„Ewangelię można głosić nawet w chlewie”, mawiał kościelny rebeliant Marcin Luter. Jak tak dalej pójdzie, niemieccy księża nie będą mięli innego wyjścia. Gdy kardynał Joseph Ratzinger został papieżem, w duchownych w RFN wstąpił nowy duch wiary, że kościoły znów wypełnią tłumy. Ale spodziewany „Ratzi-efekt” nie nastąpił, cudu między Odrą a Renem nie było.
Przeciwnie, w Niemczech systematycznie ubywa wiernych: jeśli oprzeć się na oficjalnej statystyce, ich liczba topnieje co roku o około pół miliona.
Obecnie kościół katolicki liczy „na papierze” ok. 24 mln, a ewangelicki 23 mln dusz. „Na papierze”, ponieważ zdecydowana większość z nich omija domy Boże szerokim łukiem. Rośnie natomiast liczba niewierzących, która według Grupy Badań Światopoglądowych (Fowid) wynosi już 27 mln, zaś w obliczeniach ekspertów badań religioznawczych z Remid nawet 30 mln obywateli RFN. Jak tak dalej pójdzie, za kilkanaście lat w 82 mln społeczeństwie Niemiec chrześcijanie znajdą się… w mniejszości.
Już dziś większość świątyń obu tych konfesji świeci pustkami. Na sporządzonej kilka lat temu liście zagrożonych likwidacją znalazło się 750 kościołów katolickich.
0 komentarze:
Prześlij komentarz