UCZESTNICTWO ŚW. JÓZEFA W KRZYŻU
Treść: Krzyż i cierpienie jest drogą, którą mądrość Boża prowadzi wybranych swoich do świętości. W ogniu cierpień wewnętrznych ukształtowała się niezrównana świętość Józefa, osobliwie zaś wzrosły trzy jego cnoty: wiara, nadzieja i miłość. W męczeństwie Józefa św., podobnie jak i w męce Chrystusa, trzy przede wszystkim odznaczają się rzeczy: czystość jego cierpień, trwałość ich i pełność. – I. W czystości jego cierpień przebija się heroiczność wiary. Józef, choć sprawiedliwy i niewinny, jednak cierpi wiele, a cierpi, litując się nad ubóstwem i prześladowaniem Jezusa, którego w dziecięcej Jego postaci Bogiem być uznaje. – II. Trwałość cierpień, ani na chwilę nie opuszczających Józefa aż do końca życia, wydoskonala w nim niezachwianą nadzieję w Opatrzność Bożą. – III. Miłość wieńczy pełnię cierpienia. Ta miłość ku Chrystusowi Panu, która była w Józefie bardzo wielka, potęgowała niewypowiedzianie jego niekrwawe męczeństwo serca. – Zachęta do ufności w pomoc św. Józefa.
––––––––––––
"Przepowiadamy Chrystusa ukrzyżowanego, Żydom wprawdzie zgorszeniem, a Grekom głupstwem, lecz samym wezwanym... mocą Bożą i mądrością Bożą". 1 Kor. I, 23-24.
Tajemnica ukrzyżowanego Chrystusa, powód zgorszenia dla niewiernych Żydów, przedmiot wzgardy dla rzekomo oświeconych, a w gruncie rzeczy zaślepionych pogan, jest w oczach chrześcijanina arcydziełem mądrości i potęgi Bożej.
I rzeczywiście, podczas gdy widome Człowieczeństwo straszne cierpi męki, niewidzialne Bóstwo Jezusa spełnia najwspanialsze cuda; każde owszem cierpienie, każda poszczególna sromota, jaką Żydzi Zbawcę chcą okryć, jest chwalebnym zwycięstwem nad potęgą piekieł. Niezwyciężona mądrość i potęga Boża umie do spełnienia swych zamiarów zaprządz samą zbrodnię i przewrotność wrogów. O, jakże sprawdza się tu słowo Apostoła, że wybrał Bóg głupstwa świata, aby zawstydził mądre, a mdłe świata Bóg wybrał, aby zawstydził mocne, i podłe świata i wzgardzone wybrał Bóg, aby zniszczył to, co u świata jest pełne chwały. Spojrzyjcie na krzyż! Przez długie wieki był kaźnią hańbiącą zbrodniarzy, dziś jest symbolem tryumfu – i miliony serc otaczają go najgłębszą czcią i miłością gorącą; dla Jezusa osobliwie miał być pogardy przyczyną – czym się stał? Duch Boży daje nam odpowiedź: Sam się poniżył, stawszy się posłusznym aż do śmierci, a śmierci krzyżowej, dlaczego i Bóg wywyższył Go i darował Mu imię, które jest nad wszelakie imię.
Ta sama zasada była i prawem uświęcenia, które Chrystus Pan wybranym nałożył: krzyż w Jego szkole stał się modłą doskonałości i drogą wiecznej chwały. Uczy nas o tym wyraźnie Paweł św., że tylko ten będzie ukoronowany wieczną chwałą, który w swej duszy ukształtował Jezusa i stał się wiernym obrazem Ukrzyżowanego: Które przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna Jego. Stąd im większy stopień doskonałości, do jakiego nas łaska Boża woła, tym cięższy krzyż i liczniejsze utrapienia, którymi nas doświadcza. Sam Chrystus Pan dokładnie o tym świadczy, gdy powołując Pawła św. na godność Apostoła i do onej wielkiej z nią złączonej doskonałości, jako przyczynę wywyższenia podaje wielki krzyż mu zgotowany: Ten mi jest naczyniem wybranym... bo mu ja ukażę, jak wiele potrzeba mu cierpieć dla imienia mego.
Ale zapyta ktoś: jak to? więc miłość Boża nie zna już innego narzędzia do uświątobliwienia wybranych, nad krzyż pełen hańby i sromu? czy może Bóg tak wielką radość znajduje w jękach swego ludu? – Tak jest, najmilsi! krzyż każdy przynosi wprawdzie ze sobą boleść i cierpienie – nad tymi Pan Bóg się nie cieszy; ale raduje się Boskie Jego serce, gdy w duszach strapionych z krzyża potrójne wykwita życie – życie wiary, nadziei, miłości. Serce świętych to wspaniała świątynia Bóstwa, wspierająca się na tych trzech cnotach, niby na trzech filarach. I właśnie rylcem niejako, który je wewnątrz nas rzeźbi, są strapienie i boleść. O! ileż trzeba znojów i pracy, by ten gmach w duszy wystawić! ileż wzgardy i prześladowania, ucisków i cierpień, by przyozdobić cudowną przystań Ducha Świętego w sercu człowieka! Im większy Święty, tym przez większy ogień utrapień Pan Bóg go przepuszcza. Pocieszająca to prawda. Chciałbym ją uwydatnić na wielkim, dziś nam uroczystującym Świętym.
Jakkolwiek bowiem w naukach naszych mamy się zająć Jezusem cierpiącym, jednakże i wysoka cnota w cierpieniu Józefa św. woła, byśmy ją też dzisiaj sławili. Józef św., ukrzyżowany nie na ciele, ale na duszy, tak, że po Chrystusie Panu i Pannie Najświętszej słusznie mu się najbliższa palma męczeństwa należy – oto przedmiot, który w szereg rozważań o Męce Pańskiej wpleciemy. Pokażę wam, jak serce Józefa św. w ogniu cierpień ukształtowało się w przepiękną Bożą świątynię, wspartą na niezachwianej wierze, bezgranicznej ufności i wielkiej miłości. W męce Chrystusowej trzy przede wszystkim odznaczają się rzeczy; czystość Jego cierpień, trwałość ich i pełność. Podobnież i wewnętrzne męczeństwo św. Józefa te same nosi znamiona. a) W czystości jego cierpień przebija się heroiczność wiary; b) ich trwałość wydoskonala niezachwiana nadzieja, c) a miłość wieńczy pełnię cierpienia.
Oto treść dzisiejszego rozmyślania. Jakiż zaiste wzniosły przykład dla nas w Józefie św.! By więc godnie go naśladować, udajmy się wpierw o pomoc do Najsłodszego Serca Boskiego Zbawcy. Z tej szkoły cierpliwości czerpmy gorącą modlitwą dar zrozumienia, rozmiłowania się i naśladowania cnót Jezusowego Piastuna. Prośmy o tę łaskę przez orędownictwo Maryi, by nam Ona ukazała skarby cnót swego Oblubieńca, jakie wraz z Nią zebrał na bolesnej drodze cierpień tego życia. – Zdrowaś Maryjo.
I.
Pierwsze znamię cierpień Chrystusowych to ich czystość. W całej historii, opisującej nam bolesną drogę od Betlejem aż do Golgoty, nie masz śladu winy. Sam sędzia pogański uznaje i publicznie ogłasza niewinność Jezusa. Jest to niewinny Baranek, który nosi winę swych braci; Kapłan, który ofiarą krwi własnej niszczy grzechy świata. Albowiem przystało – mówi Apostoł – abyśmy takiego mieli najwyższego Kapłana, świętego, niewinnego, niepokalanego, odłączonego od grzeszników, i który się stał wyższy nad niebiosa.
Ta sama niewinność towarzyszy też Józefowi św. na drodze utrapień. Niepojęta ona zaiste – i nie dziw! Józef bowiem święty to nie naczynie wybrane, jak Paweł św., by nosić tylko imię Chrystusowe przed narody i królmi i syny Izraelskimi – ale naczynie wybrane, któremu Bóg powierzył największe, najczystsze, najświętsze skarby nieba: Syna swego jednorodzonego, Świętego świętych, i panieńską godność Niepokalanej Dziewicy. Tym wyniesieniem Józefa mierzyć też należy i jego niewinność. By pojąć ją, trzeba zgłębić pełnię świętości Syna Bożego, niebieską krasę czystości Najświętszej Matki zrozumieć. Ach! jakiż rozum zbliżyć się do nich potrafi?... Jakże więc czystą, świętszą od Aniołów musiała być dusza Józefa św.!
Ale cierpienie to probierz świętości. Jeżeli więc Paweł św. tyle musiał cierpieć dla imienia Chrystusowego, będąc Mu tylko wybranym naczyniem, oh! najmilsi, ileż wycierpi Józef św., bez porównania wyższy w godności od Apostoła narodów. Jakoż, ledwo Bóg go wybrał, a już chodzić począł z Chrystusem drogą wzgardy i opuszczenia, drogą ubóstwa i troski, drogą gorzkich prób i trwogi rozdzierającej serce. Jeszcze się Zbawca nie narodził, a już Józef św. z Nim i dla Niego zbiera pogardę. Spójrzcie na Betlejem. Puka od podwoi do podwoi, prosząc o gościnę, a wszędzie tylko szorstką odmowę spotyka; przyszedł do swoich, a swoi go nie przyjęli. Niebawem rodzi się Zbawca. I oto znowu znak, któremu sprzeciwiać się będą. Zazdrość Herodowa szuka wprawdzie Dziecięcia, ale ona niemniej dotyka Józefa św. Uciekać musi bez zwłoki w ziemie dalekie, gdzie między ludem pogańskim czeka go większe jeszcze ubóstwo, większa zelżywość i wzgarda. Oh, najmilsi! jakiż to kielich goryczy dla czułego serca Józefa – kielich, który mu przecie i nadal towarzyszem będzie. Ach, jakże pełen niedostatku ten domek egipski, a później nazaretański! ileż tu ojcowskie serce Józefa nie wycierpiało, nie mogąc Dziecinie zapewnić odpowiedniego życia! A przecie to ten, którego Bóg sam zowie sprawiedliwym.
Gdzież więc źródło tych cierpień? O, nie pytajcie! Wiara, wiara heroiczna je ożywiała – z niej one tryskały. Józef św. patrzał na Jezusa... zamiast słów, pełnych mądrości, widział tylko ciche łzy i słyszał dziecięce westchnienia; zamiast zdumiewających cudów wszechmocy, otoczony był znakiem słabości; nie widział jeszcze nawet tej chwały, która Jezusa na krzyżu otaczała, gdy martwa natura Bóstwo Jezusowe stwierdziła – ale mimo tego silnie wierzył, że to Dziecię ubożuchne, odepchnięte przez wszystkich i w ucieczce szukające zbawienia, jest Królem nieba i ziemi, rozkoszą Boga i Aniołów, źródłem piękności i skarbów; wierzył, że Ono jest mądrością Bożą, która uczyła przez wieki proroków; wierzył nareszcie, że Ten, co wraz z nim trudził się ciesiołką, skinieniem woli świat stworzył i tylu wdziękami go ubogacił.
O heroizmie wiary, przewyższający wiarę Piotra, który tylekroć był świadkiem Bożej mocy i chwały Jezusa! heroizmie, większy nad wiarę Pawłową, obudzoną siłą mocy Zmartwychwstałego, potężniejszy nad wiarę Męczenników, którzy tyle cudów Chrystusowych widzieli i sami w Jego imieniu działali! Józef św. świadkiem był tylko upokorzeń i niedoli Jezusa, jednakże w duchu wiary nie zawahał się bark podstawić pod krzyż Odkupiciela. On cierpiał, a cierpiał dlatego, że był złączony z Chrystusem przez wiarę. Nie będąc jeszcze świadomym Bożych tajemnic, opuścić chciał Zbawcę; skoro jednak uwierzył słowom Anielskim, już go odeń nic oderwać nie mogło. Szedł za Jezusem, dźwigał Jego krzyż, poddawał się z radością i dziękczynieniem wszelkim cierpieniom.
Jakże my mali jesteśmy wobec tego heroizmu Józefowego cierpienia!... Postąpmy wszakże dalej w rozważaniu życia Opiekuna Jezusa.
II.
W męce Pańskiej drugie uwydatnia się znamię – jej długość. Z narodzeniem Chrystusa rozpoczyna się historia Jego cierpień – owszem, ona je poprzedza. W całym życiu Jezusa spotykamy tylko ubóstwo, poniżenie, prześladowania, zazdrość i zaciętą nienawiść, która czyhała na Jego sławę i życie nawet, aż do chwili, w której na drzewie krzyża opuszczony przez Ojca, odstąpiony przez uczniów i przyjaciół, wyszydzony przez wrogów, oddał Ojcu ducha.
Ta sama też dola była udziałem Józefa. Był on naczyniem Bożym wybranym. Toteż ledwo go Bóg uczynił oblubieńcem najczystszej Matki Syna swojego i powiernikiem tajemnic, już Józef ogrójec swój znalazł. Tajemnica Bożej miłości, spełniona w nieskalanym łonie Najświętszej Dziewicy, a osłoniona przed nim milczeniem doświadczającym ze strony Boga i pokorą Maryi, była dlań powodem walki, nad którą cięższej nie znajdziesz, bo walki duchowej, tym dotkliwszej dla niego, iż w grę tu wchodziła wysoka miłość i szacunek dla nieskalanej cnoty Maryi. Anioł tylko mógł znękane serce Józefa pocieszyć, co też istotnie uczynił, na to wszakże tylko, by je do nowych przygotować strapień. Ubóstwo stajenki, złowrogie Symeonowe proroctwo, trwoga przed morderczą Heroda ręką – to tylko cząstka zaledwie tych trudów i obaw, które Józef św. przeszedł wśród niebezpiecznej ucieczki do Egiptu i długoletniego tam pobytu, przepełnionego niedostatkiem, urąganiami i szyderstwami. A cóż dopiero mówić, najmilsi, o ubożuchnym domku Nazaretańskim, w którym znowu ochłodą był krzyż, coraz cięższy i dotkliwszy, aż do utraty Boskiej Dzieciny w Jerozolimskiej pielgrzymce? I tak płynęło dzień po dniu życie, w którym Józef św. smutkiem obarczony rozmyślał, co może więcej ofiarować Panu nad swe krzyże i własne cierpienia.
A pośród tych długotrwałych walk, jak u Jezusa, tak i u Józefa św. widzimy stałość niezachwianą. Serce jego podobne do niewzruszonej skały wśród burzliwego oceanu. Spokój w nim dziwny panuje. Żadna pogarda go zachwiać, żadna niedola osłabić nie zdoła; sama nawet gorycz krzyża jest mu najsłodszą pociechą, bo ją cierpi dla Jezusa. I skądże, pytam, ta stałość nieugięta brzemieniem tylu cierpień? Ach! ona tryska z ufności w Opatrzność Bożą, z tego silnego przekonania, że ani włos z głowy nie spadnie bez woli Ojca Niebieskiego. Tak jest, ufność oświecona wiarą, że wielka to chwała cierpieć dla Niego, ufność ożywiona przykładem Maryi, Jej miłością wzmocniona, ten heroizm ducha u Józefa św. zrodziła. O! cóż to za błogie chwile dla niego, gdy słodkie spojrzenie Maryi mówiło mu niejako do duszy: To wszystko – wszystko dla naszego Jezusa!
Ufność w rzeczy samej to charakterystyczna cnota św. Józefa. Kiedyż to bowiem my najłatwiej ufność tracimy, czy nie wtedy, gdy chłostą i uciskiem, krzyżem i kaźnią Pan nas nieustannie doświadcza? gdy utrapienie jedno ściele niejako drogę drugiemu? gdy przyszłość w tak czarnych zakryta obłokach, że ani promyk nadziei tej ciemności duszy nie rozjaśni światłem pociechy? Ach! jakże łatwo wtedy człowiek, nieodstępnym tym smutkiem przygnębiony, zapomina o dobrotliwej Bożej Opatrzności, o cierpieniach Jezusa, o Maryi, tej miłościwej Matce utrapionych! jak łacno, zanurzony we własnej boleści, narzeka tylko, że Bóg go opuścił, że nie ma dlań miłosierdzia, litości, ba – bluźni nawet Ojcowskiej ręce Bożej, która doświadcza jedynie, by ukoronować cnotę chwałą i szczęściem wiecznym. Słabością naszą, upadającą pod brzemieniem krzyża, mierzmy heroizm ufności Józefowej – mierzmy miarą tej ufności, jaką Bóg sam złożył w Józefie, gdy pieczy jego skarby nieba powierzał.
O! gdyby serce nasze było pełne tej ufności, którą się odznaczał Opiekun Jezusa, z jakimże zaprawdę spokojem moglibyśmy we wszelkich strapieniach wołać z Prorokiem: W Tobiem, Panie, nadzieję miał, niech nie będę zawstydzon na wieki.
III.
Lecz nie tu koniec świętości ukrytej w pokornym sercu Józefa św. Cudowną jest jego wiara, dziwną nadzieja, ale nadmiarem cudów jest jego miłość ku Jezusowi. Ach, gdybym mógł wam ją określić! Nie – to niepodobna, bo ona w nieskończoność sięga. Rzucę więc przynajmniej słaby promyk na nią, a z godności, do jakiej Bóg wyniósł Józefa św., poznamy cały tej miłości ogrom.
Gdy Chrystus Pan powierzał Kościół Piotrowi, domagał się odeń po trzykroć oświadczenia miłości i to większej od miłości reszty Apostołów: Szymonie Janów, miłujesz mię więcej niźli ci?. Jeżeli Chrystus tak upominał się o miłość tego, któremu Kościół powierzał, o ileż gorętszą musiał Bóg rozniecić miłość w sercu tego, któremu oddał ulubionego Syna w opiekę? Miłość, jaką sam kochał Syna swego, przelał niejako w serce Józefa – miłość najwyższą, cudowną, nieograniczoną – miłość niższą tylko od miłości Maryi. Miłość serca pełnego łaski, w którym przedziwna miłość ojcowska i boska wzajem się łączyły i przenikały – ach! co to za przepaść niezgłębionego ukochania! Owoż zmierzcie ją, jeśli możecie; pojmijcie, co niepojęte!
Wszelako inne jeszcze, łatwiejsze do zrozumienia, wskażę wam miłości Józefowej znamię.
Miarą ukochania jest zawsze cierpienie dla umiłowanego i za umiłowanego. I oto Józef św. ile nie wycierpiał dla Chrystusa i za Chrystusa! Zali istotnie pełność jego cierpień nie zbliża się do pełności cierpień Chrystusowych? Ach! jakże bogata była męka Jezusowa w boleści i smutki! Nie było członka w świętym Jego ciele, któryby nie był zraniony; zmysł każdy cierpiał niewypowiedzianie, duszę przepełnia gorycz na widok wzgardy ludzkiej, szatańskiej nienawiści, obrażonej zazdrości i opuszczenie tak wielkie, że z piersi Jezusa wydarł się ów okrzyk boleści: Boże mój, Boże mój, czemuś mię opuścił?.
Zaiste, wielkie jak morze było skruszenie Chrystusa! Józefa cierpienie prawda, nie dosięga tej miary, ale bo też i boleść Maryi pod krzyżem jej nie dorównała. Jednakże jak boleść Maryi na Kalwarii przewyższyła wszelkie udręczenia ludzi, tak męczeństwo Józefa św., obejmujące całe życie jego, niepojęte jest i niewysłowione.
Patrzcie tylko na ubóstwo jego. Małe to słówko: ubóstwo – ale brzemienne w trudy, w uciski, w niedostatki, w smutki i troski, osobliwie dla ojcowskiego serca pełnego miłości. Ubóstwo – to dla Józefa niekrwawe męczeństwo. Patrzcie na niski stan i położenie jego – oh! to nowe niewyczerpane źródło wzgardy i upokorzeń wszelkiego rodzaju! Ale to jeszcze niczym.
Przypomnijcie sobie pierwszą boleść, kiedy to najczystszą Oblubienicę postanowił opuścić. Cóż to za męczarnia serca! Przy Maryi miał raj pełen niebieskich słodyczy; a przecie obowiązek sumienia domagał się od niego wyrzeczenia się tak błogiego życia. Podobne, lecz nieskończenie większe męczarnie przebyło serce Józefa, gdy Boska Dziecina, idąc za wolą Ojca Niebieskiego, przez pozostanie w świątyni uwolniła się niejako z pod jego opieki. Jakże bolesnym uczuciem wezbrało wówczas serce Józefa! Nie była to nierozsądna bojaźń, by Dziecięcia nie spotkało jakie nieszczęście; przekonany był bowiem o Boskiej Jego mądrości i potędze. Lecz była to raczej ogromna boleść miłości, opuszczonej przez Umiłowanego – boleść bojaźni, która wyczekiwała bliskiej już godziny ofiarnej. Gdyby nie słabość umysłu i serca niezdolnego przejrzeć do dna tej strasznej ofiary, pokazałbym wam jeszcze gorycz boleści Józefa św., gdy mordercza ręka Heroda ścigała Dzieciątko. Oh, najmilsi! jednak te serca katusze wszelki umysł ludzki przechodzą, w żadnym słowie swego wyrazu nie znajdą. A co dopiero mam powiedzieć o owym nieustannym męczeństwie, wypływającym z ustawicznego wpatrywania się w Jezusa? Jego cierpienia odbijały się strasznym echem w sercu Józefa i ciężko je tłoczyły. On wiedział, że te krzyże tylko słabym zaczątkiem walk i ofiar przyszłych; rozumiał, że, jako zadanie, Bóg nań włożył, by na ołtarz krzyża przygotować Baranka Bożego. Duchem zespolony z Jezusem, sercem też dzielił każdy trud Jego, każdą zniewagę i boleść, wszystkie męczarnie, szyderstwa, urągania; owszem, on nie raz jeden, lecz nimi ustawicznie był przybijany do krzyża.
O bezmiarze męczeństwa! Gdy inni Męczennicy w Jezusie czerpali pociechę i ulgę, Józef św., podobnie jak i Maryja Królowa Męczenników, tam raczej męki swe potęgowali! By pojąć ogrom męczeństwa Józefa, trzeba, najmilsi, dobrze zrozumieć wielkość jego miłości. Miłość mierzy się cierpieniem, a cierpienie miłością – i oto obydwoje u Józefa św. były w najwyższym, najdoskonalszym stopniu. Tak więc w kilku słowach skreślona przedziwna tajemnica miłości Józefa.
A teraz, jakież w nas ten Święty obudzi wrażenie swą świętością, tylu doświadczoną cierpieniami? Czyż serca naszego nie napełni niezachwianą ufnością w jego opiekę i pomoc? Wszak on cierpieniami własnymi, dla Jezusa poniesionymi, tak blisko stanął serca Jego Bożego, że ono mu niczego odmówić nie zdoła. Czyż zatem o litości jego ku nam mielibyśmy wątpić? O nie, najmilsi! tą samą miłością, jaką obejmuje Jezusa, i nas też on kocha, bośmy Chrystusowymi braćmi, zdobyczą i chwałą. Zresztą i on – jak mówi Paweł św. o Chrystusie Panu – dlatego też cierpiał, by użalić się nad nami, wiedząc z doświadczenia, jak ciężkim brzemieniem jest krzyż.
Dlatego, najmilsi, słuchajmy miłościwego głosu Opatrzności Boskiej, która nas w strapieniach do Józefa wysyła: Idźcie do Józefa! Tak, gdy brzemię grzechów, cięższe nad ziemskie strapienia, was gniecie, idźcie do Józefa! on was z tych strasznych wyswobodzi więzów. Gdy nawałnica pokus w sercu zahuczy, idźcie do Józefa! on was zasłoni potężną swą pieczą przed pociskami piekła. Gdy znowu pogarda, poniżenie, sromota na was natrą, idźcie do Józefa! on was obroni! umocni. Gdy ubóstwo z całym orszakiem trosk wam dokuczy w tej ziemskiej pielgrzymce, idźcie do Józefa! on wie, jakim ono ciężarem rodzicielskiemu sercu – u niego znajdziecie pociechę i pomoc.
Tak – idźmy do Józefa wszyscy, zlejmy nań nasze troski. Wy, czyste dziewice, polećcie jego opiece anielski kwiat waszej niewinności, by nad nią czuwał, jak kiedyś nad niebiańską czystością Maryi. Ojcowie i matki! powierzcie mu najkosztowniejsze skarby z nieba wam powierzone, dusze dzieci waszych, by i one pod jego opieką rosły, jako Boża Dziecina, nie tylko w latach, ale w mądrości i łasce u Boga i ludzi. Wreszcie wszyscy, którzy jesteście obciążeni niedolą i smutkiem, upokorzeniem czy prześladowaniem, do niego się ucieknijcie; tam znajdziecie niewyczerpane skarby mocy i pociechy. A wszyscy, wszyscy bez wyjątku, zlećmy mu przede wszystkim ostatnią chwilę ziemskiej pielgrzymki, byśmy, jak on, mogli w słodkich objęciach Maryi, w rozkosznym pocałunku Jezusa oddać dusze Stwórcy. Niech on, wraz z Jezusem i Maryją, przy łożu naszym stanie, by nam z ciemności doczesnego życia oświecić drogę do wiecznej jasności nieba, z uciemiężającej niedoli pielgrzymstwa naszego przeprowadzić do rozkosznych zachwyceń niebieskiej ojczyzny, z nieustannych walk przenieść do słodyczy wiecznego pokoju i chwały na łonie Boga. Amen.
––––––––––
Kazania ks. Antoniego Langera T. J., Kraków. NAKŁADEM WYDAWNICTW APOSTOLSTWA MODLITWY. 1903, ss. 216-226.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
Za: ultramontes.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz