Minęły pierwsze dwa miesiące pontyfikatu Ojca Świętego Franciszka. Niby nic się w ich czasie jeszcze nie stało, ale środowiska postępowe mają nadzieję, iż obecny Papież spowoduje podobne „wietrzenie Kościoła”, jak uczynił był to pięćdziesiąt lat temu Jan XXIII. Trwa więc karnawał zachwytów nad skromnością i prostotą Ojca Świętego. Każda jego decyzja, czy to o przyjętem imieniu, uproszczeniu ubioru, wyborze miejsca zamieszkania itp. itd. wywoływała pochwały ze strony środowisk nigdy dotąd jakoś nie przodujących w ultramontaniźmie. Równocześnie ci sami komentatorzy zaczęli dostrzegać kościelnych konserwatystów i tradycjonalistów, krytykując ich koncentrację na formie, uosabianej przez porzucony papieski mucet. Wszystko to niebezpiecznie mi przypomina sytuację z polskiego podwórka i zachwyty wrzask mediów nad rządami Słońca Peru oraz piętnowanie przez nich moherów, pisiorów i innych kołtunów.
Czy ci tradycjonaliści są aż tacy płytcy, by robić awantury o „czerwone pelerynki” ? Z pewnością jakaś grupa katolików ceniła Ojca Świętego Benedykta XVI głównie z pobudek estetycznych, ale nie przeceniałbym częstości tej argumentacji. Większość tradycjonalistów (poza sedewakantystami) doceniała relatywny konserwatyzm doktrynalny bawarskiego papieża, a zwłaszcza jego zasługi w zakresie odnowy liturgji rzymskiej. Niepokoi nas nie tyle skala bieżących zmian, co ich orientacja: są modyfikacją stanu dotychczasowego. Jest to samo w sobie niebezpieczne, bo pięćdziesiąt posoborowych lat przyzwyczaiło nas, że kościelne reformy („reformy”) jakże często wprowadzane są bezmyślnie, dla nich samych, bez minimalnego szacunku dla przeszłości. Jakakolwiek innowacyjność kościelna nie budzi zaufania w tych warunkach.
Radziłbym zachować spokój względem rozmaitych zachowań Ojca Świętego Franciszka. Powiedziałbym raczej, że jest to pokaz własnego stylu a nie niszczenie papiestwa. Postawa aktualnego papieża jest tak daleka od obowiązującego wzorca, iż wątpię, by ktokolwiek w przyszłosci go kopiował. Franciszek idzie za daleko, za nim pozostaje próżnia. Model duszpasterstwa „radykałów” cieszył się pewną popularnością czterdzieści lat temu, dziś jest równie nie rozumiany jak tradycjonalistyczny. Jestem przekonany, iż większość biskupów świata byłoby łatwiej przekonać do codziennego odprawiania Mszy trydenckiej niż do wyzbycia się siedzib i rozmaitych aspektów władzy doczesnej. Jak to się mówi, „dłużej klasztora niż przeora”.
Pewne niebezpieczeństwo stanowią kardynałowie doradcy Ojca Świętego. Zagrożeniem jest precedens powoływania ciał, które być może mogą mieć własnych „ekspertów”, działających jak złowrodzy doradcy „grupy reńskiej” podczas Soboru Watykańskiego II. Po samych kardynałach nie spodziewałbym się za wiele złego: jedynie dwóch spośród ośmiu pracowało w watykańskiej administracji i dyplomacji. Sądzę, że jest to kolejny przykład tezy znanej nam z PRL-u pt. „Co się zbiera, gdy są kiepskie zbiory? Plenum!” Porównując ich wpływ na Kościół względem np. niezapomnianego Jurka Klugera, kolegi Jana Pawła II i … loży B’nai Brith uspokajałbym przed tem ryzykiem. Każdy układ nieformalny byłby groźniejszy niż ta decyzja, pokazująca absolutny brak zaplecza Papieża Franciszka. Szkodliwość doradców to maksymalnie 0,2 pieromariniego, podczas gdy Kluger to przynajmniej 10 pieromarinich.
W tem miejscu tekstu godzi się sprzedać jedną z jego głównych tez. Zaryzykowałbym twierdzenie, iż główne frakcje kardynałów włoskich, a więc Bertone’a i Sodano wsparły na konklawe kandydaturę kard. Bergoglio, gdyż uznały go za niegroźnego outsidera. Stare lisy kurialne wiedzą, co może zrobić człowiek, który nie ma nawet własnego sekretarza osobistego. Otóż może osobiście dzwonić do kioskarza, zegarmistrza lub szewca. Skąd ten wniosek ?
Doba każdego człowieka ma jedynie 24 godziny. Dla osób piastujących stanowiska kierownicze to o wiele za mało względem potrzeb. Zwykły szary dyrektorzyna może mieć jedynie sekretarkę organizującą pracę szefa. Im wyższy szczebel zarządzania, tem droższy czas przełożonego. Decyzje wymagają przygotowania i przemyślenia. Przełożony, który ma w godzinach pracy nadmiar wolnego czasu, z pewnością nie wydaje optymalnych rozkazów. Gazety mogą piać z zachwytu, że abp Buenos Aires Bergoglio w kardynalskich czasach sam sobie gotował posiłki. Ja zaś zastanawiam się, na co istotniejszego zabrakło mu czasu. No i łatwo znajduję odpowiedź na swe wątpliwości : na promocję ideału katolickiego kapłana („W seminarium duchownym w Buenos Aires nigdy nie było tak niewielu kleryków, jak dzisiaj – napisał x. Krystjan Bouchacourt, przełożony dystryktu Ameryki Południowej FSSPX) oraz na zachęcanie katolików, by wypełniali obowiązek wysłuchania Mszy w niedzielę („80 proc. Argentyńczyków deklaruje się jako katolicy, ale niespełna 2 proc. z nich uczestniczy w niedzielnej Mszy św.”). Tak wygląda długookresowa skuteczność naszego nowego Ojca Świętego. Nie wierzcie w efekt papieża Franciszka : ilu ludzi pod wpływem jego prostoty zaczęło przestrzegać przykazań ? Ilu sprzedało majątki i rozdało je ubogim ?
Czynnikiem potęgującym opisane powyżej przypuszczenia jest wiek Papieża. Osiem lat temu, tj. po poprzedniem konklawe, wprowadzenie przezeń reform ogólnokościelnych byłoby bardziej prawdopodobne niż obecnie. Dziś 77-letni Franciszek nie wydaje się być optymalnym kandydatem do restrukturyzacji centrum Kościoła. Czyli do czego? O co chodzi we wrzawie wokół kurji rzymskiej ?
W normalnych warunkach kurja względem Kościołów lokalnych ma się identycznie jak siedziba korporacji do jej oddziałów krajowych. Centrala zajmuje się planowaniem strategicznem, rozwojem nowych technologij, kontrolą i innemi procesami, poprzez które można zarządzać całością. Samodzielność jednostek terenowych jest relatywnie niewielka, wymaga się od nich w szczególności realizacji zadań definiowanych przez siedzibę. W teorji organizacji i zarządzania relacje między tymi dwoma podmiotami (principal – agent problem) są jednym z najczęstszych tematów badań, bowiem zawsze występuje między nimi twórcze napięcie, walka o władzę, pieniądze i najlepszych pracowników.
W czasach przedsoborowych relacje te kształtowały się wręcz modelowo: kurja pobierała od Kościołów krajowych środki finansowe i rekrutowała misjonarzy, by krzewić wiarę katolicką pośród ludów dotąd pogańskich. Odpowiadała za czystość doktryny oraz politykę kadrową. Kryzys Kościoła nie został rozpoczęty poprzez Sobór Watykański II. Laicyzacja, sekularyzacja oraz zorganizowani wrogowie Kościoła działali od dawien dawna. To kurji rzymskiej jako centrum zarządzania zawdzięczamy jednak, że kryzys instytucjonalny ukazał się tak późno, dopiero w drugiej połowie XX wieku. Do tego czasu, począwszy od początku XIX stulecia, kościelna elita "replikowała się" intelektualnie. Idee heretyckie i niebezpieczne były potępiane. Jeśli nawet któryś prałat miał w sobie niewiele nadprzyrodzonej wiary i sympatyzował z wolnomularstwem, nie mógł swych poglądów głosić publicznie, bowiem byłby od razu namierzony przez Święte Officjum i zdjęty z funkcji. W ten sposób bardzo niewielu wrogów doktrynalnych dochodziło do najwyższych urzędów kościelnych. Jednak ich liczba cały czas rosła. Kościół słabł.
Wystarczyło, aby zaledwie jeden człowiek nie widział problemu w odstępstwach doktrynalnych (Jan XXIII) i powołał do kolegjum kardynalskiego osoby podobne do siebie. Błyskawicznie doszło do załamania już podczas wyboru jego następcy, którym został Paweł VI. Ten człowiek konsekwentnie dążył do zmiany odwiecznych zadań Kościoła i zastąpienia ich przez sformułowane przez siebie cele zamykające się w perspektywie doczesnej. Sens istnienia Kurji rzymskiej już wówczas stanął na głowie.
W szczególności stanęła na głowie polityka personalna: najlepszą rekomendacją do awansu w hierarchji kościelnej stało się ... podejrzenie o sympatyzowanie z błędami doktrynalnemi w czasach przedsoborowych. Pion czystości doktrynalnej stał się praktycznie zbędny. Herezja kolegjalizmu i rozwijana autonomja lokalnych episkopatów spowodowała kilka rzeczy. Po pierwsze, system decyzyjny został rozmyty. Problem ten widzimy choćby w listach KEPu. Kiedyś powstawały listy prymasa czy biskupa diecezjalnego - konkretnej osoby. Autor sygnujący dokument był jednoznaczny, przez co osoby opracowujące pismo czuły się za nie odpowiedzialne. Dziś mamy najczęściej listy zespołów lub konferencyj. Kto je przygotowuje? Zapewne młodsi referenci w wolnej chwili pomiędzy nauką gry na gitarze utworu "Barka" a treningiem piłkarskim. Po drugie, centralny ośrodek decyzyjny został osłabiony. Lokalne episkopaty skoncentrowane w teorji na duszpasterstwie znają najlepiej problemy dotykające ludzi z ich kraju. Co gorsza, mogą nawet bezkarnie naginać doktrynę w zakresie moralności, by "pomagać" ludziom.
Posoborowa wielozadaniowość Kościoła z pewnością zwiększyła też kurjalną biurokrację. Pojawiły się nowe zadania: walka o pokój i sprawiedliwość społeczną, nowa ewangelizacja oraz najważniejsze: ekumenizm i dialog międzywyznaniowy. Z czasem ruszyła też "fabryka świętych" i błogosławionych, masowo ogłaszanych zwłaszcza podczas pielgrzymek papieży nowego Kościoła.
No i wreszcie - czynnik ludzki. Ideał Kościoła wojującego został zastąpiony przez Kościół pielgrzymujący. Posoborowy model duszpasterski i osobowościowy zupełnie nie przemówił do mężczyzn. Wcześniejszą surowość i żołnierski dryl miała zastąpić szlachetna prostota, ale jakoś nie wyszło. Mniejsze wymagania dyscyplinarne spowodowały napływ ludzi mniej związanych z doktryną. Karierowicze czy osoby z problemem homoseksualnym zawsze ciągnęły do seminariów. Ale nigdy wcześniej grupy te nie miały tak łatwo z dojściem do święceń i uzyskaniem awansów. Spełniały bowiem w 100 % jedyny warunek serio traktowany jako sito odsiewu w posoborowiu: jakikolwiek brak ciągot do minionych, przedsoborowych czasów. No chyba, że sprowadzały go do przebierania się w koronki i pomponiki.
Prosta, ukształtowana po Soborze Trydenckim, znakomicie zorganizowana struktura zarządzania została rozregulowana. Posiada wciąż z pewnością władzę w wielu aspektach funkcjonowania Kościoła (np. nominacje biskupie), ale czy ma poczucie swej unikalnej misji?! I co kurialiści rozumieją, po tylu latach od antropocentrycznego Soboru Watykańskiego II, pod tem pojęciem ?
Kurja rzymska jest dziś w znacznej części biurokratycznym aparatem służącym posoborowemu ględzeniu. Nie ma w niej zdeklarowanych konserwatystów od czasu powrotu kard. Malcolma Ranjitha na Cejlon. Aktualni członkowie komisji Ecclesia Dei w czasach Benedykta XVI potrafili w ciągu tygodnia wydawać dwie wzajemnie sprzeczne interpretacje, a Antoni kard. Cañizares Llovera, zwany niegdyś „Małym Ratzingerem”, okazał się być kikowym zdrajcą. Papieżowi Benedyktowi XVI nie udało się uporządkować Instytutu Dzieł Religijnych i innych zagadnień objętych aferą „Vatileaks”. Jakkolwiek podchodzę z dużą rezerwą do metod Ojca Świętego Franciszka, nie płakałbym, gdyby wysłał on 3/4 kurjalistów na zieloną trawke, tj. do zadań ewangelizacyjnych w Europie Zachodniej lub innych, bardziej potrzebujących tego terenach. Ale też nie wierzę, by taką decyzję kiedykolwiek skutecznie podjął.
Źródło informacji: http://przedsoborowy.blogspot.com
0 komentarze:
Prześlij komentarz