_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

środa, 14 września 2011

Najpiękniejsza rzecz po tej stronie nieba

Na portalu wiara.pl ukazał się artykuł Jacka Dziedziny - "Jeśli nie Sobór, to co?". Warto się z nim zapoznać i podjąć z nim dyskusję, bo Autor zgromadził w nim niemal wszystkie rozpowszechnione stereotypy, którymi posługują się przeciwnicy szerszego upowszechnienia w Kościele starszej formy rytu rzymskiego.

Pan Jacek Dziedzina zaczyna od informacji, że Przełożony Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, bp Bernard Fellay, wykluczył uznanie przez jego wspólnotę nauczania Soboru Watykańskiego II. Nie wiem czy jest to informacja prawdziwa, nie śledzę spraw związanych z Bractwem Kapłańskim Św. Piusa X. Jednak bardzo bym sobie życzył nie łączenia sprawy Mszy Św. ze sprawą kanonicznego statusu tego Bractwa. Ponad tysiącletni ryt Mszy, która należy do wielkiego dziedzictwa Kościoła, nie może być zawłaszczony przez grupę duchowych spadkobierców abpa Lefebvra, a temat osoby arcybiskupa i całej historii bractwa mógłby być (i niejednokrotnie był) tematem oddzielnego opracowania.

Tak więc dalsza moja polemika z red. Dziedziną dotyczyć będzie samej Mszy św. w rycie Piusa V, który Benedykt XVI przywrócił Kościołowi jako nadzwyczajną formę rytu rzymskiego, który to ryt własnością abpa Lefebvra nigdy nie był i być nie mógł.

Pisze dalej Jacek Dziedzina, a właściwie zarzuca nam, miłującym tradycyjną liturgię, że łacina jest dla nas świętsza niż aramejski, którym mówił Jezus. Można by szukać przeciwnych argumentów, ale skoro już padł taki to go odwrócę. W Kościele bowiem jest tak, że nie zawsze racjonalne wytłumaczenie jest najważniejsze. To co ma często bardziej decydujące znaczenie, to wielowiekowa tradycja. Ta tradycja kazała nam w liturgii używać łaciny przez jakieś 1600 lat, a może nawet więcej. I nagle okazuje się że co? Że ci wszyscy papieże i biskupi, którzy przez 1600 lat przy tym zwyczaju trwali, byli na tyle niemądrzy, że czynili tak tylko dlatego, iż nie wpadli na to, że można inaczej? Że można w językach narodowych? To Pan chciał powiedzieć? A wie Pan że Sobór Watykański II postanowił że językiem liturgii ma pozostać łacina? Napisano to wyraźnie w Konstytucji o Liturgii, a jej niestosowanie jest de facto nieposłuszeństwem wobec decyzji ojców Soboru.

Więc dlaczego chciałbym, żeby Msza św. nadal była odprawiana po łacinie? Język odgrywa szczególną rolę w liturgii. Kościół prowadzi swoisty dialog z Panem przedstawiając Mu swoje prośby, dziękczyniania i ofiary w języku ludzkim. Dlatego liturgia potrzebuje języka. Ze względu na poczucie sakrum - świętości, a więc radykalnej odmienności świętych obrzędów w stosunku do wszystkiego co stanowi sferę profanum - codzienności, do roli tej dobrze nadaje się język łaciński - język martwy, którym nikt już nie posługuje się na codzień.

Jeden język liturgiczny wyraża też jedność i powszechność Kościoła. Dzięki temu Msza odprawiana po łacinie jest taka sama na całym świecie, niezależnie od położenia geograficznego, lokalnej kultury, czy innych względów. Użycie łaciny gwarantowało także niezmienność liturgii w czasie. Języki żywe ewoluują, jesteśmy świadkami zmiany znaczenia słów, zasad gramatyki, pisowni etc. Użycie łaciny, nie tylko uwalnia Kościół od obowiązku ciągłego weryfikowania zmian w języku i wprowadzania odpowiednich zmian liturgii, ale wskazuje też na ponadczasowość ofiary Mszy św. To właśnie wyraża używany czasem zwrot "Msza wszechczasów".

Dodam tu jeszcze jeden argument. Brzmienie łaciny jest niezwykle piękne. Dane mi było ostatnio być na rekolekcjach, na których brewiarz był śpiewany w chórze po łacinie. Proszę mi wierzyć, że ten śpiew chorału (do którego żaden inny jezyk nie pasuje) jest niezwykle przejmujący. Dla człowieka nawet nie rozumiejącego łaciny staje się jasne, że dzieje się tu coś co jest wzniosłe i tak wielkie, że nieskończenie mnie przerasta.

I tu właśnie dochodzimy do ciekawego punktu. Widział Pan chuliganów, których ktoś zagonił na Mszę, a oni wychodzą, stają pod kościołem i palą papierosy? Musiał Pan widzieć. Dawniej też byli tacy. Tylko dawniej, gdzieś na dnie on przeczuwał, że tam w środku dzieje się coś, do czego on nie dorasta. W nowej Mszy tego "czegoś" często już nie ma, albo jest w niewielkim stopniu. Mówię oczywiście o tym co dostrzegalne zmysłami, bo że nowa Msza ma taką samą moc sakramentalną - co do tego nie mam wątpliwości.

Dalej, wyśmiewa się pan Dziedzina, że "stojący tyłem do ludu kapłan jest „zawsze wierny” w przeciwieństwie do stojącego przodem do pierwszych chrześcijan św. Piotra". Cóż, długo można by pisać na ten temat. Kardynał Ratzinger, zanim jeszcze został papieżem, przedstawił w książce "Duch liturgii" dowody, że było inaczej. Że żadnego ustawiania kapłana przodem do ludu nie było. Że kapłan zawsze wraz z wiernymi zwracał się na wschód, bo wschodzące słońce jest symbolem Chrystusa Zmartwychwstałego, o czym mówi Kantyk Zachariasza z Ewangelii Łukasza. A dowody te przedstawił za ks. Klausem Gamberem, którego badania dowiodły też, że mniemanie, które było powszechne w połowie XX w., jakoby w starożytności kapłan odprawiam Mszę św. versus populum, opierało się po prostu na nieporozumieniu.

Ale autor omawianego tekstu spróbował się przed tą argumentacją zabezpieczyć. Pisze bowiem: "Tylko proszę nie „argumentować Benedyktem” – Papież „uwalniając” liturgię trydencką, wyszedł naprzeciw tym wszystkim, których wrażliwość duchowa i estetyczna sprawia, że lepiej przeżywają Eucharystię w starym rycie". A proszę mi powiedzieć - właściwie dlaczego nie? Dlaczego nie chce Pan zauważyć, tego co napisano w Universae Ecclesiae, że celem papieża było "udostępnienie wszystkim wiernym Liturgii Rzymskiej w Usus Antiquior, uważanej za cenny skarb, który należy zachować". To właśnie papież Benedykt XVI uznał tę liturgię za cenny skarb, chociaż niektórzy chcieliby ją widzieć w śmietniku, a w najlepszym razie w muzeum. Ona jest rzeczywiście skarbem, bo w jej sprawowaniu widoczne jest sacrum. Ono jakby jest tam czymś bardzo naturalnym, oczywistym. Tego nie da się opisać, trzeba przyjść - zobaczyć. Dlatego jestem przekonany, że ta liturgia, wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, jest właśnie liturgią na dzisiejsze czasy, które sacrum gdzieś zagubiły.

Pan Jacek pisze też o "klepaniu różańca". Nie będę się już czepiał samego sformułowania (choć o czymś ono świadczy). Chodzi o rozpowszechnioną kiedyś praktykę odmawiania różańca w czasie Mszy św. Sprawa wcale nie jest taka jednoznaczna jak się wydaje. Otóż w jednym ze wspomnień o ostatnich dniach Jana Pawła II przeczytałem, że w czasie Mszy św. odprawianej przy jego łóżku, wielki papież co robił? Niewiarygodne! Odmawiał różaniec! Gdybym przyjął styl pana Jacka Dziedziny, to mógłbym pewnie w tym momencie się trochę powyśmiewać zarówno z niego jak i z wszystkich, którzy wyśmiewają się z "klepania różańcy". Ale przecież nie o to chodzi.

Autor omawianego tu artykułu wie równie dobrze jak ja, że uczestnictwo we Mszy św. wymaga pewnej formacji liturgicznej. Wie również zapewne, że w XX wieku przed Soborem i w czasie jego trwania ta formacja była prowadzona na wcale nie najgorszym poziomie i ówczesne katolickie elity przychodziły na Mszę św. z dwujęzycznym mszalikiem. Ale było sporo i takich, którzy tej formacji nie przeszli i w prostocie serca ofiarowywali Panu Bogu podczas Mszy św. swój różaniec. Czy pan Jacek będzie miał odwagę powiedzieć, że ten różaniec był mniej wart niż "odstanie" Mszy w NOM, na której różańca odmawiać nie wypada? Bo ja jestem przekonany, że w oczach Bożych może to wyglądać zupełnie inaczej niż się spodziewamy.

Można się pytać, czy odprawianie dziś Mszy w starszej formie nie jest próbą cofania się do przeszłości, w której przecież też wszystko nie było idealne? Oczywiście, istnieje takie niebezpieczeństwo. Ale porównam tu sytuację do wędrówki górskiej. jeśli zabłądzimy, to wytrawni turyści radzą wrócić do miejsca, w którym ostatni raz byliśmy pewni, że idziemy dobrze. Myślę, że to właśnie zrobił Benedykt XVI dając możliwość korzystania z mszału w jego wersji z 1962 r. Sam papież porównuje Mszę św. do fresku, który został odkryty, usunięto z niego warstwy tynku i na krótką chwilę zajaśniał pełnym blaskiem. A teraz przez nieudolne próby jego "poprawienia" grozi nam jego nieodwracalna utrata.

Rzeczywiście, wracając dziś do starej Mszy kapłani dokonują czegoś wspaniałego: odprawiają ją nie tak jak była kiedyś odprawiana, ale tak, jak powinna być odprawiana. Jakby dokonało się pewne jej "odkurzenie". Pięknie to zresztą wyraził pewien starszy kapłan mówiąc o reformie lat 70-tych: wjechaliśmy buldożerami. A wystarczyło odkurzyć...

Rzeczywiście, w jednym się z red. Dziedziną zgodzę. Że ta dyskusja to słowo przeciwko słowu. Tylko że mamy tu słowo 1400-, a może nawet 1600-letniej tradycji przeciwko słowu wynalazców sprzed 40 czy 50 lat.

A że Kościół powinien się zmieniać? To jest oczywiste. Tylko czy kierunek tych zmian na pewno wydał dobre owoce? Bo przecież po owocach powinniśmy to poznać, nieprawdaż?

Źródło informacji: http://michal.jedryka.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.