- Pojawiające się ostatnio stwierdzenia, że zainteresowanie mszą trydencką jest pewnego rodzaju modą, to oczywiście schemat, który ujmuje tylko pewną część prawdy. I to dość powierzchownie - uważa Paweł Milcarek. Z byłym redaktorem naczelnym "Christianitas" o tradycyjnym rycie liturgii rozmawia Marta Brzezińska.
Kiedy dużą popularnością cieszyły się wyjazdy do Taizé albo panowała pewna moda na przynależność do różnych wspólnot, cieszono się tą „modą”, twierdząc, że tak czy siak wynika z tego dobro godne uwagi.
Moda to przecież bardzo często najbardziej powierzchowna warstwa jakichś głębszych zjawisk. Gdzieś głębiej znajdują się poważniejsze problemy, pytania, przeświadczenia. Jeśli mowa o modzie na „starą Mszę” czy na Mszę łacińską, w centrum jest coś, co do mody nigdy się nie sprowadzi: odkrycie tradycji Kościoła, mocy wiekowego przekazu wiary. To odkrycie może mieć różne poziomy, w tym i taki prostszy – modę.
Każde duszpasterstwo polega na tym, żeby nawet modę, jeśli jest ona pozytywna, móc wykorzystywać do czegoś dobrego. Zamiast wzruszać ramionami w swym duchowym lenistwie, warto jednak zwrócić uwagę na te życiowe decyzje, na wytrwałość z jaką ludzie starają się o udział w tradycyjnej liturgii, na tęsknotę, przywiązanie, pewną pogłębioną liturgiczną świadomość tych osób. Zamiast „przecedzać komara”, przyłóżmy do tego taką samą miarę, jaką mierzymy ludzi jadących na Światowe Dni Młodzieży, uczestników różnych pielgrzymek.
Nie zrażałbym nikogo do takiej liturgii. Lepiej powiedzieć: „Dzięki Bogu!”. Bardzo podobała mi się opinia, jaką w jednym z artykułów wyraził ks. Rafał Markowski, stwierdzając, że Kościół tęskni do mszy łacińskiej. Słowo „tęsknota” ma tu kluczowe znaczenie – w Piśmie Świętym używa się go do opisania relacji człowieka z Bogiem. Coś w tym jest. Jeśli mówimy o mszy łacińskiej, czyli rycie, z którego przez więcej niż setki lat korzystały rzesze świętych i grzeszników, to jest do czego tęsknić. Ta tęsknota nie jest czymś, czego trzeba się wstydzić. Cieszyłbym się, gdyby moda, która była punktem wyjścia naszej refleksji, zamieniała się właśnie w taką tęsknotę. Powinni w tym pomagać duszpasterze.
Co takiego jest w tradycyjnym rycie, że jest w pewien sposób urzekający? Myślę, że każdy, kto tak uważa, powiedziałby o czymś innym, wskazywałby na różne wartości. Sam przed laty zastanawiałem się, co mnie osobiście w nim urzeka i doszedłem do wniosku, że to właśnie wielowiekowe dziedzictwo modlitwy. To coś, w czym jest zapisany cały świat różnych wartości duchowych Kościoła. To się wyczuwa. Ten ryt ma, w pierwszej kolejności, właściwy sobie przebieg, wygląd, ale patrząc głębiej - kolejne warstwy, które są nie jakimś teatrem, ale śladem drogi duchowej Kościoła przez wieki. To nie jest jak tabliczka, na której ktoś napisał „Módlmy się”, suche wezwanie, które staramy się uczynić atrakcyjniejszym przez różne zewnętrzne triki. To jest universum świata modlitwy, „cały świat”. Inni mogą wskazywać na sakralność tego rytu, jego wolność od subiektywizmu, wolność od chwilowych zamysłów tego, czy innego kapłana, korzystanie z modlitw, którymi ludzie rozmawiali z Bogiem przez wieki. Wejście w inny świat, nie ten, naszej świeckiej codzienności, tylko miejsce, gdzie Boża obecność jest może bardziej sygnalizowana i kondensowana.
Odpowiadając na zarzuty, że ludzie modląc się po łacinie, nie rozumieją tego, co mówią, muszę powiedzieć o kilku argumentach. Po pierwsze, co byśmy nie robili, we Mszy świętej jest pewna warstwa słów, które zawsze pozostaną niepojęte dla ludzi – albo po prostu trudne. Podejrzewam, że spora część osób, którzy co niedziela recytują „Credo”, mówią „współistotny Ojcu”, nie potrafiłaby wytłumaczyć, co to znaczy, a mimo wszystko Kościół każe nam je wypowiadać, z pewnością nie przez przypadek. A przecież jest jeszcze wiele czytań liturgicznych, którego sensu ludzie nie pojmują, które kapłan nie zawsze zdąży wytłumaczyć, a może i nie potrafiłby wytłumaczyć. To złudzenie, że samo przetłumaczenie języka liturgii na polski sprawi, że ludzie będą wszystko rozumieli. Z drugiej strony, nie jest przesądzone na wieki wieków, że ta stara msza musi być i zawsze będzie odprawiana tylko w języku łacińskim. Wiemy, że życzeniem Soboru Watykańskiego II było to, by wierni potrafili po łacinie recytować należące do nich teksty liturgiczne. Ten postulat został kompletnie zlekceważony. Zatem jakiś poziom znajomości łaciny liturgicznej jest i w chwili obecnej wymagany przez Kościół – tylko lekceważy się to wymaganie. Oczywiście ponadto Kościół chciał również poszerzenia obecności języków narodowych w liturgii, i mam nadzieję, że to w tym starym mszale też będzie się działo, z większą rozwagą niż stało się w reformie. W każdym razie - to nie łacina jest najważniejsza w tym rycie, to nie jest problem języka, tu chodzi o wiele ważniejsze wartości.
Sygnalizuję tu jedynie kwestie, o których mogłem mówić z pełną swobodą, szeroko i dokładniej w mojej książce-wywiadzie pt. Według Boga czy według świata?, której właściwa premiera odbędzie się w najbliższym czasie.
Rozmawiała Marta Brzezińska
Źródło informacji: FRONDA.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz