Jako że zakony i instytuty religijne zachowujące tzw. rady ewangeliczne wypełniają nadobowiązkowe zobowiązania religijne, oczywiste jest, że obecny kryzys zadać musiał szczególnie bolesny cios zwłaszcza tej szczególnej części Kościoła. Zgodnie z zasadą loquimini nobis placentia, według której ludzie posiadają skłonność do pomniejszania własnych porażek i wyolbrzymiania swych cnót, obecna agonia zgromadzeń zakonnych przedstawiana jest (przyjmując optymistyczny punkt widzenia Jana XXIII) jako ich odrodzenie, biorąc wszelkie zmiany i destabilizację za oznaki żywotności.
Kryzys jest jednak faktem, o czym świadczy chociażby skala odstępstwa osób, które podjęły wcześniej życie konsekrowane. Wszystkie wspólnoty zakonne, wielkie i małe, męskie i żeńskie, kontemplacyjne, aktywne i o charakterze mieszanym, jeśli nie zostały wręcz zdziesiątkowane, skurczyły się w ciągu 20 lat do ułamka swej dawnej liczebności. Według oficjalnych danych opublikowanych w Tabularum statisticarum collectio w roku 1978, w latach 1966–1977 liczba zakonników na świecie spadła z 208 tys. do 165 tys., czyli niemal o 25%. Nie sposób obronić tezy, że spadkowi ilościowemu towarzyszy wzrost jakościowy: jakość przejawia się w ilości. Im więcej ludzi zobowiązuje się do życia według pewnego ideału, tym prędzej praktykowanie tego ideału doprowadzone zostanie do doskonałości. Im większa liczba ludzi angażuje się w jakąś działalność, tym więcej z nich w niej celuje, podobnie jak potrzeba wiele praktyki, aby osiągnąć w czymś biegłość.
Kryzys ten przejawia się w najwyraźniej w pędzie do zmian: wszystkie instytuty zakonne zwołały specjalne zgromadzenia w celu zreformowania swych konstytucji i reguł, dokonywanego często w sposób lekkomyślny i zawsze ze skutkami bardziej niszczącymi niż budującymi. Pytany o kondycję dzisiejszych zakonów, kard. Daniélou odpowiedział wprost: „Myślę, że mamy obecnie bardzo poważny kryzys życia zakonnego i że powinno się mówić nie tyle o odnowie, co raczej o upadku”. Jako przyczyny tego stanu rzeczy Kardynał wymienił wypaczenie rad ewangelicznych, przez traktowanie ich jako raczej poglądu psychologicznego i socjologicznego, niż specjalnego stanu życia, opartego o zalecenia Chrystusa Pana zawarte w Ewangeliach.
Prawdziwa odnowa powinna polegać na podporządkowaniu zewnętrznych form aktywności dążeniu do osiągnięcia świętości, która jest głównym celem Kościoła, a życia zakonnego w szczególności. Stosunki ze światem zewnętrznym zawsze zaprzątały umysły założycieli i reformatorów zakonów. W czasach praktykowania niewolnictwa w celu wykupu chrześcijan z rąk muzułmanów powstał zakon mercedarian; ze względu na zagrożenie epidemiami powstali kamilianie i zakon szpitalny św. Antoniego; kiedy pojawiła się potrzeba nauczania mas – powstali bracia szkolni. Nie sposób wymienić wszystkich współczesnych kongregacji, dostosowujących się na tysiące sposobów do potrzeb społeczeństwa.
Z przystosowaniem mieliśmy więc do czynienia zawsze, jednak dziś generalna zasada reform wymaga, by zmiany przebiegały bez wyjątku od wymagań większych do mniejszych, nigdy zaś odwrotnie. Jest to dokładnym przeciwieństwem tego, co widzimy w historii zgromadzeń zakonnych. Wszystkie poprzednie reformy zostały wywołane rozgoryczeniem z powodu rozluźnienia dyscypliny i pragnieniem życia bardziej uduchowionego i surowego, przepojonego modlitwą i umartwieniami. Cystersi na przykład wyodrębnili się z kluniaków, a trapiści z cystersów. Podobnie pragnienie surowszego życia doprowadziło do powstania z franciszkanów: obserwantów, franciszkanów reformowanych i kapucynów (...); wszyscy oni powodowani byli pragnieniem prowadzenia życia doskonalszego i surowszego, a nigdy odwrotnie – jak ma to miejsce obecnie, po raz pierwszy w historii reform w Kościele.
Dzisiejsze reformy opisywane są w dużej mierze przy pomocy typowej dla naszych czasów nowomowy. Podczas specjalnych zgromadzeń, mających na celu przeprowadzenie odnowy reguł, zakony „zadają sobie pytania”, „konfrontują doświadczenia”, „wyznaczają nowe cele działania”, „poszukują nowej tożsamości” (w wyniku czego stają się czymś innym), „stają się świadome nowych problemów w Kościele”, „zajmują się problemem kreatywności”, usiłują „budować prawdziwe wspólnoty” (tak jakby przez ubiegłe stulecia zgromadzenia zakonne były wspólnotami fałszywymi), myślą o sposobach „umiejscowienia siebie w ich kontekście” itd.
Zmiany zasad
Tak jak w przypadku innych części ciała Kościoła, kryzys zakonów jest rezultatem nadmiernego dostosowania się do tego świata, które wynika z utraty wiary w możliwość zwycięstwa nad nim. W wyniku tej metamorfozy zgromadzenia zatracają część swej własnej istoty, co doprowadza je do kryzysu tożsamości. Istotną oznaką tego zagubienia jest zmiana w strojach członków zgromadzeń zakonnych, spowodowana pragnieniem nie odróżniania się od osób świeckich. (...). Musimy pamiętać, że czasami „ekstrawagancja” w strojach zakonników miała na celu podkreślenie wyjątkowości stanu duchownego, była również ważnym znakiem wolności Kościoła, jego niezależności od mód i stylów. Od wzgardy dla zwykłych strojów duchownych popada się we wzgardę dla szat liturgicznych: w konsekwencji podczas dzisiejszych koncelebr nierzadko widzimy księży odprawiających Msze w strojach całkowicie świeckich.
Życie zakonne, oparte o rady ewangeliczne, jest więc obiektywnie doskonalsze niż życie zwykłych chrześcijan kierujących się ewangelicznymi nakazami – jest ono wyborem dokonanym w oparciu o słowa samego Chrystusa Pana: „Si vis perfectus esse”. Kierunek dzisiejszych reform życia zakonnego zbliżony jest do tego, który rządzi obecną reformą kapłaństwa. Z jednej strony jesteśmy świadkami zacierania różnic pomiędzy kapłaństwem sakramentalnym a kapłaństwem wszystkich wiernych, z drugiej – pomiędzy stanem doskonałości i stanem zwykłym. Wszystko, co specyficzne dla życia zakonnego, tak w życiu wewnętrznym, jak i w zachowaniu, zostało usunięte lub pomniejszone.
Jako że życie podlega nieustannym zmianom, a wola ludzka stale buntuje się przeciw nakazom prawa, stan życia wymaga w swym obrębie pewnego niezmiennego porządku. Pewien stały charakter może być nadawany życiu przez podjęcie zobowiązania, wiążącego na stałe wolę jednostki z zakonem, poprzez potrójne śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Obecny kryzys spowodowany jest rozluźnieniem dyscypliny i lekceważeniem ślubów nie przez pojedyncze osoby, ale przez same władze zakonów, które doprowadziły do wprowadzenia zmian w regułach podczas specjalnie w tym celu zwołanych zgromadzeń generalnych.
Po pierwsze, porzucono zasadę stabilności. Stabilność, którą ślubował mnich według reguły benedyktyńskiej, miała podwójne znaczenie, odpowiadające dwóm sensom tego słowa. (...) Łacińskie regere oznacza zarazem ‘podtrzymywać’ i ‘kierować’. Reguła zakonna jest więc normą, która wyznacza kierunek życia i równocześnie go podtrzymuje. Łacińskie stare, od którego pochodzi stabilitas, znaczy równocześnie ‘pozostawać na miejscu’ i ‘pozostawać doskonałym’. Stabilność zakonna polega na tym, że mnich, pozostając w swoim klasztorze i nie zmieniając miejsca zamieszkania, znaleźć może środki konieczne do postępu moralnego.
Obecnie stabilność owa zanika. Oczywiście w ciągu stuleci przełożeni wszystkich zgromadzeń zmieniali miejsca swego pobytu; nawet prawo kanoniczne wyraźnie zezwala na podróż na rozkaz przełożonych. Problem polega na tym, że obecnie brak stabilności stał się wręcz elementem życia poszczególnych wspólnot. Z powodu zwiększonej mobilności współczesnego świata bracia opuszczają swe domy zakonne nie tylko w celu podróży, urlopu lub rozrywki (często przedstawianej jako cel apostolski czy kulturalny); członkowie wspólnoty oddzielają się od innych mieszkając w różnych miejscach i porzucając życie wspólnotowe. Eksklaustracja (zwolnienie z obowiązku zamieszkiwania w klasztorze – przyp. red. Zawsze wierni), która była dotąd czymś niezwykłym, stała się dziś normalną formą życia zakonnego. W miejsce klasztoru powstała pozbawiona stabilności diaspora, wynikiem czego jest niemal całkowity zanik życia wspólnotowego.
Zasadnicza zmiana orientacji
Cała tzw. „odnowa” jest w rzeczywistości fundamentalną zmianą orientacji, która, gdyby została przeprowadzona konsekwentnie do końca, mogłaby doprowadzić do całkowitego zaniku zgromadzeń zakonnych. Zmiana ta jest wyrazem antropocentrycznej rewolucji, cechującej obecny etap historii Kościoła. Widać to dobrze już w nowych, przedefiniowanych celach życia zakonnego: koncentruje się ono raczej na służbie człowiekowi niż Bogu, czy raczej na służbie człowiekowi utożsamionej ze służbą Bogu. Ta zmiana orientacji opiera się na fałszywym założeniu, że celem człowieka nie jest i nie może być jego własne zbawienie, ponieważ byłoby to rodzajem teologicznego utylitaryzmu. Twierdzi się, że mnich nie opuszczający swego miejsca czyni to jedynie z miłości własnej, a dążenie do dobra ze względu na nagrodę w życiu przyszłym jest działaniem samolubnym.
Celem, jaki zwykle stawiali przed sobą ludzie składający śluby zakonne, było przede wszystkim zbawienie swych dusz. Nie cofając się nawet do początków monastycyzmu wschodniego, widać to wyraźnie we wstępie do reguły św. Benedykta: „Et si fugientes gehennae poenas ad vitam perpetuam volumus pervenire, dum adhuc vacat et in hoc corpore sumus, currendum et agendum est modo quo in perpetuum nobis expedit” („I jeśli uciekając przed karaniem piekła, do żywota wiecznego przyjść chcemy, tedy póki czas mamy i w tem ciele jesteśmy i świetle tego żywota to wszystko jeszcze wypełniać możemy – teraz musimy ze skwapliwością biec i to czynić, co nam na wieki pożytecznym będzie”). Motyw ten był nie mniej oczywisty dla wielkich założycieli zakonów czasów współczesnych. (...)
Cnoty zakonne w okresie posoborowym
Czystość i umiarkowanie
To porzucenie orientacji transcendentalnej widoczne jest szczególnie wyraźnie przy analizie praktykowania cnót związanych ze ślubami zakonnymi. Wiemy, że wszystkie cnoty są wzajemnie powiązane i stanowią w rzeczywistości jedną cnotę. Jeśli cnotę zdefiniujemy jako nawyk woli do przestrzegania Bożego prawa, poszczególne cnoty są specyficznymi odmianami tego przyzwyczajenia; można więc powiedzieć, że wszystkie one zawarte są w każdej z nich, nawet, jeśli na to nie wygląda: „Ita quaelibet non tantum cohaeret, sed etiaminest alteri, ut qui unam habet, vere omnes habere dicatur” („Tak więc każda z nich nie tylko łączy się z innymi, ale właściwie w nich się zawiera; wskutek tego można słusznie powiedzieć, że ten, kto posiada jedną z nich – posiada je wszystkie” – św. Bonawentura De profectu religionis, księga II, rozdz. 24).
Konsekwentnie powiedzieć można, że osłabienie którejkolwiek z nich wpłynie na osłabienie pozostałych cnót właściwych dla życia zakonnego.
Co do cnoty czystości – zanik wrażliwości i roztropności przejawia się przede wszystkim w powszechnym rozluźnieniu dyscypliny odnośnie do stroju duchownego, braku rozwagi w kontaktach z przedstawicielami płci przeciwnej, również podczas podróży. Przepisy, którym podporządkowywali się nawet najwięksi święci, są dziś wzgardzone w teorii i zaniedbywane w praktyce. Owa wzgarda dla cnoty czystości jest powodem wielu upadków, co jednak można łatwo ukryć.
Motu proprio papieża Pawła VI Ecclesiae sanctae stwierdza, że „Duchowni powinni większą niż inni chrześcijanie uwagę przywiązywać do dzieł pokuty i umartwienia”. Faktem jest, że cnota wstrzemięźliwości, zalecana przez reguły starszych zgromadzeń, przestrzegana była zarówno indywidualnie jak i zbiorowo nawet we współczesnych zakonach do czasu soborowej odnowy. Nie wspominając już o diecie eremitów wschodnich złożonej z chleba i wody, beztłuszczowej diecie niektórych cenobitów i bezmięsnej kartuzów, trapistów i minimów, można powiedzieć, że wszystkie instytuty zakonne założone po Soborze Trydenckim określały pewne reguły wstrzemięźliwości w jedzeniu i piciu: rano kubek kawy i kawałek chleba, pośrodku dnia zupa, głównie warzywna, jakiś owoc i ograniczona ilość wina; wieczorem zupa. Nie trzeba dodawać, że w dni przepisane regułą praktykowano post i abstynencję od mięsa. Dziś w niektórych bogatych krajach menu wygląda następująco: na śniadanie do wyboru: kawa, czekolada, herbata, mleko, marmolada, bekon, ser, jogurt, chleb i herbatniki; na lunch: antipasto, zupa, przeważnie z dwoma jarzynami, owoce lub deser, chleb i kawa, trochę piwa lub wino. Na podwieczorek: kawa, herbata, mleko, herbatniki i owoce. Na kolację to samo co na lunch, z wyjątkiem antipasto i kawy.
Nie chcę popełnić błędu tych, którzy ignorując historię, patrzą na wszystkie czasy i zachowania w tym samym świetle. (...) Surowe umartwienia zmysłu smaku, z których słynie asceza wschodnia, wynikały z pragnienia ograniczenia zwykłej diety, która była wówczas o wiele mniej bogata i urozmaicona niż dziś. Umartwienie jest rzeczą względną, jednak dieta zakonna musi różnić się od zwykłej. W okresach, gdy większość ludzi, np. w Lombardii, jadła głównie chleb żytni – często mający kilka tygodni czy nawet miesiąc – albo kasztany, rygor zakonny wymagał ograniczenia nawet tej skromnej diety, osiągając przez to niewyobrażalną dziś surowość. Reguły dzisiejsze muszą ograniczać dietę nieporównywalnie bogatszą i bardziej urozmaiconą – jednak ograniczenia te są niezbędne. Uwzględniając różnice czasów, konieczne jest, by dieta osób poświęconych Bogu była skromniejsza niż pożywienia innych ludzi, i to w sposób dostrzegalny. Nawet w sposobie odżywiania duchowny nie jest człowiekiem jak inni!
Ubóstwo i posłuszeństwo
Zaliczam wstrzemięźliwość do ubóstwa, ponieważ wymaga ono życia prawdziwie pokornego i skromnego. Wstrzemięźliwość przejawia m.in. w umiarkowaniu w kwestii pożywienia, jednak zakonny ślub ubóstwa obejmuje znacznie więcej niż podstawowe potrzeby – dotyczy wszystkich akcesoriów mających zapewnić komfort życia. (...). Ubóstwo nie wymaga jednak używania w nocy świec czy lamp naftowych zamiast elektryczności czy stosowania zasad z Księgi Powtórzonego Prawa (23, 12–13) w czasach, gdy toalety są tak luksusowe, jak niegdyś królewskie apartamenty. Nie wymaga od zakonników grzania się przy palenisku, w czasach, gdy centralne ogrzewanie zapewnia ciepło w całym budynku, w blokach czy w miastach. Nie będzie też oznaczało konieczności komunikowania się w erze telefonów i telegrafu wyłącznie poprzez tradycyjne listy.
Posiadanie pewnych rzeczy, które niegdyś było przejawem luksusu, stało się niezbędne ze względu na ogólny rozwój technologii. Przemiany, dzięki którym to, co było niegdyś zbyteczne, staje się konieczne dla coraz większej ilości ludzi, nazywa się obecnie „postępem”. Zanik indywidualnej samowystarczalności jest cechą charakterystyczną współczesnej cywilizacji, dostarczającej człowiekowi wszystkiego i we wszystkim nim kierującej. Ale nawet, jeśli taki jest kierunek cywilizacji, właściwe jest, by ludzie, którzy przez ślub wybrali stan doskonałości, wyrzekli się rzeczy zbędnych. Np. słuchanie radia i oglądanie telewizji, które jeszcze kilka lat temu było zakazane w domach zakonnych, zostało najpierw dozwolone całym wspólnotom, a obecnie jest czymś normalnym w pojedynczych celach. Telewizja, wyciskająca na mózgach dzień po dniu kolejne obrazy, podobnie jak kartka papieru zadrukowywana tysiące razy, jest najpotężniejszym narzędziem intelektualnego zepsucia we współczesnym świecie. Nie przeczę, że te ogromne anteny, wywierające na świat wpływ większy niż gwiazdy, mogą być niekiedy używane do celów religijnych. Jednak te wyjątkowe okoliczności nie mogą usprawiedliwić notorycznego i niekontrolowanego wykorzystywania tych technologii, nie mogą one nadawać rytmu życiu zakonnemu. Dziś jednak niektóre wspólnoty porzuciły wielowiekowy zwyczaj recytowania w nocy Oficjum w kościele, by móc oglądać telewizję!
Nowe pojęcie posłuszeństwa zakonnego
Jednakże głównym powodem nacisku na złagodzenie reguł zakonnych jest kryzys posłuszeństwa. (...). Zaniżenie wyobrażenia o tej cnocie doprowadziło w konsekwencji do zaniedbania jej w praktyce. Innowatorzy postarali się zaś, by ta zmiana świadomości znalazła wyraz w reformach reguł, zatwierdzanych przez zgromadzenia generalne. Nie przedstawiali oni innych definicji rzeczy, gdyż zdemaskowałoby to zamiar zmiany ich istoty, starali się raczej sprawiać wrażenie, że chodzi im jedynie o inny styl działania czy zmianę formy. Tak więc zgromadzenia wyższych przełożonych wprowadzały nowe pojęcie posłuszeństwa, deprecjonując zasadę autorytetu i sprowadzając ją do rodzaju braterskich stosunków: „Akcent kładziony na autorytet rozumiany jako służba implikuje nowy styl posłuszeństwa. Posłuszeństwo musi być aktywne i odpowiedzialne. (...) Władza i posłuszeństwo są dwoma uzupełniającymi się aspektami tego samego udziału w ofiarowaniu się Chrystusa”. Przełożeni nie zaprzeczają, że osoby prawdziwie posłuszne powinny pełnić wolę Bożą, nie identyfikują jej już jednak, jak to czyniła teologia klasyczna, z wolą zwierzchników. Przeciwnie, zarówno przełożeni, jak poddani „pełnią pari passu wolę Bożą, odszukiwaną w sposób braterski w owocnym dialogu”.
W ten sposób nowe idee wprowadzane są pod przykrywką klasycznej terminologii. Posłuszeństwo nie polega jednak na rozważaniu, jakiej części polecenia należy być posłusznym; jest prostym poddaniem się woli zwierzchnika. (...) Delegat Apostolski w Anglii mylił się, mówiąc: „autorytet nie ma większej wartości niż jego argumenty”. Jest to prawdziwe w dyskusji, w której znaczenie ma siła logiki, ale nie w odniesieniu do aktów rządzenia. Trzeba tym niemniej pamiętać, że teoria absolutnego posłuszeństwa jest charakterystyczna dla despotyzmu i nie jest częścią doktryny katolickiej. Religia zobowiązuje nas do nieposłuszeństwa tym, którzy nakazują rzeczy w sposób oczywisty zakazane. Ten obowiązek nieposłuszeństwa jest podstawą męczeństwa.
Posłuszeństwo nie wymaga również zbieżnej woli przełożonego i podwładnego. W tradycyjnym ujęciu zbieżność ta wynika z podporządkowania własnej woli – woli zwierzchnika; obecnie osiąga się to poprzez kompromis. Takie posłuszeństwo jest całkowicie subiektywne i nie wymaga już ofiary z własnej woli. W tym ujęciu osoba, która się podporządkowuje, podporządkowuje się w rzeczywistości sobie samej. (...) Skonfrontowany z duchem niezależności, egalitaryzmu i emancypacji, nowy rodzaj posłuszeństwa okazuje się jednak niezwykle kruchy. W konsekwencji mogliśmy zobaczyć, jak podczas wizyty Jana Pawła II w USA s. Teresa Kane, Przewodnicząca Federacji Zakonów Żeńskich w tym kraju, otwarcie krytykowała jego decyzje. Kiedy jakiś czas później Stolica Apostolska wydaliła z zakonu s. Marię Mansour za pracę na stanowisku dyrektora stanowej kliniki aborcyjnej, tysiące zakonnic zebrało się w Detroit i protestowało przeciwko decyzji Stolicy Apostolskiej, oskarżając ją o męski szowinizm i naruszanie praw człowieka, dławienie wolności sumienia, a nawet łamanie prawa kanonicznego!
Nauczanie Rosminiego nt. posłuszeństwa zakonnego
Aby dać wyobrażenie o tym, jak dalece „zreformowane” pojęcie posłuszeństwa zakonnego dalekie jest od tego, co Kościół zawsze nauczał, przytoczę słowa nie prawodawców starożytnych zakonów, ale współczesnego założyciela odznaczającego się głębią teologicznych spekulacji oraz prawdziwym duchem religijnym. W swoich pismach ascetycznych Antoni Rosmini (1), założyciel Instytutu Miłosierdzia zaaprobowanego przez Stolicę Apostolską w roku 1839, oczyszcza cnotę posłuszeństwa z najmniejszych śladów subiektywizmu i wyjaśniają samą jej istotę: posłuszeństwo polega na dobrowolnym złożeniu własnej woli, raz na zawsze, w ręce swego przełożonego, wyrzekając się tym samym prawa do badania słuszności jego poleceń (2). Jest ono aktem jak najbardziej racjonalnym, ponieważ opiera się na przesłankach rozumowych, jednak nie przeświadczeniu, że dana czynność nakazywana jest słusznie (doktryna Lamennais’a), ale raczej na świadomości, że przełożony ma prawo prosić o to, o co prosi. Zrozumienie tego ułatwia nieco filologia. W grece „jestem posłuszny” zasadniczo oznacza ‘jestem przekonany’, przekonany co do właściwości aktu, wykonywanego z woli przełożonego. Jeśli zredukuje się posłuszeństwo do subiektywnego przekonania o słuszności rzeczy nakazanej, trudno nazwać je cnotą. Posłuszeństwo staje się samoposłuszeństwem. Jak pisze Rosmini: „Jeśli ktoś czyni słuszność polecenia podstawą posłuszeństwa, oznacza to w konsekwencji jego zniszczenie”. I bardziej dobitnie: „Powinno się być posłusznym w prostocie, bez namyślania się, czy polecenie jest słuszne czy nie, celowe czy bezsensowne”. I znowu: „Ślepota posłuszeństwa jest ślepotą samej wiary. (...) Powinniśmy ofiarować się razem z Chrystusem, poprzez bezwzględne posłuszeństwo”. Do jednego ze swych klasztorów w Anglii napisał: „Jeden akt posłuszeństwa jest więcej wart niż nawrócenie Anglii”.
Autentycznie katolickie nauczanie Rosminiego traktuje posłuszeństwo jako podstawę każdego aktu moralnego – jako uznanie prawa i podporządkowanie się mu. Jest to oczywiście sprzeczne z obecnym poglądem, głoszącym, że posłuszeństwo zawiera się również w wykonywaniu aktów dobrowolnych, nie nakazanych przez zwierzchników. W rzeczywistości jednak polega ono na czynieniu rzeczy nakazanej przez przełożonego, której bez jego polecenia nie wykonałoby się. Zmiana w tym punkcie dotyka podstawy moralności i teologii. Chrześcijaństwo nie przypisuje woli Boga-Człowieka, jak i woli każdego człowieka innego celu, niż podporządkowanie się woli Bożej, poznanej w sposób naturalny czy nadprzyrodzony. W wyniku posoborowych reform posłuszeństwo zanikło. Stwierdził to sam Paweł VI podczas Zgromadzenia Ogólnego jezuitów, mówiąc, że nie może ukryć „swego zdumienia i bólu” z „dziwnych i niebezpiecznych propozycji”, które próbują oderwać Towarzystwo od jego korzeni poprzez przyjęcie całkowicie historycystycznej perspektywy, „jak gdyby katolicyzm nie posiadał charyzmatu stałej prawdy i niezachwianej pewności”. (...)
Posłuszeństwo i życie wspólnotowe
Ponieważ posłuszeństwo jest nakazane regułą, a reguła jest źródłem jedności, osłabienie posłuszeństwa powoduje automatycznie zanik ducha wspólnotowego. Artykuł opublikowany w „L’Osservatore Romano” (z listopada 1966 r.) wspomina „reformatorskie” zgromadzenie pewnego zakonu, „które usunęło z konstytucji założycielskiej wszystkie praktyki religijne (codzienną Mszę, czytanie duchowe, medytację, rachunek sumienia, comiesięczne rekolekcje, Różaniec etc.) i wszelkie formy umartwienia, zakwestionowało też wartość ślubów posłuszeństwa, przyznając członkom prawo do sprzeciwu w przypadkach, kiedy pragną oni być zwolnieni od poleceń przełożonych”. Autor tekstu po słusznym stwierdzeniu, że „mamy tu do czynienia ze zniszczeniem życia zakonnego”, kilka wersów dalej przyznaje, że jest w tej wywrotowej działalności i destrukcji życia zgromadzeń zakonnych pewien „element pozytywny”, mający charakter „oczyszczający”. Naprawdę trudno zrozumieć, w jaki sposób tendencja, która w sposób oczywisty niszczy życie zakonne, mogłaby równocześnie je „oczyszczać”.
W momencie, w którym znikły więzy posłuszeństwa, zobowiązujące wszystkich członków zgromadzenia do wspólnego realizowania celów instytutu i troski o dusze współbraci, poszczególne osoby poczuły się zwolnione z zajęć specyficznych dla stanu duchownego i zachowują się, jak gdyby zgromadzenie nie istniało. Msza odprawiana jest o najróżniejszych godzinach, a modlitwa pozostawiona duchowości poszczególnych członków. Nawet strój, który – podobnie jak mundur – był dotąd wspólny dla poszczególnych zakonów, pozostawiony jest obecnie gustowi członków zgromadzeń: mogą to być habity, czarne marynarki lub wręcz świeckie stroje czy kombinezony robocze. (...) Ponieważ w zgromadzeniach żadne praktyki religijne nie są obecnie realizowane wspólnie, życie wspólnotowe członków instytutu sprowadza się z reguły do wspólnoty stołu i zakwaterowania, wyjątkowo do wspólnej pracy. Nie można jednak usprawiedliwiać indywidualnego wyboru praktyk zakonnych argumentując, że powinny one być dostosowane do indywidualnego charakteru każdego zakonnika. Gdyby tak było rzeczywiście, nie byłoby instytutów zakonnych: ich celem jest właśnie wspólnotowe dążenie do tego, do czego posoborowe reformy zachęcają pojedyncze osoby. Absurdem byłoby przyłączanie się do wspólnoty, by indywidualnie realizować cele, które powinny być realizowane wspólnie.
Konkludując: kryzys życia zakonnego ma swe źródło w przyjęciu zasady niezależności i subiektywizacji wartości obiektywnych. Wspólnoty rozbite zostały do stanu nieorganicznej wielości: „Chacun dans sa chacunière”. Zezwolenie na sądzenie poleceń przełożonych prowadzi w konsekwencji do anarchii, nawet do wyboru miejsca zamieszkania. To nie przypadkiem w niektórych klasztorach zniesiono stanowisko furtiana. Ω
Z Iota unum (wyd. w jęz. angielskim) wybrał i przetłumaczył Tomasz Maszczyk.
PRZYPISY:
1.) O ks. Rosminim pisaliśmy już w Zawsze wierni nr 3/2002 (46). Oczywiście potępienie przez Św. Oficjum w dekrecie Post obitum jego 40 tez nie oznacza automatycznego potępienia wszystkich jego pism; dlatego prof. Amerio ma pełne prawo cytować te z nich, które zawierają „autentycznie katolickie nauczanie” – przyp. red. Zawsze wierni.
2.) Wszakże z zastrzeżeniem, o którym była już mowa wyżej – tzn. obowiązku nieposłuszeństwa w przypadku nakazania przez przełożonego rzeczy w sposób oczywisty zakazanej (grzechu) – przyp. red. Zawsze wierni.
0 komentarze:
Prześlij komentarz