_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

niedziela, 31 października 2021

Przetrwali doświadczenie komunizmu. Dzisiaj ostrzegają nas przed nadchodzącym nowym totalitaryzmem

 

Zdjęcie: Mallory Rentsch / Źródło Zdjęcia: WikiMedia Commons / Ciocan Ciprian / Marjan Blan / Unsplash

Rod Dreher od wielu lat walczy o prawdę. W najnowszej książce „Żyć bez kłamstwa” wsłuchuje się w głos byłych mieszkańców ateistycznych krajów bloku komunistycznego. Wszyscy z nich biją dziś na alarm – czujność zbyt wielu katolików i chrześcijan została uśpiona. W sercach wyznawców Chrystusa musi zapłonąć ogień. Musi powstać prawdziwy ruch oporu.

Czasem ktoś obcy, sięgający wzrokiem dalej i głębiej niż większość, ostrzega jakąś zbiorowość przed nadchodzącą klęską. Ludzie często nie wierzą prorokowi i ostatecznie płacą za swoją ślepotę. Ta historia mówi jednak o społeczności, która posłuchała ostrzeżeń proroka, zastosowała się do jego rad i była gotowa na nagłą zmianę sytuacji.

W 1943 roku chorwacki działacz antyfaszystowski, jezuita o. Tomislav Poglajen, unikając aresztowania przez gestapo, uciekł z rodzinnego kraju i dotarł na teren dawnej Czechosłowacji. Dla niepoznaki przybrał słowackie nazwisko matki – Kolaković – i został nauczycielem akademickim w Bratysławie, stolicy Słowacji, która była wówczas osobnym państwem i sojusznikiem Hitlera. Trzydziestosiedmioletni zakonnik z gęstą szopą przedwcześnie posi- wiałych włosów jeszcze w czasach przygotowania do kapłaństwa sporo czasu poświęcał studiom nad ZSRS. Był przekonany, że pokonanie hitlerowskiego totalitaryzmu będzie oznaczało wielki konflikt sowieckiego totalitaryzmu z liberalnym, demokratycznym Zachodem. Choć o. Kolaković dostrzegał zagrożenie dla chrześcijańskiego życia i świadectwa ze strony bogatego, materialistycznego Zachodu, o wiele bardziej obawiał się groźby komunizmu, w którym słusznie dopatrywał się ideologii imperialistycznej.

Kiedy o. Kolaković dotarł do Bratysławy, było już jasne, że Armia Czerwona pokona Niemców na Wschodzie. W rzeczywistości emigracyjny rząd czeski – reprezentujący także Słowaków, którzy nie uznawali pozornie niezależnego państwa słowackiego – zawarł ze Stalinem formal- ną umowę gwarantującą wolność ponownie zjednoczonej Czechosłowacji po rozgromieniu Niemców przez Armię Czerwoną.

Ojciec Kolaković, który znał sposób myślenia Sowietów, wiedział, że jest to oszustwo. Ostrzegł słowackich katolików, że po zakończeniu wojny w Czechosłowacji powstanie marionetkowy, prosowiecki rząd, sam zaś zaangażował się w przygotowanie ich na czas ucisku.

Brak gotowości słowackich chrześcijan


Ojciec Kolaković wiedział, że z powodu klerykalizmu i bierności tradycyjny słowacki katolicyzm nie wystarczy, by stawić czoła komunizmowi. Po pierwsze słusznie przewidywał, że komuniści będą próbowali kontrolować Kościół przez podporządkowanie sobie duchowieństwa. Po drugie rozumiał, że prześladowania czekające chrześcijan pod rządami komunizmu poddadzą ich wiarę najcięższej próbie. Charyzmatyczny duszpasterz nauczał, że tylko oddanie całego życia Chrystusowi uzdolni ich do przetrwania nadchodzących doświadczeń.

Oddaj się całkowicie Chrystusowi, przerzuć wszystkie swoje troski i pragnienia na Niego, bo On ma szerokie plecy, a staniesz się świadkiem cudów” – tak słowa księdza zapamiętał jeden z jego uczniów.

Całkowite oddanie się Chrystusowi nie było abstrakcją ani pobożnym życzeniem. Musiało być konkretnym działaniem i mieć wymiar wspólnotowy. Zniszczenia pierwszej wojny światowej otworzyły oczy młodych katolików na potrzebę nowej ewangelizacji. Belgijski ksiądz Josef Cardijn, którego ojciec zginął w kopalni, założył ruch świeckich mający na celu ewangelizację robotników. Była to Chrześcijańska Młodzież Robotnicza ( Jeunesse Ouvrière Chrétienne, w skrócie JOC), której członków nazywano „jocistami”. Zainspirowany ich przykładem o. Kolaković przeszczepił tę ideę na grunt Kościoła katolickiego w podporządkowanej Niemcom Słowacji. Tworzył małe komórki młodych wierzących katolików, którzy razem się modlili, uczyli i odpoczywali.

Ksiądz uchodźca uczył młodych słowackich katolików, że każdy musi odpowiadać przed Bogiem za swoje czyny. Wolność to odpowiedzialność, podkreślał; jest ona środkiem do tego, by żyć w prawdzie. Motto jocistów – „widzieć, oceniać, działać” stało się mottem „Rodziny” o. Kolakovicia.. „Widzieć” oznaczało być świadomym otaczającej rzeczywistości. „Oceniać” to starać się trzeźwo rozeznawać sens tej rzeczywistości w świetle znanych sobie prawd, a zwłaszcza nauczania chrześcijańskiego. Po wyciągnięciu wniosków należało „działać”, aby przeciwstawić się złu.

Vaclav Vaško, jeden z uczniów Kolakovicia, wspominał pod koniec życia, że duszpasterstwo chorwackiego jezuity pociągało tak wielu młodych katolików, bo pobudzało świeckich do życia i dawało im poczucie odpowiedzialności i przywództwa. Niezwykłe jest to, jak niemal od razu udało się Kolakoviciowi z najróżniejszych grup ludzi (duchownych, zakonników i świeckich różniących się wiekiem, wykształceniem i dojrzałością duchową) stworzyć wspólnotę zaufania i wzajemnej przyjaźni – pisał Vaško.

Grupy „Rodziny” z początku spotykały się na czytaniu Biblii i modlitwie, ale wkrótce zaczęły też słuchać wykładów o. Kolakovicia z filozofii, socjologii i innych dziedzin. Ojciec Kolaković instruował także swoich uczniów, jak działać w ukryciu i jak znosić przesłuchania, które – mówił – niechybnie nastąpią. „Rodzina” szybko rozprzestrzeniała się po całym kraju. „Pod koniec roku szkolnego 1944 – wspominał Vaško – trudno byłoby znaleźć w Bratysławie czy innych większych miastach uczelnię albo szkołę średnią, w której murach nie działały jeszcze nasze kręgi”.

WIĘCEJ W KSIĄŻCE „ŻYĆ BEZ KŁAMSTWA”

W 1946 roku władze czechosłowackie deportowały ich organizatora, o. Kolakovicia. Dwa lata później, tak jak on sam przepowiadał, komuniści całkowicie przejęli władzę. W ciągu kilku lat niemal wszyscy członkowie „Rodziny” trafili do więzienia, a czechosłowacki Kościół został brutalnie zmuszony do uległości. Ale w latach sześćdziesiątych, kiedy członkowie „Rodziny” odzyskali wolność, zaczęli praktykować to, czego nauczyli się od duchowego ojca. Dwaj najważniejsi pomocnicy o. Kolakovicia – Silvester Krčméry i ks. Vladimír Jukl – po cichu zakładali w całym kraju nowe kręgi chrześcijan i budowali podziemny Kościół.

Pod wodzą duchowych dzieci i wnuków zakonnika- -wizjonera podziemny Kościół stał się fundamentem słowackiej opozycji antykomunistycznej na kolejne czterdzieści lat. To oni w 1988 roku zorganizowali w Bratysławie publiczną demonstrację, domagając się wolności religijnej. „Świeczkowa manifestacja” była pierwszym masowym antypaństwowym protestem w Czechosłowacji. To ona zapoczątkowała aksamitną rewolucję, która rok później obaliła reżim komunistyczny. Mimo że słowaccy chrześcijanie byli jednymi z pierwszych prześladowanych w bloku sowieckim, Kościół katolicki w tym kraju przetrwał w podziemiu dzięki temu, że jeden człowiek przewidział nadchodzące wydarzenia i przygotował na nie swoich współbraci.

Nowy totalitaryzm

Skąd o. Kolaković wiedział, co czeka mieszkańców Europy Środkowej? Nie miał nadprzyrodzonych zdolności, a przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo. Wiemy natomiast, że wnikliwie badał sowiecki komunizm, przygotowując się do pracy misyjnej w Rosji, i rozumiał sposób myślenia i postępowania Sowietów. Potrafił odczytywać geopolityczne znaki czasu. Jako organizator katolickiego ruchu oporu wobec nazistowskiej wersji totalitaryzmu miał bezpośrednie doświadczenie podziemnej walki z nieludzką ideologią.

Dzisiaj ci, którzy przetrwali doświadczenie komunizmu, są na swój sposób naszymi Kolakoviciami, ostrzegającymi nas przed nadchodzącym totalitaryzmem – czyli formą władzy, która łączy w sobie polityczny autorytaryzm z ideologią dążącą do kontrolowania wszystkich aspektów życia. Nie będzie to totalitaryzm rodem z ZSRS. Nie zostanie wprowadzony przy użyciu twardych metod, takich jak zbrojna rewolucja, a do jego utrwalenia nie będzie potrzeba gułagów. Jego władza, przynajmniej początkowo, będzie przybierała łagodne formy. Ten totalitaryzm ma charakter terapeutyczny. Ukrywa nienawiść do tych, którzy nie zgadzają się z jego utopijną ideologią, pod pozorem niesienia pomocy i uzdrowienia.

Aby zrozumieć zagrożenie, jakie niesie totalitaryzm, trzeba umieć dostrzec, czym się on różni od zwykłego autorytaryzmu. Z autorytaryzmem mamy do czynienia wtedy, gdy państwo monopolizuje władzę polityczną. Jest to zwykła dyktatura – bez wątpienia zła, ale nie tak jak totalitaryzm. Hannah Arendt, najwybitniejsza teoretyk totalitaryzmu, określiła społeczeństwo totalitarne jako takie, w którym ideologia dąży do zastąpienia ogółu wcześniejszych tradycji i instytucji z zamiarem podporządkowania sobie wszystkich aspektów życia społecznego. Państwo totalitarne to takie, którego celem jest ni mniej, ni więcej, tylko definiowanie i kontrolowanie rzeczywistości. Prawdą jest to, co rząd uznaje za prawdę. Zdaniem Arendt wszędzie, gdzie totalitarne dążenia dochodziły do głosu, „zaczynały niszczyć istotę człowieka”.

Dążąc do przedefiniowania rzeczywistości, państwo totalitarne stara się kontrolować nie tylko ludzkie działania, ale także myśli i uczucia. Idealnym poddanym państwa totalitarnego jest ktoś, kto nauczył się kochać Wielkiego Brata.

W czasach sowieckich totalitaryzm domagał się miłości do Partii, a posłuszeństwo jej żądaniom było egzekwowane przez państwo. Dzisiejszy totalitaryzm wymaga wierności postępowym przekonaniom, z których wiele kłóci się z logiką – a już na pewno z chrześcijaństwem. Posłuszeństwo wymuszane jest nie tyle przez państwo, ile przez elity kształtujące opinię publiczną i przez prywatne korporacje, które dzięki zaawansowanej technologii kontrolują nasze życie bardziej, niż mielibyśmy ochotę przyznać.

Wielu współczesnych konserwatystów nie pojmuje skali tego zagrożenia i próbuje zredukować je do „poprawności politycznej” – lekceważącego określenia poprzedniego pokolenia na to, o czym dziś mówi się wokeness („bycie przebudzonym”). Poglądy osób takich jak pochodząca z ZSRS profesor łatwo zdeprecjonować jako histerię, jeśli uważa się, że dzisiejsza sytuacja nie odbiega zbytnio od lewicowej ekstrawagancji studentów z lat dziewięćdziesiątych. Standardową reakcją konserwatystów było wówczas pobłażanie. „Poczekajmy, aż zderzą się z rzeczywistością i będą musieli znaleźć pracę”.

No cóż, znaleźli ją – i wnieśli swoje studenckie przekonania do amerykańskich korporacji, do środowisk medycznych i prawniczych, do mediów, do szkół podstawowych i średnich oraz innych instytucji amerykańskiego życia. W ramach rewolucji kulturowej, która nasiliła się wiosną i latem 2020 roku, próbują zmienić cały kraj w „przebudzony” uniwersytecki kampus.

Już dziś w naszych społecznościach niszczy się firmy, kariery zawodowe i reputacje ludzi niezgadzających się ze światopoglądem partii „przebudzonych”. Usuwa się ich z przestrzeni publicznej, stygmatyzuje, wyklucza i demonizuje jako rasistów, seksistów, homofobów i tym podobnych. Oni zaś boją się sprzeciwić, bo są przekonani, że nikt nie stanie po ich stronie i nikt nie będzie ich bronił.

Rod Dreher

Fragment pochodzi z książki „Żyć bez kłamstwa. Jak wytrwać w chrześcijańskiej opozycji”, autorstwa Roda Drehera, wydawnictwo Esprit.

Ks. prof. Georg May: Ekumenizm. Największy problem II Soboru Watykańskiego

Ks. dr Marian Morawski SI - Referat o szkole katolickiej

Religia chrześcijańska tym się różni od innych wierzeń i kultów, że nie jest tylko doktryną, dogmatem, ani zbiorem modlitw i obrzędów, ale jest organizmem, religią uspołecznioną, Kościołem. A katolicyzm tym się jeszcze od innych wyznań chrześcijańskich wyróżnia, że jest organizmem żyjącym, czynnym, nie zamykającym swej żywotności w świątyniach i klasztorach, ale rozlewającym ją na cały ustrój i wszystkie funkcje społeczeństwa.

Kościół, katolicy wszyscy, o ile są Kościołem, dążą do zrealizowania królestwa Bożego na ziemi, i w tym celu mają różne aspiracje, różne wymagania praktyczne, porywają się do różnych przedsięwzięć. Wymagania te i przedsięwzięcia mogą w konkretnych szczegółach zapędzać się za daleko, zbaczać nawet pod wpływem ludzkich namiętności i rozmijać się z celem; ale panuje zawsze nad nimi i przez najwyższe organa Kościoła prostuje ich kierunek ten Spiritus Veritatis, ten Duch Boży, który tak dziwnym, tajemniczym a przecież widocznym sposobem utrzymać umie Boską istotę Kościoła wśród ziemskiej gliny i ludzkich naleciałości. Odróżniać zawsze trzeba w tych dążnościach zasady – i zastosowania tych zasad wśród wiru życia społeczeństw. Te ostatnie podlegać mogą krytyce; pierwsze są zawsze czystymi, stałymi, niewątpliwie Bożymi ideami, przed którymi uchylić musimy czoła.

Otóż między tymi zasadniczymi dążnościami i wymaganiami Kościoła, jest, było i będzie wymaganie szkoły katolickiej.

U nas zapanowały szczególne jakieś do szkoły katolickiej, i w ogóle do wyznaniowej, uprzedzenia; tak dalece, że samo wymienienie tej sprawy wywołuje w wielu umysłach niechęć i odwrócenie uwagi. – Skądże ta niechęć? Przecież w ogóle dla spraw katolickich jesteśmy życzliwi? Otóż rozszerzyły się u nas (może po części z winy nas księży) fałszywe o tej szkole wyobrażenia – strachy na Lachy. Szkoła wyznaniowa, wystawiają sobie, to cofnięcie się do stanu szkolnictwa, jaki był przed rokiem 60-tym – to pomnożenie nabożeństw i godzin religii z uszczerbkiem innych przedmiotów, których wyuczenie więcej czasu wymaga – to nade wszystko panowanie księży nad szkołą! Przymieszywa się też do tego drobna lokalna polityka: jeden chce przez wspólność szkoły spolonizować Żydów; drugi boi się tendencyj pewnych księży ruskich itd. itd. Ale pod tymi wszystkimi racjami i wyobrażeniami, tkwi głębsza przyczyna: doktryna liberalizmu, którąśmy przesiąkli za młodu, którą nam wpajały studia filozoficzne, prawnicze, nawet literackie (i dlatego trudno dziś niejednemu inaczej myśleć) – doktryna przedstawiająca religię jako rzecz prywatną, rzecz jednostki, a konsekwentnie uspołecznienie i wszystko co do niego należy, jako bezreligijne, bezwyznaniowe.

Otóż w tym jest radykalne przeciwieństwo, punkt wyjścia wszelkich nieporozumień między liberalizmem a katolicyzmem. Katolicyzm, Kościół, stoi, jak już nadmieniłem, na wręcz przeciwnej zasadzie: że społeczeństwo jako takie, powinno być chrześcijańskim – nie tylko jednostki każda dla siebie, ale cały ustrój ich uspołecznienia. A jeśli społeczeństwo powinno być chrześcijańskie, to w pierwszym rzędzie powinno dzieci swe na chrześcijan wychowywać. W tej jedynie supozycji Kościół je chrzci w niemowlęctwie. Wiecie, panowie, że póki społeczeństwo, w przeważnej liczbie pogańskie, nie dawało rękojmi chrześcijańskiego wychowania, póty Kościół chrzcił jedynie dorosłych. W tej myśli i wy też przynosicie swe dzieci do chrztu, nie czekając aż same sobie wyznanie wybiorą: bo wiecie, że to nie jest rzeczą dowolną, lecz powinnością ich jest być katolikami, a waszą – na katolików ich wychować.

Ale nie tylko wy rodzice wychowujecie, wychowuje też szkoła – tym samym, że bierze te dzieci, kiedy sprawa wychowania jeszcze nie ukończona, a często kiedy ledwo zaczęta. Szkoła wychowuje przez pojęcia, jakie podaje młodocianym umysłom, przez środki, jakimi działa na ich serca, aby od nich pewną miarę pracy i karności osiągnąć, przez osobisty wpływ nauczyciela, niemniej przez wpływ współuczniów, którzy są całym małym światem dla dziecka.

Najwięcej wychowuje szkoła niższa, mniej średnia, jeszcze mniej wyższa; bo naturalnym porządkiem wpływ wychowawczy maleje z latami, a przeważają studia, i to coraz samodzielniejsze. Dlatego to Kościół nie zrzeka się katolickich uniwersytetów, ale daleko mocniej domaga się katolickich szkół średnich, a najmocniej, zawsze i najpierwej katolickich szkół ludowych.

I czego się istotnie Kościół domaga? czy żeby sam był panem szkoły? – Kiedy państwo nie myślało jeszcze o opatrzeniu tej potrzeby społeczeństwa, Kościół zakładał szkoły, uczył, i był oczywiście panem w szkołach przez siebie założonych. Dziś, kiedy państwo dość powszechnie podejmuje się szkolnictwa, w krajach, gdzie uczy w duchu antyreligijnym, zostawiając jednak drugim wolność nauczania, jak we Francji np., Kościół stara się obok państwowych, swoje szkoły zakładać; gdzie zaś państwo przywłaszcza sobie faktyczny monopol nauki, Kościół mu powiada: ucz, ale twe szkoły muszą być katolickie w katolickim społeczeństwie. Tego jednego Kościół się bezwarunkowo domaga: a jeśli kiedy czego więcej żądał, to tylko warunkowo, o ile to w danych okolicznościach do zapewnienia tego jednego było potrzebnym.

A co to znaczy: szkoła katolicka – albo według ogólniejszej, dziś utartej formuły, szkoła wyznaniowa? Czy to, że w niej uczyć mają między innymi przedmiotami religii katolickiej? Aleć może szkoła bezwyznaniowa, może mahometańska zrobić katolikom tę grzeczność. A czy lekcja religii stanowi całe wychowanie, jakie szkoła daje?

Szkoła katolicka, to znaczy najpierw: że w niej wszystkie przedmioty wykładają się po katolicku: tj. bez naruszenia żadnego z przekonań ani uczuć katolickich, z takim poglądem na rzeczy i sądem o nich, jaki mieć może uczony ale wierzący katolik. Bo, jak powiedzieliśmy, pojęcia o rzeczach, jakie się młodzieńczym umysłom wpaja, są pierwszym czynnikiem wychowawczym. – Rozumie się, że z tej samej przyczyny i podręczniki wykładów temuż prawu podlegają.

Szkoła katolicka, to znaczy po drugie: że całe etyczne prowadzenie uczniów, pobudki jakimi się na nich działa, praktyki do których ich się zaprawia, oparte są prawdziwie na katolickiej etyce: bo, jakeśmy widzieli, to działanie na serce jest drugim, jeszcze ważniejszym od pierwszego, czynnikiem wychowawczym.

Szkoła katolicka, to znaczy po trzecie: że zawiera wyłącznie dzieci katolickie – i po czwarte, że nauczyciel jest również katolik; co suponuje, że dzieci innych religij mają osobne dla siebie wyznaniowe szkoły. Dwa te warunki muszą oczywiście pojedyncze w praktyce przypuszczać wyjątki, nie uwłaczające zasadzie; ale zresztą nie wiem, czy w jakim państwie łatwiej ten podział podług wyznań dałby się przeprowadzić, z minimum wyjątków, jak w państwie austriackim. Warunki zaś te są równie jak dwa pierwsze niezbędne i szkole wyznaniowej istotne, bo bez nich i pierwsze byłyby niedorzeczne teoretycznie, a praktycznie niemożliwe. I jakżeż, proszę, wśród atmosfery szkoły mieszanej kiełkować ma w sercu i umyśle dziecka prosta, niezachwiana wiara i zakwitnąć pobożnością? Kolegując z towarzyszami różnych wyznań, może poddane nauczycielowi obcej religii, dziecko nabywać musi w tej szkole, nie obywatelskiej tolerancji dla ludzi innych przekonań, bo ta z wiekiem dopiero przychodzi, ale obojętności dla samej religii, a przynajmniej na wpół świadomego wyobrażenia, że jedno wyznanie tylko względnie lepsze od drugiego – a to już jest podcięciem korzenia wiary.

Te więc cztery warunki stanowią istotę szkoły katolickiej, względnie wyznaniowej. Rozumie się, że Kościół, postawiony od Chrystusa jako najwyższy nauczyciel i stróż religii, ma rdzenne prawo do nadzoru nad szkołami pod tym względem; ale fałszem jest, żeby w nich domagał się koniecznie gospodarki, panowania księży. Nawet z owego nadzoru ustępuje on w miarę, jak czy państwowa czy prywatna instytucja daje rękojmię, że po katolicku uczy i wychowuje. Tak dawnym autonomicznym wszechnicom w średnich wiekach, a niektórym aż do przeszłego stulecia, zaufał zupełnie, i nawet doktrynalne ich orzeczenia największym otaczał uszanowaniem. Dziś, kiedy przemaga system szkół państwowych, czy biskupi mają jak niegdyś programy nauk kreślić? czy mianować nauczycieli ludowych, jak to czynił biskup wrocławski na całym Śląsku aż do kulturkampfu? – to kwestie czasu, miejsca, praw nabytych; czy godziny religii mają być pomnożone, czy pensje katechetów podwyższone – to kwestie pedagogiki i finansów publicznych, które z tych punktów widzenia dyskutować się mogą; ale, jakkolwiek się te i tym podobne kwestie rozstrzygną, zawsze i bezwarunkowo szkoły katolickiej Kościół domagać się musi, a szkoły bezwyznaniowe, szkoły mieszane musi potępiać.

Wiadomo, jak często błogosławionej pamięci Pius IX w przemówieniach i listach swoich do tego przedmiotu wracał. Streścił zaś te swoje odezwy w dwóch tezach Syllabusa, 45-tej i 47-mej, w których liberalną doktrynę, przedstawiającą szkoły publiczne od wpływu Kościoła i wiary wyzwolone, jako wykwit cywilizacji, surowo napiętnował (1). – Dziś panujący nam Leon XIII tę samą lekcję niemniej często a bardziej może wyraziście potężnym swym głosem światu powtarza. "Kościół, – pisze on między innymi w encyklice Nobilissima (2) – który jest stróżem i obrońcą nieskazitelności wiary, który powierzoną sobie od Boga założyciela swego władzą wszystkie narody wodzić powinien do chrześcijańskiej mądrości, i czuwać zarazem nad prawidłami i instytucjami, w jakich kształci się młodzież do niego należąca – Kościół zawsze tak zwane szkoły mieszane i neutralne otwarcie potępiał".

Kościół potępia szkoły mieszane, Kościół żąda szkół katolickich, wyznaniowych – to znaczy: nie tylko Papież, nie tylko księża, ale my wszyscy katolicy, o ile katolikami jesteśmy, tak sądzimy, do tego dążymy; nie wszędzie równie czynnie i równie samowiednie; ale gdziekolwiek katolickie życie gorętsze jest i więcej uświadomione, tam dążność ta objawia się czynami, walkami, ofiarami, zwycięstwami. Patrzmy dokoła po świecie: szkoła wyznaniowa świeci zawsze na czele katolickich programów.

Jeżeli do tej wysokiej racji: że to jest wynikiem katolicyzmu, że się to należy prawdzie i Kościołowi i Bogu, godzi się dołączyć rację utylitarną – to przypomnę starą prawdę, że społeczeństwo bez religii żyć nie może. Już mędrcy Grecji – któż o tym nie wie? – tak nauczali; ale dziś nas jakoś ta prawda do żywego przypieka, kiedy ojcowie nasi, wierząc naiwnie liberalizmowi, spróbowali postawić społeczeństwo na innym fundamencie – a my dziś widzimy: tu socjalizm podkopujący wszystko, gdzie tylko resztki religijnego gmachu nie stawiają mu jeszcze oporu – tam rozkład moralności publicznej, dochodzący aż do szalonych rozmiarów Panamy. Jeżeli zaś pewnym jest, że społeczeństwo nie może żyć bez religii, to również pewnym i jasnym jest, że religia ostać się nie może bez religijnego wychowywania dziatwy i młodzieży.

Cóż więc czynić mamy?

Swoją drogą starać się o to gorliwie, aby w istniejących stosunkach prawnych ulepszyć nasze szkoły w kierunku religijnego wychowania, zbliżyć je ile możności do wzoru szkoły katolickiej. Dzięki szczęśliwszym warunkom naszej prowincji, przynajmniej w szkołach ludowych wszystkie prawie wymienione postulaty katolickiej szkoły urzeczywistnić możemy; – o czym dalsze referaty szczegółowe podadzą wnioski. Ale przede wszystkim, jako zgromadzeni na wiec katolicki, wyznać powinniśmy katolicką zasadę: że szkoła winna być w określonym znaczeniu katolicką, względnie wyznaniową; że więc ustawa państwowa z fatalnego roku prawodawczego 1868 winna być zmienioną.

Powinniśmy tę zasadę wyznać, bo ona, jak już wiemy, należy do katolicyzmu. Powinniśmy ją wyznać, bo ustawa przeciwna jest zła, przez wrogów katolicyzmu na jego szkodę wprowadzona, szkodzi już strasznie współobywatelom naszym w innych krajach koronnych, gdzie prawne jej wyniki ściślej się wykonywają; nam też dziś więcej złego robi niż sobie może wystawiamy; a przyjdzie chwila, kiedy i nam się da boleśnie we znaki, jeżeli póki czas, póki pewną siłę mamy, nie postaramy się o jej uchylenie. – Powinniśmy wyznać tę zasadę, nie dając się odstraszyć przejściowymi trudnościami i względami małostkowej polityki; bo ludzie zasad, nie odstępują od nich dla okolicznościowych niedogodności. Wskazałem zresztą, że te obawy są płonne i z mylnego rozumienia wymagań szkoły katolickiej wysnute. – Powinniśmy w końcu wyznać tę zasadę, bo nasze dotychczasowe stanowisko względem niej nie zbudowało katolickiego świata. Nie chcemy tu sądzić w imieniu Wiecu naszych przedstawicieli politycznych. Oni, jako partia polityczna, szli za tym co uważali za polityczną potrzebę chwili. Ale tym bardziej my tu zgromadzeni, aby interesy katolickie naszego kraju roztrząsnąć a jego przekonaniom katolickim dać wyraz, powinniśmy uroczyście oświadczyć, że w wspólności ducha z całym Kościołem, jesteśmy w zasadzie za szkołą katolicką.

Przedkładam więc następującą

Rezolucję zasadniczą:

Wiec katolicki w Krakowie, łącznie z całym katolickim światem oświadcza się za zasadą: że szkoła w ogóle, a przede wszystkim ludowa, powinna być katolicką dla dzieci katolickich; to znaczy: 1) że dzieci katolickie powinny mieć szkoły oddzielne od dzieci innych wyznań – 2) nauczycieli wyłącznie katolików – 3) że wszystkie przedmioty w tych szkołach powinny się wykładać z uwzględnieniem katolickich przekonań – i 4) że wszystkie środki, jakimi się wpływa na ich serca i kształci je moralnie, powinny być na katolickiej etyce oparte. Konsekwentnie Wiec wypowiada przekonanie, że państwowa ustawa szkolna z r. 1868 wymaga zasadniczej zmiany.

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok dziesiąty. – Tom XXXIX. Lipiec, sierpień, wrzesień. 1893. Kraków. DRUK WŁ. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego. 1893, ss. 153-160.

 

Księga pamiątkowa Wiecu katolickiego w Krakowie: odbytego w dniach 4, 5 i 6 lipca 1893 r. Wydał X. Prałat Dr Chotkowski. W Krakowie, W DRUKARNI «CZASU» FR. KLUCZYCKIEGO I SPÓŁKI pod zarządem Józefa Łakocińskiego. 1893, ss. 250-256.

 

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

 

Przypisy:


(1) Syllab. Prop. 47: "Postulat optima civilis societatis ratio ut popularem scholae, quae patent omnibus cuiusque e populo classis pueris, ac publica universim instituta, quae litteris severioribusque disciplinis tradendis et educationi iuventutis curandae sunt destinata, eximantur ab omni Ecclesiae auctoritate moderatrice vi ac ingerentia, plenoque civilis ac politicae auctoritatis arbitrio subiiciantur ad imperantium placita et ad communium aetatis opinionum amussim".


Prop. 45: "Totum scholarum publicarum regimen in quibus iuventus christiana alicuius reipublicae instituitur, episcopalibus dumtaxat seminariis aliqua ratione exceptis, potest ac debet attribui auctoritati civili, et ita quidem attribui, ut nullum alii cuicunque auctoritati recognoscatur ius immiscendi se in disciplina scholarum, in regimine studiorum, in graduum collatione, in delectu aut approbatione magistrorum".

 

(2) "Ecclesia integritatis fidei custos et iudex, quae delata sibi a Deo auctore suo auctoritate debet ad sapientiam christianam universas vocare gentes, itemque sedulo videre, quibus excolatur praeceptis institutisque iuventus quae in ipsius potestate sit, semper scholas quas appellant mixtas vel neutras aperte damnavit". (Encyclica Nobilissima 8 febr. 1884 ad episcopos Galliae).


ŹRÓDŁO: ultramontes.pl

Ks. Franciszek A. Staudenmaier - Antychryst

 


Antychryst znaczy osobę, udającą się fałszywie za Chrystusa i uwodzącą tym sposobem innych; lub też znaczy w ogóle przeciwnika Chrystusa i Jego sprawy. Nadto, rozróżniamy jeszcze pierwiastek antychrystusowy od Antychrysta, osoby, jaka pokazać się ma na ziemi pod koniec świata. Przez pierwiastek antychrystusowy rozumiemy każdą zasadę, każde działanie, przeciwne zasadzie chrześcijańskiej. Chrystianizm, z Bożego ustanowienia swego, ma na celu zniesienie grzechu i błędu w świecie; pierwiastek zaś antychrystusowy z grzechu i z fałszu pochodzi i żyje grzechem i fałszem, i dlatego wrogi jest chrystianizmowi. W najszerszym tedy znaczeniu, pierwiastek antychrystusowy jest tak stary, jak odpadły od Boga świat; w ściślejszym zaś znaczeniu, jest tak stary jak chrystianizm, bo już św. Jan w pierwszym swym Liście mówi (2, 18), "jakoście słyszeli, iż antychryst idzie, i teraz antychrystów wielu się stało". Judaizm nie uznał, iż ostatecznym jego celem było zakończenie na chrystianizmie, lecz połączył się przeciwko niemu z poganizmem, jako sojusznikiem zaciętej walki. Księga Objawienia przedstawia w tym znaczeniu poganizm, pod obrazem Babilonu, a skrzywiony judaizm jako stare, a właściwie przestarzałe Jeruzalem (Apok. 17, 1-18; 18, 1-24; 11, 1-19; cf. Mt. 23, 37. 38; 24, 1. 2. 15-21; Mk 13, 1. 2; Łk. 19, 41-44; Jan. 4, 21). A jakkolwiek stary Babilon i stare Jeruzalem zostały złamane i w zasadzie pokonane, jednakże w coraz nowe przebierając się formy, walczą i teraz, niemniej jak kiedyś, zawzięcie i chytrze przeciwko Chrystusowi.

Pierwiastek antychrystusowy działa we wszystkich periodach życia dziejowego, przynosząc ludzkości nieobliczone szkody i klęski. Pismo św. jednak, krom tego, wskazuje jeszcze w przyszłości na dojście pierwiastka tego do stopnia swego najwyższego i do uosobienia w Antychryście, który przyjdzie przed drugim przyjściem Chrystusa, podnosząc się i buntując przeciwko wszystkiemu, co jest z Boga i co Bożym jest, sadowiąc się w Kościele Bożym i udając się za Boga samego (I Jan. 2, 18; 4, 3; II Tes. 2, 4). "A wtedy, dodaje Apostoł (II Tes. 2, 8), objawion będzie on złośnik, którego Pan Jezus zabije duchem ust swoich i zatraci objawieniem przyjścia swego tego, którego przyjście jest wedle skuteczności szatańskiej, z wszelką mocą i znakami i cudami kłamliwymi, i z wszelkim zwiedzieniem nieprawości w tych, którzy giną, przeto iż miłości prawdy nie przyjęli, aby byli zbawieni. Dlatego pośle im Bóg skuteczność oszukania, aby wierzyli kłamstwu, iżby byli osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, ale przyzwolili na nieprawość". Niektóre miejsca z Daniela, a mianowicie: 7, 25. 26; 8, 23-25 i 12, 1, odnoszą się także do czasów Antychrysta. Pomijamy tu przeróżne opowieści, jakie fantazja ludzka poprzyczepiała do słów Pisma św. i rozmaite, dowolne, bezzasadne kombinacje na oznaczenie czasu przyjścia Antychrysta. 

 

–––––––––––

 

Artykuł z: Encyklopedia Kościelna podług Teologicznej Encyklopedii Wetzera i Weltego z licznymi jej dopełnieniami przy współpracownictwie kilkunastu duchownych i świeckich osób wydana przez X. Michała Nowodworskiego. Tom I. (A. – Baranek). Warszawa. W DRUKARNI CZERWIŃSKIEGO I SPÓŁKI, ulica Śto-Krzyzka Nr 1325. 1873, ss. 280-281 (hasło: Antychryst).

 

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono.


ŹRÓDŁO: ultramontes.pl

niedziela, 24 października 2021

MSZA WSZECHCZASÓW: Odcinek 1 — Odkryj tradycyjną łacińską Mszę


Aby uruchomić film z polskimi napisami należy kliknąć ikonę NAPISY i wybrać język polski

poniedziałek, 18 października 2021

Abp. Fulton J. Sheen: Eucharystia – ofiara i sakrament

Pewna młoda mężatka w czasie dorocznych rekolekcji powiedziała piszącemu te słowa, że ona może zaakceptować w naszej wierze wszystko, ale nie Eucharystię. Gdy zapytałem o jej męża, okazało się, że służy on w marynarce na Pacyfiku. Gdy padły następne pytania, kobieta wspomniała, że piszą do siebie listy co drugi dzień i że w domu ma wciąż przed sobą fotografię małżonka.

Stwierdziłem, że właściwie nie potrzeba niczego więcej do pełni szczęścia. Czego więcej może pragnąć kobieta niż ciągłej pamięci o mężu dzięki jego fotografii i zapisanym na papierze słowom płynącym wprost z serca do serca? Ona jednak zaprotestowała; powiedziała, że nigdy nie osiągnie pełni szczęścia, jeśli nie będzie razem z mężem. Zapytałem wtedy: skoro ludzka miłość dąży do zjednoczenia, to dlaczego nie miałoby być tak samo z miłością boską? Jeśli mąż i żona pragną stać się jednym ciałem, to czy chrześcijanie i Chrystus nie mogą dążyć do tego samego? Wspominanie Chrystusa, który żył dwadzieścia wieków temu, przywoływanie w pamięci Jego miłosierdzia i cudów, których dokonał, korespondencja z Nim przez czytanie Pisma Świętego – to wszystko przynosi zadowolenie, ale nie nasyci miłości. Do tego potrzeba czegoś z poziomu łaski, co jednoczy z boską miłością. Każde serce szuka szczęścia na zewnątrz, a ponieważ doskonałą miłością jest Bóg, to serce człowieka i serce Chrystusa muszą się w jakiś sposób jednoczyć. W ludzkiej przyjaźni jeden kocha drugiego jako kogoś innego od siebie albo jako drugą połówkę swojej duszy. Boska przyjaźń musi być wzajemnym „zamieszkaniem” w sobie: „kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim” (1 J 4, 16). To pragnienie duszy, by wyjść na zewnątrz, pragnienie ekstazy spełnia się w sakramencie Eucharystii.

Eucharystia – ofiara i sakrament

Eucharystia ma dwa aspekty – jest zarówno ofiarą, jak i sakramentem. Jako że życie ziemskie jest jedynie przebłyskiem, echem i cieniem życia boskiego, w porządku przyrody możemy odnaleźć analogie dla boskiego piękna. Czy natura sama w sobie nie ma tego podwójnego aspektu: ofiary i sakramentu? Warzywa, które stawiamy na naszych stołach, mięso, które kładziemy na półmiskach, to naturalne sakramenty dla ludzkiego ciała. Dzięki nim człowiek żyje. Gdyby nasze pożywienie wyposażyć w mowę, powiedziałoby: „Jeśli nie będziesz w komunii ze mną, nie będziesz żył”.

Jeśli więc zapytamy o to, jak niższe stworzenia – związki chemiczne, rośliny albo mięso – stają się sakramentem albo komunią dla człowieka, zostaniemy wprowadzeni w ideę ofiary. Czy warzywa nie są wyrywane z ziemi wraz z korzeniami, poddane prawu śmierci, i nie muszą przejść przez ogień, zanim staną się sakramentem życia fizycznego albo wejdą w komunię z ciałem? Czy mięso leżące na półmisku nie było wcześniej istotą żywą, która trafiła pod nóż, i czy krew tego stworzenia nie spłynęła na glebę Getsemani i Kalwarii natury, zanim trafiło ono na stół? Natura wskazuje, że ofiara musi poprzedzać sakrament; śmierć to preludium komunii. Jeśli coś nie umrze, to nie zacznie żyć w wyższym królestwie. Komunia bez poniesienia ofiary byłaby w porządku naturalnym jak jedzenie nieugotowanych warzyw albo surowego mięsa. Spójrzmy prawdzie w oczy: żyjemy dzięki temu, co zabijamy. Gdy przeniesiemy tę refleksję na poziom nadnaturalny, widzimy, że tu też żyjemy dzięki temu, co zabijamy. To nasze grzechy zabiły Chrystusa na Kalwarii – ale On mocą Boga powstał z martwych i siedzi po prawicy Ojca w niebie. Teraz jest naszym życiem i pozostaje w komunii z nami, a my z Nim. W porządku boskim musi nastąpić ofiara albo konsekracja we Mszy Świętej, zanim będzie możliwy sakrament albo komunia duszy i Boga.

Relacja chrztu i Eucharystii

Chrzest jest inicjacją w życie chrześcijańskie i w porządku natury odpowiada narodzinom. Początek boskiego życia następuje jednak tylko dzięki śmierci; zanurzenie w wodzie mistycznie symbolizuje umieranie i bycie pogrzebanym z Chrystusem. Eucharystia jest ofiarą – ona również włącza nas w śmierć Chrystusa. Chrzest jest bardziej pasywnym urzeczywistnieniem śmierci, szczególnie gdy dotyczy dziecka, ponieważ ono nie wyraża woli przyjęcia sakramentu; czynią to za nie jego rodzice. Eucharystia jest znacznie bardziej aktywnym urzeczywistnieniem się śmierci Chrystusa, ponieważ Msza Święta jest bezkrwawą pamiątką ofiarnej śmierci Chrystusa poza murami otaczającymi Jerozolimę. Ojcowie Kościoła byli pod wielkim wrażeniem więzi łączącej chrzest i Eucharystię. Krew i woda, które wypłynęły z boku Chrystusa na krzyżu, kryją wielką głębię znaczenia. Woda to symbol naszego odrodzenia, dlatego była znakiem chrztu; krew, cena naszego Zbawienia, to natomiast znak Eucharystii. Powstaje zatem pytanie: co odróżnia te sakramenty, skoro w obydwu kryje się tajemnica śmierci Chrystusa?

W chrzcie i innych sakramentach – z wyjątkiem Eucharystii – jednoczymy się z Chrystusem przez samo uczestnictwo w Jego łasce. W Eucharystii natomiast Chrystus istnieje substancjalnie – jest obecny rzeczywiście i prawdziwie – w swoim Ciele, swojej Krwi, Duszy i Boskości. Przez Eucharystię pełniej niż przez chrzest człowiek uświadamia sobie uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. W porządku naturalnym nowo narodzone dziecko jest podobne do rodziców, a gdy matka pielęgnuje maleństwo, powstaje nowa więź między nimi. Również przez chrzest uczestniczymy w boskiej naturze przez podobieństwo do niej, jako że stajemy się „drugimi Chrystusami”. W Eucharystii z kolei otrzymujemy prawdziwą substancję samego Chrystusa. Z powodu więzi łączącej te dwa sakramenty w 1549 roku Sobór Trydencki nakazywał księżom, by udzielali chrztu rano, w czasie sprawowania Mszy, a przynajmniej zaraz po jej odprawieniu. Związek między chrztem a Eucharystią jest podobny do relacji między wiarą a miłosierdziem lub miłością doskonałą. Chrzest jest sakramentem wiary, ponieważ jest fundamentem życia duchowego. Eucharystia jest sakramentem miłosierdzia lub miłości, ponieważ jest odtworzeniem doskonałego aktu miłości Chrystusa – Jego śmierci na krzyżu i oddania się nam w Komunii Świętej.

*Fragment pochodzi z książki „Sakramenty” abp Fultona Sheena, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit

Książka można nabyć klikając w link https://bit.ly/3mwNc6g

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.