„Fideliter”: Jesienią 2010 roku podczas „Dni Tradycji” [dorocznego festiwalu organizowanego przez francuską młodzież katolicką] bp Bernard Tissier de Mallerais mówił o potrzebie wzbudzania wśród kobiet powołań do życia kontemplacyjnego. Jak Matka odbiera to wezwanie księdza biskupa?
Matka Maria Emanuela: Pozwolę sobie odpowiedzieć innym pytaniem: Co stanie się z owocami i liśćmi drzewa, jeśli wyschną jego soki? Ksiądz biskup ma powody do niepokoju, bo jeśli znika ten szczególny znak świętości Kościoła jakim są powołania do życia kontemplacyjnego…
Musimy odkłamać to, co mówi się o życiu mniszym — nasze klasztory nie są miejscami, gdzie się nie jada albo nie śpi, albo umiera z zimna po ciężkiej pracy! Przeciwnie, styl naszego życia jest dostępny dla każdego, prosty, przepełniony nadprzyrodzoną radością i całkowicie pozbawiony skłonności do ekstremów. Takiej równowagi często brakuje w życiu młodych kobiet, które sądzą, że doznają spełnienia, wiodąc samodzielne i niezależne życie. A wówczas stają się okrutnie wyobcowane. Dla tych młodych kobiet, które chcą nadać sens swej egzystencji, które pragną wieczystej przygody, życie kontemplacyjne jest z pewnością jedną z najpiękniejszych możliwości zaangażowania i zawierzenia duszy. Bo czy możemy być rozczarowani Bogiem?
Mówi Matka o pasjonującej przygodzie. Ja to się ma do monotonii waszego życia, do porannej pobudki i wieczornego spoczynku każdego dnia o tym samym czasie itd.?
Nic, co Bóg trzyma w swych rękach, nie jest monotonne. Nasze życie nie jest z tego świata — ono dąży ku niebu w ciągłym wniebowstępowaniu. Tutaj, podobnie jak w górach, na pustyni czy na polarnych lodach, zatrzymać się znaczy umrzeć.
Wasze kontemplacyjne powołanie nie pozwala, abyście kiedykolwiek opuściły klasztor. Jaki jest sens takiego ograniczenia, które dla młodych ludzi z pewnością nie jest łatwe?
Rzeczywiście, jesteśmy jakby więźniami Bożej Miłości, a jednak osobami nieskończenie wolnymi.
Czy to Matka podejmuje tę niezwykle ważną decyzję związaną z oceną powołania?
Na szczęście nie jest to takie proste! Wstępnie je rozeznajemy, bo skoro powołanie jest zaproszeniem od Pana Jezusa dla konkretnej duszy — „jeśli chcesz” — to jedynie ta dusza może wyrazić swą zgodę na to, by kochać wyłącznie Jego. Następnie wspólnota, która przyjęła tę osobę, przystępuje w imieniu Kościoła do uwierzytelnienia jej powołania przez doświadczenie codziennego życia i próbę czasu. Święta Teresa z Ávili mówiła, że potrzeba jej dekady, aby wydać opinię o powołaniu kontemplacyjnym — tyle samo czeka się u nas na złożenie ślubów wieczystych. Kościół jako roztropna i mądra matka w ten właśnie sposób zabezpiecza zarówno prawa danej duszy, jak i wspólnoty.
Co robi największe wrażenie na postulantce, która dopiero przekroczyła progi klasztoru?
Niezmiennie jest to cisza, prostota, a przede wszystkim braterska miłość.
Czy ta cisza nie stanowi dla nich trudności? Przecież żyją w świecie pełnym hałasu…
Niezupełnie, bo jest to cisza pełna Boga, przesycona Jego obecnością, błogosławieństwem dla duszy, które wyzwala od tego, co nieistotne, aby móc poświęcić się temu, co najważniejsze. Zresztą każdego dnia mamy czas na rekreację — czas, w którym możemy wyrazić radość z bycia razem, wyrazić szczęście płynące ze wzajemnego wsparcia w życiu wspólnoty. Nasze rekreacje to wybuchy radości. Wymieniamy się anegdotami dotyczącymi dzisiejszego czy wcześniejszych dni, opiniami o naszych lekturach, najnowszymi książkami, jakie otrzymałyśmy, naświetlającymi to czy inne zagadnienie z historii Kościoła albo krajów, z których pochodzimy. Te siostrzane spotkania wraz z modlitwą, pracą i nauką podtrzymują nasze życie w zjednoczeniu z Bogiem.
Czy ma Matka jakąś radę dla osoby młodej, ale na tyle dojrzałej, by mogła zadawać sobie pytania dotyczące powołania?
Chrystus Pan odpowiada jej na kartach Ewangelii: „Pójdź, a zobacz”. Każda dusza ma swoją własną historię, każda dusza ma swoje własne łaski i rany, każda dusza jest swym własnym światem. Powołania nie są towarami, którymi się handluje hurtowo. Musimy rzecz rozważać dusza po duszy.
Niektóre przychodzące do nas dziewczęta pragną zostać wezwane albo są przekonane, że są wezwane, ale my nie dostrzegamy tego wezwania. Zachęcamy je więc, aby poszukały innych zgromadzeń albo wyszły za mąż, jeśli taka jest wola Boża. Te dusze należą do Boga. Wszystkie, które odchodzą, są o to spokojne, ponieważ wiedzą, że wraz z nimi i dla nich szukamy woli Bożej. Kiedy Bóg powołuje, to zapewnia wszystko, co potrzebne, by iść za Nim. To dyskretne wezwanie słyszalne w głębi duszy. Dlatego właśnie trzeba się modlić. Bóg prędzej czy później da swe światło, jeśli tylko osoba powołana zachowa wrażliwość na Jego głos. W naszym klasztornym życiu trzeba wykazać się niezłomnym pragnieniem Boga, potrzebą ciszy i modlitwy, łaską zrozumienia, że za pozorną bezczynnością jest ukryte — w samej tylko wierze — niewyczerpane bogactwo życia. Prowadząc życie bardziej aktywne, taka dusza mogłaby uschnąć i zwiędnąć — nie dałaby z siebie wszystkiego, co dać może. Byłoby to tak, jakby zabrano jej Boga. Skoro Bóg jest Bogiem, to bardzo dobrze, że wybiera niektóre ze swych stworzeń, by w imieniu całej ludzkości zajmowały się tylko Nim. To jak w hierarchii anielskiej, gdzie są chóry zwrócone tylko ku Najświętszemu Bogu.
Czy te dziewczęta zdają sobie sprawę, że wstępując do klasztoru, muszą poświęcić swe naturalne pragnienie bycia matką?
Któż jest bardziej matką niż konsekrowana dziewica? W zjednoczeniu z Bogiem rodzi ona dla Niego dusze na całą wieczność.
Co sprawia, że młoda kobieta staje się mniszką dominikańską, a nie karmelitanką, klaryską czy benedyktynką?
Niektóre odkrywają nasze życie dzięki Opatrzności. Dzieje się tak wówczas, gdy daje o sobie znać przenikliwe wołanie, cicho rozbrzmiewające w głębi ich jestestwa. Dziewczyna ma poczucie błogostanu. Żyje w pokoju — to jest miejsce jej odpoczynku. Wiele dziewcząt przyciąga przykład naszego życia kontemplacyjnego opartego na studium i miłości prawdy. Wszystko tutaj promienieje jasnością, prostotą, radością i pewnym namaszczeniem wynikającym z ograniczeń nakładanych przez regułę. Inne pociąga to, że nasz zakon jest wybitnie maryjny. Chrystus Pan powiedział do św. Dominika: „Powierzyłem twój zakon Mojej Matce”. I czyż nie dała nam Ona swego różańca? Są również wszystkie nabożeństwa tak drogie dominikańskiej duszy: do Najświętszego Sakramentu, do dusz czyśćcowych, do Męki Pańskiej. Wreszcie osobisty urok św. Dominika, męża Bożego, który był tak głęboko kontemplacyjny, czysty, radosny, współczujący i nieograniczenie dobry, „przygarniający wszystkich na łono swej miłości” (bł. Jordan z Saksonii).
Co odpowiedzieć złym językom, które twierdzą, że długotrwałe życie zakonne okazuje się nudne?
Kiedy ktoś zbliża się do Źródła, którego pragnął przez całe życie, pragnienie to wzmaga się, a serce staje się nienasycone. Nie zapominajmy, że zgodził się stracić wszystko po drodze, tak aby uczynić swe życie prostszym, by niezawodnie dotrzeć do ukrytego i tak pożądanego oblicza Bożego — jedynego, czego pożąda. W swej Boskiej sztuce Oblubieniec pozbawia duszę wszystkiego, co jest bezużyteczne w jej wewnętrznym i zewnętrznym życiu. Jest to ubóstwo ostateczne. W ten sposób życie wewnętrzne staje się prostsze.
Jesteście siostrami kaznodziejkami [właściwa nazwa zakonu dominikańskiego to Ordo Praedicatorum — Zakon Kaznodziejski]. Jak wyjaśnić to, że nie głosicie kazań?
Jesteśmy zakonem, którego charyzmatem jest głoszenie Słowa, głoszenie Prawdy. Podczas gdy kaznodzieja niesie duszom swoją kontemplację, mniszka kaznodziejka niesie dusze w swojej kontemplacji. Dominikanki klauzurowe głoszą kazania przez milczenie swojego skrytego życia. Założone wcześniej niż bracia jako istotna i integralna część Zakonu, są z powołania włączone w nieustanne poszukiwanie Boga i zabiegnie o zbawienie dusz.
Proszę nam opowiedzieć nieco o duchowości Waszego świętego założyciela.
Święty Dominik przekazał swoim dzieciom nienasycone pragnienie Boga i zbawienia dusz. Mniszka dominikańska nie porzuca kontemplacji, ale jej życie modlitewne ma rys apostolski. Ona jest całkowicie zaabsorbowana bliskością Boga, ale nigdy nie zapomina o tym, by zabiegać o zbawienie i przynosić ulgę tym, którzy cierpią i walczą… Przez modlitwę i zaparcie się samej siebie praktykuje braterską miłość. Miłość, która jest powszechna i prawdziwa, sprawia, że apostolstwo kaznodziejów i misjonarzy na całym świecie przynosi owoce.
Powszechnie wiadomo, że poświęcacie więcej czasu na studium, niż to jest w innych zakonach.
Z pewnością, ale nie w tym sensie, że jesteśmy jakimiś intelektualistkami, które studiują dla samego studiowania. Studiujemy, aby kochać. Nasze życie wspiera się i karmi naszym studium. Daje nam ono fundamenty i przygotowuje do kontemplacji. Jest to rzeczywiste studium opierające się na prawdach wiary i nieprzebranym nauczaniu św. Tomasza z Akwinu. Veritas (łac. prawda), dewiza naszego zakonu, odnosi się do prymatu, jaki dajemy intelektowi, aby pomógł nam zaprzeć się samych siebie w poszukiwaniu Boga i w zabieganiu o dusze. Dzieje się tak, gdy równowaga i harmonia między sercem a umysłem, wolnością duszy, czystością i miłością prawdy łączy się z siłą, którą odnajdujemy nawet w dobrowolnej pokucie.
Życie w klasztorze jest z pewnością podobne do życia w ulu. Proszę nam nieco opowiedzieć o waszych zajęciach.
Nasze zajęcia są bardzo różne, ale skupione wokół jednego celu. Cokolwiek robimy, staramy się to robić w duchu modlitwy, ze spojrzeniem skierowanym ku Bogu, dla Jego miłość i Jego radości, jedynie dla Jego chwały. Także po to, by wspierać kapłanów, poszczególne rodziny, nawrócenia, strapionych itd… W naszej wspólnocie są mniszki, które śpiewają, i takie, które haftują, które sieją i które nas karmią; jest ta, która przyjmuje darowizny, i ta, która płaci rachunki; te, które dziękują, i te, które żebrzą; te, które posługują się kielnią, piłą czy wiertarką, i te, które opanowały sztukę zdobniczą. Bibliotekarki i introligatorki, praczki i gospodynie, zakrystianki i te, które władają motyką; te, które mają pieczę nad duchowym życiem sióstr, i te, które kierują pracami fizycznymi; te, które sprzątają, i te, które malują; te, które szyją, i te, które kopią rowy; siostra infirmerka z jej naparami, lingwistki i ich uczennice. I nie zapomnijmy o niezbędnych nam tłumaczkach i korektorkach oraz tych, które wyrabiają różańce. Jest i taka, która pisze sztuki.
Pomiędzy siostrami kontemplacyjnymi Tradycji jesteście, jak się wydaje, jedynymi, które w swych szeregach posiadają konwerski?
Tak, nasze siostry konwerski są naszym rodzinnym dobrem, które zazdrośnie chronimy i które dzięki Opatrzności wciąż posiadamy. Ich obecność zapewnia doskonałą jedność życia naszej wspólnoty. Realizują one swoje powołanie do zjednoczenia z Panem bardziej przez pracę fizyczną i są obarczone słodkim jarzmem przyjmowania gości. Modlą się wspólnie na różańcu, który zastępuje im brewiarz, ale one również kochają studium. Ich powołanie, na wzór i dzięki łasce Świętej Rodziny, jest wezwaniem do życia w większej pokorze.
Czy utrzymują siostry jakieś kontakty z innymi wspólnotami kontemplacyjnymi?
Nasze relacje są równie głębokie, co siostrzane, bowiem w ciszy naszego życia wszystko wspólnie poświęciłyśmy dla bezcennej miłości Jezusa. Z naszymi siostrami klaryskami co roku po prostu — choć to dla nas niemal świętość — wymieniamy listy z okazji wspomnień św. Klary i św. Dominika, co jest wyrazem łączącej nas miłości. Albo nasze siostry karmelitanki — otrzymały one relikwiarz św. Teresy z Lisieux i dzięki nim teraz i my z radością możemy oczekiwać wizyty świętej w jej doczesnych szczątkach. Z kolei córki świętego Benedykta pokazały nam wstępny projekt ich klasztoru, prosząc o radę, a my ostrzegłyśmy je przed błędami, jakie same popełniłyśmy w naszych projektach budowlanych.
Różnorodność zakonów i duchowości jest jednym z zadziwiających fenomenów Kościoła świętego. Dusze powinny być tam, gdzie Bóg chce, by były, i dlatego cieszymy się, kiedy młoda dziewczyna, która wcześniej była u nas z wizytą, ostatecznie wstępuje do Karmelu albo gdy nasze benedyktyńskie siostry kierują takie powołanie do nas. Podobnie, gdy przyjmujemy rekolektantki przyciągnięte przez naszą duchowość, a nie dostrzeżemy w nich powołania do życia kontemplacyjnego, wówczas kierujemy je do naszych sióstr ze zgromadzenia Dominikanek Nauczających. W tym jakże płodnym ogrodzie, jakim jest Kościół święty, każdy kwiat jest szczęśliwy tam, gdzie Bóg go zasadził i raduje się pięknem wszystkich innych kwiatów. W świecie świętych nie ma rywalizacji. Czyż życie monastyczne nie jest zapowiedzią życia w niebie, gdzie nieskończenie radować się będziemy szczęściem wszystkich i każdego w Bogu i dla Boga?
W tym roku wasz klasztor obchodzi srebrny jubileusz. Jakie to ma dla was znaczenie?
Bóg w swej Opatrzności jest wszelkim dobrem! Istotą jubileuszu jest właśnie On. Z samych siebie nic nie uczyniłyśmy, a nawet mniej niż nic. Jedynie nie przeszkadzałyśmy łasce. Po Bogu, Najświętszej Maryi Pannie i świętym Józefie, tymi, którzy odegrali szczególną rolę podczas tych 25 lat, byli kapłani oraz nasi przyjaciele i dobroczyńcy. Przekonani o prymacie życia kontemplacyjnego, z miłości do Kościoła pomagali nam krok po kroku tak w rzeczach duchowych, jak i doczesnych. Co byśmy bez nich zrobiły?
Jakie były wasze największe radości w ciągu tych lat?
Jeśli trzeba wybierać między łaskami, wymieńmy tę, że możemy siedem razy dziennie uroczyście ofiarować Boskie Oficjum, nieprzerwaną modlitwę psalmów, którą Chrystus wyśpiewuje swemu Kościołowi a Kościół swemu Chrystusowi. Dodatkową łaską jest możliwość korzystania z naszej własnej dominikańskiej liturgii, która została zarzucona po soborze — każdego dnia możemy śpiewać oficjum i Mszę św. Również głęboka radość płynie ze ślubów wieczystych, na zawsze przypieczętowujących wybór Boga, którego dokonuje każda z naszych sióstr. Wielką radość sprawia nam, kiedy dwie siostry, które wzajemnie sprawiły sobie przykrość, z głębi serca proszą o przebaczenie. Na taką okoliczność mamy piękny zwyczaj: siostra, która przeprasza, całuje stopy tej, którą obraziła, a ta odwzajemnia się jej w ten sam sposób — jest to znak całkowitego przebaczenia. W ten sposób święty porządek miłości zostaje przywrócony.
Wasza fundacja nie wydała jeszcze pierwszych owoców dla nieba, tak jak to było w innych wspólnotach. Ale przecież musiałyście spotkać się z takimi samymi przeciwnościami…
Fundacja powstająca w chwili, gdy w Kościele chwieją się same fundamenty wiary, nie pochodziłaby od Boga, gdyby nie stała pod krzyżem. Odkupienie dokonało się dzięki Najświętszej Ofierze Chrystusa Pana złożonej Przedwiecznemu Ojcu, która to ofiara jest odnawiana każdego dnia we Mszy świętej, będącej centrum naszego życia. Obok tego krzyża stała Najświętsza Maryja Panna, dusza kontemplacyjna par excellence. Miłość ukrzyżowana nie może nie być obecna wśród nas w najbardziej intymny sposób.
Złe języki (znów one) twierdzą, że oddanie się transcendencji Boga i uwielbianie Go w imieniu wszystkich to piękna rzecz, ale mniszkom brak zmysłu praktycznego i umiejętności odnalezienia się w realnym świecie. Co Matka na to odpowie?
Nikt nie decyduje się na takie życie tylko dlatego, że nie posiada talentów. Doświadczenie temu przeczy. Przeciwnie, prowadzić życie kontemplacyjne — to umieścić rzeczy na ich właściwym miejscu: duchowe na swoim, najważniejszym, które góruje nad wszystkim, a doczesne, podporządkowane duchowemu, na swoim. W dzisiejszym świecie, bardziej niż kiedykolwiek, wartości te zostały całkowicie odwrócone. Najwięksi kontemplatycy często okazywali się najsprawniejsi w działaniu. Wystarczy spojrzeć na piękno i liczbę klasztorów wybudowanych w czasach tryumfu chrześcijaństwa, na trwałość ich dzieł…
Czy mogę Matkę prosić o odrobinę niedyskrecji i zdradzenie, czy planujecie nową fundację?
Owszem, jeśli Bóg tego zechce. Ale gdzie im kiedy — o tym zadecyduje On sam.
Czy na koniec mogę udzielić czytelnikom pewnej rady? Posłuchajcie testamentu naszego ojca, św. Dominika: „Miejcie miłość, zachowujcie pokorę, posiądźcie dobrowolne ubóstwo”. Módlcie się, proszę, abyśmy były temu wierne
(źródło: sspx.org, 22 grudnia 2011, za magazynem „Fideliter”).
0 komentarze:
Prześlij komentarz