„Tragedia utraty piękna w liturgii nie jest czymś, co powinniśmy lekceważyć” – pisze John Paul Meenan na łamach „Crisis Magazine”. „Powinniśmy ofiarować Bogu to, co najlepsze w naszym oddawaniu Mu czci”, a tymczasem wydajemy się składać ofiarę Kaina, w której dominują kicz i mierność.
Wprawdzie ktoś może stwierdzić, że nie zawsze to samo jest piękne dla różnych osób i że „piękno jest w oku patrzącego”, ale czy na pewno oznacza to, że powinniśmy oddawać cześć Bogu „według własnych wrażliwości estetycznych”? Czy na pewno nie ma obiektywnych kryteriów tego, co stosowne w liturgii, a co odpowiedniejsze jest dla innych okazji?
Choć prawdą jest, że piękna można doświadczyć np. w śpiewie przy akompaniamencie gitary, to czy „jest to właściwy rodzaj piękna dla liturgii?” Bo przecież „niektóre rzeczy są obiektywnie piękniejsze niż inne, o tyle o ile zbliżają się do transcendentnego i wiecznego piękna Stwórcy wszystkiego, co piękne”.
Autor przytacza trzy kryteria św. Tomasza, które pozwalają określić, co czyni daną rzeczą piękną: proporcjonalność, integralność i jasność. Jeśli zastosujemy te kryteria do liturgii, to dojdziemy do wniosku zgodnego z tym, co mówią np. Josef Ratzinger czy Uwe Lang, że „piękno w liturgii polega na wyrażeniu tego, co znajduje się za zasłoną sakramentalnego znaczenia, wiecznych rzeczywistości, ku którym dążymy, czyli tego, co możemy określić jako transcendencję albo liminalność (od limina – próg). (...) Większość naszego życia jest zanurzona w tym, co świeckie i doczesne, w postaci tego świata, która przemija, a musimy poprzez liturgię, a przede wszystkim Mszę Świętą skupiać nasze umysły na rzeczach w górze”.
Tymczasem „liturgia, która jest świecka i z tego świata, nawet jeśli jest piękna i miła na swój sposób, jedynie przesłoni to, czym liturgia jest tak naprawdę”. Dotyczy to zarówno muzyki liturgicznej, przedmiotów używanych we Mszy Świętej, sposobu sprawowania Eucharystii, jak i samego budynku kościoła, który może unosić nasze myśli ku niebu lub przypominać na przykład „latający spodek”.
Autor proponuje sięgnąć do „Magisterium, które daje nam wskazówki, jak Chrystus chciałby, abyśmy oddawali Mu cześć”, i skupić się „na pięknie muzyki, jako najbardziej podstawowym i integralnym aspekcie liturgii, prócz rzeczywistych słów sakramentalnych i działań kapłana uobecniającego Eucharystię ex opere operato”.
Tak więc w konstytucji o liturgii świętej Sacrosanctum concilium czytamy: „Muzyczna tradycja całego Kościoła stanowi skarbiec nieocenionej wartości, wyróżniający się wśród innych form wyrazu artystycznego szczególnie tym, że śpiew kościelny, jako związany ze słowami, jest nieodzowną oraz integralną częścią uroczystej liturgii”.
Meenan stwierdza ze smutkiem, że właśnie muzyka jest „tym aspektem obecnie najbardziej zaniedbanym” i zwraca uwagę na mylne rozumienie zarówno muzyki liturgicznej, jak i uczestnictwa wiernych w muzyce. Bowiem muzyczna tradycja Kościoła wcale nie zakłada, że wierni muszą zawsze czynnie brać udział w śpiewie, który przeznaczony jest dla tych, którzy są do niego odpowiednio przygotowani.
Wynika to zdaniem autora z mylnej interpretacji tego uczestnictwa, które konstytucja o liturgii określa jako particpatio actuosa, co zazwyczaj tłumaczy się jako „czynne uczestnictwo” (podobnie w polskim przekładzie tego dokumentu – jjf). A jednak to określenie „oznacza bardziej urzeczywistnione uczestnictwo, w rozumieniu poważnej formy modlitwy i nabożeństwa”. Pius XII – jak przypomina Meenan – określił to jako „wewnętrzne uczestnictwo”.
Wspomniana już konstytucja stwierdza: „Kościół uznaje śpiew gregoriański za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w liturgii powinien zajmować on pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu”.
To z kolei przypomina nauczanie Piusa X z Tra le sollecitudini: „był i pozostanie śpiew gregoriański na zawsze najdoskonalszym wzorem muzyki kościelnej, tak, iż śmiało postawić można następującą zasadę ogólną: kompozycja kościelna tym jest świętszą, tym bardziej charakterowi liturgii bliską, im bardziej w budowie swojej, w natchnieniu i w guście orientuje się według chorału gregoriańskiego, odpowiada zaś kościelnej powadze tym mniej, im bardziej od pierwowzoru swego się oddala”.
Jeśli uwzględnić kryteria św. Tomasza, „chorał jest najbardziej integralny (...), proporcjonalny (...) i jasny (...). A zatem jest najpiękniejszy do użytku liturgicznego”.
Sacrosanctum concilium również dodaje: „Nie wyklucza się ze służby Bożej innych gatunków muzyki kościelnej, zwłaszcza polifonii, byleby odpowiadały duchowi sprawowanej liturgii”.
To wszystko oznacza, że muzyka nie może być świecka, ale musi być przystosowana i przeznaczona do „świętości kultu”, podobnie jak naczynia liturgiczne, budynek kościelny czy szaty. Jedynym dopuszczalnym instrumentem są organy piszczałkowe, bowiem ich „brzmienie potęguje wzniosłość kościelnych obrzędów,”. „Inne natomiast instrumenty – mówi dokument – można dopuścić do kultu Bożego według uznania i za zgodą kompetentnej władzy terytorialnej (...) o ile nadają się albo mogą być przystosowane do użytku sakralnego, jeżeli odpowiadają godności świątyni i rzeczywiście przyczyniają się do zbudowania wiernych”.
Są to „mocne słowa” – stwierdza autor, ale „gdyby wprowadzić je w życie, wówczas każda Msza byłaby tym, czym naprawdę ma być”, albowiem „chorał i święta polifonia przedstawiają najdoskonalej wspaniałość i prawdę liturgii”, przy zachowaniu proporcji, integralności i „pełnej jasności tego, czym naprawdę jest liturgia. Ich zaniedbanie było szkodliwe i jedną z głównym przyczyn utraty wiary w to, co jest oznaczane: realności Eucharystii, nieba, piekła, grzechu, odkupienia, sądu oraz poważnych i wiecznych konsekwencji życia moralnego”.
Podsumowując swoje rozważania autor zastanawia się, jak to możliwe, że w liturgii wciąż uparcie powraca się do „gitary i przesłodzonych składanek”, skoro wystarczy usłyszeć prawidłowo wykonany śpiew gregoriański czy utwory takich twórców, jak Palestrina, Bach, Tallis, Victoria, by docenić to wyjątkowe piękno i stosowność takiej muzyki w Kościele. Podaje dwa powody.
Pierwszym jest to, że po prostu łatwo jest chwycić za gitarę i grać. A tymczasem muzyka polifoniczna czy śpiewanie w chórze wymaga „praktyki i dyscypliny, nie tylko po to, aby wykonać, ale także po to, aby w pełni docenić, a te cechy nie są zbyt widoczne w naszym świecie, zarówno w Kościele, jak i poza nim”.
Natomiast „drugim, głębszym powodem jest entropiczna skłonność do podejścia emocjonalnego” we współczesnym Kościele. Źródeł tej skłonności można doszukać się w IV wieku w herezji zwanej messalianizmem, której przedstawiciele „utożsamili łaskę Ducha Świętego z psychologicznym doświadczeniem jej obecności w duszy” – jak czytamy w dokumencie O niektórych aspektach medytacji chrześcijańskiej, podpisanym przez kardynała Ratzingera.
John Paul Meenan przypomina też słowa św. Pawła, który o naszym kulcie mówi, że jest to logike latreia, czyli jak czytamy w polskim przekładzie BT: „rozumna służba Boża” (por. Hbr 12,1). A zatem liturgia powinna być przede wszystkim aktem rozumu, a nie doświadczeniem uczuciowym, w którym emocje odgrywają główną rolę.
„Modlitwa, zwłaszcza modlitwa liturgiczna, wymaga wejścia w siebie, by otworzyć się wewnętrznie na łaskę Boga, która działa łagodnie i po cichu w naszych duszach. Duchowe dojrzewanie jest długim i trudnym procesem, podążając drogą krzyża i nie ma szybkiego emocjonalnego rozwiązania. Uczestnictwo we Mszy powinno być pracą, jak sugeruje określenie liturgia, a nie wesołym klubem samoafirmacji”.
Tymczasem głośna, rytmiczna muzyka, która nadawałaby się może na imprezy na wolnym powietrzu, może stanowić przeszkodę w tak opisanym procesie dojrzewania. „Tylko poprzez powrót do naprawdę transcendentnej muzyki tradycji Kościelnej liturgia ponownie stanie się tak piękna, jak powinna być”.
Crisis Magazine
Jan J. Franczak
0 komentarze:
Prześlij komentarz