Dwa stulecia po śmierci Hugo Kołłątaj (1750-1812) – który w swej epoce był kimś na kształt hybrydy profesora Geremka i arcybiskupa Życińskiego (niech im ziemia lekką będzie) – nadal trzyma się mocno w rankingach „wielkich Polaków” i systematycznie plasuje się wysoko na listach kandydatów do roli patrona, na przykład, nowo otwieranych szkół. Trudno zresztą zliczyć te już istniejące: podstawowe, średnie i wyższe, a także biblioteki czy inne instytucje życia publicznego noszące dumnie jego imię. Niewiele jest też chyba w Polsce miast, w których nie miałby nasz bohater swojej ulicy. Świat się zmienia, ale brednie powielane na temat samego Kołłątaja bądź z powołaniem się na jego autorytet – należące do stałego repertuaru demokratyczno-postępowych frazesów – wykazują niezwykłą trwałość. Rozpowszechniona już sto lat temu legenda tego wzorca patriotyzmu i ojca demokracji polskiej nie zmieniała się zasadniczo ani „za sanacji”, ani „za komunistów” – a i w III RP nie została poddana krytycznej rewizji.
Czytaj dalej: http://www.pch24.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz