Doktryna zaś katolicka uczy, że pierwszy obowiązek miłości nie polega na tolerancji błędnych przekonań, choćby najbardziej szczerych, ani na obojętności teoretycznej czy praktycznej dla błędu lub występku, w którym widzimy pogrążonych braci naszych, lecz na gorliwości o ich podniesienie umysłowe i moralne, nie mniej jak o ich dobrobyt materialny. Ta sama doktryna katolicka uczy nas również, że źródło miłości bliźniego znajduje się w miłości Boga, wspólnego Ojca i wspólnego celu całej rodziny ludzkiej i w miłości Chrystusa, którego jesteśmy członkami, tak że wspomożenie nieszczęśliwego jest to wyświadczenie przysługi samemu Chrystusowi. Wszelka inna miłość jest złudzeniem lub uczuciem jałowym i przemijającym.
Nie, Czcigodni Bracia, nie ma prawdziwego braterstwa poza miłością chrześcijańską, która z miłości dla Boga i Syna Jego, Jezusa Chrystusa, naszego Zbawcy, obejmuje wszystkich ludzi, by wspomóc ich wszystkich i wszystkich doprowadzić do tej samej wiary i tego samego szczęścia w niebie.
Lecz jeszcze dziwniejsze, jednocześnie przerażające i zasmucające, jest umysłowe zuchwalstwo i lekkomyślność ludzi, którzy, nazywając siebie katolikami, marzą o przerobieniu społeczeństwa w podobnych warunkach i o ustanowieniu na ziemi, ponad Kościołem Katolickim, "królestwa sprawiedliwości i miłości", przez robotników, przybyłych zewsząd, ze wszystkich religii lub bez religii, z przekonaniami lub bez przekonań, byleby tylko zapomnieli tego, co ich dzieli, tj. swych przekonań religijnych i filozoficznych, a oparli swą akcję na tym, co ich jednoczy, tj. na szlachetnym idealizmie i siłach moralnych, zaczerpniętych "gdzie kto może". Gdy się pomyśli, wiele to dla ustanowienia społeczeństwa chrześcijańskiego potrzeba było sił, nauki, cnót nadprzyrodzonych, cierpień milionów męczenników, światła Ojców i Doktorów Kościoła, poświęcenia wszystkich bohaterów miłości, potężnej hierarchii, pochodzącej z nieba, potoków łask Boskich, a wszystko to zbudowane zjednoczone i przeniknięte życiem i duchem Chrystusa Pana, Mądrości Bożej, Słowa Wcielonego - gdy się pomyśli, mówimy, o tym wszystkim, przerażenie zdejmuje na widok nowych apostołów, zacietrzewiających się w usiłowaniach robienia lepiej przez oparcie akcji na czczym idealizmie i cnotach obywatelskich. Co oni stworzą? Co wyjdzie z tego współpracownictwa? Gmach, zbudowany tylko ze słów i chimery, gdzie, zmieszane w czarującym nieładzie, błyszczeć będą słowa: wolność, sprawiedliwość, braterstwo, miłość, równość i wyniesienie człowieka, wszystko oparte na źle zrozumianej godności ludzkiej. Będzie to ruch hałaśliwy, bezowocny dla zamierzonego celu, a którym posłużą się mniej utopistyczni agitatorowie mas.
Jest to w modzie wśród pewnych środowisk, że, jak tylko przystępuje się do kwestii społecznej, naprzód usuwa się Bóstwo Chrystusa, następnie zaś mówi się tylko o Jego najwyższej łaskawości, o Jego współczuciu dla wszystkich nędz ludzkich, o Jego naglących upomnieniach do miłości bliźniego i do braterstwa. Zapewne, że Chrystus Pan umiłował nas miłością bezmierną, nieskończoną; że zstąpił na ziemię cierpieć i umrzeć, by, zjednoczeni wokoło Niego w sprawiedliwości i miłości, ożywieni tymi samymi uczuciami miłości wzajemnej, wszyscy ludzie żyli w szczęściu i pokoju: lecz za warunek osiągnięcia tego szczęścia doczesnego i wiecznego najwyższą powagą Swoją postawił należenie do Jego owczarni, przyjęcie Jego doktryny, praktykowanie cnoty i poddanie się nauczaniu i kierownictwu Piotra i następców jego. Następnie, jeśli Pan Jezus był dobry dla zbłąkanych i grzeszników, to bynajmniej nie w tym znaczeniu, by miał szanować ich błędne przekonania, chociażby nawet wydawały się najszczersze; lecz miłował ich wszystkich, by ich nauczyć, nawrócić i zbawić. Jeśli wzywał do Siebie, by im ulżyć, wszystkich pracujących i cierpiących, to nie po to, by głosić im zawiść chimerycznej równości. Jeśli podnosił pokornych, to nie po to, by natchnąć ich uczuciem godności niezależnej i buntowniczej wobec posłuszeństwa. Jeśli Serce Jego przepełnione było łaskawością dla dusz dobrej woli, to jednak zarówno potrafił On zapalać się świętem oburzeniem przeciwko profanatorom domu Bożego, przeciwko nędznikom, gorszącym maluczkich, przeciwko władzom, obarczającym lud ciężkimi brzemionami, których nawet palcem nie tkną same. Chrystus byt zarówno nieugięty, jak słodki; karcił groził, karał, wiedząc i ucząc nas, że często bojaźń jest początkiem mądrości i że niekiedy wypada odciąć członek, by uratować ciało.
Zresztą Chrystus bynajmniej nie zapowiadał, że w przyszłym społeczeństwie panować będzie szczęśliwość idealna, wolna od wszelkiego cierpienia; lecz nauką i przykładem wskazał drogę możliwego szczęścia na ziemi i doskonałego szczęścia w niebie: królewską drogę Krzyża. To są nauki, które błędem byłoby stosować tylko do życia indywidualnego, pod względem wiecznego zbawienia; to są nauki w najwyższym stopniu społeczne, które nam ukazują w Chrystusie Panu coś innego, niż humanitaryzm bez konsystencji i powagi.
Niech jednak kapłani owi nie dozwolą, by miraż fałszywej demokracji zabłąkał ich w labiryncie opinii współczesnych; niech od retoryki najgorszych wrogów Kościoła i ludu nie zapożyczają emfatycznego języka, pełnego obietnic, zarówno górnobrzmiących, jak nieziszczalnych. Niech będą przekonani, że kwestia społeczna i nauki społeczne nie zrodziły się wczoraj; że po wszystkie czasy Kościół i państwo, w szczęśliwym porozumieniu, w tym celu powoływały do życia owocne organizacje; że Kościół, który nigdy nie zdradził szczęścia ludu przez kompromitujące alianse, nie ma potrzeby zrywać z przeszłością i wystarcza mu wznowić, z pomocą prawdziwych szermierzy odnowienia społecznego, organizmy, zniesione przez Rewolucję, i przystosować je, w tym samym duchu chrześcijańskim, który był ich natchnieniem, do nowego środowiska, jakie stworzyła ewolucja materialna społeczeństwa współczesnego; prawdziwymi bowiem przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści ani nowatorowie, lecz tradycjonaliści.
Św. Pius X, Encyklika Notre Charge Apostolique
o błędach Sillonu z dnia 25 VIII 1910 r.
o błędach Sillonu z dnia 25 VIII 1910 r.
0 komentarze:
Prześlij komentarz