Czy jest progresywizm? Mam na myśli progresywizm kościelny, który – podobnie jak progresywizm świecki – zwraca się ku przyszłości, rozumując jakoby świat i Kościół były w ciągłym ruchu, zawsze ewoluując ku temu, co najlepsze. Ten właśnie ewolucjonizm moglibyśmy rozpatrywać jako swego rodzaju eponim progresywizmu religijnego. Stanowi on system „zaawansowanych” idei i postaw, dumnie odrywający się od jakiegokolwiek przywiązania do Tradycji.
Tak zwany modernizm początków XX wieku został opisany i potępiony przez św. Piusa X w encyklice Pacendi dominici gregis i w dekrecie Lamentabili sane exitu. Łączył on kantowską (racjonalistyczną) filozofię – odrzucającą myśl arystotelesowsko-tomistyczną – a także „pozytywne” studia nad Pismem Świętym pochodzenia protestancko-liberalnego oraz pragnienie utożsamienia kultury chrześcijańskiej z tą, która panowała w Europie kształtowanej przez rewolucje XIX wieku, zakorzenione w rewolucji francuskiej 1789 r. i jej Oświeceniu. Moderniści cierpieli z powodu pewnego dyskomfortu, jakby byli obcy albo zostali wykluczeni z tego, co proponowała epoka nowożytna. Ponadto w modernizmie panowało zamieszanie pomiędzy doktryną, jej treścią i sposobami wyrazu. Jednak pod tym względem posoborowy progresywizm zdecydowanie go przewyższa.
Święty Wincenty, galijsko-rzymski mnich z klasztoru w Lerynie, w połowie V wieku rozróżnił w swoim Commonitorium pomiędzy wyrazem Prawdy chrześcijańskiej – która logicznie rzecz biorąc przeorientowała się w różnych epokach i kulturach znajdując nowy sposób wyrazu (nove) – a modyfikacją, czyli dodawaniem rzeczy nowych (nova).
Katolicki progresywizm rozwinął się pod wpływem tak zwanego ducha Soboru. Sobór Watykański II (1962-1965) przyjął niemal jednomyślnie 16 dokumentów; przedstawiały one katolicyzm „uaktualniony” na postawie jasnej intencji aggiornamento. Dyskusje i konfrontacje już widoczne w debatach soborowych uległy później pogorszeniu pośród bolesnych podziałów, które dezorientowały wielu księży i wiernych. Istnieją częstokroć wspominane wypowiedzi Pawła VI, nakłaniającego do powściągliwości w ocenie Soboru i pozwalającego nam rozpoznać powagę sytuacji, która nastąpiła wraz z narzuceniem progresywnej samowoli: „Oczekiwaliśmy kwitnącej wiosny, a nadeszła ostra zima”; „poprzez jakąś szczelinę swąd szatana wszedł do Domu Bożego” – mówił papież. Obecnie mogłoby się wydawać, że Sobór Watykański II w swojej pierwotnej wymowie wyrażonej w jego tekstach, trafił już na śmietnik. Ale niektóre ekstrawagancje i nagłe zaabsorbowanie pewnymi tematami czy rzeczami pozostały z nami jako błędne, wypaczone dziedzictwo. Wielokroć wiąże się ono z pewną urazą czy niechęcią wobec Tradycji i wobec tych, którzy na niej polegają.
Pierwsze akademickie znaczenie „manii” opisuje ją w dużo bardziej negatywny sposób, przedstawiając jako rodzaj szaleństwa czy ogólnego majaczenia, któremu towarzyszy wzburzenie i skłonność do wściekłości. Termin ten ma swoje źródło w greckiej starożytności; u Herodota i Sofoklesa mania jest równoznaczna z szaleństwem, obłędem i stosuje się ją do namiętności miłości, jak również do prorockiego uniesienia. W swym dziele Fajdros Platon określa tym mianem uniesienie wywołane natchnieniem, które w jakiś sposób alienuje człowieka od siebie samego.
Podkreśla też w tym opisie ton ponurego nastroju, mroku czy czerni.
Pragnę teraz odnieść się do pewnych typowych manii progresywizmu.
1. Zacznę od wskazania manii, która skłania do uśmiechu politowania, gdyż przedłuża czy raczej przywraca dyskusję z lat 70.: wymierzoną przeciwko sutannie ideologiczną furię. Wyładowuje się ona na tych kilku księżach, którzy jeszcze czasami ją noszą. Nie biorę pod uwagę tego, że obecna dyscyplina Kościoła wymaga od księży noszenia oznaki ich stanu: może to być styl „elegancki duchowny” albo przynajmniej jasnoniebieska koszula z charakterystyczną niewielką białą wstawką. Progresywna mania postrzega z naturalnością czy zrozumieniem księdza noszącego „cywilne ubrania”, nawet w złym guście i czasami brudne. Gorszy jest przypadek osoby zakonnej, unikającej zakładania habitu właściwego zakonowi czy zgromadzeniu, do którego należy. Zazwyczaj jest to kolejny element nieprzestrzegania ślubów ubóstwa. Ta konkretna mania wywołuje u mnie uśmiech z powodu braku umiarkowania, z jakim się wiąże; swoją odmową oznaczenia stanu duchownego takie osoby tylko podkreślają przecież coś przeciwnego niż by chciały: rzeczywistą wartość habitu księdza i osoby zakonnej.
2. Kolejna mania to pogarda, a może lepiej powiedzieć, nienawiść względem łaciny. Postępowcy nie mogą znieść księdza odprawiającego Mszę – nawet nie tę świętego Piusa, ale tę Pawła VI – w szlachetnym języku Lacjum. W rzeczywistości najczęściej to negatywne uczucie wyrażane jest przez tych spośród nich, którzy nie mają o tym języku pojęcia. Nie znoszą zatem tego, czego nie znają, z powodu czystej ideologii. Z racji tej postawy na przykład pewne hymny, które były śpiewane bez trudu w parafiach przez starsze panie, znikły z obiegu: jak Pange lingua i Tantum ergo, pozostające wszak wspaniałymi formułami Adoracji Najświętszego Sakramentu. Kiedy byłem dzieckiem, w mojej sąsiedniej parafii w Buenos Aires celebrowanie największych świąt było spotęgowane poprzez śpiewanie Missa de angelis. Swoją drogą, warto zauważyć, że modlimy się przecież nie tylko, kiedy śpiewamy, ale także gdy słuchamy. Wszystko wskazuje na to, że ta mania utrzyma się albo jeszcze pogorszy, gdyż w seminariach łacina znikła albo jej studiowanie jest zaledwie zachowane symbolicznie. Postępowcy będą mogli się chlubić, że w końcu jedynym środkiem wyrazu w liturgii rytu rzymskiego będzie język pospolity – w istocie za każdym razem coraz bardziej pospolity. Ryt rzymski? Ani rzymski, ani ryt.
Przejdźmy dalej, by odnotować parę innych manii, jeśli można się tak wyrazić, cięższych i mroczniejszych. Te nie proszą się o uśmiech politowania, ale raczej oburzenie, skargę i płacz. Być może w wielu przypadkach niewiedza służy jako wymówka.
3. Różaniec. Z pewnością postępowcy są nieświadomi licznych encyklik, które Leon XIII, papież Rerum novarum, opublikował o Różańcu świętym, i samego faktu, że wszyscy papieże wysławili tę praktykę, pogardzaną przez maniaków jako „zajęcie starych dewotek”. Nie znają oni także Magisterium na ten temat i osobistego doświadczenia papieża Jana Pawła II albo znają, ale nimi pogardzają. Nie wspominając już o zdumiewających faktach i formalnych cudach przypisywanych Maryjnej koronce. Typowy katolicki charakter Różańca i jego znaczenie w przypadku Lourdes i Fatimy nie stanowi części dziedzictwa Objawienia i nie wierzy się weń na mocy wiary teologicznej. Jest natomiast przyjmowany poprzez szerzenie się tej wiary, która sprawia, że te rzeczywistości stają się proste i praktycznie niezaprzeczalne dla katolickiego sumienia, dla części chrześcijan wyobcowanych przez postępową manię.
4. Kolejna mania objawia się w kontekście Pisma Świętego, szczególnie Psalmów, kluczowych w kompozycji Liturgii godzin. Wierzcie lub nie, ale nie brak księży i osób zakonnych (brak mi danych z obszaru kobiecego), którzy uważają, że te starożytne wiersze nie mają nic do powiedzenia człowiekowi w XXI wieku. A co z wiarą w Boże Słowo, skarbiec starego Izraela i Kościoła, nowego Ludu Bożego? W tym momencie właściwe będzie wspomnienie godnego podziwu dzieła św. Augustyna Enarrationes in Psalmos. Bowiem dla biskupa Hippony wszystkie Psalmy mówią o Chrystusie i to sam Chrystus jest tym, który się w nich modli, przybierając głos swojego przodka Dawida, któremu – uogólniając – jako eponim przypisywany jest Psałterz. Porzucenie recytacji Liturgii godzin przez księży i osoby zakonne jest manią samobójczą. Temat prowadzi nas do pochwały klasztorów tradycji benedyktyńskiej i pokładania w nich nadziei, nawet jeśli wiele z nich nie liczy sobie więcej niż garść mnichów czy zakonnic.
5. No i oczywiście mania progresistów dotycząca Liturgii. Przecież Liturgia jest w centrum życia kościelnego! Można pozostawać wiernym myśli wyrażonej przez Benedykta XVI: Kościół utrzymuje się w swojej rzeczywistości na fundamencie, którym jest liturgia święta – albo z nią upada. Mania postępowa manipuluje liturgią i zamienia ją w środek do innego celu, którym nie jest już kult adoracji i ekspiacji, ale na przykład spotkanie, zgromadzenie i poczucie bycia razem. To przesunięcie źródła łaski daje miejsce czysto horyzontalnej, ludzkiej perspektywie. Tutaj na szali jest wiara, wiara, która potwierdza rzeczywistość i tajemnicę Chrystusa oraz obecności Pana w działaniu sakralnym. Sposób, w jaki niektórzy biskupi posługują się liturgią jest zaskakujący. Mówię tutaj o typowym przypadku: zakazuje się Mszy w parafiach w dni świąteczne albo ważną uroczystość i wszyscy wierni muszą iść do katedry, gdzie diecezjalny duszpasterz chce być protagonistą w akcie dokonywanym według własnego pomysłu, co jest aspiracją ekstrawagancką. Nietrudno zauważyć, że z różnych powodów większość wiernych nie weźmie udziału w biskupim wydarzeniu i pozostanie bez Eucharystii w taką niedzielę, w taki dzień świąteczny lub uroczystość. Szkoda wyrządzona przez tę manię nie będzie widoczna natychmiast; dopiero po jakimś czasie, szczególnie jeśli ten fakt się powtórzy, objawi się w deformacji mentalności katolików.
6. Kolejna mania to usilna potrzeba niewyróżniania się w sposobach mówienia, myślenia i działania, od zwyczajów charakterystycznych dla otaczającej kultury świeckiej. To jest bardzo powszechna mania. Związana jest z obawą – która może przerodzić się w strach – by nie wydać się odmiennym; uważa się, że kondycja wierzącego nie powinna być zauważona i że powinien on zniknąć w anonimowości tłumu. Oczywiście przezwyciężenie tej manii nie polega na tym, by proponować szczegółowe opracowanie i wykorzystanie sztucznego i zmanierowanego języka, ale by działać z naturalnością wyrażając słowami i gestami to, co cię myśli, w się co wierzy i co się kocha.
7. Mania relatywizmu. Atakuje ona obiektywność Prawdy katolickiej. Opiera się ona na ideologii, według której nie ma Prawdy – nie tylko absolutnej Prawdy wiary w rozumieniu kościelnej Tradycji, ale także tych naturalnych ludzkich prawd, które ją wspierają, będąc zakorzenionymi w filozofii zdrowego rozsądku. Często mówi się, że zdrowy rozsądek jest ze wszystkich rzeczy najmniej powszechny; pomijając przesadę, którą zawiera to sformułowanie, w grę wchodzi ludzka kondycja osób. Konstruktywizm utrzymuje, że nie istnieje żadna inna prawda, oprócz tej, którą wytwarzamy, tej, którą wykuwamy własną inteligencją tworzącą rzeczywistość. Dostrzegamy tutaj staczanie się od relatywizmu do konstruktywistycznego absolutyzmu. Skutek subiektywnego ucieleśnienia tej idei można znaleźć na swego rodzaju pustyni wiedzy i dąży do rozprzestrzenienia się, by określać sposób myślenia, mówienia i działania społeczeństwa. Oto źródło ideologii. Progresywizm teologiczny i duszpasterski zawiera skłonność konstruktywistyczną: usiłuje przygotować grunt pod głoszenie „nowych paradygmatów”, które są przedstawiane jako coś, w co Kościół powinien wierzyć i co powinien robić dzisiaj. Tradycja miałaby być jedynie rzeczywistością z przeszłości, nieistotną z tego powodu, że jest obca teraźniejszości, a zgodnie z tą mentalnością to, co święte nie odnosi się już do Boga i absolutu wieczności. To, co święte to teraz człowiek i jego osiągnięcia – człowiek, który znajduje swoje niebo na ziemi. Ta progresywna mania zgadza się z tak sformułowanym podejściem, gdyż wyraża teraźniejszość i przyszłość w iluzji, która odwraca się plecami do obmierzłej przeszłości.
8. Następną manią jest pogląd, według którego Kościół nie jest już postrzegany jako ograniczony do tych, którzy należą do niego poprzez chrzest. Postępowcy czytają Konstytucję Lumen gentium – którą uważają za „konserwatywną” – niezgodnie z wielką kościelną Tradycją i w jej świetle, ale poprzez pryzmat teorii o „anonimowym chrześcijaństwie” według teologii Karla Rahnera. Kościół i świat to miałyby być rzeczywistości, które się identyfikują i stanowią podstawę powszechnego braterstwa. Faktem gęstniejącym w maniakalnej orbicie progresywizmu, jest podważanie Pisma Świętego i jego stałej wartości jako Słowa Bożego, które zawsze zachowuje rzeczywistą prawomocność. Progresywizm po stronie katolickiej nierozważnie przyjmuje biblijną egzegezę liberalnego protestantyzmu.
9. I last but not least… Bóg (dla progresistów) nie jest Bogiem Trójjedynym chrześcijańskiego objawienia, ale odległym Bogiem deizmu. Bogiem, który nie działa w świecie w swej stwórczej i odkupieńczej Opatrzności, będącej wiedzą i miłością. Jest to Bóg, który nie interweniuje w historii, to znaczy, który nie przeszkadza w samoubóstwieniu człowieka.
Widzimy zatem, że w myśli progresywnej nic nie pozostaje z katolicyzmu, z jego wiary, z kultury rozwijanej przez stulecia poprzez życie w tej wierze; i z autorytetu ojców świętych oraz wielkich teologów.
W przedstawionym tu wykładzie nie mogłem wyczerpać bogatego repertuaru progresywnych manii. Czytelnicy mogą potraktować jako przewodnik to, co tu powiedziano, i dopełnić listę dodając do niej inne manie, które znają albo które wycierpieli lub muszą ścierpieć. Z szacunkiem i sympatią, niech mi będzie wolno zakończyć uwagą humorystyczną: manie się leczy – i być może na niektóre z nich jest lekarstwo – w dobrym zakładzie dla obłąkanych [manicomio].
+ Hector Aguer
Emerytowany arcybiskup La Platy
17 V 2022
źródło: rorate-caeli.blogspot.com
tłum. Jan J. Franczak
Źródło informacji: pch24.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz