_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

poniedziałek, 25 lutego 2013

Benedykt XVI i stuła papieża Leona

Zdjęcie: Anzori Chikobava
Tak oto dobiega końca pontyfikat papieża Benedykta XVI – możliwość napisania tych słów ze świadomością, że Ojciec Święty nie jest konający wcale nie przynosi mi ulgi; przeciwnie – przeraża (choć oczywiście nie życzę mu śmierci). Mimowolnie sięgam pamięcią do początków jego posługi i usiłuję przywołać w myślach jej najważniejsze momenty. Zapytany chcę umieć powiedzieć coś więcej niż tylko rzucić tytułami dwóch papieskich dokumentów: Summorum Pontificum i Anglicanorum Coetibus. Listę odpowiedzi zachowam dla siebie, a teraz chcę wspomnieć o czymś, co przyszło mi do głowy, kiedy nad nimi rozmyślałem.

Jednym z najczęstszych zarzutów z jakimi papież Benedykt XVI spotykał się wśród konserwatywnych katolików jest ten, że był nieudolny, że nie dość stanowczo rządził Kościołem. Dziś odnoszę wrażenie, że już na samym początku pontyfikatu wyszedł z założenia, że wcale nie musi tego robić. Papież nie chciał dokonywać zdecydowanych aktów rządzenia, lecz przepowiadać i dawać przykład; być – jak mówi II Sobór Watykański – „trwałym i widzialnym źródłem i fundamentem jedności zarówno kolegium biskupów, jak i wszystkich wiernych”. Nie chciał być władcą. Gdy wyrzucił tiarę ze swego papieskiego herbu, mówiono że Biskup Rzymu dostosowuje symbolikę do współczesnych realiów, a konserwatyści przełknąwszy tę żabę tłumaczyli, że to kwestia taktyki, że „pancerny kardynał” musi „ocieplić wizerunek”. Tymczasem już wówczas należało dokładniej przyglądać się również o wiele dyskretniejszym gestom papieża Benedykta, bo taka perswazja przez gesty i symbole była po pierwsze zgodna z cechami jego charakteru, po drugie z wyznawaną przez niego eklezjologią (w której kolegializm miał, niestety, o wiele większe znaczenie niż to się mogło wydawać), w końcu dopełniała się z towarzyszącym mu od początku przekonaniem, że jest papieżem przejściowym. I tutaj należy szukać przyczyn utraty „siły ducha”, o których Ojciec Święty mówił zrzekając się urzędu. W pewnym wieku nie sposób zmienić własnego usposobienia, a nowe warunki działania sprawiają, że człowiek czuje się zagubiony; rządzenie za pomocą przykładu i zachęt dawało nikłe efekty (czy w ogóle miała nastąpić jakaś liturgiczna „reforma reformy” inna niż dające się zauważyć zmiany w papieskich celebracjach?) i raczej mnożyło problemy, niż je rozwiązywało. Na dodatek, mimo upływu kolejnych lat Pan Bóg wciąż odmawiał swemu wikariuszowi możliwości stawienia się na sądzie szczegółowym.

Nie jestem jednak w stanie wejść w papieskie pantofle, a też nie chcę za bardzo wchodzić z własnymi butami w życie ich właściciela, więc wracam do kwestii symboli. W czasie pontyfikatu Benedykta XVI co uważniejsi obserwatorzy – uważniejsi, ale też dobrze znający historię Kościoła i historię sztuki – mogli zauważyć, że papież prowadzi swego rodzaju „politykę symboliczną”. Przestał używać specyficznego krzyża Jana Pawła II i zastąpił go krzyżem Piusa X, przywrócił tron nieużywany od czasów Jana XXIII, nosił mitrę Piusa IX, przywrócił wielkanocny biały mucet, powrócił do używania czerwonych butów, założył camauro (niestety niezbyt szczęśliwie dobrane), ale również przy okazji różnych celebracji zakładał kapy i ornaty, których kroje wprawne oko kojarzyło z postaciami konkretnych świętych, choćby Karola Boromeusza czy Filipa Neri. Wybór westymentów zawsze był bardzo dobrze przemyślany, ale nawet tutaj okazywało się, że intencje papieża spotykały się z niezrozumieniem, lub były rozumiane opacznie. I wcale nie chodzi o zarzucany mu przez postępowych ignorantów powrót do rzekomo anachronicznych przedsoborowych form. Również tradycjonaliści nie do końca dostrzegali to, co chciał przekazać im papież. Przekonałem się o tym, gdy Ojciec Święty przyjechał do Zjednoczonego Królestwa z wizytą apostolską i by beatyfikować kard. Newmana.

W czasie nieszporów celebrowanych w anglikańskim opactwie westminsterskim Benedykt XVI nosił stułę Leona XIII. Jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności pierwsi rozpoznali ją amerykańscy tradycjonaliści niegrzeszący nadmierną wiedzą o historii katolicyzmu w Anglii. W Internecie zaczęły pojawiać się informacje jaki wspaniały policzek papież wymierzył goszczącemu go anglikańskiemu prymasowi Rowanowi Wiliamsowi. W pierwszej chwili można było tak sądzić, bo przecież Leon XIII jest autorem bulli Apostolicae curae, w któ­rej orzekł, iż w Kościele Anglii wyga­sła sukcesja apostolska, a „święcenia dokonane w rycie anglikańskim były i są całkowicie nieważne i nie mają w ogóle żadnego znaczenia”. Orzeczenie papieskie uważane wówczas (zarówno w roku 1896 przez anglikanów jak i w 2009 przez wspomnianych amerykańskich tradycjonalistów) jako akt wrogości wobec Wspólnoty Anglikańskiej było w rzeczywistości elementem troski, z którą papież Leon XIII odnosił się do sprawy jedności chrześcijan – kwestii pod­noszonej nieraz w trakcie jego pon­tyfikatu. Dwa lata wcześniej, w roku 1894, papież wydał list apostolski Praeclara gratulationis publicae, w którym motywowany „miłością do Boga i troską o wspólne zbawie­nie” zwrócił się do Kościołów pra­wosławnych z apelem o „zbliżenie i łączność”, a protestantów wprost wzy­wał do powrotu na łono Kościoła Rzymskiego – Matki wszystkich Kościołów. Właśnie na potrzeby działań ekumenicznych papież zle­cił zbadanie kwestii ważności święceń anglikańskich, które dotąd zgodnie z instrukcją Pawła IV uchodziły za nie­ważne. I choć orzeczenie było negatywne, to Leon XIII daleki był od ogłaszania go tonem tryumfu i wyraził nadzieję na powrót anglikanów do jedności z Rzymem. Właśnie o tym miała świadczyć stuła założona przez Benedykta XVI.

W ogóle trzeba powiedzieć, że Kościół w Wielkiej Brytanii cieszył się nadzwyczajnym zainteresowaniem papieża Leona, który po odnowieniu angielskiej hierarchii przez Piusa IX zrobił kilka innych zna­czących i szeroko komentowanych gestów: w 1878 restytuował hierarchię katolicką w Szkocji; w 1879 podniósł do godności kardynalskiej Johna Henry’ego Newmana; w 1881 konstytucją Romanos pontifices uregulował kwestie jurysdykcyjne i stwo­rzył ekonomiczne podstawy bytu dla brytyjskich instytucji kościelnych; w 1882 kreował kardynałem arcybiskupa Dublina i zaangażował się w rozwikłanie niezwykle trudnej i grożącej rozlewem krwi sytuacji w Irlandii; w 1886 beatyfikował pięć­dziesięciu angielskich męczenników i ustanowił w Indiach Bry­tyjskich angielską hierarchię katolicką kończąc w ten sposób spór z biskupami portugalskimi; na rok 1891 nakazał uroczyste obchody jubileuszu związanego 1300. rocznicą wysłania przez papieża św. Grzegorza Wielkiego misji do Anglii; w 1895 wydał encyklikę Ad Anglos zachęcającą mieszkańców Wysp do powro­tu do jedności Kościoła powszechnego; w 1896 wydał encyklikę Apostolicae curae o święceniach anglikańskich; w 1898 wydał encyklikę Caritatis studium o Kościele w Szkocji; w końcu, a w kwietniu 1903 roku, na trzy miesiące przed swą śmiercią przyjął na audiencji króla Edwarda VII.

Dlaczego wspominam Leona XIII? Bo dziś przypada 134 rocznica jego wyboru na Stolicę Piotrową. Gdy był koronowany miał 68 lat, a kiedy umierał – 93.

Źródło informacji: http://jacquesblutoir.blogspot.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.