Wywiad z bp Bernardem Fellayem, przełożonym generalnym Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X, przeprowadziła 4 marca 2016 r. w Menzingen (Szwajcaria) agencja informacyjna DICI. W tłumaczeniu zachowano mówiony styl wypowiedzi.
W ostatnich tygodniach w prasie krążyły różne pogłoski1 odnośnie do ewentualnego kanonicznego uznania przez Rzym Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X. Zamiast dorzucać do nich własne komentarze, DICI wolało poprosić przełożonego generalnego Bractwa, bp. Bernarda Fellaya, o ustosunkowanie się do następujących kwestii:
- Kontakty Bractwa Świętego Piusa X z Rzymem
- Nowe propozycje rzymskie
- „Być akceptowanymi takimi, jakimi jesteśmy”
- Papież a Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X
- Jurysdykcja przyznana kapłanom Bractwa Świętego Piusa X
- Wizyty prałatów wysłanych przez Rzym
- Obecny stan Kościoła
- O co prosić Najświętszą Maryję Pannę?
1. Kontakty Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X z Rzymem od 2000 r.
Nasze kontakty z Rzymem są, w istocie, stałe, choć to słowo nie jest najlepiej dobrane… w tym sensie, że te kontakty nigdy nie zostały przerwane, z pewnością nigdy nie zostały całkowicie zerwane, chociaż zmieniała się ich częstotliwość, a także intensywność… Można powiedzieć, że od 2000 r. rzeczywiście jesteśmy w kontakcie z Rzymem. I to ze strony Rzymu wypłynęła chęć uregulowania sytuacji Bractwa. Były wzloty i upadki, jak powiedziałem, ale dzięki kard. Castrillón Hoyosowi w 2000 r. te kontakty przez jakiś czas były podtrzymywane. Następnie zostały ogłoszone nasze słynne postulaty2 i nastąpił pewien czas… nie chcę powiedzieć, że zawieszenia, ale prawie. W 2005 r. doszło do ponownego ożywienia naszych kontaktów i po 2009 r., to znaczy od momentu wycofania – tego, co my nazywamy wycofaniem ekskomunik, a powiedzmy raczej: korekty dekretu o ekskomunice – nasze relacje były bardziej obiecujące, zwłaszcza jeśli chodzi o dyskusje doktrynalne, o które wnioskowały obie strony i które trwały około dwóch lat3. Potem, można by powiedzieć, wkroczyliśmy w nową fazę, tym razem wokół dwojakiego proponowanego rozwiązania, czyli: była deklaracja doktrynalna i było rozwiązanie kanoniczne. To trwało około roku i nic z tego nie wyniknęło.
Następnie przez dwa lata te relacje były dość sporadyczne, by wreszcie z większą intensywnością można było je podjąć na nowo – myślę, że było to związane z powrotem abp. Pozzo do [Komisji] Ecclesia Dei. Co prawda pod zwierzchnictwem abp. Di Noi utrzymywaliśmy pewne kontakty, ale wraz z powrotem abp. Pozzo wkroczyliśmy w nową fazę. Z jednej strony rozmowy zostały wznowione, rozmowy doktrynalne w bardziej elastycznej formie, a więc nie całkiem oficjalne, ale bardziej poufne, ponieważ uczestniczyli w nich biskupi wysłani przez Rzym. Kontynuujemy te rozmowy i myślę, że warto. W tym samym czasie, trochę na innym poziomie, trochę równolegle, w lipcu ub.r. pojawiła się nowa propozycja, zaproszenie do refleksji nad ścieżką dojścia do naszego uregulowania kanonicznego i tam znowu dyskusje, przemyślenia biegną swoim torem. Nie ma pośpiechu, to na pewno. Czy postępujemy naprzód? Myślę, że tak, ale z pewnością powoli.
2. Nowe rzymskie propozycje rozważane przez wyższych przełożonych Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X
Chcieliśmy zaangażować wielu naszych współbraci, począwszy od przełożonych, w refleksje nad tymi nowymi rzymskimi propozycjami. Myślę, że to bardzo ważne. Wyciągnęliśmy wnioski z 2012 r., gdy nastąpiły pewne tarcia wewnątrz Bractwa. Myślę, że jednym z powodów był brak komunikacji. To był dość trudny okres, więc tym razem wybraliśmy inną drogę, by poruszyć te kwestie, które wymagają wiele namysłu.
Kiedy widzimy sytuację Rzymu, Kościoła, oczywiście trudno pałać entuzjazmem w podejmowaniu jakiś kroków. Zaproszenie ze strony Rzymu jest dla nas zrozumiałe, ponieważ jesteśmy problemem dla Kościoła. Kiedy widzi się wszystkie żarliwe wysiłki podejmowane dla ekumenizmu – jeden Bóg wie, do jakiej to jedności mają doprowadzić – i kiedy widzi się, jak jesteśmy traktowani w Kościele, ewidentnie stanowimy problem. Jesteśmy dużym cierniem w aktualnym systemie ekumenicznym. Nie widzę innego wyjaśnienia [kroków podjętych przez Rzym]. Myślę, że to tylko to, ale w każdym razie – niezależnie od tego, jakie są motywy – jest pewne poruszenie, pewien ruch w Rzymie, chęć rozwiązania problemu.
Z drugiej strony widzimy dramatyczną sytuację Kościoła, gdzie naprawdę nie ma nic takiego, co skłoniłoby nas do wykonania jakiegoś ruchu. Trzeba więc głębokiej refleksji, a tego nie robi się w pojedynkę. Potrzeba wielu oczu, by dobrze obserwować i rozważyć wszystkie okoliczności towarzyszące tym kwestiom. Dlatego chcieliśmy prosić wszystkich przełożonych o ich opinie w tej sprawie.
3. „Być akceptowanymi takimi, jakimi jesteśmy”, bez dwuznaczności ani kompromisów
Trzeba absolutnie unikać jakiegokolwiek kompromisu; „kompromisu” w obu sensach tego słowa (bp Fellay użył wyrazu compromission, oznaczającego po francusku ‘rezygnację z jakiejś zasady’ oraz ‘nieczysty układ’ – przyp. red.). Kompromisu w takim sensie, że jedna strona rezygnuje z czegoś, żeby otrzymać coś innego. Od początku powtarzałem to w Rzymie: „Nie chcę dwuznaczności. Jeśli chcecie dojść do porozumienia w sprawie dokumentu, który każda strona rozumie inaczej, to zaowocuje to wkrótce chaosem”. Absolutnie trzeba tego unikać. Jest praktycznie jasne, już na samym początku, że w obecnej sytuacji, biorąc pod uwagę te rozbieżności, dokument będzie miał tendencję do uciekania w dwuznaczności, a my tego nie chcemy.
Oczywiście to czyni nas trochę sztywnymi, nieugiętymi, jeśli można tak powiedzieć. W każdym razie dość sztywnymi, co czyni sprawę trudniejszą, ale nie ma dla nas łatwych rozwiązań. Możemy powiedzieć: „Tak, teoretycznie to prawdziwe rozwiązanie, ale trzeba, by prawda była pełna i całkowita”.
To wstępne założenie, które uznałem za ważne w kontaktach z Rzymem. Już od pierwszego dokumentu powiedziałem: „To nie jest jednoznaczne, to nie wypali, nie chcemy tego!”. To był pierwszy tekst z 2011 r. Tym razem wydaje mi się, że jest dużo lepiej. Naprawdę nastąpiła znaczna poprawa, jeśli chodzi o niejednoznaczność. Ale to nie znaczy, że nie ma już z tym problemu…
Oprócz kwestii klarowności tekstu istnieje inny problem, znacznie głębszy i poważniejszy: jaki zakres działań, jaka wolność byłaby lub będzie nam dana w przypadku uregulowania naszej sytuacji? W tym kontekście wyszedłem od zdania i praktycznego wymogu abp. Lefebvre’a, który uważał za warunek sine qua non uregulowania naszych spraw właśnie to, że będziemy zaakceptowani, przyjęci tacy, jacy jesteśmy.
Musiałem jasno powiedzieć [w Rzymie]: „Jeśli nas chcecie, oto, jacy jesteśmy; musicie nas poznać, żebyście później nie mówili, że coś przed wami ukrywaliśmy. Tacy właśnie jesteśmy i tacy zostaniemy”. Tacy zostaniemy – dlaczego? To nie jest kwestia uporu, nie chodzi też o to, że myślimy, iż jesteśmy najlepsi. To raczej Kościół nauczył nas tego [jacy jesteśmy] i on tego wymaga. Nie chodzi tylko o wiarę – towarzyszy jej dyscyplina, która jest z nią w doskonałej harmonii i właśnie to [połączenie] stanowiło skarb Kościoła, który wydał tylu świętych – i tego nie porzucimy. Wielokrotnie mówiłem w Rzymie: „Oto, kim jesteśmy; oto, co myślimy”, nawet posługując się konkretnymi przykładami, a jeśli Rzym uważa, że te myśli i ta postawa powinny być sprostowane czy zmienione, to musi nam o tym teraz powiedzieć. Równocześnie wyjaśniałem, że – jeśli chodzi o te sprawy – nie możemy zrobić ani kroku dalej.
4. Papież a Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X: paradoksalna przychylność
Trzeba tu użyć słowa „paradoksalna”. Paradoks chęci posuwania się w kierunku… można wręcz powiedzieć Vaticanum III, w najgorszym sensie, który można nadać temu określeniu, a z drugiej strony chęć zwrócenia się do Bractwa słowami „jesteście mile widziani”. To prawdziwy paradoks, wręcz próba pogodzenia przeciwieństw. Nie sądzę, żeby wyjaśnieniem był ekumenizm. Niektórzy mogliby tak pomyśleć. Dlaczego nie sądzę, żeby to było przez ekumenizm? Wystarczy przyjrzeć się postawie biskupów w kwestii ekumenizmu: otwierają ramiona dla wszystkich z wyjątkiem nas! Często różni ludzie tłumaczyli nam, dlaczego jesteśmy odrzucani, mówiąc: „nie traktuje się was tak jak innych, dlatego że twierdzicie, iż jesteście katolikami; otóż wprowadzacie przez to u nas pewne zamieszanie, więc was nie chcą”. Wielokrotnie słyszeliśmy to wyjaśnienie, które wyklucza ekumenizm. No, dobrze! Jeśli więc podejście, opierające się na twierdzeniu, że „przyjmujemy wszystkich”, nie jest dla nas, to co zostaje? Myślę, że zostaje papież.
Gdyby najpierw Benedykt XVI, a teraz papież Franciszek nie mieli tego szczególnego spojrzenia na Bractwo, różnego od perspektywy ekumenicznej, którą właśnie przywołałem, to myślę, że nic by nie było. A raczej że znowu bylibyśmy obłożeni sankcjami, cenzurami, ekskomuniką, deklaracją schizmy, byleby tylko pozbyć się tej naszej zawadzającej grupy. Można postawić pytanie: dlaczego najpierw Benedykt XVI, a teraz papież Franciszek są tak przychylni Bractwu? Myślę, że jeden i drugi niekoniecznie kierowali się tym samym spojrzeniem. U Benedykta XVI, jak sądzę, wzięła górę jego konserwatywna strona, jego miłość do dawnej liturgii, jego szacunek dla dawnej dyscypliny w Kościele. Mogę powiedzieć, że wielu, naprawdę wielu kapłanów, a nawet stowarzyszeń, które miały problemy z modernistami w Kościele, szukało u niego schronienia, i znaleźli u niego, najpierw jako kardynała, potem jako papieża, przychylne spojrzenie i wolę ochrony i pomocy na tyle, na ile był on w stanie.
U papieża Franciszka nie widzi się tego przywiązania do liturgii ani do dawnej dyscypliny, można by nawet powiedzieć: wręcz przeciwnie, mamy tu do czynienia z wieloma sprzecznymi stwierdzeniami, co czyni jeszcze trudniejszym i bardziej skomplikowanym zrozumienie tej przychylności. Jednakże myślę, że istnieje wiele możliwych wyjaśnień, ale przyznam, że nie mam tu wyrobionego zdania. Próbą odpowiedzi jest pewna przychylność papieża Franciszka dla wszystkiego, co jest marginalizowane, co nazwał „peryferiami egzystencjalnymi”. Nie byłbym zdziwiony, gdyby uważał nas za jedną z tych peryferii, którym daje pierwszeństwo. I w tej perspektywie używa zwrotu „dokonania postępu” z ludźmi z owych peryferii, mając nadzieję, że dojdzie do poprawy stanu rzeczy. Oczywiście nie będzie to natychmiastowe: postęp to proces. Ale jesteśmy dość spokojni o jego wyniki. Prawdopodobnie właśnie to jest jednym z najgłębszych powodów tej przychylności papieża Franciszka.
Z drugiej strony: widzimy, że papież Franciszek wciąż krytykuje hierarchię kościelną, po angielsku użyłbym tu słowa establishment – czasem mówimy tak również po francusku (i po polsku – przyp. red.). Papież zarzuca Kościołowi, że jest zadowolony z samego siebie, że nie szuka już zaginionej owcy, która cierpi na wszystkich płaszczyznach, czy to będzie ubóstwo, czy nawet fizycznie. Ale u papieża Franciszka można dostrzec, że ta troska nie jest, mimo narzucających się pozorów, troską wyłącznie o sprawy materialne… Wyraźnie widać, że kiedy mówi o „ubóstwie”, to obejmuje ono również ubóstwo duchowe, ubóstwo dusz pogrążonych w grzechu, które trzeba z niego wyciągnąć i wprowadzić na ścieżkę wiodącą ku Bogu. Chociaż nie jest to zawsze dość jasno wyrażone, to jednak znajdujemy pewną liczbę wyrażeń, która na to wskazuje. Z tej perspektywy Franciszek widzi w Bractwie bardzo aktywną społeczność – zwłaszcza w porównaniu z establishmentem – bardzo aktywną, innymi słowy tych, którzy szukają i poszukują dusz, którzy się troszczą o ich dobro duchowe i są gotowi zakasać rękawy i pracować.
On zna abp. Lefebvre’a, dwa razy przeczytał jego biografię napisaną przez bp. Tissier de Mallerais’ego, co pokazuje, bez wątpienia, zainteresowanie; myślę że mu się to podobało. Podobnie jak kontakty, które miał w Argentynie z naszymi współbraćmi, u których widział szczerość i spontaniczność, bo nie mieliśmy absolutnie nic do ukrycia. Oczywiście staraliśmy się uzyskać u niego pewne wsparcie, z tego powodu, że mieliśmy trudności dotyczące pozwolenia na pobyt na terytorium Argentyny, ale nie mieliśmy nic do ukrycia i nie próbowaliśmy lawirować i myślę, że to mu się podobało. To raczej ludzka strona Bractwa, ale widzimy, że papież jest bardzo ludzki, on sam przywiązuje do tego dużą wagę i to mogłoby wyjaśnić życzliwość, jaką jesteśmy obdarzeni. Ale jeszcze raz podkreślam, że nie mam w tej kwestii wyrobionego zdania, ale z pewnością za tym wszystkim stoi Boża Opatrzność. To dzięki niej możemy obserwować przychylność papieża, którą ma w stosunku do nas. Jednak pod wieloma względami jego działalność nas niepokoi i nie tylko nas, ale można powiedzieć, że wszyscy, którzy są bardziej lub mniej konserwatywni w Kościele są przerażeni tym, co się dzieje, tym, co się mówi, jednakże Boża Opatrzność czuwa, by przeprowadzić nas przez te pułapki w bardzo zaskakujący sposób. Bardzo zaskakujący, bo jest jasne, że papież Franciszek chce zostawić nas przy życiu. Powiedział nawet, że nigdy nie wyrządzi krzywdy Bractwu. Przyznał również, że jesteśmy katolikami. Odrzucił tezę uznania nas za schizmatyków, mówiąc: „oni nie są schizmatykami, oni są katolikami”, nawet jeśli potem użył nieco zagadkowego wyrażenia, że jednak jesteśmy w drodze do „pełnej komunii”. Co do tego terminu, to chcielibyśmy choć raz otrzymać jasną definicję, bo od razu widać, że nie odpowiada ona żadnym konkretom. To jakieś sentymentalne wyrażenie, w którym nie wiadomo, o co chodzi. Jeszcze niedawno w wywiadzie dotyczącym Bractwa, a udzielonym przez abp. Pozzo, posłużył się on cytatem, który przypisał samemu papieżowi, można więc przyjąć to za oficjalne stanowisko; papież potwierdził w Ecclesia Dei, że jesteśmy katolikami w drodze do pełnej łączności4. Abp Pozzo określił również, jak ta komunia może się realizować, czyli poprzez przyjęcie formy kanonicznej, co jest dość zadziwiające: pomysł, że forma kanoniczna rozwiązałaby wszystkie problemy z łącznością!
Trochę dalej w tym samym wywiadzie abp Pozzo powiedział, że ta pełna komunia polega na przyjęciu zasad katolickich5. Chodzi tu o trzy aspekty jedności w Kościele, którymi są wiara, sakramenty i władza. Mówiąc o wierze, mówi tu raczej o Magisterium. Ale my nigdy nie zakwestionowaliśmy żadnego z tych trzech elementów, zatem nigdy nie wątpiliśmy w naszą pełną łączność, choć pomijamy przymiotnik „pełna” i mówimy po prostu: „Jesteśmy katolikami według klasycznej definicji używanej w Kościele; jesteśmy katolikami; jesteśmy katolikami i jesteśmy w łączności, ponieważ zerwanie komunii to właśnie schizma”.
5. Jurysdykcja przyznana kapłanom Bractwa Świętego Piusa X: konsekwencje kanoniczne
Jeśli weźmiemy pod uwagę prawo Kościoła, to nikt nie może sprawować zwykłej jurysdykcji, o ile jego sytuacja nie jest doskonale uregulowana. Czyli ktoś, kto podlega jakiejkolwiek cenzurze (cenzura kościelna to kara poprawcza: ekskomunika, interdykt lub suspensa, którą karze się za ciężkie przestępstwa – przyp. red.). Rzym zawsze powtarzał i utrzymywał, że nasi kapłani podlegają cenzurze suspensy, ponieważ nie są inkardynowani (tj. nie przynależą do żadnej diecezji – przyp. red.). Powtarzamy oczywiście, że nasi kapłani są inkardynowani w Bractwie, które niegdyś zostało niesprawiedliwie lub nieważnie rozwiązane z naruszeniem prawa kościelnego. Mimo to Rzym utrzymywał i nadal utrzymuje, że nasi kapłani podlegają suspensie. Przyjrzyjmy się temu słowu: „suspensa” – co ono oznacza? Otóż precyzyjnie oznacza to zabronienie kapłanowi sprawowania jego posługi, jeśli chodzi o Mszę św. i inne sakramenty, w tym spowiedź. Jurysdykcja zwyczajna jest konieczna, by móc spowiadać6, pomijając przypadki wyjątkowe, np. niebezpieczeństwo śmierci. Kościół przewidział takie przypadki: jeśli ktoś jest w niebezpieczeństwie śmierci, jeśli umiera na ulicy, każdy kapłan, mało istotne jakiego stanu, nawet ekskomunikowany, nawet prawosławny, który nie jest nawet katolikiem, ale ma ważne święcenia, może w takiej sytuacji wysłuchać spowiedzi i udzielić rozgrzeszenia nie tylko ważnie, ale i godziwie. To są przypadki wyjątkowe – to nie jest „władza zwyczajna”. Mówimy tu o władzy zwyczajnej. Aby korzystać z jurysdykcji zwyczajnej trzeba, jeszcze raz to powtórzę, być wolnym od wszelakich cenzur. Od momentu, kiedy papież zadeklaruje, że udziela nam tej władzy zwyczajnej, oznacza to samo przez się zniesienie cenzury. To jedyny sposób, aby zrozumieć tę [papieską] dyspozycję zgodnie z prawem – nie tylko zgodnie z literą tego czy innego kanonu, ale w duchu prawa Kościoła.
6. Wizyty prałatów wysłanych przez Rzym: kwestie doktrynalne otwarte?
Te wizyty były bardzo interesujące. Oczywiście przez niektóre osoby od nas były postrzegane z pewną dozą nieufności: „Co ci biskupi robią w naszych domach?”. No cóż! To nie była moja perspektywa. Zaproszenie przyszło z Rzymu i być może jest następstwem pewnej idei, którą ich natchnąłem, a która była następująca: „Nie znacie nas; dyskutujemy tutaj w biurze w Rzymie, przyjedźcie zobaczyć nas na miejscu; nie poznacie nas prawdziwie, jeśli nie zobaczycie, jak żyjemy”. Żadna deklaracja – bez względu na to, czy huczy o niej w Internecie, czy nie – ani komunikat nie sprawią, że poznają nas takimi, jakimi jesteśmy; ponieważ na ogół w tych deklaracjach musimy zajmować stanowisko, może nawet potępić takie czy inne zdanie lub czyn, do którego dopuszczono w dzisiejszym Kościele, ale nasze katolickie życie nie sprowadza się tylko do tego. Można wręcz powiedzieć, że sedno leży gdzie indziej. Najważniejszą rzeczą jest wola życia katolicyzmem poprzez postępowanie zgodne z Bożymi przykazaniami, przez walkę o własne uświęcenie, przez unikanie grzechu, tak by żyć według dyscypliny Kościoła. Nasze szkoły, seminaria, kapłani, nasze życie kapłańskie, wszystko to tworzy całość, która jest rzeczywistością, prawdziwą rzeczywistością naszego Bractwa.
Dlatego wielokrotnie nalegałem, powtarzałem: „przyjedźcie do nas”. Jednak oni nigdy nie chcieli. Potem niespodziewanie pojawiła się ta propozycja, żeby wysłać biskupów na spotkanie z nami. I jakakolwiek byłaby idea przyświecająca Rzymowi, ze swej strony zgodziłem się, że to dobry pomysł. Dlaczego? Dlatego, że w ten sposób rzeczywiście zobaczą nas takimi, jakimi jesteśmy. I rzeczywiście mówiłem o tym wszędzie, dokąd przyjeżdżali: „Nic nie zmieniamy, niczego nie chcemy koloryzować, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy i niech nas takimi zobaczą!”. Rzeczywiście kardynał, arcybiskup i dwóch biskupów odwiedzili nas w różnych okolicznościach. Byli w seminariach, byli również w przeoracie. Pierwsze wrażenia, uwagi poczynione podczas tych dyskusji, w trakcie spotkań i po nich są bardzo interesujące i myślę, że potwierdzą, że miałem rację popierając to rzymskie zaproszenie.
Pierwsza rzecz, jaką nam powiedzieli – czy to było im nakazane, czy naprawdę tak myśleli, tego nie wiem, ale to fakt – wszyscy powiedzieli, że „te dyskusje odbywają się między katolikami; i to nie ma nic wspólnego z dyskusjami ekumenicznymi; jesteśmy między katolikami”. Na początku pozbyliśmy się więc wszystkich tych klisz typu „nie jesteście w pełni w Kościele, jesteście tylko w połowie lub jesteście na zewnątrz – Bóg wie gdzie! – schizmatykami”… Nie! Prowadziliśmy dyskusje między katolikami. To pierwszy punkt, który jest bardzo interesujący i bardzo ważny. Pomimo tego, co czasami mówi się nadal w Rzymie.
Drugi punkt – myślę, że jeszcze ważniejszy – jest taki, że kwestie poruszane w tych rozmowach to klasyczne kwestie, które od zawsze były przeszkodami [w porozumieniu]. Czy chodzi o wolność religijną, kolegializm, ekumenizm, nową Mszę, a nawet nowe ryty sakramentów… Cóż, wszyscy oni mówili, że te rozmowy dotyczą kwestii otwartych. Aż do tego momentu ciągle nalegano: „Musicie zaakceptować sobór”. Trudno jest dokładnie określić rzeczywisty zakres terminu „akceptować sobór”. Co on oznacza? Jest faktem, że dokumenty soborowe mają różną wagę: mają być akceptowane według stopniowalnych kryteriów, obowiązujące w różnym stopniu. Jeśli dany dokument dotyczy wiary, jego przyjęcie jest obowiązkowe, koniec, kropka. Jednak ci, którzy zupełnie błędnie twierdzą, że ten sobór jest nieomylny, wymagają wobec niego całkowitej uległości. No cóż, jeśli to właśnie ma oznaczać „akceptowanie soboru”, to nie akceptujemy tego soboru. Właśnie dlatego, że zaprzeczamy jego nieomylności. Jeśli pewne fragmenty tekstów soborowych powtarzają to, co Kościół od zawsze twierdził, to jest oczywiste, że te ustępy są i pozostaną nieomylne i nie mamy żadnego problemu z ich akceptacją. Właśnie dlatego, gdy ktoś mówi „zaakceptujcie sobór”, trzeba wyraźnie określić, co przez to rozumie. Niemniej jednak, nawet z tym rozróżnieniem, czuliśmy ze strony Rzymu pewien nacisk: „musicie zaakceptować te punkty; to jest część nauczania Kościoła, więc musicie je akceptować”. Nawet dziś – nie tylko w Rzymie, ale i wśród biskupów – widzimy to nastawienie wobec nas, ten poważny zarzut: „Nie akceptujecie soboru!”.
I oto teraz nagle dotychczasowe punkty sporne wysłannicy Rzymu nazywają kwestiami otwartymi. Kwestie otwarte są kwestiami, o których można dyskutować, a konieczność zaakceptowania jakiejś pozycji zostaje mocno ograniczona lub nawet całkiem zniesiona. Myślę, że to kluczowy moment. Trzeba będzie się jeszcze przekonać, czy to się potwierdzi, czy naprawdę możemy dyskutować swobodnie, uczciwie, z szacunkiem należnym władzom, żeby nie pogarszać obecnej sytuacji Kościoła, w którym panuje dezorientacja, szczególnie w kwestii wiary – i tu my upominamy się o tę klarowność, o wyjaśnienia ze strony władz. Robimy to od dłuższego czasu, powtarzając, że w dokumentach soborowych występują niejasności, których klaryfikacja nie należy do nas. My możemy naświetlić problem, ale rozwiązanie spoczywa w rękach Rzymu. Niemniej fakt, że ci biskupi mówią, że są to kwestie otwarte, jest dla mnie kluczowy.
Rozmowy toczyły się zależnie od charakterów naszych rozmówców, mniej lub bardziej szczęśliwie, ponieważ zdarzały się też udane wymiany zdań, [w których byliśmy] niekoniecznie zgodni… Niemniej myślę, że wszyscy nasi rozmówcy są równie zadowoleni: zadowoleni z prowadzonych rozmów. Również pozytywnie oceniają swoje wizyty u nas. Pogratulowali nam poziomu naszych seminarzystów, mówiąc: „Oni są normalni (na szczęście! od tego trzeba zacząć…), to nie są ludzie ograniczeni ani tępi, ale pełni werwy, otwarci, radośni i po prostu normalni”. Wszyscy to przyznali. Niewątpliwie to ludzkie oblicze [rozmów], ale nie zapominajmy również o tym.
Dla mnie te rozmowy, a ściślej mówiąc ten ich łatwiejszy aspekt jest bardzo ważny. Ponieważ jednym z problemów jest brak zaufania. Z pewnością my jesteśmy nieufni i sądzę, że Rzym jest również nieufny wobec do nas. I jak długo będzie przeważała ta nieufność, naturalną tendencją będzie oceniania tego, co zostanie powiedziane, negatywnie, albo zakładanie najgorszego możliwego scenariusza, gdy ktoś zaproponuje jakieś rozwiązanie. I jak długo będzie panowała ta nieufność, nie postąpimy naprzód. Musimy osiągnąć minimalny stopień zaufania w atmosferze spokoju, by wyeliminować te oskarżenia a priori. Myślę, że nadal cechuje nas to nastawienie, jak również i Rzym. To wymaga czasu. Obie strony muszą dojść do właściwego oceniania osób i ich intencji, żebyśmy mogli pokonać ten etap. Myślę, że na to potrzeba jeszcze czasu.
Wymaga to również działań świadczących o dobrej woli, a nie o pragnieniu zniszczenia nas. Ciągle jesteśmy podszyci tą nieufnością, i jest to postawa dość rozpowszechniona: „jeśli nas chcą, to po to, żeby nas stłamsić i w końcu doprowadzić do rozpadu, całkowicie nas pochłonąć, zdezintegrować; to nie jest integracja, to jest dezintegracja”. Oczywiście, o ile to nastawienie przeważy, nie możemy niczego oczekiwać.
7. Obecny stan Kościoła: obawy i nadzieje
Martwię się tym, co się dzieje. Widzę powiększającą się dezorientację, będącą rezultatem [współistnienia] wzajemnie sprzecznych elementów, rozmywania doktryny, moralności i dyscypliny. W ten sposób dochodzimy do systemu „każdy dla siebie”. Biskupi mówią, co chcą, a jeden zaprzecza drugiemu. Nie ma oficjalnych, wyraźnych wezwań do porządku ani nawet do pewnej „linii partyjnej”, takiej czy innej. Jeszcze kilka lat temu można ją było dostrzec. To była linia modernizmu, to był ten niesławny duch Vaticanum II. Dziś możemy zaobserwować głębokie podziały wśród biskupów, a nawet w Rzymie, w tych sprawach. Która z tych stron zatriumfuje, która przeważy? W tej chwili nie mam na to odpowiedzi.
Można oczywiście opierać się na pewnych przemyśleniach, na pewnych przesłankach, mówiąc, że oczywiście im większy postęp zrobimy, tym bardziej moderniści osłabną lub zostaną osłabieni. Brakuje im wiernych, brakuje powołań; ich Kościół zanika. To prawda. Z drugiej strony widzimy pewną liczbę młodych ludzi – właściwie trudno ją oszacować, ale wystarczająco sporą, by to stwierdzić – młodych ludzi, którzy chcą Kościoła o wiele bardziej serio i to na wszystkich poziomach, a szczególnie na poziomie doktryny. To młodzi ludzie, seminarzyści, którzy chcą św. Tomasza, którzy chcą powrotu zdrowej filozofii, jasnej, zdrowej teologii, scholastycznej teologii św. Tomasza. Widzimy wśród tych młodych ludzi pragnienie liturgii… nie powiedziałbym „odnowionej”, ale powrotu do liturgii tradycyjnej. Ta liczba wydaje się imponująca. Dla nas to trudne do oszacowania, ale kiedy słyszymy od kapłanów, którzy zajmują się klerykami w modernistycznych seminariach, że nawet 50% we Francji i w Anglii wykazuje zainteresowanie tradycyjną Mszą św., to wydaje mi się, że to dużo i mam nadzieję, że to prawda.
Niemniej ten trend jest bardzo dostrzegalny, jak linia wznosząca na wykresie, i od wielu lat widzimy, że ta tendencja narasta. Wystarczy wziąć przykład z zeszłego roku, gdy na synodzie poświęconemu małżeństwu i rodzinie katolickiej można było zauważyć wyraźniejsze niż dotychczas starcie między dwoma obozami. Myślę, że powodem jest wzrost siły konserwatystów. A z drugiej strony jest większość, która jeszcze wyraźnie dominuje, ale już słabnie, traci moc narzucania swojego zdania, a przynajmniej narzucania wszystkiego, jak do tej pory.
Istnieją więc te dwie linie. Jaka jest nasza przyszłość w tej sytuacji? Po pierwsze, trzymać się. Jest wielkie zamieszanie. Kto wygra? Nikt nie wie. To powoduje, że nasze relacje z Rzymem są skrajnie trudne, ponieważ rozmawiamy z kimś i nie wiemy, czy następnego dnia dany tekst, co do którego po burzliwej dyskusji obie strony się zgodziły, rzeczywiście będzie ostateczny. Widzieliśmy, jak w 2012 r. na opracowany tekst zostały nałożone poprawki, wprowadzono zmiany przez pewną wyższą instancję, bez wiedzy papieża. Zatem jeszcze raz: kto rządzi Kościołem? Powiedziałbym, że to bardzo interesujące pytanie, które pozostaje bez odpowiedzi. Są pewne nienazwane siły…
8. O co prosić Najświętszą Maryję Pannę?
Och, mamy tak wiele próśb. Najpierw o zbawienie. Zbawienie dla nas, dla każdego, dla wszystkich dusz, które przychodzą do Bractwa, które chcą się jemu powierzyć, jego kapłanom, więc prośmy Ją o wierność dla Bractwa. Wierność dla Kościoła. Całkowitą wierność temu skarbowi Kościoła, który – Bóg wie, dlaczego – znajduje się w naszych rękach. To nadzwyczajne dziedzictwo jest skarbem Kościoła i nie należy tylko do nas, a my mamy tylko jedno pragnienie: żeby wreszcie wróciło na swoje miejsce, swoje prawdziwe miejsce w Kościele.
Prośmy o triumf Najświętszej Maryi Panny. Ona go zapowiedziała. Powiedziałbym, że nawet każe na siebie czekać, a my jesteśmy trochę niecierpliwi, zwłaszcza widząc to wszystko, co się dzieje, co wydaje się z tym sprzeczne, ale to nie jest sprzeczność – to po prostu rozwój, na który dobry Bóg pozwala; przerażająca rozgrywka. Nawet sami katolicy nie są zgodni, o co prosić Niebo. A wystarczy spojrzeć na Fatimę, gdzie Niebo odpowiada, to znaczy Bóg pragnie ustanowienia nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi, niestety napotyka ono wiele przeszkód, jednakże nie jest takie trudne – jest piękne i pocieszające! Widzimy tę wielką walkę między demonem a Bogiem; polem bitwy są dusze, które Bóg zechciał uczynić wolnymi i które chce zachować dla siebie, ale nie na siłę. Bóg mógłby narzucić swój majestat – i to się stanie na końcu świata, ale wtedy już będzie za późno, to teraz musi rozegrać się ta walka.
Prośmy więc Boga, by zesłał łaski, które zachowają dusze dla Niego, i współpracujmy w tym zadaniu. W ten sposób prosimy Go o wiele rzeczy. O to, by Kościół odnalazł jedność w swojej misji, czyli zbawieniu dusz – jedynej rzeczy, która liczy się dla Kościoła!
Źródło: Interview with Bp. Bernard Fellay – March 4, 2016, Menzingen (Switzerland)
- Zob. DICI nr 332 z 11.03.2016 r., przegląd prasy po konferencji bp. de Galarrety w Bailly.
- Te postulaty to możliwość odprawienia Mszy trydenckiej dla każdego kapłana i zniesienie cenzury wobec Bractwa, zob. DICI nr 74 z 12.04.2003 r.
- Od października 2009 r. do kwietnia 2011 r.
- W tym przypadku odpowiedź abp. Gwidona Pozzo, sekretarza Komisji Ecclesia Dei w wywiadzie dla agencji ZENIT z 25 lutego 2016 r. Pytanie: „Ekscelencjo, w 2009 r. papież Benedykt XVI zniósł ekskomunikę wobec Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X. Czy to oznacza, że teraz są ponownie w komunii z Rzymem?”. Odpowiedź: „Po zniesieniu przez Benedykta XVI cenzury ekskomuniki z biskupów FSSPX (2009) nie są oni już poddani tej karze kościelnej. Pomimo tego FSSPX jest nadal w sytuacji nieregularnej, ponieważ nie otrzymało ono uznania kanonicznego przez Stolicę Apostolską. Tak długo, jak wspólnota nie posiada statutu kanonicznego w Kościele, jej członkowie nie sprawują służby w sposób legalny, co tyczy się również sakramentów. Według ówczesnego kard. Bergoglio z Buenos Aires, a teraz papieża Franciszka, co zostało potwierdzone w Komisji Eclessia Dei, członkowie FSSPX są katolikami w drodze do pełnej komunii z Stolicą Apostolską. Ta komunia nastąpi po kanonicznym uznaniu Bractwa”.
- Abp Pozzo, ibidem: „To, co wydaje się istotne, to znalezienie pełnej zbieżności w tym, co jest wymagane do pełnej komunii ze Stolicą Apostolską, a mianowicie wspólne Credo, sakramenty i uznanie najwyższego Magisterium Kościoła”.
- Papież Franciszek, list z 1 września 2015 r. do abp. Rino Fisichelli na zbliżający się Rok Święty: „Ustanawiam mocą mojej dyspozycji, że ci, którzy w trakcie Roku Miłosierdzia skorzystają z sakramentu pojednania u kapłanów Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X, otrzymają ważne i godziwe odpuszczenie grzechów”.