Wielkie zgromadzenie joginów z całego świata przywitało we wtorek lato na Times Square w Nowym Jorku. Uczestnicy brali udział w spotkaniu zwołanym pod hasłem "Umysł ponad szaleństwem”.
W jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc na świecie zebrali się nie tylko Amerykanie, ale także przybysze z bardzo odległych krajów świata - Australijczycy, Nowozelandczycy, byli także Polacy. Zapowiedzi reklamowały to wydarzenie jako próbę znalezienia "spokoju i transcendencji pośrodku miejskiej energii najbardziej komercyjnego i szalonego miejsca na świecie".
Uczestnicy sesji otrzymywali od sponsora darmowe maty, na których pod okiem instruktorów przez cały dzień w skupieniu wykonywali zalecane ćwiczenia.
To pozornie niewinne wydarzenie niesie ze sobą jednak niebezpieczeństwo; szczególnie poważne dla osób, które o jodze maja niewielkie pojęcie. Utrwaliło się bowiem społeczne widzenie jogi jako jednego z rodzajów terapii będącej specyficznym lekarstwem na szok cywilizacyjny; jak na coś, co człowieka ma wyciszyć i zrelaksować. I prawdopodobnie po części tak jest, ale w ogólnym rozrachunku koszty mogą być bardzo wysokie. Joga bowiem nie jest tylko niewinną i obojętną technika relaksacyjną; to psychofizyczno-cielesna forma medytacji transcendentalnej o zupełnie niechrześcijańskim punkcie odniesienia.
W kontekście popularnego powiedzenia mówiącego, że święty spokój może być autostradą do piekła, chrześcijanin powinien zadać sobie pytanie: spokój czy życie?
Dlaczego?
Próbą odpowiedzi na to pytanie może być historia ojca Jacques'a Verlinde. Obecnie jest katolickim księdzem i zakonnikiem we wspólnocie „Rodziny Świętego Józefa", w Francheville, blisko Lyonu. Przebył jednak długą drogę zanim stał się tym, kim jest obecnie.
W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku niezwykłą popularność zyskała medytacja transcendentalna oraz jej guru Maharishi Mahesh Yogi. Jacques uwiedziony wizją szczęścia, rozpoczyna od 20 minut medytacji dziennie, ale bardzo szybko przechodzi do całodziennych medytacji. Zostaje uczniem Maharishi i wyjeżdża do swojego guru do Indii, a później trafia w Himalaje, do ashramów, gdzie nie mają wstępu Europejczycy. Uczestniczy tam w naukach najznamienitszych indyjskich nauczycieli duchowych, ćwiczy jogę i techniki medytacji, co miało doprowadzić go do zjednoczenia z tzw. Najwyższą Rzeczywistością. Ojciec Verlinde tak mówi o tamtym doświadczeniu: "Żyłem medytacją całymi miesiącami, dzień i noc, praktycznie bez snu i jedzenia. Drążyłem w sobie pustkę, będąc całkowicie wyczerpanym: ciało, dusza i duch". W tej pustce doszedł do bardzo głębokiego przeświadczenia bolesnej i bezosobowej samotności, w której nie ma nikogo, kogo mógłby kochać. Pewnego razu usłyszał głos: „Jak długo, moje dziecko, każesz mi jeszcze czekać?"
Rozpoznał wołanie Jezusa i odszedł od guru. Jednak droga powrotu wcale nie była prosta. Długotrwała medytacja otworzyła jego przestrzeń duchową na rzeczywistość nadprzyrodzoną, ale – niestety – nieprzychylną człowiekowi. Z jednej strony, jest codziennie na Mszy św., ale zajmuje się też radiestezją i magnetyzmem, odkrywa zdolności mediumiczne i dar widzenia, czytania w przyszłości i przeszłości, uzdrawiania... Mimo tego, z każdym dniem ulatuje z niego poczucie szczęścia. Przeciwnie, ma coraz głębsze przekonanie, że jest w pułapce, we władaniu mocy ciemności. Przez akt oddania się Jezusowi Chrystusowi i długotrwałe modlitwy w Odnowie Charyzmatycznej o jego uwolnienie i uzdrowienie, dochodzi od odkrycia swego powołania jako kapłana Kościoła katolickiego. Obecnie wykłada filozofię i antropologię biblijną w Instytucie Katolickim w Lyonie.
Jako źródło swojego duchowego zagubienia, które doprowadziło go do nieświadomego powierzenia życia złym duchom, wskazuje bardzo często na jogę, jako technikę otwierającą człowieka na działanie rzeczywistości duchowej nieprzychylnej dla człowieka.
Jak podaje opracowanie pt. „Joga”:
„Celem wszystkich technik orientalnych jest odnalezienie absolutu, boskości, doprowadzenie do jedności czyli tzw. fuzji (...) Głosi się panteistyczną naukę, że wszystko jest Bogiem. Zaciera się granicę między samym Bogiem a stworzeniem. Tak więc wszystko jest przejawem Boga: roślina, krzesło. Nie można zeń wyjść, gdyż jest to sfera zamknięta. Możliwa jest natomiast swoista ewolucja wewnątrz tego jestestwa, w którym tkwimy. W człowieku sprawa wygląda następująco: również ja jestem bogiem, co mam sobie stopniowo uświadomić. Bóg - według tych poglądów - nie jest osobą, lecz zasadą, mocą, siłą kosmiczną.”
Sam ojciec Jacques Verlinde, w wykładzie wygłoszonym 23 X 1995 r. na Wydziale Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, kreślił zasadniczą różnicę między duchowością Dalekiego Wschodu, a duchowością chrześcijan, zwracając uwagę na grożące niebezpieczeństwa:
„Trzeba zaznaczyć, że dzisiejszy okultyzm zawdzięcza swoje rozprzestrzenienie się poprzez proponowanie technik orientalnych, które w wielu sytuacjach są skuteczne, ale ich pełny sens jest sensem duchowym, a nie rodzajem władzy czy mocy. Włączanie tych technik w doświadczenie chrześcijańskie jest niezwykle niebezpieczne, bo pociąga to za sobą synkretyzm. Modlitwa chrześcijańska to osobowy dialog, akceptacja osobowego Boga w moim sercu i budowanie relacji miłości do Niego i taka praktyka nie potrzebuje techniki anihilacji osobowości. Jest rzeczą oczywistą, że chrześcijanin nie może przygotowywać się do spotkania z Bogiem osobowym poprzez rozmywanie swojego ja.”
O. Verlinde dowodzi, że joga nie jest tylko zwykłą techniką relaksacyjną. Kiedy wchodzi się w praktykę hinduizmu – bo tym jest w istocie uprawianie jogi - przez odpowiednie ćwiczenia uruchamia się tym samym poszczególne centra energetyczne. Joga jest narzędziem będącym uprzywilejowana drogą mającą doprowadzić do zjednoczenia z wielkim kosmicznym „Ja". Jej celem jest zatem nie osiągniecie powierzchownego „spokoju” lub „wyciszenia”, jak się często reklamuje jej kursy. Ojciec Jacques Verlinde twierdzi, że nawet gdy uprawia się jogę zaledwie dwie godziny tygodniowo, przy wielkich trudnościach w przyjmowaniu właściwych pozycji na początku, to jednak – chcąc czy nie chcąc - powoli posuwa się do uaktywniania kundalini, czyli energii i mocy duchowej występującej równorzędnie pod postaciami węża, bogini oraz "siły", łączącej w sobie atrybuty wszystkich bogiń i bogów, a to z chrześcijaństwem nie ma już nic wspólnego.
Zaangażowanie się w szeroko propagowane duchowości wschodnie, obce chrześcijaństwu, może prowadzić do wielu niebezpieczeństw i destrukcji na podstawowych płaszczyznach człowieka jako osoby: religijnej (odrzucenie Chrystusa), duchowej (otwieranie się na okultyzm, zniewolenie, a nawet opętanie), psychicznej (uzależnienie od guru, psychomanipulacja), fizycznej (osłabienie, wyczerpanie, wyniszczenie) i społecznej (bierność, wycofanie, destrukcja więzi rodzinnych i międzyludzkich).
Św. Jan od Krzyża pisząc w „Drodze na Górę Karmel”: „Szatan, gdy zobaczy u ludzi skłonność ku takim rzeczom, daje im po temu szerokie pole i mnóstwo zainteresowań, mieszając się w nie sam na różne sposoby”, odróżnia świadomy pakt z szatanem od zniewolenia nieświadomego, co skutkuje: „ogłaszaniem ludziom własnych urojeń i widzeń, bądź zmyślonych przez siebie, bądź też podsuniętych przez szatana”, natomiast Dokument Międzynarodowej Komisji Teologicznej z roku 1996 mówi: „Twierdzenie, że wszystkie religie są prawdziwe, jest jednoznaczne z twierdzeniem, że wszystkie są fałszywe.”
Od wielu już lat daje się zauważyć wzrost popularności propagowanej przez różne ośrodki tzw. "duchowości wschodu". Atrakcyjny sposób ukazywania może spowodować, że osoby nią zainteresowane nie zauważą jej destrukcyjnych elementów. Mnożą się kursy medytacji i jogi, bardzo często ukazuje się je jako atrakcyjną alternatywę w stosunku do duchowości chrześcijańskiej, W efekcie jednak alternatywa zaczyna być konkurencją, by w finale zamienić się we wrogość do wiary chrześcijańskiej. Skutki dla osób wchodzących na drogę „nowej duchowości” bywają dramatyczne, za przestrogę niech posłuży przykład o. Verlinde.
On sam, który na własnej skórze przeżył czym jest czynne zaangażowanie w duchowość Wschodu, mówiąc o grożących niebezpieczeństwach i zagrożeniach duchowych, przytacza przykład pewnej bardzo niewinnej z pozoru grupki „terapeutycznej” opartej na technikach jogi. Instruktor na początku mówił wszystkim uczestnikom, że nie ma znaczenia to jaką religię wyznają uczestnicy „terapii”, każdy z nich niech pozostanie przy swoich praktykach duchowych, bo z jogą to nie ma nic wspólnego. W efekcie, pod koniec „terapii”, okazało się, ze wszyscy(!) jej uczestnicy odeszli od swojej wiary.
Paweł Krzemiński
Przy pisaniu korzystałem z tekstów:
1. Opracowanie Marioli Orzepowskiej na podstawie "Famille Chretienne" nr 816, w: "List" 1-2/94.
2. Opracowanie „Joga”.
3. Wykład wygłoszony przez ojca Jacquesa Verlinde 23 X 1995 na Wydziale Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Źródło informacji:
FRONDA.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz