Dobra znajoma z G. zapytała mnie czy nie zechciałbym wytłumaczyć na łamach tego pisma, co dokładnie znaczy liczba mnoga słowa „Kościół”, ponieważ, jak sądziła, sprawa ta wprawia wielu katolików w zakłopotanie. Mogę sobie to zakłopotanie wyobrazić. Można je przypisać między innymi faktowi występowania tego słowa w Kościele katolickim nie zawsze w tym samym znaczeniu. Rzymski organ, zwany teraz „Kongregacją ds. Kościołów Wschodnich”, nazywał się wcześniej Sacra Congregatio pro Ecclesia Orientali – „Święta Kongregacja dla Kościoła Wschodniego”. Jeszcze wcześniej nosiła nazwę: Congregatio de Propaganda Fide pro negotiis ritus orientalia - "Kongregacja Rozkrzewiania Wiary dla Obrządków Wschodnich". Założono ją w 1862 roku i miała tego samego Prefekta, co Propaganda Fide (ds. misji). Po Soborze, w 1968 roku, znowu zmieniono nazwę, która teraz brzmi „Kongregacja ds. Kościołów Wschodnich”.
Nie chodziło jednak tak po prostu o nazwę. Zgodnie z poglądem, że Chrystus założył tylko jeden Kościół, którym jest Kościół Rzymsko-Katolicki, długo nie chciano używać liczby mnogiej „Kościoły”, ponieważ znaczyłoby to, że jest więcej Kościołów założonych przez Chrystusa. Propozycje, aby Rzymską Kongregację nazwać „do spraw Kościołów Wschodnich” były odrzucane z zasadniczych powodów.
Pod wpływem ekumenizmu, Vaticanum II nadał wspólnotom kościelnym rytu wschodniego, będących lub nie, w łączności z Rzymem, miano „Kościoła” i odpowiednio „Kościołów”. Inne otrzymały nazwę communitates ecclesiales – wspólnot kościelnych (vide: dekret Unitatis Redintegratio o ekumenizmie, 1964). W rezultacie, podczas zmian nazw rzymskich kongregacji, dokonanych przez Pawła VI, instytucja zajmująca się chrześcijanami wschodnimi otrzymała nazwę zgodną z dekretem soborowym. Jej kompetencje rozciągają się tylko do zjednoczonych z Rzymem „Kościołów Wschodnich”.
Różnica między „Kościołami” a „wspólnotami kościelnymi” została stworzona na Soborze w związku z faktem, że chrześcijaństwo wschodnie ma ważnie wyświęconą hierarchię i ważne sakramenty, podczas gdy wspólnoty protestanckie nie mają ani jednego ani drugiego.
"What's in a name?" pisał Shakespeare i odpowiedział, że róża pachnie równie pięknie, jakkolwiek by jej nie nazwano. Z drugiej strony istnieje tendencja, którą znajdujemy miedzy innymi w Starym Testamencie, aby imieniem określać istotę lub widoczną cechę. Tak też było i jest ze słowem „Kościół”, które przywołuje na myśl instytucję założoną przez Chrystusa, a także czas, gdy chrześcijaństwo jeszcze było jednością i nazywało się „Kościołem”.
Zasadą dobrego wychowania i zachowaniem eleganckim jest nazywać osobę, przedsiębiorstwo czy instytucję imieniem, które sama przyjmuje. Dlatego od wieków nazywamy oddzielonych od nas chrześcijan wschodnich rytu bizantyjskiego (Greków, Rosjan, itd.) „prawosławnymi”. Nazywają oni tak siebie samych, ponieważ są przekonani, że oni i tylko oni wyznają prawdziwą, ortodoksyjną naukę Chrystusa i tylko tak mogą się nazywać. Katolicy są dla nich heretykami. My, katolicy, moglibyśmy odmówić im miana prawosławnych, ale jednak tego nie robimy. Już od 61 lat uniccy Greko-Katolicy wydają mały tygodnik KATHOLIKI. Przez długi czas, nad rubryką zajmującą się prawosławnymi Greko-Katolikami, widniał napis: „Z Kościoła nieprawosławnego”. Teraz można tam przeczytać: „Z Kościoła prawosławnego”.
Już przed Vaticanum II byliśmy przyzwyczajeni do nazwy „Kościół” używanej w mowie codziennej w odniesieniu do wszystkich wspólnot kościelnych, które same siebie tak nazywały; dlatego mówimy bez zakłopotania o „Holenderskim Kościele Reformowanym” i o „Kościołach Reformowanych”. I nikt nie ma zamiaru przywiązywać do tego znaczenia dogmatycznego.
Obecnie mówi się często o „Kościołach” (pisane wielką lub małą literą), w których liczbie zawiera się Kościół katolicki. Nie rzadko próbuje się tą mnogością przeforsować myśl, że Kościół katolicki jest jednym z wielu i nie posiada żadnej specjalnej rangi. W takim przypadku słowo to brzmi nieprzyjemnie w naszych katolickich uszach.
W oficjalnych przemowach katolickich osobistości, rozróżnienie „Kościoła” i „społeczności kościelnych” nie zawsze jest utrzymywane i używa się tylko tego pierwszego słowa. Widocznie po to, aby wyjść naprzeciw „braciom odłączonym” i nie obrażać ich. Idzie się nawet dużo dalej i nazywa się na przykład Grecki Kościół Prawosławny, ten z Konstantynopola, „Kościołem Siostrzanym”. Przed Vaticanum II było to nie do pomyślenia i mogło łatwo doprowadzić do nieporozumienia. Kościół rzymski nazywał siebie przez wieki „Matką i Nauczycielką” wszystkich kościołów, które były jej „córkami”. Jeśli wysocy przedstawiciele Greckiego Kościoła Prawosławnego są tak mili, że nazywają Kościół Rzymski „siostrą”, to widać wyraźnie zaprzeczenie tego, że Rzym jest „Kościołem Matką”. Gdy patriarcha Dimitrios z Konstantynopola został po raz pierwszy oficjalnie odwiedzony przez kard. Willebrands’a, powiedział on, że żaden biskup nie ma władzy nad innymi biskupami. To oznaczało, że nie myśli przyznać Rzymowi roli głowy Kościoła w katolickim znaczeniu. Willebrands mógł to sobie zapamiętać i przekazać zwierzchnikom w Rzymie.
Jeśli w Rzymie mówi się o „Kościele siostrzanym” robi się to z przyjaźni i aby wspomóc „dialog” ekumeniczny. Ten żyje dzisiaj z dwuznacznych wypowiedzi. Stąd wielu ludzi ze wschodu mu nie ufa i ciężko im nie przyznać racji; słowo jest mylące, nie da się być siostrą własnej matki (mówiąc po prostu). Jeśli Rzym mówi o „Kościele siostrzanym” ma wtedy na myśli coś innego niż pokrewieństwo pierwszego stopnia w linii bocznej i odkłada swoje bycie Matką do szafy. Jest wystarczająco dużo katolickich ekumenistów uważających inne Kościoły za prawdziwe „Kościoły siostrzane”, ale to nie może nigdy być oficjalnym stanowiskiem oficjalnego Rzymu. To przyjacielska postawa, którą chce się wskazać bliskie pokrewieństwo. W międzyczasie patriarcha Dimitrios nie omieszkał dodać, że Kościół katolicki wciąż bardzo różni się od prawosławnego. Tak jest w istocie i był co do tego przynajmniej szczery. Słowa „Kościół siostrzany” używane są w Rzymie w sposób mogący prowadzić do nieporozumień.
Oto kilka myśli na temat używania słowa „Kościół” oraz jego liczby mnogiej. Musimy być przyjaźni i dworscy, ale nigdy zwodniczy. Nie ma jednak zwodzenia, gdy jeden wie, co drugi ma na myśli wypowiadając jakieś słowa. Miejmy nadzieję, że gdy używamy słowa „Kościół” każdy wie, co mamy na myśli. Także, gdy mówimy „Kościół siostrzany”.
Za: Katholiek Maandblad – nr 9 – wrzesień 1989.
Z oryginału niderlandzkiego tłumaczył Karol Kilijanek
0 komentarze:
Prześlij komentarz