Łacina była językiem liturgicznym Kościoła od IV wieku, a nawet wcześniej, tj. przez co najmniej szesnaście stuleci. Przedmiotem naszych obecnych rozważań jest sama Msza św., jej wartość i dostojeństwo. Wiemy, że Msza św. czy też święta Eucharystia jest największym z siedmiu sakramentów, wiemy też dzięki św. Tomaszowi z Akwinu, że pozostałe sakramenty są jej podporządkowane i że Eucharystia ma swoich konsekrowanych sług. Prawdopodobnie wszyscy czytaliśmy te czy inne inspirujące i poruszające komentarze do Mszy św. Być może pamiętamy też piękne słowa kard. Jana Henryka Newmana: „Mógłbym nieustannie uczestniczyć we Mszy i nie odczuwać zmęczenia”. Pewien irlandzki dominikanin napisał: „Msza jest największym cudem na tym świecie. Ani na ziemi, ani w niebie ma nic jej równego” (o. O’Sullivan OP, The Wonders of the Mass). Św. Alfons Liguori zaś powiedział: „Nawet sam Bóg nie mógł uczynić nic świętszego, lepszego czy większego niż Msza św.”. Na koniec przytoczmy słowa św. Wawrzyńca Justyniana: „Żadna modlitwa ani dobry uczynek nie jest tak wielki, tak miły Bogu, tak pożyteczny dla nas, jak Msza św.”.
Po tych krótkich świadectwach odnośnie do dostojeństwa Mszy św. pragnę przekazać wam również parę refleksji dotyczących obecnej sytuacji w Kościele świętym. Dzieje się wiele rzeczy niepokojących, groźnych czy wręcz gorszących. Dzieje się wiele rzeczy, powiedzmy to wprost, grzesznych. Pewien poeta pisał o duszy chorej od grzechu. Wydaje się, że dziś całe ciało Kościoła trapi ta sama choroba.
Skutki zmian
Zacznijmy od uczestnictwa we Mszy. Nasze kościoły nie są nawet w przybliżeniu tak zapełnione, jak uprzednio. Św. Jan Chryzostom napisał kiedyś, że „kiedy ma być odprawiana Msza, sanktuarium wypełnione jest niezliczonymi aniołami, które adorują Boską Żertwę, ofiarowaną na ołtarzu”. Jednak nawa kościoła, przeznaczona dla wiernego ludu, jest coraz bardziej pusta. Trudno podać dokładne liczby, jednak poważne badania mówią, że regularne uczestnictwo we Mszy św. spadło z ok. 70% do 15–20%, na niektórych obszarach może mniej, jednak prawdopodobnie gdzie indziej – zwłaszcza w wielkich miastach – jeszcze bardziej. Spadek zaczął się w latach 1960. i stopniowo robiło się coraz gorzej.
Innym problemem jest liczba kapłanów. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w. miał miejsce przerażający exodus z kapłaństwa. Proces ten zwolnił nieco tempo, ale się nie zatrzymał. Liczba księży, którzy porzucili kapłaństwo, przekroczyła znacznie 100 tys., a liczba obecnych kandydatów do kapłaństwa jest ułamkiem tego, z czym mieliśmy do czynienia uprzednio. Wiele seminariów zostało zamkniętych. Dla porównania: rocznik, z którym byłem wyświęcany w roku 1956 w Quebecu, liczył 50 kleryków.
Wiecie też zapewne, że wiele parafii zostało zlikwidowanych. Zgromadzenia zakonne tak bardzo cierpią z powodu braku kandydatów, że większość z nich po prostu „umiera ze starości”. Bardzo niewiele nowych, niedawno założonych zgromadzeń znajduje się w stanie rozkwitu. Liczba unieważnień małżeństw i separacji podskoczyła z bardzo nieznacznego poziomu przed Vaticanum II do 40 czy 50%. Pamiętajcie również, że zjawiskiem powszechnym jest dziś współżycie bez ślubu. Wszędzie szerzą się straszliwe plagi aborcji oraz sztucznej antykoncepcji, dwa grzechy, które wcześniej były stosunkowo rzadkie i zaledwie wspominane.
Czy znamy remedium?
Jednak dosyć tych przerażających statystyk, tych „wskaźników wzrostu” choroby Kościoła katolickiego. Wszyscy znamy je aż za dobrze. Przed tymi złymi wiadomościami przedstawiłem wam krótki szkic o dostojeństwie Mszy św., prezentując wypowiedzi kilku wielkich świętych i teologów. Pozwólcie mi teraz przytoczyć jeszcze kilka cytatów, by pokazać, że ta sama Msza, w całej swej wielkości, mogłaby stać się remedium, lekarstwem na wspomniane wyżej, bolesne problemy. Św. Bonawentura mówi nam, że: „Msza jest kompendium całej miłości Bożej, wszystkich Jego dobrodziejstw wyświadczonych ludziom, każda Msza obdarza świat dobrodziejstwem nie mniejszym od tego, jakim obdarzyło go wcielenie”. Św. Tomasz z Akwinu uczy, że „każda Msza przynosi ludziom te same dobrodziejstwa co ofiara krzyża”. A sługa boży Fornerius mówi: „Poprzez jedną Mszę św., której wysłuchujemy w stanie łaski, (...) uzyskujemy dla siebie więcej dobrodziejstw i korzyści, niż przez najdłuższe i najuciążliwsze pielgrzymki”.
Wypływa z tego wniosek, że traktując uczestnictwo we Mszy św. poważniej, łatwo otrzymalibyśmy od Boga łaski, które pozwoliłyby uzdrowić sytuację czy zapobiec litanii nieszczęść, o których przed chwilą wspomniałem. Z pewnością św. Bonawentura i inni święci mężowie zgodziliby się z nami! Pamiętajcie jednak, że litania ta zaczęła się od masowego opuszczania Mszy św. Zaczęła się od pustoszenia kościołów i porzucania kapłaństwa. Zaczęła się od odrzucenia Mszy św. Możecie w tym miejscu zaoponować i powiedzieć, że liberalizm i ekumenizm zaczęły wywierać wpływ na mentalność katolików nawet przez II Soborem Watykańskim, który zaczął się pod koniec 1962 roku. Bez wątpienia wy, starsi obserwatorzy, macie słuszność, mówiąc, że sam symptom opuszczania Mszy św. nigdy nie występował samodzielnie, że towarzyszyły mu lub poprzedzały go inne grzechy. Pamiętam, jak mój ojciec mówił mi, gdy byłem jeszcze nastolatkiem w latach 1940., że zna na naszej ulicy więcej katolików nieuczestniczących we Mszy św., niż uczęszczających na nią. Mój ojciec, Henryk Somerville, był przez całe życie poważnie traktującym swą wiarę katolikiem i przez dwadzieścia lat redaktorem ukazującego się w Toronto tygodnika „Catholic Register”. Był wnikliwym, zawodowym obserwatorem katolickiego życia.
Inne zastrzeżenie mogliby wysunąć ci z was, którzy pamiętają zarówno soborowe, jak i przedsoborowe lata, panowanie Piusa XII w latach 1939–1958. Również najmłodsi spośród was mogą, z lektury, znać epokę poprzedzającą lata 1960. Możecie powiedzieć, że Msza była nadal wielką świętością aż do połowy lat 60., do pierwszych zmian w jej ceremoniach. Tak, zgadzam się z tym wszystkim, być może z tym zastrzeżeniem, że trudno mówić już było o świętości w pełnym znaczeniu tego słowa. Kiedy więc obiektywnie Msza św. zaczęła być mniej święta, kiedy przestała być świętością w ogóle? Kiedy nastąpiła zmiana priorytetów kapłańskiego życia i kryzys osobistej świętości kapłanów? Kiedy seminaria utraciły swą niewinność?
Patrząc wstecz pamiętam, że zmiany następowały stopniowo. Mimo to, po głębszym zastanowieniu, trzeba powiedzieć, że zmiana była niepokojąco gwałtowna. Pamiętam niewypowiadane głośno, lecz powszechne opinie, że katolicy żyli w mrokach aż do lat 60., a głosiciele „nowej teologii” oświecali nas i mówili nam po raz pierwszy prawdę. Pamiętam moje własne, osobiste wrażenie, że Kościół wychodził z długiego okresu dzieciństwa i wchodził w niespokojny wiek dojrzewania. Pamiętam uczucie zakłopotania i niepewności, jakie odczuwałem, pomimo ekscytującego faktu mianowania mnie pierwszym kanadyjskim i zarazem najmłodszym członkiem doradczej komisji ICEL. Pracowałem w niej w latach 1964–1973, po czym zostałem konsultantem ICEL na kolejnych piętnaście lat. W tym czasie stawałem się coraz bardziej krytyczny wobec prac ICEL i coraz bardziej sfrustrowany kierunkiem, w jakim ewoluowała.
Sobór a reforma Mszy św.
Jednak odłóżmy na bok osobiste wspomnienia i powróćmy do naszego tematu. Poważne problemy pojawiły się w latach 60. i po Vaticanum II. Święci powtarzali niejednokrotnie, że Msza św. jest największym darem, jaki Bóg mógł nam ofiarować, a jednak Kościół odwrócił się od lepszego ku gorszemu. Msza św., serce wszystkich łask, źródło niewypowiedzianej siły duchowej, przestała powściągać i leczyć słabości. Dlaczego tak się stało? Skąd tak wielki kryzys katolickiego życia?
Spróbuję teraz przedstawić moją odpowiedź. Być może nie będzie ona odpowiedzią całkowitą – jest jednak poważną i wnikliwą analizą, dotykającą kwestii Mszy św. i samej wiary. Musicie wiedzieć, że reformatorzy Vaticanum II ułożyli swój rewolucyjny terminarz na długo przed rozpoczęciem soboru. Obejmował on zarówno silne zaangażowanie ekumeniczne, jak i drastyczną reformę Mszy św. Po, a nawet podczas II Soboru Watykańskiego, niejeden czołowy biskup i ekspert teologiczny powtarzał, że Vaticanum II jest rewolucją francuską w Kościele katolickim. Mówiono o tym z aprobatą. Również abp Bugnini, sekretarz Consilium, komisji, która przygotowała szkic nowej liturgii, mówił: „Miłość do dusz i pragnienie przyjścia z pomocą braciom odłączonym, poprzez usunięcie wszystkiego, co nawet w odległy sposób mogłoby być dla nich przeszkodą, czy sprawiałoby, że czują się źle na drodze do jedności, zmotywowały Kościół do poniesienia nawet tych bolesnych ofiar” („L’Osservatore Romano” 6 marca 1965). Jednak protestanci nie wierzą w przeistoczenie, w rzeczywistą obecność Chrystusa czy w ofiarną naturę Mszy św. Konsekwentnie, wszystkie te ważne elementy doktryny katolickiej, będące przedmiotem definicji dogmatycznych Soboru Trydenckiego, musiały zostać zatuszowane, umniejszone, rozmyte i przedstawione w sposób możliwy do zaakceptowania dla protestantów. Sześciu czołowych liturgistów protestanckich było obserwatorami prac Consilium w Rzymie. Nowe katolickie ordo missş kształtowało się na ich oczach.
Jakiś czas temu przeprowadziłem dogłębną analizę nowej Mszy pod względem, po pierwsze: prawdziwej zmiany substancji chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, po drugie: prawdziwego ofiarowania Żertwy Bogu Ojcu, i po trzecie: wynikającej stąd obecności rzeczywistej i prawdziwej ofiary składanej w sposób widzialny przez prawdziwego kapłana, będącego sługą niewidzialnego Najwyższego Kapłana – głównego Ofiarnika każdej Mszy św. W moim studium zająłem się porównaniem tradycyjnego i nowego ordo missş. Przyglądałem się słowom, wyrażeniom i gestom wspierającym doktrynę prawdziwej ofiary Mszy św., składanej Bogu na prawdziwym ołtarzu, w poświęconej świątyni, w intencji odpuszczenia grzechów i oczyszczenia, by stać się bardziej miłym i przyjemnym Bogu. Zadałem sobie pytanie: czy usunięcie pewnych słów, wyrażeń i gestów prowadzi do osłabienia naszej wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa oraz prawdziwą i rzeczywistą ofiarę, verum et proprium sacrificium, o której mówi Sobór Trydencki? Odpowiedź brzmi: z pewnością tak, zmiany te naprawdę osłabiły naszą wiarę. Wiecie, ile osłabiających doktrynę zmian i pominięć znalazłem? Dziewięćdziesiąt dwie! Liczba ta jest do pewnego stopnia przybliżona, gdyż niektóre z nich niejako wtapiają się w inne. Wiele gestów obecnie jest pomijanych, jak np. znaki krzyża, pochylenia i pokłony, ucałowania ołtarza. Moje obliczenia obejmują również te elementy, które znaleźć można w Kanonie rzymskim, a pamiętajmy, że tzw. I modlitwa eucharystyczna nie jest prawie nigdy odmawiana przez księży podczas odprawiania Novus Ordo.
Lex orandi, lex credendi
Powód, dla którego te pominięcia osłabiają naszą wiarę, wynika ze starej zasady teologicznej: Lex orandi, lex credendi, prawo modlitwy implikuje prawo wiary. Wierzymy tak, jak się modlimy. Oznacza to, że im dłużej odmawiamy, słuchamy i powtarzamy pewne modlitwy, zwłaszcza przebogate w treść stare modlitwy, tym bardziej te modlitwy będą kształtować naszą wiarę i utrzymywać jej siłę.
Również inne katolickie teksty kształtują naszą wiarę, na przykład katolicki katechizm, Credo – zarówno Skład Apostolski, jak i Symbol nicejsko-konstantynopolitański, a także nowenny czy inne praktyki wiary. Jednak szczególnie potężnym, cennym i niezastąpionym wsparciem naszej wiary są nasze codzienne i cotygodniowe modlitwy, zwłaszcza liturgia Mszy św., taka, jaka odprawiana była w Kościele przez ok. 1600 lat do lat 60. ubiegłego wieku. Co się z nią stało? Została niemal całkowicie zniszczona! Uległa rewolucyjnej zmianie! Została w swej istocie zastąpiona czymś całkowicie nowym. Ten nowy ryt czy też prawo modlitwy zasługuje na miano rozwodnionego, zubożonego, wieloznacznego, synkretycznego, sprotestantyzowanego, zeświecczonego, zdemokratyzowanego i w ostatecznym skutku – jak możemy się słusznie obawiać – prowadzącego do apostazji.
Oczywiście chętnie przyznaję, że w liturgii nowej Mszy znaleźć można wiele elementów wyrażających wiarę katolicką. Czy inaczej udałoby się szatanowi zwieść nas tak łatwo? Uznaję też, że twórcami tej nowej formy kultu byli przypuszczalnie eksperci teologiczni, biskupi i papież. Jednak czy Pan Jezus nie przepowiedział, że powstanie wielu fałszywych proroków i fałszywych chrystusów i że zwiodą wielu? Przyznaję dalej, że wielu dobrych katolików, włączając w to kapłanów, karmi swe życie wiary poprzez stałą, głęboką modlitwę, nowenny, nabożeństwa, psalmy brewiarzowe i przede wszystkim ulubioną modlitwę Matki Bożej – różaniec. Niemniej jednak uważam, że tak długo, jak ich główną liturgią będzie Novus Ordo, katolicy ci znajdują się w stanie poważnego niebezpieczeństwa utraty wiary.
Czy przesadzam? Czy maluję sytuację w zbyt czarnych barwach? Pozwólcie mi najpierw przytoczyć pewną wymowną statystykę. Nie tak dawno przeprowadzony został poważy sondaż dotyczący wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa Pana w Eucharystii. Wynikało z niego, że siedemdziesiąt procent dorosłych katolików [w USA] w wieku 20–40 lat już w to nie wierzy. Nie powinno to być zaskoczeniem, jeśli pamiętamy o usuwaniu tabernakulum, przyjmowaniu Komunii na rękę i na stojąco oraz faktycznym zniesienie postu eucharystycznego. Jednak jeśli Ciało i Krew Chrystusa nie są rzeczywiście obecne, gdzie jest Żertwa ofiarna? Jeśli nie ma Żertwy, nie ma ofiary!
Klejnot nieskończonej wartości
W tym miejscu, drodzy przyjaciele, powróćmy do naszego ukochanego św. Alfonsa, którego słowa przytoczyłem na początku: „Nawet sam Bóg nie mógł uczynić nic świętszego, lepszego i większego niż Msza”. Dlaczego? Dlaczego nie ma nic świętszego, lepszego ani większego niż Msza św.? Ponieważ jest ona darem, jaki czyni z siebie samego Bóg Syn Wcielony, ofiarując się Bogu Ojcu. Nie sposób wyobrazić sobie większego daru ani większego ofiarodawcy, większego obdarowanego ani większych więzi miłości jednoczących tych Dwóch, niż Duch Święty. „Zawsze czynię Jego wolę” – powiedział Zbawiciel. A Bóg Ojciec rzekł: „To jest Syn mój miły, w którym sobie upodobałem”. Czy to historyczne samoofiarowanie się Pana Jezusa jest ofiarą religijną? Oczywiście, i to od momentu, kiedy Chrystus przychodząc na ten świat powiedział: „Oto jestem, abym pełnił wolę Twoją”, do ostatniego momentu męki na Kalwarii, kiedy wypowiedział słowa: „Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego”.
Jeśli śmierć Chrystusa jest ofiarą, czy jest On również prawdziwym kapłanem? Zaprawdę jest, gdyż Ojciec powiedział do Niego, jak czytamy w Psalmie: „Jesteś kapłanem na wieki, wedle porządku Melchizedeka”. Zbawiciel potwierdził to w Ewangelii według św. Mateusza (rozdz. 22) i w Liście św. Pawła do Żydów (5–10), który jest traktatem o Chrystusowym kapłaństwie. Sobór w Efezie w roku 431 orzekł, że Słowo Boże, stając się Ciałem, stało się naszym Najwyższym Kapłanem. Chrystus dzieli Boską naturę ze swym Ojcem, a ludzką naturę z nami. Tak więc jest on „z ludzi wzięty, dla ludzi (...) postanowiony w tym, co do Boga należy; aby składał dary i ofiary za grzechy” (Hbr 5, 1).
Ofiara jest najbardziej podstawową funkcją urzędu kapłańskiego. W liturgii ofiara oznacza zewnętrzny akt religijny polegający na ofiarowaniu materialnego daru przez wyświęconego sługę ołtarza, w uznaniu najwyższej władzy Boga i dla uzyskania przebaczenia grzechów. Czy samoofiarowanie się Chrystusa na krzyżu było prawdziwą i rzeczywistą ofiarą? Oczywiście. Sobór w Efezie to stwierdził, a potwierdził to Sobór Trydencki. Izajasz i św. Paweł nauczają o tym bardzo często. Mówił o tym sam Zbawiciel w ofiarnych słowach ostatniej wieczerzy. Ciało wydane! Krew przelana! Odpuszczenie grzechów!
Zaczynamy rozumieć prawdziwość słów św. Alfonsa: „Nawet Bóg nie mógł uczynić nic świętszego, lepszego i większego niż Msza”. Jest ona doskonałym darem z samego siebie, złożonym z najdoskonalszą miłością najdoskonalszemu Bogu. Jest czymś więcej niż tylko oddaniem czci Bogu. Składa się ją również jako wynagrodzenie za ludzkie grzechy, co teologowie nazywają zastępczym zadośćuczynieniem. Oznacza to, że Chrystus Pan zajmuje nasze miejsce, albo zastępuje nas, czyniąc zadośćuczynienie za nasze grzechy. W nieco podobny sposób papież, wikariusz Chrystusa, zastępuje Chrystusa w rządzeniu Kościołem. Pismo św. pośrednio wspomina o tym zastępczym zadośćuczynieniu. Jan Chrzciciel, powtarzając słowa Izajasza o niewinnym Baranku, woła na widok Jezusa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Św. Paweł naucza o tym w bardzo mocnych słowach (2 Kor 5, 21): „Tego, który nie znał grzechu, uczynił [Bóg] grzechem, abyśmy my stali się w nim sprawiedliwością Bożą”. Sam Zbawiciel mówi bardzo prosto: „Kładę moje życie za owce moje” (J 10, 15). Jednak nie koniec na tym. Ten sam Chrystus Pan przychodzi, by odnawiać swą ofiarę Kalwarii w każdej Mszy św. sprawowanej w Jego Kościele przez wyświęconego kapłana.
Ofiara czysta
Reformatorzy protestanccy w pożałowania godny sposób zanegowali prawdziwie ofiarną wartość Mszy św. Uczynili to sądząc, że Msza św. jest niezależną ofiarą obok ofiary krzyża i że ma ona zyskiwać nam łaski tylko przez działanie ludzkiego kapłana. Prawda wygląda natomiast tak, że Msza św. odnawia ofiarę Kalwarii i uobecnia ją, tym razem w sposób sakramentalny, używając chleba i wina, których istota staje się Ciałem i Krwią Chrystusa, nie tracąc swych akcydensów. Sam Chrystus jest więc prawdziwie obecny na Mszy św. jako główny kapłan i sam siebie składa w ofierze, z tą samą mocą i wysługując te same łaski, co podczas ofiary Kalwarii.
Ponadto Eucharystia jest równocześnie ofiarą i sakramentem. Jako ofiara istnieje dla czci Boga i jest akcją przemijającą. Jako sakrament istnieje dla dobra człowieka i jest rzeczywistością trwałą, istniejącą w przyjmujących ją wiernych oraz adorowaną przez nich na ołtarzu. Stary Testament zwiastował tę ofiarę Nowego Przymierza. W rozdziale 14 Księgi Rodzaju kapłan Melchizedek składa w ofierze chleb i wino oraz błogosławi Abrahama po zwycięstwie. Prorok Malachiasz zaś zapowiada powszechną „czystą ofiarę” wśród narodów, wśród których „Imię Boże jest wielkie” (Mlch 1, 10). Wedle Didache i św. Justyna Męczennika, ustęp ten dotyczy Eucharystii, podobnie uczą późniejsi Ojcowie Kościoła i katolicka tradycja.
„Czysta ofiara” Malachiasza zawiera w sobie potężny ładunek treści. Musimy przede wszystkim pamiętać, że rzeczywista obecność Ciała i Krwi Chrystusa gwarantuje również obecność Jego Duszy i Bóstwa. Na mocy słów konsekracji, wypowiadanych podczas Mszy św., Ciało i Krew stają się obecne oddzielnie w postaci ofiarowanej Żertwy. Jednak Jezus nie jest już martwy – żyje w chwale i nie może już umrzeć. Tak więc, ponieważ Jego Ciało i Krew są obecnie ponownie połączone w chwalebnym życiu, razem z Jego Duszą i Bóstwem – w tak zwanym współistnieniu – mamy całego Chrystusa obecnego w sakramencie i w naszej Komunii św.
Przez tysiąc lat teologowie prowadzili dyskusje na ten temat, jednak Duch Święty już w pierwszym wieku natchnął św. Jana do zapisania słów Chrystusa: „Kto spożywa Moje Ciało i Krew Moją pije, mieszka we mnie”. W następnym wersie Jezus mówi: „Kto mnie spożywa” – i wskazuje, że w sakramencie tym obecna jest cała Boska Osoba, cały Chrystus. Prawda ta jest dogmatem Kościoła katolickiego. Kolejny dogmat, będący konsekwencją poprzedniego, mówi, że Chrystusowi obecnemu w Eucharystii należne jest uwielbienie, tj. latria (kult boski). Biorąc pod uwagę, że obecność całego Chrystusa we Mszy św. stała się dogmatem, nie dziwi nas, że święci opisywali tę tajemnicę w najwznioślejszych słowach. Św. Bonawentura mówi: „Msza św. jest tak pełna tajemnic, jak ocean pełny jest kropel [wody], jak niebo pełne jest gwiazd, a dwór niebieski pełen aniołów”. Papież Pius XII nauczał nas w encyklice Mystici corporis Christi, że „w Nim przebywa Duch Św. z taką pełnią łask, że większej nawet wyobrazić sobie nie można”; „A wreszcie jest On osobiście tak pełen łaski i prawdy, że z niezgłębionej tej pełni Jego wszyscy bierzemy”.
Msza świętych
Owa „niezgłębiona pełnia” to właśnie cały Chrystus obecny podczas Mszy. O. Pio, jak wiadomo, bardzo długo przygotowywał się do odprawiania Eucharystii, a kaplica, w której ją sprawował, zatłoczona była przez setki wiernych od ok. drugiej w nocy, na wiele godzin przed rozpoczęciem Mszy św. Znany z odprawiania długich Mszy św. był też augustianin św. Jan z Facundo. Jego przeor, irytując się początkowo z tego powodu, wybadał o. Jana i zapisał, że „odprawia [on] Mszę św. tak powoli, ponieważ Bóg objawia mu głębokie tajemnice, które dokonują się podczas Eucharystii – tajemnice tak wzniosłe, że rozum ludzki nie jest w stanie ich pojąć. (...) Uświadomiło mi to ogrom dobrodziejstw, jakie spotykają ludzkość poprzez odprawianie czy słuchanie Mszy św. Uczyniłem silne postanowienie nigdy nie zaniedbać jej odprawienia czy wysłuchania”.
Nie wątpimy ani przez chwilę, że Msza św. uobecnia święte tajemnice męki naszego Zbawiciela. Zresztą obie te ofiary są jedną i tą samą, różnią się jedynie sposobem ofiarowania: męka krzyżowa jest ofiarą krwawą, a Msza św. – bezkrwawą. Wierzymy też, że wszystkie tajemnice Chrystusa zawarte są w Jego ofierze i że męka i śmierć są jedynie ich szczytem i wypełnieniem. Chrystus Pan spiął swą zbawczą misję dwiema klamrami. Na samym początku: „Oto jestem, abym pełnił wolę Twoją”, i na końcu: „Ojcze, nie moja wola, ale Twoja niech się stanie”. Jak możemy wątpić, że cała reszta tajemnic jest również zawarta w Eucharystii! Słuchajcie słów kapłana podczas Mszy św., kiedy obmywa ręce przy słowach Psalmu 25: „Przystąpię do Twego ołtarza Panie (...) by (...) głosić wszystkie Twoje cudowne dzieła”. Król Dawid prorokuje w Psalmie 110: „Pan uczynił pamiątkę swych cudownych dzieł”. Bez wątpienia oznacza to Mszę św.
Tajemnice Chrystusowe we Mszy św.
Zacznijmy od cudownego dzieła wcielenia, fundamentu wszystkich pozostałych. W momencie tym Najświętsza Maryja Panna ofiarowała się Bogu, ofiarowała ciało i duszę, by stać się Jego narzędziem, przez które Bóg weźmie ciało. „Oto ja służebnica Pańska”. „A Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami”. Podobnie, kiedy kapłan wypowiada słowa konsekracji nad chlebem i winem, stają się one prawdziwym Ciałem i Krwią Chrystusa i odnawiana jest Boska tajemnica wcielenia. Kapłan trzyma w swych dłoniach Wcielone Słowo, podobnie jak Najświętsza Dziewica trzymała Je w swym niepokalanym łonie. W chwilę potem kapłan ukazuje Hostię wiernym dla adoracji, podobnie jak Maryja pokazała nowonarodzonego Chrystusa pasterzom w Betlejem. Tak więc możemy powiedzieć, że również tajemnica narodzin Chrystusa znajduje odbicie we Mszy św. Chrystus ukazywany wiernym podczas Mszy ukazany został również Mędrcom i Symeonowi oraz przedstawiony swemu Ojcu w świątyni jerozolimskiej. Również te tajemnice wspominane są podczas Mszy św.
Podczas każdej Mszy św. słuchamy kapłana czytającego Ewangelię, przypominającą nam o słowach i dziełach Chrystusa, podjętych dla naszego uświęcenia i zbawienia naszych dusz. Następnie kapłan mówi: „Niech słowa Ewangelii zgładzą moje grzechy”. Tak więc w różne niedziele i święta przed naszymi oczyma przesuwa się obraz tajemnic zbawienia, zawarty na kartach Pisma św.
W trakcie Mszy św. wspominane są kolejno i stopniowo coraz wyraźniej wielkie tajemnice Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Soboty Wielkanocnej. To prawda, nie możemy widzieć ich naocznie, jak Apostołowie i pierwsi uczniowie, ale tym większą mamy z tego powodu zasługę. Pan Jezus powiedział: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Pod koniec swej ziemskiej misji Zbawiciel pocieszał swych uczniów słowami: „Oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Słowa te są prawdziwe nie tylko z powodu wszechobecnego Bóstwa Chrystusa, ale również poprzez Jego cielesną, sakramentalną obecność, będącą owocem każdej Mszy św.
Chrystus Pan jako Oblubieniec objawia się swej oblubienicy – Kościołowi świętemu. Wierny jej, tj. nam, nie zostawia nas samych, ale pozostaje zawsze obecny, a ta obecność eucharystyczna jest wspaniałą manifestacją Jego wierności. Bóg powiedział przez usta proroka Ozeasza: „I poślubię cię sobie na wieki, a poślubię cię sobie w sprawiedliwości i w sądzie i w miłosierdziu i w litościach, (...) a poznasz, żem ja Pan” (Oz 2, 19–21).
Z wiarą w te natchnione słowa strzeżmy dalej Mszy Wszechczasów i pamiętajmy o słowach Doktora Kościoła św. Alfonsa Liguoriego: „Nawet sam Bóg nie mógł uczynić nic świętszego, lepszego i większego niż Msza św.”