Jest to fragment VII rozdziału książki znakomitego pisarza katolickiego, Michała Daviesa, konwertyty z protestantyzmu, "Pope Paul's Mass" - (Msza papieża Pawła). Książka zostanie wydana przez Wydawnictwo Te-Deum najprawdopodobniej w 2012 roku.
Kult człowieka
„Istota humanistycznej teologii polega na tym, że jej wyłączne centrum stanowi człowiek; w stopniu, w jakim człowiek jest wywyższany, umniejszany jest absolut Boga. Na naszych oczach owo samowywyższanie się istoty ludzkiej przybiera postać kultu «nowego człowieka»”
(Tomasz Molnar, Christian Humanism, s. 132).
Zastanawiając się nad novus ordo Missae, dochodzimy nieuchronnie do wniosku, że liturgia ta nie ma nic wspólnego z intencjami ojców II Soboru Watykańskiego, którzy udzielili niemal jednomyślnej aprobaty projektowi konstytucji o liturgii. Rzeczywistość wyprzedziła zalecenia konstytucji, była ona przestarzała i anachroniczna już w dniu, w którym została promulgowana. Tylko najbardziej naiwny obserwator mógłby wyobrażać sobie, że zrewidowane księgi liturgiczne stanowią owoc i ostateczny skutek rewolucji. Posoborowa rewolucja nie ma końca, ma jedynie etapy, stanowiące kolejne fazy trwającego w nieskończoność procesu.
Gdy zaczynałem pracę nad niniejszą trylogią (1) , zastanawiałem się, jak dalece katolicka liturgia może zostać sprotestantyzowana. W miarę jednak, jak prowadziłem moje badania dotyczące soborowej rewolucji, coraz bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że wykroczyła ona już poza ramy protestantyzmu - jej prawdziwym celem jest humanizm. Nie ma w tym nic dziwnego - trudno, by stanowiąca mniejszość grupa nie uległa wpływowi idei dominującej w społeczeństwie, którego stanowi integralną część. Począwszy od czasów renesansu, teocentryczne fundamenty średniowiecznego społeczeństwa były stopniowo podmywane przez coraz bardziej wpływowy prąd filozoficzny. Z początku nie atakował on jeszcze podstawowych chrześcijańskich prawd dotyczących transcendentnej natury Boga i drugorzędnej roli człowieka, z biegiem czasu zaczął jednak człowieka wywyższać, czynić go w praktyce jedyną miarą wszechrzeczy i arbitrem we wszystkich możliwych kwestiach.
We współczesnym społeczeństwie człowiek nie uznaje w istocie żadnego Boga, poza sobą samym. Prawa człowieka, o których zakresie decyduje on sam, są jedynymi kryteriami, którymi kieruje się współczesne społeczeństwo. Prawa Boga, postrzegane dotąd jako posiadające bezwzględny priorytet w stosunku do wszystkiego, co człowiek mógłby uznać za pożądane i właściwe, nie mają już żadnego znaczenia.
Wiele słyszy się o tym, że rodzaj ludzki osiągnął pełną dojrzałość - w rzeczywistości jednak jesteśmy świadkami powrotu ludzkości do wieku dziecięcego. Jedną z głównych cech dziecka jest to, że musi ono dostać to, co chce - i to natychmiast. W ten właśnie sposób wygląda życie współczesnego człowieka - najbardziej widocznymi oznakami jego rzekomej „dojrzałości” są antykoncepcja, aborcja i apologia perwersji seksualnych. Przeprowadzona przez francuskich rewolucjonistów detronizacja Boga okazała się przedwczesna. Panowanie „Rozumu” w katedrze Notre Dame było krótkie, a deifikacja człowieka została jedynie odroczona w czasie. Ostatecznie miejsce Stwórcy zajął człowiek, który sam siebie uczynił bogiem.
Trwający od średniowiecza przez renesans - aż po czasy nam współczesne - proces, który doprowadził do tego stanu rzeczy, opisał wnikliwie w swej książce zatytułowanej Christian Humanism prof. Tomasz Molnar. Wykazał w niej, że ateistyczny marksizm jest de facto logiczną konsekwencją humanizmu. Bóg staje się jedynie odwzorowaniem człowieka, a niebo iluzorycznym substytutem raju na ziemi, który zbudować można niszcząc niesprawiedliwy system klasowy. Budowanie utopii leży u podstaw wszystkich ruchów humanistycznych. Co znaczące, utopia ta zawsze znajduje się w stale oddalającej się przyszłości, choć równocześnie humaniści ganią chrześcijaństwo za nakłanianie ludzi do akceptowania ich doczesnego losu, w nadziei osiągnięcia przyszłej nagrody w niebie.
Najbardziej typową cechą współczesnego chrześcijanina jest pragnienie, obsesja, by dostosować się do społeczeństwa, które nie ma już czasu na transcendencję:
„Konsekwencją jest rosnące zaangażowanie się w realizację wizji przyszłej utopii społecznej. (…) Skoro tylko zrozumie się owo nowe kredo, wiele rzeczy staje się nagle się dla nas bardziej zrozumiałych: oświadczenia biskupów w kwestiach socjalnych czy seksualnych, debaty teologów na temat zniesienia celibatu, aborcji czy kapłaństwa kobiet, niezliczone książki i artykuły autorstwa kapłanów i profesorów, przeredagowywanie katechizmu, a nawet tłumaczenia dyrektyw Kurii Rzymskiej - i bezkrytyczna akceptacja świeckiej edukacji oraz metod takich jak trening wrażliwości, mowa ciała, edukacja seksualna, psychoanaliza.
Historyczność postaci Chrystusa podważana była długo i wytrwale. (…) Głównym przedstawicielem tego nurtu jest obecnie Rudolph Bultmann (zm. 1976), niemiecki teolog egzystencjalista, znany przede wszystkim ze swych prób «demitologizacji» początków chrześcijaństwa. Sam ów proces nie ma bezpośredniego związku z humanizmem, jego konsekwencje są jednak dla tego prądu użyteczne. Przy pomocy skomplikowanych wywodów historycznych Bultmann usiłuje wykazać, że tak naprawdę nie ma znaczenia, czy rzeczywiście istniała osoba zwana Jezusem, czy też nie, w religii chrześcijańskiej ważne jest bowiem przesłanie. (…) Interpretacja Bultmanna cieszy się obecnie wielką popularnością, ponieważ człowiek współczesny jest bardziej skłonny do uważania siebie samego za najwyższe źródło prawdy (istota humanizmu), za rzecznika «wewnętrznego Boga». Dlatego właśnie nowa teologia tyle miejsca poświęcana tematowi «nowego stworzenia», «nadejściu ery człowieka», «Bogu jako przyszłości» oraz ludzkiej «samowystarczalności» (teza egzystencjalistów) etc. (…) Choć nieustannie się temu zaprzecza, człowiek traktowany jest obecnie przez nową teologię jako absolut, co zgodne jest nie tylko z naukami Hegla i Marksa, ale również z poglądami pragmatycznego humanisty Schillera” (2).
Uwaga prof. Molnara, że faktowi temu „nieustannie się zaprzecza”, zasługuje na osobny komentarz. Mimo że nowa teologia wciąż jeszcze mówi o transcendencji Boga, w praktyce zachowuje się tak, jak gdyby On nie istniał. Podobnie nowa liturgia może deklarować, że chodzi o kult ofiarny składany transcendentnemu Bogu, w praktyce jednak ewoluuje w kierunku kultu deifikowanego człowieka. Ta deifikacja człowieka i akceptacja przez chrześcijan świeckich wartości nie jest z pewnością rezultatem Vaticanum II.
II Sobór Watykański przyspieszył jedynie rozwój wypadków, pod które grunt przygotowany został znacznie wcześniej. Choć dokumenty soboru podtrzymywały tradycyjne nauczanie, zawierały jednak złowieszcze zapowiedzi tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Zwłaszcza Gaudium et spes stanowi przygnębiającą mieszaninę chrześcijaństwa oraz humanistycznego utopizmu. W całej historii Kościoła nie sposób znaleźć podobnego dokumentu.
To właśnie sobór dał zielone światło procesowi formalnej deifikacji człowieka. Jak wykazałem w tomie Sobór papieża Jana, sobór zgromadził liberalnych teologów z całego świata, ludzi, którzy zarażeni zostali liberalnymi poglądami świeckich środowisk naukowych krajów, z których pochodzili. Ludzie ci nie tylko byli w stanie wpłynąć na wynik soboru, udało im się również zdobyć w posoborowej biurokracji wpływowe stanowiska, dzięki czemu mogli przedstawiać całemu światu interpretację dokumentów soborowych - przypisując Vaticanum II swe własne intencje. Byli w stanie zyskać szerokie poparcie dla nowej teologii w jej doktrynalnej, moralnej i liturgicznej formie, ponieważ jej podstawowy aksjomat został już wcześniej podświadomie zaakceptowany przez najbardziej wykształconych katolików krajów Zachodu. Podstawowy dogmat nowej teologii wyrażony został z absolutną szczerością przez kanadyjskiego eksperta soborowego ks. George’a Bauma (który wkrótce miał porzucić kapłaństwo): „Lubię myśleć, że człowiek nie może podlegać żadnemu autorytetowi poza sobą samym” (3).
Podstawowy dogmat naszej wiary mówi, że chrześcijanin powinien żyć na tym świecie, nie wolno mu jednak być człowiekiem tego świata. Jest on obywatelem niebieskiej ojczyzny, stale w drodze do swego prawdziwego domu. Nie ma tu stałego mieszkania. W obecnym stuleciu jednak chrześcijanie stali się - ze względów praktycznych - ludźmi światowymi. Akceptują co prawda istnienie swej wiecznej ojczyzny, w praktyce jednak zachowują się tak, jak gdyby interesowało ich jedynie życie doczesne.
Profesor Molnar tak komentuje ten proces: „Pod pewnym względem przypomina to strumień, wchłaniany powoli przez otaczające go piaski; stąd widzimy chrześcijan, zarówno katolików jak protestantów, uchwalających prawa zezwalające na aborcję” (4).
Zasada „lex orandi, lex credendi” znajduje wyraz nie tylko w protestantyzacji nowej Mszy, ale też w jej humanizacji. Te dwa procesy nie są od siebie niezależne, gdyż jak wskazałem w czwartym rozdziale książki Sobór papieża Jana, humanizm jest logiczną konsekwencją protestantyzmu. Protestant czyni swój własny rozum najwyższym arbitrem, rozstrzygającym o tym, co nakazuje a czego nie nakazuje wiara chrześcijańska. Sam decyduje o tym, co jest wolą Boga. Kolejnym krokiem jest uczynienie bogiem samego siebie. T. S. Gregory był z pewnością jednym z najbardziej wykształconych świeckich katolików. Pracując przez wiele lat jako pastor metodystów, po swym nawróceniu stał się uznanym autorytetem w kwestii Eucharystii. Był on bardzo zaniepokojony posoborowymi reformami i już przed pojawieniem się nowej Mszy jasno widział kierunek, w jakim zmierzała sytuacja. W 1967 r. ostrzegał na łamach „The Tablet”: „Choć nie możemy zmienić katolickiej Mszy w większym stopniu, niż potrafimy zmienić naturę samego Boga, możemy ją jednak odrzucić i zastąpić innym sakramentem, ukierunkowanym na całkowicie inny cel. Możemy zapomnieć lub zlekceważyć istotę i skoncentrować całą naszą uwagę na nadbudowie. Możemy nawet wmówić sobie, że sercem Mszy nie jest składający się w Ofierze Syn Boży, ale zgromadzenie wiernych” (5).
Były to zaiste prorocze słowa, dobrze oddające naturę nowej Mszy, sami jej autorzy zdefiniowali ją bowiem w niesławnym paragrafie 7 Ogólnego wprowadzenia jako zgromadzenie wiernych. Ci, którzy zadadzą sobie trud przebrnięcia przez choćby część propagandy towarzyszącej wprowadzaniu nowej Mszy w krajach Zachodu, z pewnością zauważą, że definiuje ona Mszę jako zgromadzenie, a nie jako ofiarę, wokół której, przynajmniej teoretycznie, gromadzą się wierni. We Francji Mszę określa się powszechnie jako „niedzielne zgromadzenie”.
Autorem pierwszej, powstałej w 1970 r., rzeczowej tradycyjnej krytyki nowej Mszy był Ludwik Salleron. Po dziś dzień analiza ta pozostaje najbardziej wartościowym studium reformy. Profesor Salleron zauważył od razu, że nowa Msza stanowi liturgiczny wyraz kultu człowieka: „Wspólnym powodem zamieszania, jakiego jesteśmy dziś świadkami, tak w sferze doktryny, jak i liturgii, jest stopniowe zastępowanie kultu Boga kultem człowieka. Odrzuciliśmy tradycyjną wiarę, że Bóg stworzył człowieka, a Słowo stało się ciałem - by stworzyć boga, który jest po prostu człowiekiem znajdującym się na drodze do ubóstwienia. Oddajemy cześć bogu, którego źródłem jesteśmy my sami. Między humanizmem nauki i marksizmu oraz humanizmem neochrześcijan, których prorokiem jest Teilhard de Chardin, istnieje jedynie różnica semantyczna. Pierwszy z nich głosi śmierć Boga, a drugi Jego narodziny - ani jeden ani drugi nie wierzy jednak w nic poza samym człowiekiem, który jutro stanie się jedynym panem wszechświata albo pod swym własnym imieniem, albo jako bóg” (6).
Przypisy:
(1) Chodzi o trylogię Liturgical Revolution, której trzeci tom stanowi niniejsza książka
(2) Thomas Molnar, Christian Humanism, Chicago 1978, s. 50–51.
(3) Ibid. s. 51.
(4) Ibid. s. 110¬ 111.
(5) „The Tablet”, 23 września 1967, s. 1003.
(6) La Nouvelle Messe, Paryż 1970, s. 57.
Źródło informacji: http://forum.piusx.org.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz