Niedawna wypowiedź Ojca Świętego Benedykta XVI, który w posłaniu do uczestników światowego kongresu abolicjonistów nazwał karę śmierci „obrazą godności człowieka”, wywołała nową falę dyskusji nad tą kwestią. Pojawiły się nawet głosy, iż sprzeciw wobec kary śmierci wyraża aktualnie obowiązującą – bo „zrewidowaną” pod wpływem refleksji moralnej śp. Sługi Bożego Jana Pawła II – naukę Kościoła, co, jakoby, obliguje katolików mających w tej materii odmienne przekonania, do ich zrewidowania.
W rzeczywistości rzeczy mają się zgoła odmiennie. Autentyczne nauczanie Kościoła w kwestii moralnej dopuszczalności kary śmierci jest jasne, stałe i niezmienne, toteż żadną miarą nie może podlegać rewizji. Uprawnienie władzy (wyłącznie świeckiej, albowiem „bojownik Boży nie wikła się w sprawy tego świata” – 2 Tm 2, 4) do stosowania kary głównej było potwierdzane przez Urząd Nauczycielski na przestrzeni prawie dwóch tysięcy lat, od Apostołów św. św. Piotra i Pawła po najnowszą wersję Katechizmu Kościoła Katolickiego, a zmienny bywał jedynie uprawniony zakres jej stosowania. Kto twierdzi, że z „drugiego wydania” (w rzeczywistości chodzi o tzw. Corrigenda, czyli poprawki naniesione przez Kongregację Nauki Wiary) tego Katechizmu kara śmierci „zniknęła”, ten po prostu wprowadza w błąd skołatanych katolików; wystarczy dokładnie przeczytać kanon 2267, aby przekonać się, że tak kategorycznego rozstrzygnięcia tam nie ma. Płynąca atoli stamtąd niewątpliwa niechęć do stosowania kary śmierci, jak również podobne osobiste przekonania obu ostatnich papieży, również nie mają żadnej mocy zmieniania nauki Kościoła, która jest związana nieomylną Tradycją (depozytem wiary). W Kościele niemożliwa jest bowiem niczyja arbitralna władza, nawet namiestnika Chrystusa, ani jakakolwiek tyrania – nawet dobrotliwa „tyrania serca”.
Na okoliczność niefortunnej wypowiedzi Jego Świątobliwości można natomiast zauważyć, że w ten sposób dezawuuje on poniekąd swoich Czcigodnych Poprzedników, sprawujących przez wieki władzę świecką w Państwie Kościelnym. Jeszcze w XIX wieku wykonywano tam statystycznie najwięcej ze wszystkich państw europejskich wyroków śmierci na zbrodniarzach pospolitych. Idąc za myślą papieża, należałoby zatem uznać, że Grzegorz XVI czy bł. Pius IX dopuszczali się systematycznej „obrazy godności człowieka”. Lecz o jakiej godności tu mowa – tego niestety się nie dowiadujemy. Czy chodzi tu o godność, nazywaną w tradycyjnej teologii „początkową”, która istotnie przysługuje każdej istocie ludzkiej, lecz została skaleczona i osłabiona grzechem pierworodnym? Czy o godność „ostateczną”, nabywaną jedynie za cenę odkupieńczej Krwi ukrzyżowanego Syna Bożego? Brak tego rozróżnienia niebezpiecznie zbliża wszelkie dywagacje „godnościowe” do ujęć humanitarystycznych i sentymentalnych, w istocie z gruntu laickich. Dlatego nie należy zapominać, że – jak w Eseju o katolicyzmie, liberalizmie i socjalizmie pisał Juan Donoso Cortés – „gdyby Bóg mój nie stał się ciałem w łonie niewiasty i gdyby nie umarł na krzyżu za cały rodzaj ludzki, płaz ten, którego depczę swą stopą, byłby w oczach moich mniej godnym wzgardy niż człowiek”.
Jak się zdaje, w dotychczasowych debatach wyłożono już wszystkie możliwe argumenty pro i contra karze śmierci, i trudno byłoby dorzucić tutaj coś oryginalnego. Wolałbym zatem zwrócić jedynie uwagę na samo „zakotwiczenie” argumentów obu stron w absolutnie wykluczających się koncepcjach antropologicznych oraz dotyczących wspólnoty politycznej i władzy.
Abolicjoniści często podkreślają, że zakaz stosowania kary śmierci należy do kanonu „standardów” moralnych i politycznych współczesnej demokracji liberalnej i laickiej. W zupełności podzielam ten pogląd. Rzeczywiście, rodowodu stanowiska postrzegającego karę śmierci jako przejaw „barbarzyństwa” należy upatrywać w humanitarystycznej, liberalnej i demokratycznej rewolucji, której podstawy myślowe zbudowali w XVIII wieku ideolodzy tzw. oświecenia, a zaczęli ją wcielać w życie rewolucjoniści czynni, począwszy od francuskich (przypomnijmy, iż krwawy Robespierre był za młodu działaczem komitetu na rzecz zniesienia kary śmierci, a z powieści Sołżenicyna pamiętamy, iż dwukrotne zniesienie kary śmierci przez Stalina skutkowało w „Archipelagu Gułag” pewnym, by tak rzec, bałaganem buchalteryjnym). Należy jednak być konsekwentnym i dodać, że owa nieustająca i wielopostaciowa rewolucja, dla której abolicjonizm był ważnym segmentem ideologicznym, była ze swojej istoty i celu „przeciwchrześcijańska”. Jej fundamentem antropologicznym było, negujące grzech pierworodny, przekonanie o „naturalnej” dobroci człowieka, fundamentem politycznym zaś – negujące społeczną naturę człowieka i pochodzenie władzy od Boga – twierdzenie, iż jedynym źródłem prawomocności władzy jest „kontrakt” równych i wolnych jednostek.
Ta ideologia, legitymizująca współczesne, „demokratyczne państwo prawa” i jego „standardy” jest zatrutym sztyletem, wrażonym w samo serce chrześcijańskiej wizji państwa, które – jak podkreśla luterański teolog Wilhelm Stapel – istnieje tylko jako „zepsuta wprawdzie”, ale „pozostająca w zasięgu Bożej cierpliwości” instytucja metafizyczna. Posiada ona, udzieloną jej przez Kościół, który sam nie może posługiwać się mieczem „fizycznym”, sankcję egzekutora Bożej sprawiedliwości. Istotnie, sama w sobie, żadna władza nie ma prawomocnego roszczenia do czegokolwiek. Żaden człowiek nie posiada w sobie samym uprawnienia do wydawania rozkazów innemu człowiekowi (to dlatego właśnie demokratyczny kontraktualizm jest zuchwałą tyranią i antropoteistyczną herezją zarazem). Jakakolwiek władza – kościelna, państwowa, rodzicielska, nauczycielska, etc. – prawomocnie czerpie swoje uprawnienie wyłącznie z prawa Bożego. Metafizyczna sankcja udzielona przez Kościół, założony przez Boga, daje państwu prawo do posiadania i wykonywania czterech tzw. regaliów: prawa do prowadzenia wojny (ius belli), prawa przysięgi (ius jurandi) oraz właśnie prawa wymierzania kary śmierci (ius vitae et necie), zwanego też prawem miecza (ius gladii) i, będącego jego rewersem, prawa łaski (właściwie: ius juris intermittendi). Pozbawienie któregokolwiek z tych regaliów sprowadza państwo do instytucji czysto administracyjnej i gospodarczej, co w istocie dzieje się w pozbawionym wszelkiej godności państwie współczesnym, traktowanym jako użytkowa maszynka do zapewniania obywatelom życia lekkiego, łatwego i przyjemnego („po pierwsze gospodarka”). Dlatego spór pomiędzy liberalną teorią państwa, traktującą wojnę, karę śmierci, przysięgę i ułaskawienie, jako przeżytki epoki barbarzyńskiej, a konserwatywną teorią państwa, uznającą prawomocność wszystkich tych regaliów jest sporem metafizycznym, uniemożliwiającym osiągnięcie jakiegokolwiek konsensu. Albo „my”, albo „oni” – tertium non datur.
Papież, król i kat byli przez wieki Christianitas metafizyczną „świętą trójcą”, trzema filarami ładu duchowego, moralnego i społecznego. W sławnym „portrecie kata” z Wieczorów Petersburskich katolicki kontrrewolucjonista Joseph hr. de Maistre przestrzegał: „Zabierzcie światu ów niepojęty czynnik, a w jednej chwili ład ustąpi chaosowi, trony upadną i społeczeństwo zniknie”. Tak właśnie się stało: rewolucja zamordowała nam królów, wydając nas na pastwę demagogów i wzgardziła autorytetem papieża, a teraz nawet papież chce zdelegitymizować kata. Wkroczyliśmy w świat bezkarności dla zbrodniarzy i negowania samej zbrodni (za którą odpowiedzialne jest ponoć samo społeczeństwo), gdzie wymierzanie śmierci stało się już wyłączną prerogatywą tych, którzy za nic mają i prawo Boże, i godność człowieka; ich „abolicja” przecież nie obowiązuje. Tam, gdzie kara śmierci została zakazana władzy publicznej, spełniło się ponure proroctwo Donoso Cortésa, iż społeczeństwo, które ją zniesie, przekona się niebawem, „ile kosztują takie doświadczenia, bo krew poczyna się zaraz sączyć przez wszystkie jego pory”, a nową „dobrą nowinę” głosić będą i spełniać galernicy: „Racjonaliści nowożytni zbrodnię zdobią nazwą nieszczęścia; jeżeli to pojęcie zapanuje szerzej, przyjdzie dzień, w którym rządy społeczeństwa przejdą w ręce tych nieszczęśliwych, i wówczas zbrodnią będzie niewinność. Po szkołach liberalnych przyjdą socjaliści ze swoją nauką o świętych rewolucjach i o heroicznych zbrodniach; a nie będzie to jeszcze koniec: na dalekich widnokręgach poczynają krwawsze jeszcze przeświecać zorze. Na galerach piszą może nową ewangelię dla świata. Jeżeli świat będzie zmuszony do przyjęcia tych nowych apostołów i ich ewangelii, zaprawdę wart tego będzie”.
Jacek Bartyzel
Źródło informacji: LEGITYMIZM.pl
0 komentarze:
Prześlij komentarz