Ekumenizm w Polsce zdechł już dawno. I tej mocnej diagnozy nie może zmienić rozpoczynający się właśnie Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan, w czasie którego odbywać się będą dziesiątki nabożeństw. Uczestniczyć zaś w nich będą dziesiątki tych samych osób. A winą za to trzeba obarczyć samych ekumenistów, którzy dialog zastąpili poklepywaniem się po plecach.
Styczeń jest w polskim krajobrazie wyznaniowym nieodmiennie „karnawałem ekumenicznym”. W setkach polskich kościołów, różnych wyznań odbywają się wówczas ekumeniczne spotkania, duchowni uczestniczą w agapach i spotkaniach, a ludzie zaangażowani w dialog mogą wreszcie poczuć się do czegoś potrzebni. Problem polega tylko na tym, że z owych spotkań nic konkretnego nie wynika. Brak też rozmowy na temat realnych, a nie wydumanych problemów wyznań chrześcijańskich.
I żeby nikt nie zarzucał mi gołosłowności kilka przykładów. Zacznijmy od Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Wyznanie to często podkreśla wierność biblijnej moralności, a także zapewnia o tym, że w odróżnieniu od zachodnich wspólnot luterańskich zasadniczo nie akceptuje kierunku, w jakim one zmierzają. Małżeństwa osób tej samej płci, ordynacja osób obnoszących się ze swoją homoseksualną skłonnością nie jest tam możliwa.
I choć dla polskiego dialogu ekumenicznego ma to oczywiście znaczenie, to jednocześnie trudno nie zadać braciom luteranom pytania, jak to ich stanowisko ma się do faktu, że pozostają oni we wspólnocie ołtarza i ambony z ultraliberalnym Kościołem Szwecji, w którym lesbijka i homoseksualista startują w wyborach na prymasa, który błogosławi związki osób tej samej płci, a w świątyniach organizuje się wystawy promujące homoseksualizm? Wspólnota ta, o czym też warto pamiętać, nie jest czysto symboliczna. Pastorzy i pastorki szwedzkie (a ewangelicy-augsburscy w Polsce nie akceptują ordynacji kobiet) są często obecni w naszym kraju, a biskupi luterańscy sprawują z nimi nabożeństwa i wspólnie udzielają komunii.
Czy zatem, i terasz nadszedł czas na pytania, biskupi luterańscy w Polsce uznają, że biblijna moralność nie ma znaczenia? Czy ich zdaniem wspólnota chrześcijańska, które się owej moralności zapiera, pozostaje nadal chrześcijańską? I wreszcie, czy zdaniem luteranów można być luteraninem kwestionując autorytet Pisma Świętego w sprawach wiary i moralności. Kwestia stosunku do homoseksualizmu i aktów homoseksualnych to przecież nie tylko pytanie o moralność, ale także o to, czy jasne zapisy Starego Testamentu czy św. Pawła są jeszcze dla chrześcijan normatywne?
Warto także zadać kilka pytań chrześcijanom ze Starokatolickiego Kościoła Mariawitów. Pierwszym z nich pozostaje pytanie o stosunek do święceń kapłańskich i biskupich kobiet. Warto przypomnieć bowiem, że już w latach 20. mariawici święcili na kapłanki i biskupki siostry zakonne (z których część była też żonami biskupów). Po rozłamie na nurt felicjanowski (obecnie nosi on nazwę Katolickiego Kościoła Mariawitów) i płocki (Starokatolicki Kościół Mariawitów) święceń – w nurcie płockim – zaprzestano, a siostry poproszono, by zrezygnowały z posługi kapłańskiej i biskupiej. Nigdy nie oznaczało to jednak, że uznano święcenia za nieważne, a jedynie że zawieszono nad nimi osąd. I teraz do tego pytania, wypadałoby powrócić. Trzeba zadać pytanie o to, czy starokatoliccy mariawici dopuszczają czy nie święcenia kobiet. Nie jest to, o czym warto pamiętać, pytanie drugorzędne, bowiem odpowiedź dotyka nie tylko antropologii, ale też eklezjologii i sakramentologii.
Ale żeby nie pozostać jedynie na płaszczyźnie teologii, to warto przyjrzeć się praktycznemu wymiarowi ekumenizmu. Pierwsi ekumeniści (głównie protestanccy) nieustannie podkreślali, że jedność a przynajmniej proces dążenia do niej konieczny jest choćby po to, by zbudować wspólne świadectwo wobec świata. Jak realizacje tego celu wygląda w Polsce? Gdy w latach 90. Kościół katolicki mocno i jednoznacznie opowiadał się po stronie życia i domagał się zakazu aborcji, ewangelicy reformowani zapewniali, że choć oni też są przeciw aborcji, to jednak nie mogą się zgodzić na jej penalizację. Podobne stanowisko zajmowali także, choć nieco bardziej różnorodnie, luteranie, a prawosławni taktycznie milczeli, żeby nie narazić się masowo popieranym przez siebie postkomunistom. I od tego momentu nic się nie zmieniło. Gdy katolicy walczyli z in vitro, luteranie piórami swoich etyków zapewniali, że oni – w odróżnieniu od nieakceptujących nauki katolików – nic przeciw metodzie, w której giną tysiące nienarodzonych dzieci, nie mają. Ewangelicy reformowani, wśród których wyrosło już nowe pokolenie ultraliberałów, którzy za błogosławieniem w kościołach związków gejowskich, też wypowiadała identyczne, choć utrzymane w ostrzejszym tonie, opinie. Z deklarowanej wspólnoty działania pozostały nici. Wyznania mniejszościowe w Polsce wybrały drogę nie tyle radykalnej wierności Ewangelii, ile liberalizacji i pozyskiwania wiernych, tym, że różnią się od Kościoła katolickiego. O tym też warto rozmawiać, choćby zadając pytania o źródła takiej postawy.
Pytania, które zadaje powyżej nie mają kwestionować samego ekumenizmu, który wpisany jest w tożsamość katolicką i chrześcijańską. Modlitwa arcykapłańska Chrystusa o jedność pozostaje dla nas zadaniem. Pytanie jednak, czy dotychczasowa polska (a niestety nie tylko) droga unikania mocnych pytań, poklepywania się i udawania, że w istocie różnice między nami są nieistotne, rzeczywiście prowadzi do celu. Ja mam wrażenie, że nie, że o wiele istotniejsze dla dialogu byłoby twarde postawienie pytań i twarda, miejscami brutalna polemika. Ona bowiem o wiele bardziej zbliża do porozumienia, czy choćby stwierdzenia protokołu rozbieżności, niż festiwal uśmiechów, który skrywa pustkę.
Tomasz P. Terlikowski
Źródło informacji: FRONDA.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz