_____________________________________________________________________

_____________________________________________________________________

poniedziałek, 28 listopada 2022

Książki religijne nie tylko dla seniorów! Dlaczego warto je czytać?


Książki religijne większości osób kojarzą się z publikacjami przeznaczonymi głównie dla seniorów i osób starszych. Okazuje się jednak, że tematyka ta jeszcze szczególnie bliska znacznie szerszemu gronu osób. Wśród nich znajdują się zarówno emeryci, jak i osoby dorosłe, a także młodzież i dzieci w wieku szkolnym. Zainteresowanie tą konkretną tematyką zależy bowiem nie tyle od wieku czytelnika, co od jego osobistych preferencji. A te chrześcijańskie w naszym kraju w dalszym ciągu cieszą się sporym zainteresowaniem. Sprawdźmy, dlaczego warto sięgać po książki religijne i co da nam ich lektura!

W czym pomocne są książki religijne?

Wiele osób regularnie uczęszcza do kościoła, bierze udział w spotkaniach grup religijnych skupionych wokół własnej parafii oraz aktywnie uczestniczy w życiu kościoła. Ci z nich, dla których kwestie wiary odgrywają znaczącą rolę w codzienności, w pewnym momencie zaczynają odczuwać pewien niedosyt. W ich głowach często pojawiają się dodatkowe pytania i wątpliwości. Odpowiedzi na wiele z nich można znaleźć w literaturze religijnej, która powstała w celu przybliżenia „zwykłemu człowiekowi” niekiedy bardzo skomplikowanych i złożonych dogmatów wiary.

Książki religijne pozwalają przyjemnie i pożytecznie spędzić czas oraz znaleźć w nich odpowiedzi na wiele nurtujących współczesnego człowieka pytań. Biografie świętych i ważnych osobistości ze świata kościoła pokazują, jak żyli i obcowali z wiarą inni ludzie, a ich życiorysy dają nam istotny przykład, jak żyć, aby choć w minimalnym stopniu przybliżyć się do nich. W książkach religijnych wyjaśnione są także zagadnienia, które szczególnie ciekawią młodych ludzi, a o które nie zawsze mają odwagę pytać. To doskonała lektura dla wszystkich osób, którym tematyka wiary i religii jest szczególnie bliska oraz które preferują skupiać swoją uwagę na istotnych, duchowych kwestiach.


Gdzie warto kupować książki o tematyce religijnej?

Książki religijne są dostępne w każdym większym mieście. Przy większości parafii działają stacjonarne księgarnie katolickie, które można odwiedzić w każdej chwili, zapoznać się z ich ofertą literatury chrześcijańskiej oraz od ręki zakupić interesujące nas publikacje. Stacjonarne księgarnie religijne to jednak nie jedynie miejsca, w których znajdziemy szeroki i zróżnicowany wybór książek chrześcijańskich. W dzisiejszych czasach miłośnicy tej tematyki mają bowiem jeszcze łatwiejsze zadanie! W książki religijne mogą bowiem z powodzeniem zaopatrywać się także online, korzystając z oferty internetowych księgarni katolickich.

W księgarniach online można zakupić zarówno książki papierowe, które spotkają się z największym uznaniem zwolenników tradycyjnego czytania, jak i ich wydania elektroniczne, idealne dla miłośników nowoczesnych technologii oraz ludzi młodych, którzy chętnie korzystają z nowinek technologicznych. Ebooki są o tyle warte naszej uwagi, że kupując je online, nie musimy oczekiwać na wysyłkę ani dostawę do domu wybranych publikacji – w ciągu zaledwie kilku minut książki będą gotowe do pobrania na urządzenie, a my będziemy mogli cieszyć się ich lekturą od razu po zakupie.

ARTYKUŁ SPONSOROWANY

Cyfrowa Biblioteka Katolickiego Tradycjonalisty: Ks. Marian Morawski - FILOZOFIA I JEJ ZADANIE

 

WSTĘP

Nasz wiek zastał filozofię w pełni życia i potęgi. Filozofia wówczas zajmowała tron w opinii publicznej świata uczonego; zaszczycała prawie wszystkie narody europejskie znakomitymi osobistościami, myślami nowymi, dziełami wielkiej doniosłości; przelewała się w historię, w literaturę, nawet w politykę; dążyła do zagarnienia wszystkich umiejętności i samej nawet religii zapowiadała już chwilę, w której ona jedna miała owładnąć całą ludzkość i obdarzyć ją prawdą i szczęściem... A tymczasem na czym się skończyły te wielkie wysilenia i te piękne zapowiedzi? Od lat blisko dwudziestu ledwo już słychać o filozofii (1). Zamiast czci, jaką niedawno jeszcze była otoczoną, znajduje tylko obojętność i poniewierkę; w tych samych aulach, gdzie niedawno słuchano ze zdumieniem Schellinga i Hegla, dziś rozlegają się oklaski dla Darwina i Häckla; a jeśli kto wspomni imiona ubóstwianych niegdyś mistrzów, to tylko uśmiech litości wywoła. Po wszechnicach zamiast filozofii wykłada się najczęściej tylko historia filozofii – filozofię traktują jako antyk, jako martwy pomnik starożytności. Ze szkół na koniec samo imię filozofii zostało wykluczone i zastąpione niepoczesną propedeutyką.


Skąd tak nagły i tak radykalny zwrot? Czy ludzkość się przekonała o zwodniczości lub nieużyteczności filozofii? Czy może zawód filozofii skończony i przeto ją jako zużyty sprzęt odrzucono? Czy też może sama filozofia w czym przewiniła i tą winą odstręczyła od siebie ludzkość? Warto się nad tym zastanowić. Jakoż zanim samą filozofię pociągniemy do odpowiedzialności, zauważyć winniśmy, że wiele przyczyn zewnętrznych wpłynęło na jej odrętwienie.


Do takowych zaliczyć trzeba najprzód wspomniane wykluczenie filozofii ze szkół lub zredukowanie jej na nędzną i drobiazgową propedeutykę, która zamiast przywabić młodzież, dając jej pojęcie o zadaniu i doniosłości filozofii, może nawet ku niej zniechęcić – podobnie jak żmudna nauka abecadła odstręcza dzieci od czytania. Wiadomo zaś, że zawody naukowe są najczęściej tylko rozwojem i rozkwitem ziarn, w szkołach rzuconych. Rzadko uczuje kto powołanie do poświęcenia się umiejętności, w której nie zakosztował w młodocianych latach.


Dalej, już sam dzisiejszy rozwój umiejętności przyrodniczych, co dzień olbrzymio się wzmagający, jakiego żaden z wieków poprzednich nie widział, nie mało się przyczynić musiał do stagnacji filozofii: już to że porywa swym prądem najzdolniejsze głowy, już to że zwraca ku sobie całą uwagę świata naukowego. Nie jest to oczywiście przygana dla tych umiejętności, ale naturalny skutek przyrodzonej ciasnoty umysłu ludzkiego. Gdy dwa drzewa rosną na tym samym miejscu, a jedno z nich nagle i silnie wybuja, drugie na tym cierpieć musi.


Lecz najgłówniejszą podobno przyczyną upadku filozofii jest rozwielmożnienie się jej wroga – materializmu. Niegdyś u Greków materializm chciał także być filozofią, potrzeba mu było wówczas tego świetnego imienia, aby się zasłonić przed wzgardą publiczną. Wszelako ten płaszczyk nie dosyć go pokrywał; żył on długo w nieczci i lekceważeniu, aż dopiero w epoce rozkładu starej cywilizacji i zupełnego strupieszenia społeczeństwa przyszedł do honorów pod imieniem filozofii Epikura. Lecz i tym tryumfem krótko się cieszył. Chrystianizm, zapanowawszy nad światem, wygnał go zewsząd, nawet z dziedziny filozofii, aż wreszcie w przeszłym stuleciu, gdy społeczeństwo poczęło znowu chylić się ku pogaństwu, materializm się dźwignął; a dziś już, przyszedłszy do potęgi i czci powszechnej, jakiej dotąd nigdy nie używał, nadęty postępem nauk przyrodniczych, których dorobek niesłusznie sobie przywłaszcza, rzucił już niepotrzebny szyld filozofii – ba! nawet otwarcie filozofię prześladuje i wyśmiewa (2). Rzecz uwagi godna: dziś materializm postępuje względem filozofii zgoła tak samo, jak filozofia w przeszłym wieku za Woltera postępowała względem religii – ignoruje ją, albo się z litością uśmiecha: – jest to sprawiedliwe wet za wet.


Wszelako oprócz tych obcych czynników, które wpłynęły na upadek filozofii, wyznać należy, że i sama w naszym wieku nie mało zawiniła i rozmaitymi sposobami odstręczyła od siebie ludzkość. A najpierw dlatego, że, jak pokażemy w rozdz. IV, stanęła w opozycji ze zdrowym rozsądkiem (le bon sens). Nowsi filozofowie wyrażają się z dziwnym lekceważeniem o zdrowym rozsądku, nazywając go pogardliwie: gminnym myśleniem (das gemeine Denken). Otóż ten zdrowy rozsądek ludzkości jest potęgą, o którą się rozbiły ich wyrozumowane systemy. I ten sam los zawsze spotykał i nadal spotka każdą filozofię, która się odważy przeciw zdrowemu rozsądkowi bunt podnieść. "Cóż tedy jest ten zdrowy rozsądek?" – pyta pogardliwie jeden z naszych polskich filozofów. Odpowiadamy, że zdrowy rozsądek jest to uzdolnienie rozumu ludzkiego, do widzenia w świetle oczywistości głównych prawd do pożycia ludzkiego niezbędnych: stąd pewność o tych prawdach jest wkorzeniona w sam rdzeń ludzkiej natury i tak powszechna i niezmienna, jak i sama natura; drogocenny to dar Boży, spuścizna nasza umysłowa, bez której obyć się nie można i której nam nie zastąpi żadna filozofia, ani też żadna filozofia nie wydrze; a jeśli się na nią targnie, sama się tylko na śmiech wystawi. Wspomniany filozof, chcąc podkopać powagę zdrowego rozsądku, mówi, że jest rozmaity u rozmaitych ludzi; jeden tak sądzi swym zdrowym rozsądkiem, drugi przeciwnie. Trzeba się porozumieć: nie należą do zdrowego rozsądku, w znaczeniu, w jakim się tu bierze, wszelkie zdania i mniemania rozumu nieuprawionego, ale tylko ów szczupły zasób prawd zasadniczych, których cała ludzkość trzyma się niezmiennie i niezachwianie, bez których żyć nie może, a na które właśnie targa się sceptycyzm i idealizm naszego wieku. Filozofia, która twierdzi, że świat widzialny nie jest czymś rzeczywistym – że świadomość osobista jest tylko i zawsze złudzeniem – że przedmiot nie ma bytu poza myślą itd., taka filozofia staje w opozycji z tym zdrowym rozsądkiem, o którym mówimy, kłam mu zadaje – a tym samym nie ma warunków życia; bo filozofia żyć nie może w obłokach, ale tylko w ludzkości, w tej ludzkości, która wierzy niezachwianie w zdrowy rozsądek, w oczywistość, w prawość swej natury. Taka filozofia, mówimy dalej, nie pojęła czym jest i po co jest na świecie. Filozofia jest tylko wykształceniem, kwiatem natury ludzkiej; rozum filozoficzny jest tylko dalszym rozwinięciem tej samej władzy poznawczej, którą w stanie rodzimym i odnośnie do prawd najoczywistszych zowiemy zdrowym rozsądkiem; pewniki, które stanowią punkt wyjścia i podwaliny wszystkich rozumowań filozoficznych, jak okażemy w ciągu tej pracy, muszą być wzięte z natury i stoją na pewności naturalnej. Zatem natura jest filozofii podstawą i korzeniem, a filozofia winna naturę dalej kształcić i doskonalić, nie zaś podcinać to, co w niej jest najistotniejszego, bo inaczej sama sobie śmierć zadaje. Niech się wznosi filozofia coraz wyżej, coraz dalej w niezmiernych przestworzach prawdy, które się przed nią odsłaniają, niech leci w sfery, gdzie jej zdrowy rozsądek okiem nie doścignie; tego jej nikt za złe nie weźmie; zdrowy rozsądek tym samym, że zdrowy jest, czuje że to nie jego pole – ale niech filozofia szanuje prawdy, które zdrowy rozsądek z daru natury posiada i które widzi w świetle oczywistości, bo zamachu przeciwko tej świętej własności zdrowy rozsądek nie daruje i ta niedorzeczna śmiałość będzie zgubą filozofii. Posłuchajmy samego Schellinga: "Świat, mówi on, odepchnie filozofię, przywodzącą do takich wyników, nie dbając o jej zasady, nie mając nawet pretensji o nich sądzić. Świat powie, że nie rozumie wcale gruntu tych zagadnień, ani sztucznego i misternego rozwoju tych rozumowań; ale mijając to wszystko, osądzi natychmiast, że filozofia, która przychodzi do takich wniosków, nie może mieć prawdy w swych podstawach" (3). Schelling, jak wiadomo, sam przewodniczył w tym kierunku, który w tych słowach potępia. Ale te słowa wyrzekł dopiero w r. 1841, gdy już był dojrzał wiekiem i myśleniem i skutki swego błędu oglądał.


Oprócz tego buntu przeciw zdrowemu rozsądkowi i oczywistości, nowsza filozofia wpadła też w inny jeszcze błąd, który był tylko następstwem pierwszego, a przyczynił się do tego samego skutku, tj. pozbawił ją miru u ludzi. Upodobali sobie nowsi filozofowie, mianowicie Niemcy, mieszkać w mroku nieprzystępnym dla ogółu śmiertelników. Im kto się ciemniej tłumaczył, im dziwaczniejsze kuł wyrazy, słowem, im był niezrozumialszym, tym za mędrszego i głębszego myśliciela uchodził. Najprostsza rzecz musi być u tych filozofów w niedostępne uwikłana formuły, inaczej nie jest godna miejsca w świętym przybytku filozofii. Ile np. wielkich i tajemniczych słów, oderwanych i ciemnych formuł, labiryntowych krętanin na samym wstępie sławnej Wissenschaftslehre Fichtego! A na co to wszystko? – aby powiedzieć mądrze, że jeśli jest jakaś prawda poznana, co wszyscy uznać muszą, toć musi być i podmiot poznawający; – to samo, co Kartezjusz powiedział śmiało i po prostu: "myślę, więc jestem". Posłuchajmy znowu Schellinga: "Filozofowie niemieccy, mówi on, przyszli do uważania za miarę talentu filozoficznego stopień oddalania się od zwykłego sposobu mówienia i myślenia... Po kilku daremnych usiłowaniach, aby rozpowszechnić za granicą filozofię Kanta, zrzekli się nadziei być zrozumianymi od innych narodów i przywykli uważać siebie za wybrańców filozofii, od siebie samych jedynie zależnych. Filozofowie winni by zawsze pamiętać, że ich celem jedynym jest pozyskać powszechne uznanie, stając się powszechnie zrozumiałymi. Nie żądam oczywiście, aby dzieła filozoficzne sądzono ze stanowiska literackiego, ale twierdzę, że filozofia, która nie jest zrozumiałą dla wszystkich narodów oświeconych i dla wszystkich języków przystępną – tym samym wyrzec się musi nadziei być filozofią prawdziwą, powszechną" (4). Otóż sąd człowieka niepodejrzanego o parcjalność w tej mierze – sąd słuszny, bo ta ciemność w tłumaczeniu się nie jest cechą prawdy, gdyż jak doskonale mówi poeta:


Ce, que l'on conçoit bien, s'énonce clairement – a tym mniej cechą jest geniuszu, bo geniusz nie lęka się światła, będąc sam promieniem światłości Bożej; ale karłowate umysły lubią zmrok, w którym przybierają postacie olbrzymów. Schelling, po zacytowanym ustępie zapowiada radykalną odmianę: "Nadal, mówi, głębokość będzie w myśli, a zupełna niemożebność wyrażenia się z jasnością nie będzie uważaną za znak talentu i natchnienia filozoficznego". Wszelako to proroctwo nie spełniło się; filozofia nowoczesna nie rozstała się z tą formą, bo takowa, jakeśmy powiedzieli, wynikała z jej treści; chciała dalej tym sposobem wykluczać profanów, wynosić się ponad ich sąd, odbierać od nich ślepe hołdy, jak niewidzialny Budda – a tymczasem sama została w końcu od tych profanów odepchniętą i wyśmianą (5).


Wreszcie filozofia w naszym wieku i z tego względu jest winną swego upadku, że sama przyczyniła się do tego tryumfu materializmu, który jej zadał cios śmiertelny. To twierdzenie wydaje się zrazu paradoksem, bo przecież filozofia nie była nigdy tak duchową, tak idealną, jak w naszym wieku – tak dalece, że zasłużyła sobie na imię idealizmu transcendentalnego. Tak jest; ale w tym właśnie dała powód do materializmu. Extrema se tangunt.


A najpierw dała ona do tego powód, że tak powiem, ujemnie; bo odstręczając ludzkość wspomnianą przesadą i zawiłością, wywołała mniemanie, iż we wszystkich zagadnieniach wyższych i duchowych nie masz nic, jak tylko czcze i bezowocne marzenia, zatem, że nie masz prawdy i pożytku, jak tylko w namacalnej materii. Po wtóre dała do tego powód pozytywnie, swymi zasadami; bo skoro filozofowie poczęli twierdzić, że byt i myślenie, duch i materia są jedno, lubo oni chcieli wszystko zlać w idei i samą materię przetworzyć w ducha, jednak ich słuchacze i czytelnicy mając przed sobą widzialną i dotykalną materię, która się zaprzeczyć nie daje, naturalnym następstwem przetworzyli ducha w materię i wywnioskowali, że kiedy wszystko jest jednym, a materia niezawodnie jest, toć materia jest wszystkim i absolutem.


Po trzecie, ta filozofia dała powód moralny do materializmu: ogłosiła bowiem, że człowiek jest niezawisłym i niepodległym (autonom) – ba! nawet że jest najwyższym rozkwitem Bóstwa, a zatem tylko siebie czcić winien, tylko sobie kadzidło palić. Otóż skoro człowiekowi zdejmiesz wędzidło prawa Bożego, skoro mu odbierzesz poczucie odpowiedzialności przed Najwyższym Sędzią, wiadoma rzecz, do czego się rzuci, która część jego natury weźmie w nim górę. "Póty ciało podlega duchowi, powiedział najgłębszy z filozofów, św. Augustyn, póki duch podlega Bogu".


Na koniec filozofia w naszym wieku spowodowała swój upadek przez swoją bezbożność – bezbożność taką, jakiej nie znały wieki poprzednie. Było wiele niereligijności w filozofiach pogańskich, ale poganom to łatwiej wybaczyć. Było też wiele niereligijności u niektórych filozofów chrześcijańskich, ale ta niereligijność nie posuwała się aż do zupełnego zaprzeczenia Boga; albo jeśli kiedy do tego stopnia przyszła, to przynajmniej nie szerzyła się, nie znajdowała wziętości. Filozofia zaś naszego wieku posunęła się jeszcze dalej, jak do zaprzeczenia Boga: odważyła się, i to wśród powszechnych pochwał i oklasków, na miejscu Boga postawić człowieka – filozofa. Taki jest bowiem wynik panteizmu nowej szkoły niemieckiej – na co damy w swoim miejscu dowody. To bluźniercze ubóstwienie się filozofii nie tylko odstręczyło ludzi mających nieco rozsądku i religii, ale też spowodowało zapewnie Opatrzność do wymierzenia kary.


Jak widać, nie szczędzimy filozofii verba veritatis; ale mimo to wszystko, sądzimy, że filozofia nie ma być skazaną ani na śmierć ani na wygnanie, że jej obecny upadek jest szkodą i stratą dla społeczeństwa, zatem, że bądź co bądź podźwignąć ją należy i przywrócić jej dawne miejsce na czele zastępu umiejętności. Winy i usterki, o których wspomnieliśmy, nie wynikają z istoty filozofii, ale ze skrzywienia jej kierunku. Jest to los wszystkiego, co jest w rękach człowieka, że może być od niego zepsutym, do złego użytym. Wszystkie umiejętności, wszystkie sztuki, wszystkie ludzkie instytucje obracają się częstokroć na szkodę społeczeństwa, – czyż stąd wynika, że te umiejętności, sztuki, instytucje są złe i że je trzeba ze społeczeństwa wykluczyć? – I pomyśleć o tym byłoby niedorzecznością.


Mylnym też jest mniemanie, które wielu od filozofii odstrasza, że filozofia z natury swojej jest wrogą religii. W naszym kraju osobliwie, u wielu szczerze wierzących i religijnych osób, filozof znaczy tyle co niedowiarek, bezbożnik, ateusz. Mniemanie to jest zabytkiem z czasów Wolterianizmu. Wówczas istotnie imię filozof znaczyło to samo, co ateusz; i z tym właśnie znaczeniem te słowa: filozof, filozofia rozpowszechniły się w Polsce. Wszelako to nie tyle było winą samej filozofii – boć szkoła Woltera nie miała nic wspólnego z filozofią, krom imienia – ale raczej szalbierstwem Wolterianów, którzy lubo nie pomyśleli nawet o postawieniu jakiejkolwiek zasady filozoficznej, jednak zagrabili sobie na własność miano filozofów i samo niedowiarstwo filozofią nazwali.


W naszym zaś wieku filozofia wytworzyła istotnie teorie najbezbożniejsze; to samo do pewnego stopnia zdarzało się i w wiekach poprzednich. Ale czy to ma dowodzić, że filozofia jest z przyrodzenia antyreligijną? Jeśli mnóstwo filozofów niedowiarków ma tu coś stanowić, toć dzieje filozofii chrześcijańskiej roztaczają zastęp przynajmniej trzykroć liczniejszy filozofów religijnych i wierzących. Kościół też katolicki, lubo błędy wielu filozofów potępiał, filozofię jednak zawsze i pochwalał i popierał, zawsze zastawiał się za prawami rozumu przeciwko herezjom, które je zaprzeczały; za naszej jeszcze pamięci potępił Lammenais'a i Tradycjonalistów za to, że pomiatali rozumem, a wszelką pewność na samej opierali wierze; wreszcie na ostatnim Soborze, Watykańskim, nie tylko prawa rozumu uroczyście zatwierdził, ale też orzekł i objaśnił jak ścisłymi węzły pewność wiary powiązana jest z pewnością filozoficzną i jak wielkie przysługi rozum i wiara wzajemnie sobie oddają. Rzecz tę rozwiniemy nieco obszerniej w ostatnim rozdziale. Na teraz zauważymy tylko, że pozorne sprzeczności, na jakie kto napotyka między wiarą a rozumem i filozofią, nie pochodzą ani z wiary ani z praw i natury rozumu, ale zawsze na ich dnie leży albo fałszywe pojęcie nauki wiary, albo jakaś nieścisłość, jakiś przeskok w rozumowaniu, które przywiodło do wniosku przeciwnego wierze – słowem: albo niedostatek katechizmu, albo niedostatek logiki (6). To już a priori i w ogólności wynika z oczywistej zasady, że prawda jedna jest; w szczególności zaś, względem wielu kwestyj, które się nam po drodze nadarzą, wykaże się to samo w ciągu tej pracy.


Inni nie boją się filozofii, ale ją lekceważą. Słyszałem nieraz mówiących: Cóż nam po filozofii? filozofia buja tylko w sferach idealnych, gdy tymczasem poza obrębem doświadczenia albo nic zgoła pewnego nie wiemy, albo tylko tyle, ile nas wiara pouczy. Zarzut ten, prawie naiwny, pochodzi ze szczerej nieznajomości rzeczy. Spodziewamy się uczynić mu zadosyć w ciągu tej rozprawy przez samo wyłuszczenie istoty i zadania filozofii; to wyłuszczenie bowiem okaże niezmierne pole prawdy poza empirią – prawdy, która i pod względem pewności i pod względem ważności nie ustępuje bynajmniej temu, o czym nas empiria poucza. Stąd zaś, że wiara poucza nas o głównych prawdach porządku nadzmysłowego, chcieć wnioskować, iż filozofia jest nieużyteczna, to przypomina sławny sąd Omara o nieszczęśliwej bibliotece aleksandryjskiej: Albo te książki zawierają to samo co Koran, a wtedy są niepotrzebne, albo zawierają coś przeciwnego Koranowi, a wtedy są szkodliwe; więc w każdym razie trzeba je spalić!


Wreszcie błędnym byłoby przypuszczenie, że filozofia spełniła swój zawód i dziś już nie ma co robić na świecie. Wszystkie wieki potrzebę filozofii uznawały; zjawiała się ona w każdym narodzie, w chwili rozkwitu jego cywilizacji, niby jej korona – i w stosunku z nią wzrastała; nikła zaś dopiero w chwili przekwitu oświaty i strupieszenia tego narodu. Twierdzić więc, że filozofia już nie ma co robić między nami, znaczyłoby tyle, co dać naszej społeczności nader złe świadectwo. Przeciwnie twierdzimy, że dziś więcej niż kiedykolwiek potrzeba filozofii. A to dla wielu przyczyn, dotyczących tak kwestyj moralnych i społecznych jak i naukowych. A najpierw, jakeśmy już wspomnieli, dziś więcej niż kiedykolwiek grasuje materializm. Otóż przeciwko materializmowi nie dosyć się bronić biernie, milczeniem, lub samym zatwierdzeniem swoich zasad. Materializm śmieje się z takiej taktyki i korzysta z tej bezczynności, podobnie jak Prusacy r. 1866 z bezczynności Benedeka, zagrabia on jako swoje wszystkie nauki i podbija umysły mniej stałe, okazując im rzekomą sprzeczność między dzisiejszym postępem umiejętności a wiarą i wszystkimi zasadami wyższymi. Wszak co dzień na to z boleścią serca patrzymy. – Tymczasem rozpowszechnienie zdrowej filozofii podcięłoby materializmowi skrzydła – wyszłaby na jaw czczość i sofistyczność jego wniosków, a zarzuty nieracjonalności i płytkości, które szyderczo miota na zdrowe zasady, przeciw niemu by się zwróciły. Wreszcie choćby tylko filozofia odkryła umysłom wyższy widnokrąg ponad poziomem materializmu, widnokrąg, który nam dzisiaj prawie znikł z oczu, już tym samym wyrządziłaby naszemu społeczeństwu walną przysługę; bo jakże wielu dzisiaj mniema w swojej prostocie, że poza tymi naukami, na które łaskaw materializm, już nie ma umiejętności, ani pola dla rozumu – ale tylko próżne marzenia, albo ślepa wiara.


Dalej, nasz wiek, oprócz tej choroby materializmu, cierpi jeszcze na słabość odziedziczoną po wieku przeszłym, tj., że daje się magnetyzować czarodziejskimi słowami, jak: oświata, humanitarność, wolność, narodowość itp. i poddaje się ich urokom, nie zdając sobie nawet sprawy z ich znaczenia; bo też podobno właściwe, ewangeliczne tych słów znaczenia na wiatr rzucono, i tylko puste brzmienia obiegają świat – a przecież te brzmienia wywierają ogromny wpływ, wstrząsają narodami, wiekowe instytucje obalają, w mgnieniu oka odmieniają postać rzeczy ludzkich. Wprawdzie czar słowa zawsze poruszał masy; ale nie wiem, czy kiedy warstwy wykształcone ulegały tak bardzo jak dzisiaj wpływom sofizmu. Dziś lada jaki sofistyczny argument odziać w szatę literacką i puścić w świat na skrzydłach gazet lub broszur, a niechybnie obiegnie kulę ziemską i wszędzie spotka oklaski i fortunne powodzenie. Tak się kształci wszechwładna w naszych czasach opinia publiczna; każdy o tym wie, każdy narzeka na jej tyranię, a mimo to, rzadko kto nie daje się owładnąć jej urokom. Niezawodnie wiemy wiele rzeczy, których dawniej nie wiedziano, czytamy i piszemy bez porównania więcej niż dawniej czytano i pisano, ale z tym wszystkim mniej umiemy myśleć, mniej zdajemy sobie sprawę z tego, co w nas wmawiają lub co sami twierdzimy. Przyczyna tego usterku leży po części w tym samym, że tak wiele i tak prędko czytamy i piszemy. Ale właśnie też dlatego potrzeba nam dziś więcej, niż kiedykolwiek zdrowej i gruntownej filozofii, która by była tłem i podstawą naszych zdań i wiadomości, która by nauczyła naszych myślicieli myśleć ściśle i zwięźle, iść do gruntu rzeczy, sprowadzać zdania potoczne do zasad niezachwianych, uchraniać się łapek sofistycznych wywodów – która by wreszcie dała nam pewny pogląd na cały nasz duchowy widnokrąg i skupiłaby naszą wiedzę w jednolitą całość.


Na koniec rehabilitacja filozofii jest, dziś zwłaszcza, w interesie wszystkich umiejętności. Nigdy umiejętność nie była tak rozstrzeloną, podzieloną na takie mnóstwo specjalności, jak obecnie. Gdy przed paruset laty pojedynczy ludzie pisali dzieła "de omni re scibili", gdy jeszcze w przeszłym wieku Leibnitz uprawiał zarazem historię, prawo, dyplomację, filozofię, fizykę, matematykę i poezję – dziś uczony Poinsot poświęca wszystkie prace swego życia na zbadanie jednej cząstki mechaniki: o ruchu wirowym – i każda prawie specjalna umiejętność dzieli się jeszcze na specjalności wymagające specjalistów. Nie ma wątpliwości, że ten podział dziedziny umiejętności jest znakiem postępu, a nawet do pewnego stopnia warunkiem tego postępu. Jednakowoż to ma swoje ale. A najpierw ten stan rzeczy faktycznie prowadzi do kształcenia się wyłącznie fachowego; to zaś jakkolwiekby było korzystnym dla umiejętności, dla indywiduów przecie jest niekorzystnym, bo takowe nie wyrabia człowieka, nie rozwija najważniejszych stron jego istoty, nie rozprzestrzenia rozumu i serca; a nawet, gdy kto przedwcześnie porzuca zwykły tryb nauk, aby się w jakiej specjalności zasklepić – ku czemu zmierza dzisiejszy kierunek – wyradza się stąd pewna karłowatość duchowa, sposób myślenia jednostronny, poglądy nadzwyczaj ograniczone i ciasne. Ale to pominąwszy, a mając tylko na oku postęp samych umiejętności, przyznać trzeba, że takie ich rozczłonkowanie bez wspólnej podstawy, ma swoje ujemne strony. Przecież wszystkie umiejętności są z sobą ściśle powiązane, są to planety wirujące naokoło jednego słońca prawdy; dziedziny ich nawet nie są ściśle rozgraniczone; zatem zdobycze jednej obchodzą wszystkie inne. Jeżeli więc jedna umiejętność ignoruje drugą, lub o nią nie dba, sama sobie szkodzi, pozbawia się wielu środków postępu, które by w drugiej znalazła, stawia twierdzenia, które druga zaprzecza – a porozumieć się uczeni nie mogą, bo stoją na zupełnie innych stanowiskach i nie mają żadnego punktu zetknięcia. Cóż więc stąd wynika? Z jednej strony jasna rzecz, że wiedza ludzka jest dziś tak rozgałęzioną, iż jej całości jeden rozum ogarnąć nie może, tudzież, że szczególne umiejętności koniecznie potrzebują ludzi fachowych, którzy by im prace swoje poświęcili. Ale z drugiej strony, im więcej się umiejętności rozprzestrzeniają i dzielą, tym więcej im potrzeba tej wspólnej podstawy – którą, jak w ciągu tej pracy okażemy, jest właśnie filozofia.


Istotnie też brak filozofii daje się bardzo czuć w najnowszych dziełach naukowych, nawet dotyczących umiejętności ścisłych i przyrodniczych; nader często nie ma ścisłości w rozwoju myśli i w wnioskach, nie ma jasności w pojęciach zasadniczych, około których cała rzecz się toczy; nie ma wyraźnej świadomości o istotnym znaczeniu i doniosłości praw i zasad, które się stawia; ciągła mieszanina tezy z hipotezą, tego co już jest pewną zdobyczą umiejętności, z tym, co jest dopiero przypuszczeniem, lub tylko formułą służącą do uporządkowania zjawisk i pojęć. A na koniec tu i owdzie hipotezy i tłumaczenia, które doprawdy litość wzbudzają w każdym, który jest choć cokolwiek z filozofią obeznamy. Słowem, choć nie ujmujemy wartości, nawet filozoficznej, niektórym dziełom naukowym z najnowszych czasów, sądzimy jednak, że pod względem ścisłości i dokładności w rozumowaniu i zdawaniu sobie sprawy z twierdzeń i wywodów, dzieła naukowe przeszłego wieku, do których pospolicie nasi uczeni ani zaglądnąć nie raczą, przewyższają w ogólności dzisiejsze płody.


Jest tedy filozofia, okrom swej bezwzględnej ważności, dla wielu osobliwszych powodów w naszych czasach pożyteczną, a nawet potrzebną. Wszakże oczywista rzecz, że jeśli filozofia pójdzie fałszywym torem, zamiast dać odpór materializmowi, ona mu wrota otworzy, jak się istotnie zdarzyło – zamiast sprostować pojęcia, uzbroić przeciwko bieżącym sofizmom, dać pewny pogląd na wszystko, ona pojęcia skrzywi i zamiesza i do sofizmu przyuczy – zamiast zjednoczyć umiejętności w harmonijną całość i dać im niezachwianą podstawę, ona je popchnie fałszywym kierunkiem, albo same ich podwaliny podkopie.


Jest to więc zagadnienie największej doniosłości: jakie jest właściwe zadanie filozofii? jakim torem i do czego dążyć powinna? Otóż odpowiedź na to zagadnienie jest założeniem niniejszej pracy. Podejmujemy ją, nie w zamiarze wyczerpnienia przedmiotu, bo przedmiot ten podobno granic nie ma, ale w przeświadczeniu, że samo poruszenie tej kwestii nie będzie bez pożytku. Praca ta zdaje nam się tym bardziej na czasie, że w obecnej chwili założenie akademii, zjawianie się coraz częstsze dzieł gruntownych, powstawanie nowych organów poważnej literatury, zwiastują w naszym kraju nowe życie umysłowe, w którym i filozofia udział mieć powinna. Sami też, mając zamiar przy Boskiej pomocy na tym polu pracować, czujemy potrzebę wyświecić swoje stanowisko i utorować sobie drogę, zdając ścisłą sprawę z naszego poglądu na całość filozofii i z powodów, dla których ten, a nie inny kierunek obieramy.


Systemu żadnego bezwzględnie bronić nie chcemy; bo jako z jednej strony dalecy jesteśmy od mniemania, że dotychczas filozofowie byli tylko w błędzie i że prawdziwa filozofia ma się dopiero narodzić, tak z drugiej strony żadnemu filozofowi nie przysądzamy nieomylności; owszem sądzimy i w swoim miejscu wykażemy, że taka bezwarunkowa wiara w jakikolwiek płód ludzkiego rozumu jest zgubną dla filozofii zaporą.


Nie chcemy też iść za dzisiejszą modą pomijania milczkiem obcych, a zwłaszcza przeciwnych zdań i dowodów. Jest to zaiste wygodny system. Powie się poetycznie za Heglem, że "jak kwiat, wykłuwając się z pączka, rozsadza go i niby mu zaprzecza, jako fałszywemu bytowi rośliny, sam zaś znowu ginie przez zjawienie się owocu; tak jeden system z drugiego się wykłuwając, zbija go tym samym, że się zatwierdza" (7) – a to powiedziawszy, poczyna się od śmiałych twierdzeń. – Za tym przykładem iść nie śmiemy, bo najpierw nie rościmy sobie prawa do przecinania jednym zamachem pióra najważniejszych zagadnień filozofii; jeśli Hegla αυτος εφα nam nie imponuje, tym mniej spodziewać się możemy, aby nasze proste twierdzenie przekonało czytelnika; a po wtóre sądzimy, że prawda tylko zyskać może na zestawieniu zdań i dowodów przeciwnych.


Zatem po wstępnym zarysie istoty i zadania filozofii, w którym będziemy usiłowali kojarzyć różne zdania i wykryć głównie to, co jest wszystkim wiekom i systemom wspólne, zwrócimy uwagę na rozmaite drogi i formy filozofii. A najprzód w ogólnym poglądzie na dzieje filozofii szukać będziemy, jakie są owe drogi filozofii, czyli filozoficzne prądy – jakie jest prawo ich toku. Z tego poglądu wykaże się, że cała filozofia przeszłości przedstawioną jest i niejako streszczoną w trzech kierunkach naszego wieku; tj. w kierunku idealistycznym, który w pierwszej połowie wieku panował; w kierunku materialistycznym, który teraz bierze górę, i w kierunku pośrednim, który istnieje w wielu uczelniach katolickich pod nazwą (mniej lub więcej zasłużoną) scholastycyzmu. Taki stan rzeczy uwolni nas od olbrzymiej pracy rozbierania i ocenienia wszystkich filozoficznych systemów przeszłości i pozwoli nam ograniczyć naszą krytykę na owych trzech kierunkach filozofii w naszym wieku. Zaliczamy do nich materializm, bo lubo on dzisiaj wypiera się wspólnictwa z filozofią, jednakowoż ma on pretensję zastąpić ją i rozwiązać najwyższe zagadnienia wiedzy ludzkiej; a z tego względu należy ściśle do naszego przedmiotu. Rozbierzemy tedy z kolei te trzy kierunki historycznie i krytycznie, celem ocenienia ich wartości filozoficznej i rozeznania, który z nich największą daje rękojmię gruntowności i prawdy. To uczyniwszy, będziemy się starali bliżej skreślić samą treść filozofii, rozwiniemy jej całokształt i główne działy. Następnie zastanowimy się nad jej formą, tj. nad rozmaitymi metodami, których w wykładzie i pisaniu filozofii w różnych czasach używano. W końcu określimy jej stosunki do innych umiejętności i do powagi ludzkiej, tudzież do powagi Boskiej, tj. Objawienia, wiary i teologii.


Szczupłym siłom swoim nie ufając i mając na oku cel tej pracy, nie będziemy bezwarunkowo zaprzeczać i zbijać, jak tylko co się sprzeciwia prawdzie katolickiej, lub najgłówniejszym zasadom zdrowej filozofii; własnych zaś twierdzeń i poglądów nie chcemy bynajmniej za bezwzględną prawdę przedawać; owszem spodziewamy się od łaskawych czytelników niejednych sprostowań.


W każdym razie więcej żądać nie możemy, jak żądał wielki Doktor z Hippony: Crede Augustino probanti Augustino.


_____________


CAŁOŚĆ DO PRZECZYTANIA PO KLIKNIĘCIU NA PONIŻSZY LINK

__________

Filozofia i jej zadanie, przez Ks. Mariana Morawskiego T. J., Wydanie drugie uzupełnione. We Lwowie. NAKŁADEM AUTORA. 1881, str. 425+VII. (1)

 

Ks. Marian Morawski, PROFESOR UNIW. JAGIELLOŃSKIEGO. Filozofia i jej zadanie. Wydanie trzecie niezmienione. W Krakowie. SPÓŁKA WYDAWNICZA POLSKA. 1899, str. XXIV+440. 

Ks. Antoni Langer SI: O miłości Pana Jezusa. Kazanie na I Niedzielę Adwentu


Treść: Adwent to czas przygotowania do obchodu pamiątki przyjścia na świat Zbawiciela. W tych osobliwie czasach powszechnego skażenia obyczajów potrzeba nam gruntownego przygotowania. Podnieśmy więc umysł i serce ku Temu, który jest odkupieniem naszym i rozważmy dobrodziejstwa, jakie nam Boski Zbawiciel przyniósł z sobą z nieba na ziemię. W tej pierwszej nauce przypatrzmy się osobie i przymiotom Chrystusa Pana, który jest najprzedniejszym darem nieba, byśmy się pobudzili do Jego miłości. – Chrystus Pan jest Bogiem, więc łączy w sobie wszystkie nieskończone doskonałości Bóstwa. Ale i w swym człowieczeństwie posiada wszystkie przymioty w stopniu najwyższym, jakie tylko w człowieku wyobrazić sobie można. Najpierw jak niezrównane są Jego przymioty zewnętrzne: piękność, majestat, wdzięk wymowy... którymi na ziemi pociągał ku sobie i podbijał serca ludzkie. O ileż więcej roztacza uroku wewnętrznymi przymiotami duszy i serca! Jak dziwnie ujmująca Jego łagodność i łaskawość... dobroć i litość dla cierpiących i grzeszników... Jego słodycz, z jaką ustanawiał swoje prawa i przykazania... Jego poświęcenie i ofiarność dla całej ludzkości, okazywana przez całe życie, osobliwie zaś w czasie męki... Jego wyniszczenie w Najświętszym Sakramencie... a wreszcie hojność, z jaką dzieli się z ludźmi swoją chwałą w niebie. – Rozważywszy to, umiłujmy całym sercem, a jeszcze więcej czynem tego Boga wcielonego, tak godnego miłości – wyrzucając z serc naszych wstrętną oziębłość.

"Spoglądajcie a podnoście głowy wasze, boć się przybliża odkupienie wasze". Łk. XXI, 28.

Z dniem dzisiejszym wchodzimy, najmilsi bracia, w tak zwany adwentowy okres roku kościelnego, który, wedle myśli Kościoła, ma być obrazem czterdziestowiekowego oczekiwania Zbawiciela przez cały rodzaj ludzki. Ustanawiając bowiem ten czas adwentowego postu, Kościół święty miał również na celu rozbudzić w sercach naszych owe uczucia świętego pragnienia, jakie ożywiały przed przyjściem Chrystusa Pana Świętych Starego Testamentu, skoro i nam niezadługo przyjdzie obchodzić doroczną Narodzin Pańskich pamiątkę. A prawdę mówiąc, jeśli jakie, to nasze przede wszystkim czasy, takiego gruntownego i gorliwego przygotowania wymagają. Dlaczego? Bo dziwne zachodzi podobieństwo między usposobieniem chrześcijan w naszych czasach, a usposobieniem całego świata w czasach, które bezpośrednio przyjście Chrystusa Pana poprzedziły. Podobieństwo, mówię, ale podobieństwo w odstępstwie od Boga, w lodowatej oziębłości względem Niego, w zupełnym rozbracie z wszelką moralnością i cnotą, w pogańskiej prawdziwie pogardzie wszelkich praw sumienia i rozumu. Dziś jak i wówczas, namiętności są bogami człowieka; dziś jak i wówczas, sprzykrzywszy sobie służbę Bożą ród ludzki pragnąłby na wieki zanurzyć się w plugastwie grzechowym; dziś jak i wówczas to samo wśród świata rozprzężenie obyczajów – choć wówczas, przynajmniej Krew odkupienia nie była jeszcze przemieniła ciała człowieczego w przybytek żywego Boga. Takim jest świat nasz, rzekomo chrześcijański, Chrystusowy, a gorszy w istocie od całej owej zgrozy pogańskich zabobonów. Lecz my, najmilsi moi, dzięki przemożnej łasce Bożej, nie należymy chyba do niego. My wierzymy jeszcze w Chrystusa, trzymamy się Go przez miłość i wierność niezawodnie. Spoglądajmyż więc a podnośmy głowy nasze ku Temu, który jest Odkupieniem naszym! Wyglądajmy sercem kochającym dnia onego, w którym ten Pan nasz znów przyjść ma na ziemię! A żeby tym skuteczniej uczucia owe w sobie obudzić, rozważajmy, jak wielkie dobrodziejstwa przez Narodzenie swoje, On nam z sobą przyniósł.

Zanim jednak rozpoczniemy zastanawiać się nad potrójnym dobrodziejstwem Chrystusa Pana, w chwili przyjścia na ziemię nam ludziom wyświadczonym, przez wybawienie nas z ciemności rozumu, z więzów grzechu i z niewoli doczesnej lub wiecznej nędzy, wpierw przypatrzmy się Temu, który tych dobrodziejstw był źródłem. On to bowiem sam jest darem najwspanialszym, darem ponad wszelkie dary, jakimi Ojciec niebieski ludzkość kiedykolwiek uszczęśliwił. W tym celu zaś próbujmy sobie choć w przybliżeniu wystawić Jego godność i piękność, Jego łaskawość i majestat – słowem wszystko, co nas pobudzić może do godnej miłości Chrystusa Pana.

A skoro do obudzenia tak wzniosłych uczuć szczególniejszej potrzeba nam łaski, prośmy Go o nią gorąco przez przyczynę tej Matki Zbawienia, która wzorem jest dla nas znajomości i miłości Chrystusowej, mówiąc pobożnie: Zdrowaś Maryjo.

Zbawiciel nasz, Pan Jezus, jest prawdziwym Bogiem, jest bowiem Synem jednorodzonym Ojca Przedwiecznego. Oto, najmilsi moi, krótka i jędrna prawda, w której się jednakowoż zamyka cały ocean doskonałości niedostępnych nie tylko dla wzroku ludzkiego, ale i dla lotniejszej odeń myśli. Jeśli mię bowiem zapytacie o pochodzenie Syna Bożego, z tej prawdy wysnuję wam odpowiedź, że istnienie Jego to wieczność bez początku, bez końca, bez zmiany. Jeśli mię zapytacie o Jego miejsce pobytu, ta prawda pouczy was z prorokiem Dawidem, że jeśli wstąpię do nieba i tam On jest, jeśli zstąpię do piekła i tam także jest, i jeśli wezmę skrzydła moje rano a będę mieszkał na końcu morza, i tam mię doprowadzi ręka Jego i trzymać będzie prawica Jego (2). A jeślibyście mię zapytali o Jego piękność i bogactwo, o Jego mądrość i potęgę, o Jego miłość i dobroć, ta prawda zmusi mię do milczenia i będę milczał i nie otworzę ust moich, bo tym doskonałościom, które Bóstwo Jezusa w sobie zamyka, nie masz i nie będzie końca.

Patrzmy na ten świat widomy, na jego piękność i wspaniałość! Czyż on nie jest słabym tylko odblaskiem piękności i majestatu Bożego, który wszystko to w jednej chwili, jednym skinieniem woli z nicości do bytu wyprowadził? Lecz ta piękność, ten majestat Boży, jest również udziałem Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jakże tu więc nie dziwić się lekkomyślności serca naszego, które tak silnie przywiązuje się do tego, co ziemskie i znikome, a względem Tego, który jest pełnią piękności, tak zimnym jest i nieczułym?

Z przymiotów Boskich Jezusa zwróćmyż teraz oczy nasze na piękności i słodycze Jego Człowieczeństwa, a najpierw na Jego przymioty zewnętrzne. Lecz któż oddać zdoła cały ich wdzięk lub powab? Kto uchwyci wyraz twarzy Jego, Boskiego Majestatu przepełny, tak wymowny i pociągający ku sobie, jak miłość i dobroć Boskiego Jego Serca! Wszak to On, którego Duch Święty zowie: piękniejszym urodą nad syny człowiecze (3), o którym mówi, iż po wargach Jego wdzięczność się rozlała (4). Wszak to On ów wybrany z tysiąca (5) i wszystek ujmujący (6), o którym wspomina Pieśń nad pieśniami. Więc jakżeż mogłyby w Nim nie zawierać się wszystkie cuda ziemskiej piękności, wszystkie doskonałości ludzkiej natury? Toż On jest ową wybraną świątynią, w której, jak mówi św. Paweł, pełność Bóstwa wzniósłszy tron łaski, cieleśnie i widomie zamieszkała (7). Pierwszy Adam z gliny mizernej ulepiony, za jednym tchnieniem Bożym, arcydziełem stał się pomiędzy stworzeniami zmysłowymi i jaśniał, jako słońce pięknością pierwszej niewinności swojej: jakaż dopiero nadziemska prawdziwie piękność i powaga przebijać się musiała w osobie owego drugiego Adama, który utworzony przez samego Ducha Świętego z niepokalanej krwi Panny Najświętszej, przybytkiem był nieogarnionego Bóstwa! Prawdziwie, dziwić się wobec tego niepodobna, że na jedno słowo Boskiego Mistrza swego Apostołowie wszystko opuszczali, aby tylko na zawsze z Nim pozostać, lub że całe rzesze ludu, pociągnięte, jak mówi św. Hieronim, blaskiem i majestatem ukrytego w Nim Bóstwa, trwały tak długie godziny na słuchaniu słowa Jego, zapominając zgoła o sobie.

Pouczający w tej mierze szczegół z dziecinnych lat Pana Jezusa, podaje nam wspomniany Doktor Kościoła. I tak opowiada on, że kiedy Pan Jezus z Rodzicami swymi przebywał jeszcze w Nazarecie, mieszkańcy tegoż miasteczka, ile razy pragnęli podnieść się nieco na duchu w kłopotach i troskach swoich, zwykli byli mawiać: Pójdźmy do Syna Maryi! A przyszedłszy do mieszkania Przenajświętszej Rodziny, wołali: Chcemy widzieć Jezusa, Volumus videre Jesum! O jakiż to wdzięk i urok rozlewać się musiał po owej Boskiej twarzy Zbawiciela, skoro nawet dziecinne Jego rysy taki wpływ na serca ludzkie wywierały! Lecz jeżeli tak wielkimi były przymioty zewnętrzne ludzkiej natury Chrystusa Pana, jakimiż musiały być przymioty Jego duszy!

Nie masz chyba rzeczy, która by serca ludzkie bardziej zdołała pociągać ku sobie, nad widok serca ozdobionego cnotami świętej cichości, dobroci i łagodności. A jeśli nadto serce owo pała szczerą i poświęcenia pełną miłością ku bliźnim swoim, czyż wówczas nie czujemy się po prostu zmuszonymi do oddania miłości za miłość? Lecz patrzmy teraz na Chrystusa Pana i obaczmy, jak wspaniały obraz tych właśnie cnót dusza i życie Jego przedstawia! Św. Paweł Apostoł, kiedy pragnął swych wiernych do cnót heroicznych zachęcić, tego jednego użył był zaklęcia: Proszę was przez cichość i łaskawość Chrystusową (8). Sądził widocznie, że widok Boskiej prawdziwie miłości, którą Chrystus Pan ludziom okazał, najskuteczniejszą być może pobudką do wzajemności i poświęcenia względem Niego. I słusznie, bo kamienne zaprawdę i nieludzkie serce tylko mogłoby patrzeć bez wzruszenia na tak liczne heroicznej miłości ofiary. Patrzmy, najmilsi moi, z jaką niewyczerpaną cierpliwością, z jak macierzyńską wyrozumiałością znosi Jezus wady Apostołów i uczniów swoich. A chociaż mimo nauk i cudów tylu, których od początku do końca świadkami byli, w ostatnich nawet chwilach życia Boskiego Mistrza swego, to samo okazywali zaślepienie, On znakiem nawet najmniejszym nie okazał zniecierpliwienia lub nieukontentowania swego. Raz tylko jeden jedyny wyjawił im boleść, jakiej doznał z tego powodu, ale posłuchajmy w jak ojcowskich prawdziwie słowach: Przez tak długi czas jestem z wami, a nie poznaliście mię? (9) – mówi do nich i to wtedy dopiero, gdy nawet ci wybrani uczniowie, po latach wspólnego obcowania, zdradzili się z pewnym niedowierzaniem w Jego Bóstwo. Co więcej, względem tych nawet, którzy najzaciętszymi wrogami Jego się okazywali, Jezus ni słowem się nie odezwał, które by ich zadrasnąć lub urazić mogło. A kiedy wśród szyderstw i naigrawania na drzewie krzyża zawisnął, pierwszym Jego słowem była ta wzruszająca prośba za prześladowcami: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią (10).

Lecz cóż było źródłem tej prawdziwie niepojętej wyrozumiałości i łaskawości? Nic innego, najmilsi moi, jak tylko miłość Boskiego Jego Serca względem nas biednych ludzi. I ta to miłość sprawiła, iż całe życie Chrystusa Pana było jednym niejako aktem Boskiej zaiste wspaniałomyślności i dobroczynności. Przeszedł bowiem, jak mówi św. Łukasz, czyniąc dobrze i uzdrawiając wszystkich (11). Toteż jacy się tylko podówczas znachodzili w Galilei i Judei cierpiący lub kalecy, chorzy lub uciśnieni, do Niego tłumnie się garnęli po ulgę i pociechę, pewni, że nie odejdą bez pomocy i wsparcia. Ileż to bowiem razy łza jedna zbolałego serca, zdołała skłonić Jezusa do spełnienia największych cudów dobroczynności. Patrz! oto tam słudzy czy przyjaciele wynoszą jedynego syna biednej wdowy z Naimu, jedyną jej nadzieję i podporę w starości. Patrz, jak ta biedaczka płacze i zawodzi. Lecz Jezus spostrzegł, zbliża się do niej, widocznie widoku łez tak gorzkich nie znoszą oczy Jego. Zbliża się, przemawia i oto za pierwszym słowem Nie płacz (12), ociera jej łzy i koi jej ból, żywego i zdrowego synaczka jej wracając.

A cóż mam mówić o Jego łaskawości dla grzeszników? Znana przypowieść o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym, aż nazbyt wyraźnym jej obrazem, a przykłady Piotra, Magdaleny lub Mateusza, są zaledwie cieniem lub cząstką wszystkich onych cudów miłosierdzia Chrystusowego. Skoro jednak tak wielką była łaskawość Pana Jezusa względem tych, od których jeno krzywdy i zniewagi odbiera, jakąż musi być miłość Jego względem owych serc czułych i szlachetnych, które za miłość miłością Mu płacą, które służą Mu w bojaźni i poświęceniu, które wreszcie On sam przyjaciółmi swoimi zowie!

Lecz powie ktoś może: prawda, Chrystus Pan był i jest rzeczywiście w życiu i uczynkach swoich dobroczynnym, ale też jako prawodawca zbyt ciężkim jarzmem obarczył wyznawców swoich. Cóż bowiem uciążliwszym być może dla człowieka nad walkę codzienną z samym sobą, nad ciągłe umartwianie się i zapieranie samego siebie, nad ten obowiązek noszenia krzyża Chrystusowego po wszystkie dni życia? A przecież to właśnie nie co innego stanowi rdzeń prawa Chrystusowego. Czy tak, bracie kochany? Więc owe słowa Pana Jezusa: Jarzmo moje słodkie, a brzemię moje lekkie (13) na wiatr tylko i dla oszukania nas miałyby być wyrzeczonymi? O nie, moi najmilsi! Skłońcie tylko odważnie głowy wasze pod owo jarzmo, a poznacie bezwątpienia, że to prawo nie tylko mądrym jest, sprawiedliwym i świętym nieskończenie, ale nadto pełnym pociech i słodyczy, którym żadne rozkosze zmysłów dorównać nie potrafią. Boć to prawo całe w jednym słowie się zawiera "kochaj", a dla serca ludzkiego cóż milszym nad to uczucie naturalne i wzniosłe zarazem? A jeśli nam walczyć każe Jezus ze złośliwą naturą naszą, to tylko dlatego, abyśmy nie używali i nie zużywali tego wzniosłego uczucia na zaspokojenie namiętności, które nie nasycają, ale poniżają. Podobnież, jeżeli nas krzyżami nawiedza lub goryczą zaprawia nam uciechy tego życia, to tylko dlatego, aby serca nasze oderwać od dóbr ziemi nikczemnych, a ku wyższym i trwalszym dobrom je skierować. Zresztą, wszakże w tej walce nie jesteśmy sami, lecz Zbawiciel w niej nam dopomaga. Nie mówi On do nas: Walczcie i znoście cierpienia i boleści, a ja tymczasem w słodkim zostawać będę spokoju – ale przeciwnie mówi z nas każdemu: Pójdź za mną (14). Jak gdyby powiedzieć pragnął: Odwagi, synu! bom ja pierwszy na drodze krzyża, jam pierwszy za cię krew i życie oddał! Nie jest On podobnym do faryzeuszów, którzy lud ciężarami uciskali, a pomocy żadnej udzielić mu nie umieli, lecz jak ten Ojciec, pełen miłości i poświęcenia względem ukochanych swych dziatek, choć walki żąda, sił do niej zarazem udziela, owszem nawet uprzedza łaską swoją, jak to pięknie wyraża św. Leon w słowach: "Nalega przykazaniem, ale uprzedza pomocą" (15).

Lecz po cóż wiele dowodów na poparcie tej prawdy, że kto chce kochać Jezusa, ten znajdzie w Nim samym dość pobudek do heroicznych nawet ofiar. Świadczą o tym aż nadto dobitnie owe nieprzeliczone hufce Męczenników: mężów, dziatek i dziewic słabych, które z tak wielkim męstwem, wytrwałością a nawet weselem, boje Pańskie wiodły. Patrzmy na młodą dziewicę Agnieszkę, na jej walkę z kusicielem. Słuchajmy, jaki duch bohaterski przez jej usta przemawia. "Ustąp pastwo śmierci – woła na prześladowcę swego – inny cię już uprzedził! Chrystus wyrył na czole moim znamię swej miłości. Miłość moja dla Niego tylko płonie, serce moje do Niego należy, jam cała Jego jedynie własnością. Miłość Jego uświęca moją czystość, a Jego zaślubiny uszlachetniają moje panieństwo. Kocham! kocham Chrystusa!". I z tymi słowy słaba owa panienka, złożyła głowę pod miecz kata. Bo czuła ona zapewne, iż Chrystus nie mierzy nam skąpą dłonią dowodów miłości swojej.

Lecz może dla serc naszych oziębłych potrzeba silniejszych do miłości pobudek? O! i takich nam Chrystus dostarczyć może. Starajmy się tylko bardziej wniknąć w tajemnicę Jego miłości. Bardziej, mówię, albowiem, choćbyśmy w rozważaniu jej nie wiem jak się zatapiali, zawsze jeszcze prawdziwie niezgłębione otchłanie utajonymi dla nas zostaną. Dlaczego? Bo nikt nie zgłębi całej wielkości ofiar, jakie Chrystus Pan z miłości ku nam poniósł, a miarą miłości jest właśnie i jedynie ofiara. Prawdziwa i skuteczna miłość przemawia ofiarami, a jakież to ofiary Chrystus dla nas poniósł? Czyż całe życie Jego nie było ofiarą? czyż niedostatek, na jaki skazywało Go ubóstwo, czyż prześladowanie, jakie zaciekła nienawiść wywoływała przeciw Niemu, nie były ofiarami? Niezliczone, okrutne i sromotne męki i cierpienia, haniebna śmierć na krzyżu, wylanie Krwi przenajdroższej, nie byłyż to ofiary bez granic i ceny? I cóż było powodem tych wszystkich ofiar? Umiłował mię i dlatego wydał samego siebie za mnie (16). Lecz któż ja jestem? czylim sobie może na tę miłość zasłużył? Ach, jam robak nikczemny! jam mniej niż robak – nic po prostu – i zamiast dźwigać się z tego stanu upodlenia przez związek z wieczną Istnością, jeszcze przez grzechy moje nicość tę moją powiększam! Lecz jeśli tak, to cóż zmusza tego Pana i Boga mojego, by za nicość Majestat swój i życie poświęcał? Nic, tylko dobra i wspaniałomyślna wola: ofiarowan jest, iż sam chciał (17) – mówi Prorok. Chociaż więc nieprzyjaciele Jego, a nawet całe piekło, niezdolnym było w czymkolwiek Mu zaszkodzić, On tai pozornie wszechmocność swoją, poddaje się mocy stworzonej, pragnąc swą miłość pokazać, wedle tego, co mówi św. Jan, że w tymeśmy poznali miłość Bożą, iż On duszę swą za nas położył (18).

A te męki i cierpienia straszne nie dość że poniósł, ale poniósł je ochoczo, skwapliwie – i żaden król nie pożądał pewnie tak gorąco wyniesienia swego na tron, jak Chrystus podwyższenia swego na sromotne drzewo krzyża. Mam być chrztem ochrzczon, a jakom jest ściśnion, aż się wykona (19), woła Jezus na samą myśl o przyszłej, ostatniej ofierze swojej. A ta myśl była najulubieńszym marzeniem Jego, które Mu przez całe życie towarzyszyło – i biada było temu, kto się odważył odwodzić Go od dopełnienia tego heroicznego przedsięwzięcia. Posłuchajmy tylko, co powiedział wiernemu uczniowi swemu Piotrowi, gdy Mu odradzał narażanie się na mękę pewną: Pójdź ode mnie szatanie! jesteś mi zgorszeniem, iż nie rozumiesz, co jest Bożego (20). Przeciwnie zaś Judasza zachęca niejako do wydania Go mordercom, gdy mówi: Co czynisz, czyń rychlej (21).

Lecz i na tym wszystkim nie dosyć jeszcze było gorejącemu miłością ludzi Sercu Zbawiciela Pana. Albowiem podczas gdy zwyczajna stworzona miłość, najmniejszą ofiarę ze swej strony poniesioną wynosić, wychwalać, a nawet przesadzać zwykła, heroiczna miłość Chrystusowa wszystkie swe poświęcenia za nic poczytywać się zdaje. I tak gdy Prorok Pański w przewidywaniu męki Jego woła: Wielkie jest jako morze skruszenie Twoje (22) – Chrystus to samo morze boleści zowie kielichem swoim, jak gdyby kilka kropel jeno zawierało w sobie goryczy, albo jak gdyby Mu je nie złość żydowska, ale dobrotliwa ręka Ojca zgotowała. Co więcej, jak gdyby i na tym jeszcze nie dosyć Mu było, w ostatniej chwili skonania wyrywa Mu się z piersi gorący okrzyk: Pragnę (23) tj. jak tłumaczy św. Bernard: "pragnę większych jeszcze boleści".

Ale i na tym nie koniec jeszcze. Gdybyż przynajmniej te męki lub to pragnienie mąk większych koniecznym, niezbędnym było! Ale tak nie jest, boć jedna łezka wylana przez Dzieciątko Boże, w żłóbku złożone, dla nieskończonej wartości i ceny swojej, wystarczyć mogła na zbawienie całego świata i nawet tysiąca światów. Tylko, że ta łza jedna nie wystarczała miłości Chrystusowej ku ludziom. On więcej stokroć uczynić pragnął, jak gdyby mówił do siebie: Gdyby odkupienie drogich mych dziatek tyle mię tylko kosztowało trudu, skądże by wnosić mogli o mej miłości bez granic? Niech raczej pełna miara boleści moich przekona ich o wielkości i mocy mojego uczucia! I tej miłości tak dziwnej, tak niepojętej nic ostudzić nie zdoła. U ludzi niewdzięczność przewidywana wszelkie zapały oziębiać zwykła. Chrystus, choć przewiduje dokładnie wszystkie bluźnierstwa i zbrodnie, którymi świat miał się Mu odpłacić; choć wie na pewno, że miliony i miliony podepcą Krew Jego przenajświętszą i z łatwością odrzucą nadzieję zbawienia, byle tylko zwierzęcym swym chuciom dogodzić: Chrystus, powtarzam, ani słówkiem nie zdradza chęci odwołania wspaniałomyślnego postanowienia swego. I cóż powie na to wszystko serce nasze? czy Chrystus znajdzie w nim choć promyk wzajemności? O zaprawdę, trzeba by wyzutym być z wszelkich szlachetniejszych porywów, a nawet z wszelkiej wiary, aby na tak niezmierzoną miłość obojętnym spoglądać sercem, zwłaszcza, że i tu nie koniec jeszcze dobrodziejstwom Chrystusa Pana względem nędznego stworzenia!

Mówi On wprawdzie, iż większej nad tę miłości nie ma, jak gdy kto duszę swą położył za przyjacioły swe (24). Wszelako, jak gdyby chciał pouczyć, że tylko ludzka miłość ograniczeniom takim podlega, sam na większe jeszcze zdobywa się cuda poświęcenia. Spojrzyjmy tylko na tabernakulum. Tam, ukryty pod korną osłoną Hostii Przenajświętszej, króluje Pan Jezus. Króluje – ale w jakim wyniszczeniu! W większym zaiste niż w stajence, bo tam przynajmniej Aniołowie rozgłaszali Bóstwo ubożuchnego Dziecięcia; większym niż na krzyżu, bo tam przynajmniej cała natura świadczyła o Bóstwie Ukrzyżowanego: słońce przez cudowne zaćmienie, ziemia przez niezwykłe wstrząśnienia, groby przez uwolnienie swych nieboszczyków z więzów śmierci. I po cóż właściwie podejmować było te nowe uniżenia, dla których urzeczywistnienia Wszechmocność Boża cały szereg prawdziwie niezgłębionych cudów zdziałać musiała? Słuchajcie bracia i podziwiajcie! Rozkoszą moją być z synami człowieczymi (25) – mówi Pan – i oto powód tych nowych, niepojętych ofiar. O Boże mój! więc to szczęście Twoje zasadzać się ma na przestawaniu z nami! I któż z nas myśli o Tobie? O, jakże dalekie są serca nasze od Ciebie! jak zimne dla Ciebie, jak pogrążone w ziemskich dobrach i znikomych uciechach! Toć i dusze przyjaciół Twoich od oziębłości względem Ciebie wolnymi nie są, a Ty chciałbyś przestawać z nami? Czyż nie słyszysz bluźnierstw, którymi Cię niewiara przyjmuje? Czyż nie widzisz zbrodni popełnianych u stóp Twoich ołtarzy?... Iluż to Judaszów codziennie przybliża się do Ciebie z zdradzieckim swym pocałunkiem! Ilu faryzeuszów znowu Cię krzyżuje! a Ty Panie mówisz: Rozkoszą moją mieszkać z synami człowieczymi? I któż to wszystko zrozumieć, myślą ogarnąć może?...

Lecz nie myślmy, najmilsi, że ta obecność Chrystusa Pana w Najświętszym Sakramencie bezowocną jest dla nas lub ogranicza się jedynie na samym przestawaniu z ludźmi, bo w tej tajemnicy ukryty Zbawiciel ma dla nas przygotowanych łask, dobrodziejstw i pociech bez miary. Powiedzcie tylko, czego żąda serce wasze? Może pomocy w smutku i udręczeniu? Oto spieszcie do Niego, a On wam z pewnością ulgę przyniesie, bo nikt tak nie wie z doświadczenia, jak Boskie Jego Serce, co to smutek lub opuszczenie! Żądacie może ratunku w cierpieniach waszych? Oto i teraz spieszcie do Niego, bo tam bije źródło niebiańskiego pokoju i wesela! A może serce wasze żąda opieki przeciw nieprzyjaciołom waszym? Spieszcie do Niego! bo tam się znajduje utajona wszechmoc Boża, mocą której wszelkie nawałności i przeciwieństwa pokonać zdołacie. I choćbyście nawet sławy lub bogactwa pragnęli, to i to wszystko w Jezusie znaleźć możecie, byleście się przede wszystkim o zbawienie duszy i zadośćuczynienie obowiązkom synów Bożych starali. Bo Jezus, Bóg i Ojciec nasz najdobrotliwszy, niczego odmówić nie umie wiernym synom swoim, wedle tego, co sam mówi o sobie: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę (26). I nie sądźmy, by przystęp do Jezusa miał być tak trudnym. Bynajmniej; niesłuszne i niesprawiedliwe byłoby to przypuszczenie. Bo ten Pan nasz dniem i nocą wyczekuje tylko z utęsknieniem tej chwili, w której żądania i prośby nasze przedstawić zechcemy, jak gdyby Jemu samemu raczej na tym zależało, by nas ubogacić mógł w owe łaski, które w piękności i blasku wszelkie bogactwa tej ziemi przewyższają.

I zdawać by się mogło, że ponad te wszystkie dowody miłości Chrystusowej, On sam większych dać by nam już nie zdołał. Są jednak wspanialsze jeszcze, bo tak nieskończone, jak nieogarnionym jest ich Dawca. Czyż bowiem rozum ludzki ogarnąć kiedy zdoła całą wielkość, całą chwałę i majestat owego szczęścia, którym się Chrystus w królestwie Ojca swojego cieszy? A otóż właśnie to samo szczęście niepojęte i naszym ma być udziałem, tak, iż sam Chrystus z chwałą i potęgą swoją stać się ma nagrodą dla ludzkiej naszej natury. I nie masz chyba słów, które by dobitniej określały wielkość tej nagrody, nad owe słowa Pawła świętego: Oko nie widziało i ucho nie słyszało i w serce człowiecze nie wstąpiło, co nagotował Bóg tym, którzy Go miłują (27). Ta to chwała niezmierna ubóstwi nas niejako, gdyż my wszyscy odkrytym obliczem na chwałę Pańską patrząc, w toż wyobrażenie przemienieni będziemy z jasności w jasność, jako od Ducha Pańskiego (28). Lata mijać nam będą jako mgnienie oka, wieki jak błyskawica, miliony wieków jako powiew wiatru, ale szczęście nasze w królestwie Jezusowym, na tronie Jezusowym i przy Sercu Jezusa pozostanie zawsze nowe, zawsze pełne, zawsze nieskończone.

Takim to jest, najmilsi moi, ów dar, który nam Ojciec niebieski na ziemię zesłał w osobie Syna swojego. Kończę przeto naukę moją słowy św. Chryzostoma: "Nie chciejmy dłużej zostawać w tej oziębłości i gnuśności, skoro uznano nas za godnych tak wielkiej miłości i zaszczytu". Miłość Chrystusa niech nas pobudza do podobnej gorącej i ofiarnej wzajemności. Tym wzorem doskonałej miłości rozpaleni, miłujmy Chrystusa bez podziału, z całego serca i duszy, z gorącością, na jaką tylko stać słabe nasze siły. Miłością Chrystusową zagrzani, poświęcajmy Mu nie tylko prace i cierpienia nasze, ale i życie samo. Przekładajmy Chrystusa nad wszelkie dobro ziemskie, nad wszelkie zachcenia i zachcianki miłości naszej własnej. Miłujmy Chrystusa tak silnie, aby nas od Niego oderwać nie mogło ani ciało ze wszystkimi swymi powabami, ani świat z pokusami swoimi, ani wreszcie piekło całe z całą wściekłością swych prześladowań. Lecz miłujmy Chrystusa w tym przede wszystkim świętym czasie, który nam niedalekie przyjście Jego zapowiada, a miłujmy nie słowem tylko lub bezowocnym uczuciem, ale czynem, w ten sposób, jak się nam Bóg sam kochać nakazuje. Mówi bowiem: Kto ma przykazania moje, i zachowuje je, ten jest, który mię miłuje (29). I na innym miejscu: Coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili (30). A zatem pełnienie woli Bożej, wyrażonej w przykazaniach, czyli rozbrat z grzechem, oraz gorliwość w świadczeniu miłosierdzia – oto dwie myśli przewodnie, które w tym oto czasie naszej ku Jezusowi miłości przyświecać powinny. Bo świat nasz pełen nędzy, i nie znajdziesz prawie oka bez łzy, serca bez goryczy lub duszy bez troski bolesnej. Wspomagajmyż tedy nędzę bliźnich o ile sił nam starczy, pamiętając, że każdy akt miłosierdzia względem bliźniego, jest aktem miłości względem Boga Jezusa. A bądźmy pewni, że Ojciec niebieski nie odmówi nam w zamian za to swojej Boskiej jałmużny: Syna swojego, lecz sam niejako zrodzi się w sercach naszych i wyciśnie na nich swój obraz, który jest warunkiem wszelkiego szczęścia, rozkoszy i spokoju na ziemi, a zadatkiem przyszłego, wiekuistego szczęścia w niebie. Amen.

Kazania ks. Antoniego Langera T. J., Kraków. NAKŁADEM WYDAWNICTW APOSTOLSTWA MODLITWY. 1903, ss. 3-16.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono; ilustracja od red. Ultra montes).


Przypisy:

(1) Powiedziane w Krakowie, w kościółku OO. Jezuitów na Wesołej 1874 r.

(2) Ps. CXXXVIII, 8-10.

(3) Ps. XLIV, 3.

(4) Tamże.

(5) Pieśń V, 10.

(6) Tamże w. 16.

(7) Kol. II, 9.

(8) 2 Kor. X, 1.

(9) Jan XIV, 9.

(10) Łk. XXIII, 34.

(11) Dz. Ap. X, 38.

(12) Łk. VII, 12.

(13) Mt. XI, 30.

(14) Łk. V, 27.

(15) Instat praecepto, sed praecurrit auxilio.

(16) Galat. II, 20.

(17) Izaj. LIII, 7.

(18) I Jan III, 16.

(19) Łk. XII, 50.

(20) Mt. XVI, 23.

(21) Jan XIII, 27.

(22) Tren. II, 13.

(23) Jan XIX, 28.

(24) Jan XV, 13.

(25) Przypow. VIII, 31.

(26) Mt. XI, 28.

(27) 1 Kor. II, 9.

(28) 2 Kor. III, 18

(29) Jan XIV, 21.

(30) Mt. XXV, 40.


Źródło: ultramontes.pl

środa, 2 listopada 2022

Ciało, świat, diabeł. Oto wrogowie naszego zbawienia.

Biskup George Hay posługiwał w Szkocji w czasie, kiedy katolicyzm zwalczano, a katolików prześladowano. Sam niejednokrotnie był ofiarą – spalono jego dom, zakazano nauki, szkalowano rodzinę. Pomimo licznych przeciwności nie ustawał jednak w szerzeniu Ewangelii, a jego działalność doprowadziła do uznania katolicyzmu w Szkocji. 

W swojej książce „Wrogowie zbawienia” bp Hay przygląda się trzem głównym wrogom naszego zbawienia – ciału, światu i diabłu – i wskazuje konkretne niebezpieczeństwa, z którymi wierni muszą się codziennie mierzyć. Choć książka została napisana wiele lat temu, nie traci aktualności. Dziś, w świecie, w którym katolicy są prześladowani z powodu wiary i wierności przekonaniom, nauczanie bp. Haya ponownie może być wielką duchową inspiracją. 

Żyjemy na tym świecie tylko dla zbawienia. Nasz czas na ziemi to najwyżej kilkadziesiąt lat. Jesteśmy tutaj jak na wygnaniu, z dala od niebieskiej ojczyzny, naszego mieszkania wiecznego. Winniśmy więc postrzegać siebie jako pielgrzymów i obcych pozostawionych na miejscu próby, gdzie naszym największym obowiązkiem jest przygotowanie się do wiecznego szczęścia; praca w winnicy, by otrzymać obiecaną zapłatę; bieg w wyścigu po wygraną; walka z nieprzyjaciółmi naszej duszy, by na wieczność zyskać wieniec zwycięstwa. Oto nasz obowiązek, nasze wielkie zadanie.

WALCZ O ZBAWIENIE 

Zbawienie to nie tylko nasza sprawa, coś, co należy wyłącznie do nas. Tak naprawdę to jedyna konieczność, jedyna rzecz, dla której zostaliśmy na ten świat powołani. Nasz Najświętszy Zbawiciel mówi o tym Marcie, która okazała niezadowolenie, widząc swoją siostrę Marię tak zajętą słuchaniem Go, że zostawiła ją samą przy obowiązkach: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 41–42). Nasze zbawienie to jedyna konieczność. Jeśli tylko go dostąpimy, wszystko inne będzie błahe i bez znaczenia. To najważniejsza sprawa całej ludzkości, króla i nędzarza, bogatego i biednego, uczonego i prostaczka. Na tym świecie w żadnym razie nie trzeba być bogatym, uczonym ani wielkim. Nie ma znaczenia, gdzie pracujemy i na jakim etapie życia jesteśmy, ale absolutnie konieczne dla każdego człowieka jest to, aby zabiegał o zbawienie. 

Ogromną wagę i konieczność zbawienia ukazują nam zwłaszcza konsekwencje utracenia go. Jak mówi sam Jezus Chrystus: „Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8, 36–37). Załóżmy, że opanowałeś wszechświat. Jakże prędko zakończą się twoje rządy! Kiedy przyjdzie śmierć, cóż zyskasz, pochłonięty przez ognie piekielne, na wieczność wtrącony tam, gdzie robak nie umiera i płomień nie gaśnie? Gdzie będzie tylko płacz i zgrzytanie zębów. Gdzie węgle ogniste i siarka, i wiatr palący będą udziałem kielicha potępionych. Gdzie będzie napełniony kielich żalu i smutku i będą zmuszeni pić z niego do dna. Gdzie ogniem będą posoleni. Gdzie nie mają spoczynku we dnie i w nocy, nie zaznają pocieszenia, pokoju, wytchnienia, nie, nawet kropla wody nie schłodzi ich języków. Gdzie będą szukać śmierci, ale jej nie znajdą, i będą chcieli umrzeć, ale śmierć od nich ucieknie. Gdzie z bólu będą gryźli języki. Dobry Boże! 

Ileż tu niedoli! A jednak tak głosi słowo Boże – wszystko to będzie wiecznym udziałem tych, którzy nie dostąpią zbawienia. Szaleństwem i głupotą musi być lekceważenie tak wielkiej, tak ważkiej sprawy, a nawet najmniejsze narażanie jej na niebezpieczeństwo dla jakiejkolwiek rzeczy doczesnej! 

WALKA ZE SŁABOŚCIAMI

To prawda, że droga do zbawienia jest zarówno trudna, jak i prosta. Osiągnięcie zbawienia najwięcej trudności przysparza tym, którzy są zniewoleni swoimi żądzami, przywiązani do uciech tego świata, pogrążeni w zmysłowości i rozkoszach doczesnych. Prosta jest jednak dla tych, którzy znają wartość zbawienia i znajdują upodobanie w Bogu oraz dobrach wiecznych. Droga ta jest trudna dla ludzkiej natury i wszystkich jej przewrotnych skłonności, ale prosta dla człowieka, który poprzez chrześcijańskie czuwanie i nieustanne zwycięstwa nad naturą naprawił swoje wewnętrzne nieuporządkowanie, a cielesność odsunął na właściwe jej miejsce. Ci, którzy oddali się Chrystusowi, niesieni są na skrzydłach świętej miłości, a wiedząc z własne- go doświadczenia, jakie szczęście odnaleźć można w służbie Bogu, gotowi są nie tyle porzucić, ile złożyć w ofierze wszystko, co im na tym świecie bliskie i drogie. Ba, im więcej muszą wycierpieć dla Boga, tym bardziej pomnażają się ich radość i pocieszenie. Lecz ludzie skupieni na doczesności, żyjący w grzechu, a także letni chrześcijanie, którym niejako obojętne są sprawy duszy, bardzo potrzebują przebudzenia z letargu i wszelkiej zachęty, która skłoni ich do działania.

Jednocześnie niebezpieczną zachętą i zgubną ułudą byłoby zapewnianie ich, że w zabieganiu o zbawienie nie ma nic trudnego i mogą się w nie włączyć, kiedy tylko im się podoba. Dla nich wielkie dzieło zbawienia wiąże się z ciężką pracą, ogromną determinacją i niestrudzonymi wysiłkami. Im dłużej zwlekają, tym jest trudniej; złe skłonności się zakorzeniają, a żądze przybierają na sile. Lecz im owa trudność na daną chwilę większa, tym skuteczniej powinna pobudzać człowieka do natychmiastowego podjęcia wysiłków. Stawką jest wszystko; nawet jeden dzień zwłoki może sprawić, że człowiek popadnie w wieczyste ruiny! A na pewno tym większy stanie się jego trud! 

Mamy za zadanie przestrzegać Bożych przykazań dla własnego dobra, ponieważ prawdziwe szczęście na tym świecie, a przede wszystkim wieczne szczęście w świecie przyszłym, całkowicie od tego zależą. Lecz czy można dawać wiarę owym prawdom, a jednocześnie obrażać Boga i łamać Jego przykazania? Ktoś pomyślałby, że to niemożliwe, by chrześcijanin, który w owe prawdy wierzy, obrażał Boga. Lecz jak to się dzieje, że chrześcijanie ci bywają tak nieszczęśliwi? 

wtorek, 1 listopada 2022

Chorał gregoriański na Uroczystość Wszystkich Świętych

 

00:00 Introito "Gaudeamus" 03:34 Gradual "Timete Dominum" 06:20 Aleluya "Venite ad me" 10:00 Ofertorio "Iustorum animæ" 12:36 Communión "Beati mundo corde" 14:11 Antíphona "Sub altare Dei" 15:54 Responsorio "Vidi Dominum" 20:07 Antíphona "O quam gloriosum" 

Wykonanie: Chœur des moines de Solesmes dirigé par dom Gajard.

Ks. Piotr Ximenes - Kazanie na Uroczystość Wszystkich Świętych


Ewangelia u Mateusza św. w rozdz. 5 

Widząc Jezus rzesze, wstąpił na górę, a gdy usiadł, przystąpili ku Niemu uczniowie Jego, a otworzywszy usta swe, nauczał ich, mówiąc: Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Pan Jezus w tych ośmiu błogosławieństwach zawarł treść całego prawa, i zostawił nam w krótkości obraz wszystkich cnót, o które się starać powinniśmy dla osiągnienia żywota wiecznego. Wykonanie tych cnót, uczyniło świętymi tych wszystkich ludzi, których dzisiaj uroczystość obchodzimy. Wejdźmyż więc w ich rozbiór dla zrozumienia ich dokładnego, i przystosowania ich do życia naszego. 

Błogosławieni ubodzy duchem. Ubogim w duchu jest ten, kto gotów utracić raczej wszystko aniżeli Boga i łaskę Jego. Kto powolny głosowi Boskiemu, opuszcza wszystko dla udania się za Chrystusem Panem wołającym go do siebie. Kto nie jest nadętym pychą, nie chce zgłębiać rzeczy rozumowi jego niedostępnych, kto nie jest zarozumiałym o sobie i o swojej umiejętności, kto pogardza pochwałami, wyniesieniem i zaszczytami świata, a zaszczyt podobania się Bogu nad nie wyżej ceni i przenosi. Kto nie tylko się wyzuwa z rzeczy zewnętrznych, ale niejako i z wewnętrznych sił duchownych, z własnego rozumu i rozsądku, z własnej woli, poddając się bez uporu mądrzejszym zdaniom innych od siebie, i będąc gotowym, ustępować i ulegać drugim z łatwością. Kto czuje i wyznaje szczerze, iż wszystko co ma tak co do darów przyrodzonych natury, jak co do darów nadprzyrodzonych łaski, wszystko to od Boga ma i Jemu przypisuje, a sobie właściwym nicość i grzech być wyznaje. Ubogim na koniec w Duchu jest ten, kto nie mając wiele majątku ani bogactw, dóbr świata wcale nie pragnie, tym małym co mu Pan Bóg udzielił się kontentuje, i nad wszelkie bogactwa i dostatki ziemskie, łaskę i miłość Boską osiągnąć pragnie, żąda i usiłuje, któren z Psalmistą Pańskim słusznie powiedzieć może: Czegoż ja w Niebie i na ziemi chcieć i pragnąć mogę, jeżeli nie Ciebie Boga i Pana mojego.  

Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Pan Jezus jest tak hojnym w wynagrodzeniu dlań uczynionych ofiar, iż swym ubogim, tym, którzy dobrami ziemi wzgardzili dla zamiłowania jedynego i najwyższego dobra Boga samego, siebie i królestwo swoje obiecuje. Albowiem ich jest królestwo niebieskie. A co większa, prawdziwi ubodzy w Duchu zaczynają kosztować słodyczy królestwa niebieskiego w tym życiu jeszcze, gdyż to królestwo będąc według słów św. Pawła Apostoła, sprawiedliwość, pokój i wesele w Duchu Świętym, szczęście, które doń przywiązane, bywa im jeszcze udzielone w ciągu wędrówki życia ich doczesnego. 

Błogosławieni cisi, albowiem oni posiędą ziemię. Cichym jest ten, kto się nigdy gniewem nie unosi, zawziętości nie zna, zemsty ni uczynkiem ni słowy nie wywiera, złości nikomu nie wyrządza, złorzeczącym sobie błogosławi, za złe dobrym odpłaca. Takiemu obiecuje Pan Jezus ziemię, to jest pozyskanie sobie jeszcze tu na ziemi serc ludzkich, gdyż nic nam ich lepiej nie jedna, jak dobroć i łagodność, a co większa ziemię żyjących to jest posiadłość dóbr wiecznych, którymi Pan Bóg nie omieszka obdarzyć tych, których by złość innych ludzi, z majątku, ze sławy, jednym słowem i z innych dóbr doczesnych, wyzuć zdołała.

Błogosławieni, którzy płaczą, albowiem oni będą pocieszeni. Ten błogosławiony płacz ma kilka rodzajów. Płacz czyli smutek, któren sprawia skrucha, żal za popełnione grzechy i zastanowienie się nad tą nieszczęśliwą skłonnością naszą do złego, która nas prawie niekiedy mimowolnie do wpadania w grzechy pociąga, a która Pawła świętego aż do wołania: O ja nieszczęśliwy, któż mnie oswobodzi z tego ciała grzechowego? przywiodła. Płacz litości, któren nas czyni czułymi i tkliwymi, na zgubę wieczną dusz braci naszych. Płacz miłości, któren nam z oczu wyciska tęsknota za oddaleniem Boga naszego, i pragnienie złączenia się z Nim ściśle jak najprędszego. Płacz na koniec czyli smutek zbawienny, którego natura doznaje czyniąc sobie gwałt, nie dogadzając swym namiętnościom, wiodąc życie umartwione, wstrzemięźliwe, prawdziwie chrześcijańskie. Takim to płaczącym obiecuje Chrystus Pan pocieszenie. Pocieszenie, gdyż przyjdzie czas, w którym łzy ich zupełnie otarte zostaną, wszelkie niebezpieczeństwo i sposobność do grzechu odjęta, w którym osiągną i posiadać na wieki będą to upragnione i najwyższe dobro Boga samego bez bojaźni utraty Go kiedykolwiek, w którym królestwo grzechu zniszczone, i obrażony Majestat Boski sprawiedliwą karą wiecznym potępieniem złośliwych, zemszczony, nie da im już powodu do płaczu, czas, w którym cnota kosztować nie będzie, a miłość Boska wszelkie by i największe ofiary sowicie wynagrodzi.  

Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Pragnąć i łaknąć sprawiedliwości, jest to chcieć i pragnąć szczerze i mocno, nabyć wszelkich cnót nam od Chrystusa Pana zaleconych, czuć się pociągnionym do wykonania wszystkiego co jest najtrudniejszym i najdoskonalszym w prawie Boskim. Być niejako spragnionym i łaknąć za samym Chrystusem Panem, któren jest naszą sprawiedliwością, pragnąć łączyć się z Nim istotnie w Najświętszym Sakramencie, a duchownie przez wiarę i zakosztowaniem wewnętrznym rozkoszy i pociech niebieskich wzdychać za doskonałą sprawiedliwością niebieskiej naszej ojczyzny, w której dusza używając widoku samego Boga niejako w obraz Jego przeistoczoną zostanie.  

Albowiem będą nasyceni. Będą nasyceni w tym życiu jeszcze wzrastając codziennie łaską Boską, w zasługach, w sprawiedliwości, w świątobliwości, ciągle nawiedzeni wewnętrznie pociechy niebieskimi, a w przyszłym nasyceni zupełnie chwałą i miłością Boga i Pana Zastępów.  

Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Miłosiernym w istotnym rozumieniu jest ten, który dla miłości Boga, bliźniego jakimkolwiek sposobem może wspomaga i ratuje, smutnego cieszy, chorego nawiedza, nagiego przyodziewa, łaknącego karmi, nieumiejętnego naucza, na koniec w niedostatku pomocy pieniężnych choć modlitwą na ratunek potrzebnemu przybywać spieszy, a wszystkie te swoje miłosierne uczynki wewnętrznym uczuciem litości i miłości Boskiej ożywiać stara się. 

Albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Dostąpi taki miłosierdzia od Boga, gdyż Pan Bóg szklanki wody danej ubogiemu w imię Jego bez nagrody nie puści, dozna łaski Boskiej może w tym życiu jeszcze, błogosławieństwem wylanym na swój dom i swój majątek, lecz co większa dostąpi miłosierdzia Boskiego w Niebie, gdyż Pan Jezus mówi wyraźnie: Jaką miarą mierzyliście innym, będzie mierzono i wam. 

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają. Czystego serca jest ten, który Boga żywo miłuje, który się nie czuje być winnym żadnego grzechu śmiertelnego a nawet i powszedniego, przynajmniej co do przywiązania i nałogu, którego sumienie dobre pełne świętych myśli i świętych uczuć, którego wiara szczera i prosta bez fałszu i udania. 

Albowiem oni Boga oglądają. Ta nagroda jest jedna z największych oglądać Boga w istocie twarz w twarz się nań wpatrując, czeka ona w Niebie wszystkich tych, którzy są czystego serca, lecz co większa zaczynają oni kosztować tego szczęścia w tym życiu jeszcze, gdyż wiara, miłość i czystość serca zajętego jedynie swym Bogiem przypuszczają człowieka do tak bliskiej znajomości Boga, iż Go powiedzieć można w tym stanie śmiertelnym jeszcze, oczami duszy widzi, i rozkoszy wewnętrznej, który mu ten widok oglądania Boga choć pod zasłoną sprawia, używać zaczyna. 

Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą synami Bożymi. Pokój czyniący jest ten, kto się stara o nabycie pokoju z samym sobą, z drugimi i z Bogiem. Z samym sobą przez podbicie ciała pod moc duszy, poddanie namiętności pod moc rozumu, a rozumu pod podległość Boga. Z drugimi, żyjąc ile możności w zgodzie ze wszystkimi, i godząc kłótliwych dla zachowania pokoju i jedności. Z Bogiem, jednając się z Nim przez dobre uczynki, i zasługując na nabycie od Niego w nagrodę niebieskiego, trwałego, i wszelkie uczucia przewyższającego pokoju. 

Albowiem nazwani będą synami Bożymi. Takowi to ludzie będą uważani szczególniej za synów Boskich, Pan Bóg będzie się z nimi obchodził jak z dziećmi swoimi, a na koniec odziedziczą bogate dziedzictwo, dziedzictwo szczęścia i chwały wiecznej, jako najczulej ukochane syny Boskie.  


Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie. To prześladowanie jest trojakiego rodzaju. Prześladowanie ze strony czartów, którzy przez wrodzony sobie wstręt do cnoty, sprawiedliwych odwieść od niej usiłują, i różnymi przykrymi pokusami, smutku, niepokoju, nieufności, bojaźni, niesmaku do ćwiczeń pobożności i innych dręczyć ich nie przestają. Ze strony ludzi, nie tylko obcych lecz często nawet najbliższych najukochańszych nam osób, służących jakby niejako za narzędzia diabelskie, szukających nas odciągnąć od Boga, i zwrócić z ciasnej drogi żywota na szeroką drogę wiecznej zguby. Prześladowanie wewnętrzne, własnych złych skłonności i namiętności naszych, oburzających się przeciwko przepisom prawa Boskiego, wzniecających w sercach naszych pokusy i opór ku wykonaniu cnót i wiedzenia życia świątobliwego. Prześladowania te, niesprawiedliwe nie z przyczyny grzechów i złości naszych, lecz z przyczyny cnót i pobożności naszej doświadczane, powinny być zniesione z cierpliwością, i z niejaką radością i pociechą widzenia się być godnymi, cierpieć pohańbienia dla imienia Pańskiego. Gdyż cóż mówi dalej Chrystus Pan?  

Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć będą, i prześladować was, i mówić wszystko złe przeciwko wam kłamiąc dla mnie. Radujcie się i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w Niebie. Tymi to słowy wyraża Pan Jezus, iż ci wszyscy te prześladowania cierpiący więcej niż inni wynagrodzeni zostaną, a nadzieja tych szczególniejszych względów i łask Boskich, powinna nam drogimi, szacownymi i upragnienia godnymi uczynić te cierpienia, które nam je wysłużyć mają. Na tym błogosławieństwie kończy się kazanie Chrystusa Pana, korzystajmy z tych zbawiennych nauk, które dla nas zawiera, postępujmy tą prosto do Nieba wskazaną nam drogą, a imiona nasze zostaną umieszczone w liczbie tych wszystkich świętych Pańskich, którzy przy wykonaniu tychże cnót, na błogosławieństwo Chrystusa Pana zasłużyli, i nagrody doń przywiązane osiągnęli. 

Krótki wykład świętych Ewangelij na Niedziele i Święta całego roku. Z włoskiego X. Piotra Ximenes na polskie przełożony. Tom II. Stanisławów 1848, ss. 101-106.

ŹRÓDŁO INFORMACJI: ultramontes.pl

Printfriendly


POLITYKA PRYWATNOŚCI
https://rzymski-katolik.blogspot.com/p/polityka-prywatnosci.html
Redakcja Rzymskiego Katolika nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy opublikowanych na blogu. Komentarze nie mogą zawierać treści wulgarnych, pornograficznych, reklamowych i niezgodnych z prawem. Redakcja zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarzy, bez podania przyczyny.
Uwaga – Rzymski Katolik nie pośredniczy w zakupie książek prezentowanych na blogu i nie ponosi odpowiedzialności za działanie księgarni internetowych. Zamieszczone tu linki nie są płatnymi reklamami.