowano, nie odpowiadało w istocie jego osobistym poglądom na tę sprawę, najwyraźniej więc mieliśmy do czynienia z wewnętrznymi rozgrywkami w samym Rzymie.

Wraz z pontyfikatem nowego papieża, papieża Franciszka, znaleźliśmy się w nowej sytuacji, która jest bardzo interesująca, równocześnie jednak bardziej jeszcze zagmatwana. Nazywam tę sytuację paradoksalną, ponieważ z jednej strony problemy, na które zwracamy uwagę, stają się coraz poważniejsze, z drugiej zaś – pewna część [hierarchii], zwłaszcza w Rzymie, zaczyna [otwarcie] to przyznawać i mówić, że coś trzeba z tym zrobić. Tak więc widzimy, iż Kongregacja Nauki Wiary zaczyna traktować nas nieco inaczej niż dotychczas, co oznacza, że dzięki tym dyskusjom ludzie ci doszli do przekonania, iż Bractwo nie znajduje się w schizmie. Oznacza to, iż uznali, że upieranie się przez nas przy pewnych kwestiach w żaden sposób nie powoduje odłączenia Bractwa od Kościoła, że nie można tu mówić ani o schizmie, ani o herezji. Ludzie ci obecnie uważają, że niezbędne jest doprecyzowanie, co należy do Magisterium Kościoła, a co nie. My jednak twierdzimy, że to właśnie oni wprowadzają w tej sferze zamieszanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż mamy obecnie do czynienia z dokumentami, które do Magisterium nie należą – co pogłębia jedynie dezorientację. Oto najwyższa władza Kościoła stwierdza, że ogłaszany przez nią dokument nie stanowi Magisterium. Jak więc mamy go zaklasyfikować? Czy jest on w jakiś sposób wiążący? Oczywiście mamy świadomość, że intencją jego autora jest, by był tak traktowany, równocześnie jednak sam stwierdza, że nie wiąże on sumień katolików. Wszystko to powoduje coraz większą dezorientację.

Wielu ludzi dziwi fakt, że szanse na pełną komunię wydają się obecnie większe niż kiedykolwiek wcześniej, a równocześnie Stolica Apostolska i sam papież czynią kolejne kroki w kierunku, który wy uważacie za błędny.

– Właśnie z tego powodu nazywam tę sytuację paradoksalną. Nie jest ona niejasna. Można ją łatwo wytłumaczyć, trzeba jednak mieć świadomość, że należy rozróżnić pomiędzy stanowiskiem papieża a stanowiskiem Kongregacji Nauki Wiary. Różnią się oni w swym stosunku do nas, łączy ich natomiast przekonanie, że ten problem należy rozwiązać poprzez uznanie [kanoniczne] Bractwa. Jestem jednak przekonany, że pomimo owych różnic może to doprowadzić do sytuacji, w której Rzym nie będzie się już tak upierał przy wiążącym charakterze dokumentów soborowych, co jest dla nas bardzo ważne.

Traktują to więc obecnie według Ekscelencji jako „kwestie otwarte”?

– Mówię to świadomie nieco prowokacyjnie. Oni sami by tak tego nie ujęli, w istocie przyznają jednak, że kwestionowanie wolności religijnej, Nostra aetate, ekumenizmu, a nawet w dużym stopniu reformy liturgicznej nie jest równoznaczne z odłączeniem się od Kościoła. Innymi słowy, że można te rzeczy kwestionować i wciąż pozostawać katolikiem. Oznacza to również, że ewentualne deklaracje, których by od nas wymagano dla wykazania, iż jesteśmy katolikami, nie będą już dotyczyły tych kwestii. Dla nas byłoby to bardzo ważne.

Czy nie kłóci się to z twierdzeniem abp. Lefebvre’a, że szansa na pojednanie pojawi się dopiero wówczas, gdy Rzym przyzna się do popełnionych błędów? Czy coś się w tej kwestii zmieniło, czy też podtrzymujecie to stanowisko?

– Myślę, że należy rozpatrywać to na dwóch płaszczyznach. Pierwsza dotyczy rzeczywistości, w jakiej żyjemy. Oczekujemy, by Kościół był czysty i święty – i wszyscy tego pragniemy. Wiemy jednak bardzo dobrze, że jest w Kościele wielu ludzi, na wszystkich jego szczeblach, którzy nie zawsze odpowiadają temu ideałowi. Nie jest to nic nowego, zawsze tak było. Są dobrzy katolicy, są katolicy letni, są ludzie określani jako martwe członki Kościoła, wszyscy oni jednak należą do jego ciała. Tak więc trzeba brać pod uwagę możliwość wystąpienia w Kościele różnych bolesnych zjawisk, na które zwracamy uwagę, jest on bowiem rzeczywistością nadprzyrodzoną posiadającą element ludzki. Wyznajemy świętość Kościoła, krytykując równocześnie, atakując, ganiąc i potępiając elementy sprzeczne ze świętością i czystością doktryny, która pochodzi od Zbawiciela.

Takie też stanowisko zajmował zawsze Arcybiskup. Był on biskupem Kościoła, znał jego stan, wiedział, że ludzie wokół niego nie byli doskonali, również on sam nigdy nie odważyłby się nazwać samego siebie doskonałym. Wszyscy mają jakieś wady… Nie oznacza to, że musimy godzić się ze wszystkim. Problem pojawia się wówczas, kiedy zachowania takie są propagowane przez samą władzę Kościoła. W takiej sytuacji rodzą się pytania o zakres posłuszeństwa, co jest kwestią bardzo poważną. I tak właśnie trzeba rozumieć, według mnie, słowa abp. Lefebvre’a: w takich sytuacjach nie możemy być posłuszni.

Gdyby powrót do pełnej komunii okazał się niemożliwy i musielibyście wybierać pomiędzy posłuszeństwem a Tradycją, co stanowiłoby dla was priorytet?

– Po pierwsze trzeba powiedzieć, że prawdziwe posłuszeństwo zawsze wymaga wierności Tradycji. Tak więc papież nie posiada wolności w kwestii nauczania. Nie może wymyślać nowych doktryn wedle swego własnego upodobania. Pozostaje związany tym, co nazywamy depozytem wiary. Słynne zdanie (z konstytucji Pastor aeternus I Soboru Watykańskiego – przyp. tłum.) odnoszące się do nieomylności papieskiej głosi, że Duch Święty został obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę. Absolutnie nie. Bóg nigdy nie obiecywał papieżowi asystencji w takiej sytuacji. Konstytucja [Pastor aeternus] stwierdza, iż charyzmat ten został dany następcom św. Piotra w tym celu, „by z Jego [tj. Ducha Świętego] pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary”. Tak więc jeśli mówimy o posłuszeństwie, katolik oczywiście musi być posłuszny, jednak pod warunkiem, że przełożeni, prałaci, biskupi i papież przekazują autentyczne nauczanie Chrystusa i pozostają wierni swej misji.

Jakie są główne powody, które skłaniają was do dążenia do pełnej komunii? Czy powoduje wami po części konieczność wyświęcenia nowych biskupów?

– Nie. Po pierwsze nigdy nie przestawaliśmy powtarzać, że nie znajdujemy się poza Kościołem. I podtrzymujemy to. Spełniamy wszystkie warunki, które zawsze były postrzegane jako niezbędne dla pozostawania w komunii z Kościołem. Należy tu nawiasem mówiąc zauważyć, że sobór nadał słowu „komunia” całkowicie nowe znaczenie, mówiąc o „pełnej komunii” i „komunii częściowej” i wprowadzając w ten sposób zamieszanie, ponieważ normalny katolik pojmował zawsze komunię w sposób tradycyjny, tj. albo się jest w komunii z Kościołem, albo też nie. Albo jest się schizmatykiem, albo katolikiem. Obecnie jednak wymyślono ową „niepełną komunię”, która nie wiadomo co oznacza. Tak więc twierdzimy, że mamy prawo być określani jako katolicy, ponieważ jesteśmy katolikami, ponieważ uznajemy władze [Kościoła] i spełniamy wszystkie warunki, które są do tego konieczne. To po pierwsze. Poza tym nie postrzegam uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jako celu samego w sobie. Twierdzimy, że mamy do tego pełne prawo, nie zamierzamy jednak dla osiągnięcia tego celu iść na żaden kompromis, który byłby z uszczerbkiem dla wiary czy dyscypliny Kościoła. Uważamy odmawianie nam tego za akt niesprawiedliwości, tak więc jasno przedstawiamy nasz punkt widzenia. To wszystko. Jeśli więc postawi się nas w obliczu wyboru pomiędzy trzymaniem się wiary a kompromisem, nasza decyzja będzie oczywista. Nie zamierzamy iść na ustępstwa.

Niektórzy, jak np. bp Ryszard Williamson (usunięty z Bractwa w 2012 r. z powodu nieposłuszeństwa – przyp. red. NCR) uważają, że stając się częścią Kościoła posoborowego w nieunikniony sposób musicie się zarazić duchem modernizmu. Czy zdaniem Ekscelencji takie zagrożenie istnieje rzeczywiście, a jeśli tak, w jaki sposób można się przed nim zabezpieczyć?

– Należałoby na to odpowiedzieć, że zagrożenia można napotkać wszędzie. Położenie, w jakim obecnie znajduje się Kościół, jest dramatyczne. Zagrożenia czyhają ze wszystkich stron. Zawsze porównuję naszą sytuację do marszu po stromym grzbiecie górskim, po którego obu stronach znajdują przepaście. Jeśli postąpi się za bardzo w prawo lub w lewo, spadnie się w otchłań. Diabła nie interesuje, w którą stronę się spadnie, ważny jest sam upadek. Zawsze uważałem za prawdziwy cud, że do tej pory udało nam się tego uniknąć – i modlimy się, byśmy tego nigdy nie doświadczyli. Tak więc nie, opinia bp. Williamsona jest całkowicie błędna. Przede wszystkim wierzy on, że aby doprowadzić do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jesteśmy gotowi na najdalej nawet idące kompromisy. Po drugie zaś twierdzi, że [w przypadku uregulowania naszej sytuacji] znajdziemy się pod jurysdykcją hierarchii o poglądach liberalnych, wskutek czego w nieunikniony sposób dołączymy do głównego nurtu. Raz jeszcze powtarzam: coś takiego nas nie interesuje. Prosimy więc Rzym o gwarancje, byśmy mogli kontynuować nasze dzieło w dotychczasowy sposób.

A czy do tej pory zaproponowano wam gwarancje, które moglibyście zaakceptować?

– Myślę, że z biegiem czasu Rzym staje się coraz bardziej ustępliwy. Właśnie z tego powodu zaczynamy mówić o postępie, ponieważ Rzym staje się coraz bardziej skłonny udzielić nam gwarancji, które uznajemy za niezbędne – i które ci ludzie sami zaczynają postrzegać jako takie, biorąc pod uwagę obecną sytuację Kościoła. Oczywiście nie mam na myśli całego Rzymu, a jedynie hierarchów o poglądach konserwatywnych, zbulwersowanych tym, co obecnie dzieje się w Kościele.

Czy biorąc pod uwagę pogłębiający się chaos oraz niezadowolenie tych, których Ekscelencja określa jako konserwatystów, postrzegacie samych siebie jako ratunek dla Kościoła?

– Niektórzy ludzie w Rzymie tak mówią, choć inni nie powiedzieliby zapewne „ratunek”, ale „pomoc”, nawet proponowany dokument (regulujący status kanoniczny Bractwa – przyp. red. NCR) o tym wspomina. Tak więc to nie my o tym mówimy. Położenie, w jakiem znajduje się Kościół, jest rzeczywiście katastrofalne. I, jak powiedziałem, wobec stale pogarszającej się sytuacji zaczynają pojawiać się nowe głosy, pewni ludzie zaczynają odnosić się do nas życzliwiej niż dotychczas.

Niektórzy są skłonni postrzegać bliską możliwość uregulowania statusu kanonicznego Bractwa niemal jak niespodziewany akt zmiłowania ze strony Boga względem tych wszystkich, którzy są szczerze zaniepokojeni stanem Kościoła. Czy widzi w tym Ekscelencja rękę Opatrzności?

– Jestem przekonany, że Bóg nie opuścił swego Kościoła. Bóg dopuszcza różne próby, zawsze jednak pozostaje blisko. Przypisywanie czegoś z góry działaniu Opatrzności jest zawsze nieco ryzykowne, dla mnie jednak sam fakt, iż obecnie nie spotykamy się z potępieniami, jest niejako paradoksalny, ponieważ w niczym nie zmieniliśmy naszego stanowiska i w dalszym ciągu pozostajemy krytyczni wobec tego, co się dzieje. Niemniej w Rzymie można dostrzec pewną zmianę w stosunku do nas. Tak więc rzeczywiście, widzę w tym rękę Boga, jednak w tym sensie, że gdyby to nastąpiło (tj. uregulowanie statusu kanonicznego Bractwa – przyp. tłum.), czego nie jestem wcale pewny, to bez wątpienia byłby to – dla wszystkich – znak miłosierdzia Bożego.

Powiedział Ekscelencja, że podoba Mu się ten papież oraz pewne aspekty jego pontyfikatu.

– Ojciec Święty jest absolutnie niekonwencjonalny, napotykamy więc na poważny problem usiłując przypisać go do którejś z tradycyjnych kategorii. Powiedziałbym, że wynika to głównie z faktu, że oceny zwykliśmy opierać na czyimś działaniu, wnioskując z niego o poglądach danej osoby. Tak więc jeśli weźmie się pod uwagę doktrynę, a niekiedy ideologię obecnego papieża, to jest się całkowicie zdezorientowanym, ponieważ potrafi on w przeciągu dwóch kolejnych dni zrobić lub powiedzieć rzeczy całkowicie ze sobą sprzeczne. Jest to bez wątpienia cecha, która najbardziej utrudnia jego zrozumienie.

Myślę, że usiłując zrozumieć jego postawę, powinniśmy rozpatrywać to na całkowicie innej płaszczyźnie. Wielokrotnie powtarzał on, że postrzega doktrynę jako przeszkodę w stosunkach z ludźmi. Dla niego liczy się życie, człowiek, tak więc stara się patrzeć na osobę i jest w tym, jeśli można tak powiedzieć, bardzo ludzki. Jakie są jego motywy? Również one zawsze nas interesują. Mnie osobiście jawi się on jako ktoś, kto pragnie zbawienia wszystkich ludzi, kto chciałby, aby każdy człowiek doszedł do Boga, ktoś na podobieństwo ratownika, kto rezygnuje z zabezpieczenia w postaci asekurującej go liny, aby tylko dotrzeć do znajdujących się w niebezpieczeństwie ludzi. Tak też postępuje prawdopodobnie w stosunku do nas – i bez wątpienia tak postrzegają to moderniści. Jak sam powiedział w rozmowach z nami, ściągnęło to na niego niezadowolenie pewnych środowisk w Kościele, zasadę tę stosuje jednak względem wszystkich.

Najostrzejsze słowa krytyki wydaje się on zawsze kierować względem „uczonych w prawie” oraz tych, których postrzega jako współczesnych faryzeuszy. Niektórzy ludzie wysuwali twierdzenie, że określa w ten sposób – obok wielu innych – również Bractwo. Jak skomentowałby Ekscelencja fakt, iż wydaje się on najsurowszy właśnie w stosunku do ludzi takich jak wy?

– Pytałem pewnych ludzi w Rzymie, kogo dotyczą owe określenia – nie wiedzieli tego jednak, nie wiedzieli, co mi odpowiedzieć. Mówili: „być może was, ale…”. Najczęściej otrzymywałem odpowiedź, że chodziło mu o „konserwatywnych Amerykanów”. Tak więc, szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi. Z całą pewnością nie lubi on ludzi, którzy są zbyt bezkompromisowi. To oczywiste. Myślę też, że zna nas wystarczająco dobrze jeszcze z Argentyny, aby wiedzieć, że jesteśmy wrażliwi na los ludzi. Tak, możemy zajmować bardzo zdecydowane stanowisko w kwestii doktryny, interesujemy się jednak losem ludzi. Tak więc wyciągamy z głoszonej doktryny praktyczne konsekwencje – i myślę, że pod tym względem nie ma nam nic do zarzucenia. Z pewnością nie zgadza się z nami odnośnie do tych elementów nauczania soboru, które krytykujemy. To na pewno. Dla niego jednak, jako że nie przywiązuje on takiego znaczenia do doktryny, ważny jest przede wszystkim człowiek, ludzie, i pod tym względem daliśmy wystarczająco dużo dowodów, że jesteśmy katolikami. Tak właśnie mniej więcej można by scharakteryzować jego stanowisko.

Powiedział Ekscelencja podobno niedawno, że – Jego zdaniem – powodem życzliwości papieża względem was jest przekonanie, iż podzielacie jego zaniepokojenie z powodu postawy Kościoła, który pogrąża się w samozadowoleniu i nie stara się już szukać zagubionych owiec.

– Nie posunąłbym się aż tak daleko; dostrzega on po prostu, że traktujemy wiarę poważnie, to wszystko. Z pewnością nie zgadza się z nami w wielu kwestiach, co do których pragnąłby, abyśmy zmienili stanowisko, dla niego jednak nie to jest najistotniejsze. Uważa, że najważniejsze to po prostu kochać Pana Jezusa.

Czy gdyby doszło do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa, byłoby ono skłonne do uznania praw Rzymu do wyboru kandydatów na swych przyszłych biskupów, bez względu na wasze osobiste preferencje?

– To nie na to Rzym naciska. Chodzi o zastrzeżenie dla władz rzymskich prawa wyboru czy też nominacji przełożonego nowej struktury kanonicznej, w której to procedurze my przedstawialibyśmy trzy nazwiska, papież zaś wybierałby spośród nich przełożonego, który otrzymywałby następnie sakrę biskupią.

A gdyby wybrał takiego, który wam nie odpowiada, czy stanowiłoby to problem?

– Nie możemy rozważać wszelkich możliwych negatywnych scenariuszy. Jeśli dano by nam możliwość wyboru trzech kandydatów, do nas należałoby wytypowanie odpowiednich.

Niektórzy ludzie zastanawiają się, co w przypadku uregulowania statusu kanonicznego Bractwa miałoby powstrzymywać waszych członków od przyłączania się do Bractwa św. Piotra, skoro nie byłoby pomiędzy wami żadnych realnych różnic?

– Myślę, że z czasem to właśnie Bractwo św. Piotra przyłączy się do Bractwa Św. Piusa X.

Czy jednak wy sami nie dopuszczacie możliwości stworzenia z nimi kiedyś jakiegoś rodzaju sojuszu?

– Nie sądzę, by nastąpiło to szybko, zbyt wiele bowiem jest zaszłości historycznych. Oni odłączyli się od nas, twierdzili, że jesteśmy schizmatykami etc., nawet obecnie część z nich zachowuje taką postawę. Tak więc nie sądzę, by nastąpiło to szybko, nawet po uregulowaniu naszego statusu kanonicznego, ponieważ opierają oni swe stanowisko na pewnych założeniach i nie uważam, by byli gotowi je zmienić. Sądzę więc, że wciąż będą kwestie sporne. Nie uważam bynajmniej, że wszystko jest w porządku, to byłaby nieprawda. Położenie, w jakim obecnie znajduje się Kościół, jest bardzo poważne. Tak więc każdy będzie musiał samodzielnie ocenić sytuację i zastanowić się nad tym, w jaki sposób Bractwo może się przyczynić do jej uzdrowienia.

Nie ulega wątpliwości, iż chaos w Kościele nieustannie się pogłębia, co oznacza, że do wykonania jest wiele pracy i każdy, każdy katolik, powinien poważnie zastanowić się nad tym, w jaki sposób Bractwo, zarówno poprzez swą postawę, jak i działalność, przyczynia się przezwyciężenia obecnego kryzysu. Nie sądzę więc, by uregulowanie naszego statusu kanonicznego stanowiło rozwiązanie problemu, bo to nie my stanowimy problem. Problemem jest powszechna dezorientacja zarówno w sferze doktrynalnej, jak moralnej.

Czy Ekscelencja traktuje to (wyrażenie przez Rzym woli uregulowania statusu kanonicznego Bractwa – przyp. tłum.) jako pośrednie potwierdzenie słuszności wszystkiego, co mówiliście przez minionych 30 lat?

– Postrzegam to jako krok, który dowodzi słuszności naszej oceny sytuacji, która bynajmniej się nie poprawiła.

Zakładając uregulowanie statusu kanonicznego Bractwa, co mogłoby zagwarantować wam możliwość wyrażania waszego krytycznego stanowiska, jeśli poczujecie się do tego zobowiązani?

– Sytuacja w ciągu minionych dwóch lat zmieniła się o tyle, że obecnie również inni ludzie zaczynają mówić głośno o tym, na co my uwagę zwracaliśmy już od dawna. Fakt ten stanowi niejako gwarancję praktyczną. Nie jesteśmy już osamotnieni (w naszej krytyce – przyp. red. NCR). Gdybyśmy byli osamotnieni, mogłoby to rzeczywiście stanowić problem, jednak obecnie, jako że uwagi krytyczne zaczęli wyrażać również inni, stało się to czymś powszechnie akceptowalnym. A równocześnie sytuacja staje się tak poważna, że władze Kościoła wydają się tracić grunt pod nogami. Tak więc sądzę, że powinny być życzliwie usposobione do każdego, kto będzie potrafił przedstawić właściwą diagnozę sytuacji.

Pojawiła się też sugestia, że po ewentualnym zawarciu porozumienia przełożony generalny Bractwa mógłby otrzymać kapelusz kardynalski. Czy uważa Ekscelencja, że warto byłoby stawiać tego rodzaju warunek?

– Nie, to do papieża należy tego rodzaju decyzja i wybór swych doradców, jako że kardynałowie są domyślnie jego doradcami. Tak więc jeśli chodzi o nas, odpowiedź brzmi: nie, my mamy do wykonania własne zadanie. To na nim powinniśmy się skoncentrować, a nie oddawać się marzeniom. Nie sądzę zresztą, żeby uzyskanie nominacji kardynalskiej mogło cokolwiek zmienić. Niezależnie od rodzaju stanowiska czy pracy, musimy starać się wypełnić ją jak najlepiej w oczach Bożych, to wszystko.

Odnośnie do waszych zastrzeżeń co do pewnych elementów nauczania ostatniego soboru: czy w przypadku uregulowania statusu kanonicznego Bractwa zamierzacie złagodzić swą krytykę, czy też w dalszym ciągu będziecie obstawać przy konieczności wprowadzenia pewnych zmian lub poprawek?

– Rzym nalega, żeby dyskusje odnoszące się do tych kwestii były kontynuowane. A więc zdecydowanie tak: będziemy w dalszym ciągu podkreślać konieczność pewnych poprawek i powiedziałbym, że w pewnym stopniu sam Rzym zaczyna tę konieczność dostrzegać.

A gdyby takie poprawki nie zostały wprowadzone, gdybyście nie dostrzegali żadnych ruchów w tym kierunku?

– Cóż, będziemy cierpliwi. Z czasem na pewno to nastąpi.

Do jakiego stopnia jest Ekscelencja przekonany o poparciu ze strony wiernych Bractwa? Trudno na przykład wyobrazić sobie, by zaakceptowali oni par. 8 Amoris laetitia.

– Tego jednak nikt (w Bractwie – przyp. tłum.) nie broni.

Czy jednak kontrowersje tego rodzaju nie mogłyby uczynić ich bardziej sceptycznymi i powściągliwymi odnośnie do powrotu do pełnej komunii, do uregulowania statusu kanonicznego?

– Myślę, że jeśli nie posiada się całościowego obrazu sytuacji, to można pomyśleć, że ze strony Rzymu dążenie do porozumienia właśnie teraz jest szaleństwem. Tak więc uświadomienie wiernym tej nowej rzeczywistości będzie wymagało sporo czasu i wysiłku. Żyjemy w określonej rzeczywistości, musimy więc rozumieć ją możliwie najdokładniej, aby stosownie do niej postępować. Powstrzymywanie się od jakichkolwiek działań jedynie z tego powodu, że sytuacja wygląda źle, nie jest absolutnie tym, czego Bóg, czego nasz Zbawiciel wymaga od swych wyznawców.

Innym potencjalnym problemem może być dopuszczenie do diakonatu kobiet. Czy coś takiego nie utrudnia przekonania wiernych Bractwa o słuszności prowadzenia dalszego dialogu?

– To po prostu jeszcze jeden problem, który nie zmienia istoty całej sytuacji. Stanowiłoby to po prostu dodanie jeszcze jednego elementu do tragedii, jaką przechodzi obecnie Kościół, tragedii będącej skutkiem dezorientacji, gierek semantycznych i prób wskrzeszania posług, które rzeczywiście niegdyś istniały, oznaczały jednak coś zupełnie innego. W listach św. Pawła można znaleźć wzmiankę o diakonisach, nie była to jednak posługa sakramentalna, tak więc nie miała nic wspólnego z tym, co się obecnie proponuje. Pełniły one różne funkcje pomocnicze – które obejmowały również niektóre zadania przydzielane diakonom – istota ich posługi była jednak całkowicie odmienna, ponieważ diakon posiadał – i oczywiście nadal posiada – władzę [udzielania] sakramentów, której diakonisy absolutnie wówczas nie posiadały. Tak więc mamy do czynienia z mieszaniem dwóch rzeczy, co prowadzi do jeszcze większej dezorientacji. I oczywiście zdajemy sobie sprawę z faktu, że moderniści – dotykając tej delikatnej kwestii – pragnęliby doprowadzić do nowej sytuacji, w której mielibyśmy kapłanki i kobiety-biskupów. Jest to absurdalne, ponieważ Rzym uznał szerzenie takich poglądów za grzech przeciwko wierze. Jeśli ktoś twierdzi, że kobiety mogą być kapłanami lub biskupami, utracił wiarę i znajduje się poza Kościołem.

Czy sądzi Ekscelencja, że taki właśnie ostateczny motyw kryje się za tą propozycją?

– Niekoniecznie ze strony papieża, ponieważ – jak już mówiłem – nie ma on strategii ideologicznej. Patrzy na to z innej perspektywy. Są jednak ludzie, którzy taką strategię posiadają i którzy będą się starali wykorzystać tę inicjatywę właśnie w tym celu. To oczywiste.

Czy sądzi Ekscelencja, że podczas spotkań papież wsłuchuje się uważnie w wasze argumenty?

– Z pewnością, jednak nie sądzę, żeby chciał rozmawiać o doktrynie. Tak więc rozmawiamy o ratowaniu dusz oraz środkach, które by to umożliwiały.

Jednak doktryna ma dla niego znaczenie drugorzędne?

– Z jego perspektywy, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemów, jestem przekonany, że tak.

Czy nie obawia się Ekscelencja, że – jak niektórzy sądzą – pragnie on doprowadzić do uregulowania statusu kanonicznego Bractwa jedynie po to, aby was zneutralizować i uciszyć?

– On nie patrzy na to w ten sposób. Powiedziałbym, że jest wręcz przeciwnie. Jest on człowiekiem, który postrzega spory jako zjawisko pozytywne. Sam również posiada cechę, którą można by określić duchem polemicznym. Tak więc raczej byłbym skłonny uważać, że pragnie, żebyśmy pozostali krytyczni, aby prowokować do dyskusji, co – zgodnie z filozofią Hegla – mogłoby zaowocować syntezą, której skutki byłyby ozdrowieńcze. Nam oczywiście taka dialektyka jest obca, być może jednak patrzy on na to w ten właśnie sposób. Choć nie twierdzę tego kategorycznie.

Wracając do bp. Williamsona, co Ekscelencja sądzi o niedawnych konsekracjach biskupich, mających stanowić wsparcie dla tego, co nazywa on „ruchem oporu”? Czy niepokoi to Ekscelencję i jak by to Ekscelencja skomentował?

– Nie, dla mnie – mówię to z żalem – jego sprawa jest zamknięta. Sprawa jest zamknięta, a on sam uczynił właśnie kolejny krok ku przepaści. To pusty gest i niczego nie zmienia. Nie pomaga w żaden sposób. Jest to poważny błąd, tak więc módlmy się w jego intencji.

Niektórzy zastanawiają się, czy dostrzega Ekscelencja ironię w fakcie usunięcia go z Bractwa za nieposłuszeństwo, podczas gdy was samych oskarża się o nieposłuszeństwo względem Rzymu.

– Zawsze twierdziliśmy, że nie jesteśmy w istocie nieposłuszni. Traktujemy zasadę posłuszeństwa bardzo poważnie, tak więc jeśli papież nakazuje coś, co jest katolickie, zgodne z tym, czego Kościół zawsze nauczał i co czynił, pokornie się mu podporządkowujemy. Nie jesteśmy więc – co do zasady – nieposłuszni; posłuszeństwo jest cechą wybitnie katolicką.

W dniu dzisiejszym przypada uroczystość Matki Bożej Fatimskiej. Wielu ludzi utrzymuje, że nieujawniona część Trzeciej Tajemnicy ma dotyczyć apostazji, która rozpocznie się „od góry”. Jak by to Ekscelencja skomentował?

– Nie przypominam sobie, by takie słowa znajdowały się w oficjalnej wersji orędzia fatimskiego czy też [Trzeciej] Tajemnicy. Istnieje na ten temat wiele różnych teorii lub prób rekonstrukcji. Jest natomiast oczywiste, że nie wszystko zostało ujawnione. W swej relacji s. Łucja przekazała słowa Najświętszej Maryi Panny zakończone „et caetera”, w tym zaś, co zostało ujawnione przez Rzym, nie ma dalszych słów, a jedynie sam opis otrzymanej wizji. Tak więc w oczywisty sposób czegoś brakuje. Czego? Istnieją próby odtworzenia tej brakującej części na podstawie wypowiedzi ludzi, którzy czytali [Trzecią Tajemnicę]. I jest to oczywiście bardzo ciekawe. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że dotyczy to kwestii wiary. Papież Benedykt XVI, wówczas jeszcze kard. Ratzinger, powiedział, iż tekst ten dotyczy zagrożeń dla wiary Kościoła, a nie jedynie [otrzymanej] wizji… Jest też sprawozdanie ks. Fuentesa po rozmowie z s. Łucją, w którym zdaje on dramatyczną relację [mówiąc, że] może to nie jest cały przekaz, czy też sekret, ale parafraza dokonana przez s. Łucję. Mówi tam ona o diabolicznej dezorientacji, która oczywiście szerzy się od góry. I myślę, że te słowa się ziściły – z taką właśnie sytuacją mamy obecnie do czynienia.

Jakie są prognozy Ekscelencji odnośnie do dalszego rozwoju wydarzeń?

– Zawsze trudno jest przewidzieć zachowanie ludzkiego elementu Kościoła. Jeśli Bóg pozwoli temu elementowi ludzkiemu podążać dalej w tym kierunku, możemy oczekiwać jeszcze większego chaosu i dezorientacji. Mamy z nią do czynienia już obecnie, może ona przybrać jednak znacznie większe rozmiary. Papież Benedykt, gdy jeszcze był kardynałem, napisał książkę zatytułowaną Sól ziemi, w której przedstawiał wizję rozpadu Kościoła na małe części, wizję świata, w którym będą istnieć jedynie małe enklawy, oazy [katolicyzmu]. I rzeczywiście, jeśli Bóg pozwoli, aby sprawy toczyły się w dotychczasowym kierunku, z taką właśnie sytuacją będziemy mieli prawdopodobnie do czynienia. Pozostaną jedynie małe oazy katolicyzmu, które ostoją się w obliczu szalejącego sztormu, wszechobecnego chaosu.

Czy powiedziałby Ekscelencja, że główną przyczyną tego stanu rzeczy jest stawianie w Kościele człowieka na miejscu Boga?

– Zdecydowanie. Kościół jest przede wszystkim święty – co oznacza, że jego cel jest nadprzyrodzony i jeśli będzie się usiłowało się sprowadzić ów cel do wymiaru czysto doczesnego, będzie to miało na Kościół wpływ destrukcyjny. Oczywiście Kościół nie może zostać zniszczony, takie są jednak konsekwencje tego rodzaju działań.

Czy postrzega to Ekscelencja jako swoiste zaćmienie Kościoła?

– Mówi o tym objawienie w La Salette. Zaćmienie oznacza, że dana rzecz wciąż pozostaje na swym miejscu, pozostaje jednak przez pewien czas niewidoczna. Czy Bóg pozwoli, żeby sytuacja Kościoła stała się aż tak dramatyczna? Jestem przekonany, że już obecnie ludzie zadają sobie pytanie „gdzie jest Kościół?”. Tak więc być może już osiągnęliśmy ten stan.

Źródło informacji: http://news.fsspx.pl

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.